Nasi posłowie będą
mieli jedne z najniższych pensji wśród parlamentarzystów z krajów UE. Ale byli
posłowie zarabiają miliony. Firma związana z Adamem Hofmanem byłym rzecznikiem
PiS, tylko w ciągu roku zarobiła 3,6 mln zł - ustalił „Newsweek”
Grozi nam to, co
było na Ukrainie, że wszyscy posłowie będą społeczni, nie będą pobierać
wynagrodzenia z Sejmu, Zarobię 15 tys. zł w firmie farmaceutycznej i będę
lobbystą. A mój kolega pójdzie do firmy drogowej i będzie składał w Sejmie
poprawki firm drogowych. Chyba że CBA wszystkich pozamyka. I funkcjonariusze
CBA będą zarabiać po 20 tys. zł, żeby łapać posłów zarabiających po 5 tys. zł
- mówi z goryczą jeden z bardziej znanych posłów opozycji . Nazwiska nie poda,
żeby nie narazić się wyborcom, bo według sondaży większość Polaków popiera
obniżkę wynagrodzeń parlamentarzystów.
BĘDZIEMY W OGONIE UNII
W tej historii trudno
się doszukiwać logiki. Prawo i Sprawiedliwość ukarało posłów i senatorów
obniżką pensji, mimo że to nie oni, tylko ministrowie i premier Beata Szydło
wzięli po kilkadziesiąt tysięcy złotych nagród. Wicemarszałek Sejmu Ryszard
Terlecki z rozbrajającą szczerością przyznał, że obniżka pensji była
działaniem „pod publiczkę”, bo PiS przestraszyło się spadających sondaży. A
większość Polaków i tak zarabia mniej niż parlamentarzyści. Teraz posłowie,
którzy do tej pory dostawali 10 020,08 zł brutto, zarobią brutto 7913,84 zł, co
daje 5,5 tys. zł na rękę. Oprócz tego poseł będzie miał co miesiąc 2505,20 zł
diety.
- Osiem tysięcy może się wydać dużą kwotą, ale ja mam dwa tysiące raty
kredytu na mieszkanie, niepracującą żonę i dwoje dorastających dzieci. Żyjemy
na dwa domy. Muszę się ubrać, coś zjeść w Warszawie, a nie jestem gościem,
któremu wystarczy puszka browaru i popcorn wieczorem. Najtańszy garnitur
kosztuje 1,3 tys. zł. Poseł potrzebuje czterech-pięciu garniturów, poczytać
książki, żeby się rozwijać. Od kilku lat nie jeżdżę na wakacje, bo mnie na to
nie stać - opowiada poseł opozycji,
Inny dodaje, że jeśli opozycja przegra wybory w 2019 roku i pensje nie
wrócą do dotychczasowego poziomu, to odejdzie do biznesu.
- Z pensji posła nie będę w stanie dzieci wykształcić - narzeka polityk
PO.
Według senatora niezależnego Marka Borowskiego, parlamentarzysty z
27-letnim stażem, prestiż tego zawodu coraz bardziej spada. Przed obniżką
uposażenie posła było równe pensji podsekretarza stanu w ministerstwie. Taką
zasadę wprowadzono 20 lat temu.
- To było wtedy dużo, może nawet za dużo. Poseł zarabiał ponad cztery
średnie krajowe, co sytuowało nas w czołówce europejskiej. Od 2007 roku zarobki
posłów zostały zamrożone. Po obniżce stanowią one 80 proc, pensji podsekretarza
stanu - wylicza Borowski.
Przed obniżką wynagrodzeń byliśmy w środku europejskiej stawki, z
zarobkami na poziomie ponad dwóch średnich krajowych. Teraz polscy posłowie
zarobią 1,6 średniej pensji, co sytuuje nas w ogonie UE. Najlepiej zarabiają
posłowie w Grecji, we Włoszech i w Portugalii. Polska będzie na piątym miejscu
od końca. Gorzej od naszych posłów zarabiają posłowie z Danii, Luksemburga,
Hiszpanii i Rumunii. Jeszcze przed obniżką wśród posłów krążyła historia o tym,
jak bank odmówił ministrowi w rządzie PiS 30 tys. zł kredytu, uznając, że skoro
ma mandat tylko na cztery lata, to nie ma zdolności kredytowej.
- To nie jest w porządku, że w ciągu kadencji zmienia się pensje. To
jest tak jak w firmie. Przychodzi się na pewien kontrakt i wiadomo, ile będzie
się zarabiać. Problem mogą mieć posłowie, którzy brali kredyty, bo ich zdolność
kredytowa się zmniejszy i bank może zażądać dodatkowych zabezpieczeń. Albo
tacy, którzy mają po kilkoro dzieci - mówi Borowski. Dodaje, że winnej
sytuacji jest senator PiS Jan Maria Jackowski, który wychowuje piątkę dzieci, a
w innej Jarosław Kaczyński, który jest kawalerem i którego w dodatku częściowo
utrzymuje partia.
Kaczyński, tłumacząc ideę obniżek, mówił, że do polityki nie idzie się
dla pieniędzy. Sam oprócz poselskiej pensji od dwóch
lat pobiera także emeryturę. Co
miesiąc dostaje jej prawie 5 tys. zł na rękę. W sumie będzie miał więc około 13
tys. zł netto miesięcznie. A partia na dodatek opłaca mu ochronę i limuzynę z
kierowcą.
Z oświadczenia majątkowego prezesa PiS wynika, że jego sytuacja
materialna w ostatnich latach się poprawiła. W ciągu roku jego oszczędności
urosły z 5 tys. zł do 19 tys. Wciąż ma do spłaty 127 tys. kredytu w SKOK, ale
spłacił już 80 tys. zł pożyczki, którą zaciągnął u swojej przyjaciółki Janiny
Goss na leczenie chorej mamy, a także 25 tys. zł pożyczki od innego kolegi,
Kazimierza Kujdy. Gdy PiS doszło do władzy, Goss dostała stanowisko w radzie
nadzorczej spółki energetycznej PGE, a Kujda został prezesem Narodowego
Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
ILE MOŻE OSZCZĘDZIĆ PREMIER?
Obniżka pensji dotknie głównie posłów opozycji, bo przeciętne zarobki posłów
Zjednoczonej Prawicy są wyższe. Wielu z nich jest szefami lub wiceszefami
sejmowych komisji, za co dostają dodatkowe wynagrodzenie. Szef komisji
otrzymuje dodatek w wysokości 20 proc. uposażenia, wiceszef - w wysokości 15
proc. pensji. Wielu posłów PiS pełni funkcje w rządzie, są ministrami czy
sekretarzami stanu w ministerstwach, co przekłada się na wyższe zarobki.
Gdy Beata Szydło, była premier z PiS, w 2005 roku weszła do Sejmu, w
swoim pierwszym oświadczeniu majątkowym napisała, że jako burmistrz Brzeszcz
zarabiała 89 tys. brutto rocznie. Oprócz domu o powierzchni 246 metrów kwadratowych
wartego 300 tys. zł oraz gospodarstwa o wartości 200 tys. zł miała 37,3 tys.
zł w III filarze i funduszu inwestycyjnym i 1996 zł oszczędności. Dziś ma 42
tys. zł oszczędności. Tylko w ciągu dwóch lat, odkąd PiS wygrało wybory, Szydło
zarobiła 610 520,57 zł. Większość tej kwoty stanowią zarobki premiera.
Z kolei wicepremier oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław
Gowin, który narzekał, że czasami nie starczało mu do pierwszego, w rządzie
zarabia prawie dwukrotnie więcej niż posłowie. W ciągu dwóch lat Gowin zarobił
425 880,97 zł. Gdy w 2007 roku zostawał posłem, miał 12 tys. zł oszczędności.
W ostatnim oświadczeniu majątkowym jego oszczędności urosły do 80 tys.
TO ŚPIJ Z KACZYŃSKIM
Na sejmową trybunę wchodzi drobna szatynka w granatowej
koszuli z kartką w ręku. To posłanka PiS Teresa Hałas, która w czasie
przewidzianym na oświadczenia poselskie zaśpiewa balladę „Wołyń” na cześć ofiar
rzezi wołyńskiej. Filmik z niecodziennymi popisami posłanki PiS można obejrzeć
w serwisie YouTube.
- Byłam wtedy na sali i stanęłam jak wryta. Czegoś takiego jeszcze nie
widziałam, a jestem w Sejmie już kilka kadencji - opowiada mi jedna z posłanek.
Hałas ukończyła liceum ogólnokształcące w Tarnogórze, jest rolniczką, była w
samorządzie. Cztery razy bez powodzenia kandydowała do parlamentu. W końcu się
dostała.
Wielu moich rozmówców podkreśla, że konsekwencją obniżenia pensji
parlamentarzystów będzie jeszcze gorsza jakość nowych posłowi senatorów.
Ryszard Petru, który przed wyborami w 2015 r. zakładał Nowoczesną,
przyznaje, że już przed obniżką pensji trudno było mu namówić do startu ludzi z
dorobkiem.
- Wielu prawników, przedsiębiorców, ekspertów odmówiło. Powody były
trzy: spadek wynagrodzenia, upublicznienie majątku i hejt. Mówili, że nie stać
ich na to, żeby pracować za takie pieniądze. W związku z tym większość jedynek
na listach Nowoczesnej to byli ludzie, dla których, niestety, wejście do Sejmu
było awansem finansowym. Zanim zaangażowali się w politykę, zarabiali 3-4 tys.
zł miesięcznie - mówi Petru. Sam jest posłem społecznym, nie pobiera
wynagrodzenia z Sejmu. - W przeszłości moje zarobki w prywatnych firmach
często przekraczały półtora miliona złotych brutto rocznie. Odkąd wszedłem do
polityki, spadły ośmiokrotnie. Żyję z oszczędności - przyznaje Petru.
Wśród polityków prawicy krąży historia, jak znany ekspert dostał
propozycję wejścia do pierwszego rządu PiS. Przyszedł do domu i musiał jakoś
przekonać żonę, żeby się zgodziła. Po dłuższej rozmowie żona pyta: „A ile ty
będziesz zarabiał?”. Gdy odpowiedział, że kilka tysięcy na rękę, żona mu
powiedziała: „W takim razie śpij sobie z Jarosławem Kaczyńskim”.
Według Kazimierza Marcinkiewicza,
byłego premiera z PiS, obniżanie pensji parlamentarzystów jest psuciem państwa.
- To czysty populizm, który źle wpływa na tworzenie klasy politycznej.
Najliczniejszą grupą w Sejmie są nauczyciele i lekarze. Nauczyciele dlatego, że
zarabiają w szkołach dużo mniej i chcą sobie poprawić status majątkowy, a jako
posłowie zarobią dwukrotnie więcej. A lekarze - bo mogą dalej uprawiać swój
zawód i dostawać dodatkową pensję poselską czy senatorską. Po obniżce płac
jeszcze mniej zarabiające grupy społeczne będą się garnęły do tego zawodu, a
ludzie sukcesu, którzy powinni nas reprezentować, zrezygnują ze startu - przewiduje
Marcinkiewicz.
SKOK NA SPÓŁKI I BRUKSELĘ
Szansa na większe
zarobki są dla polityków spółki skarbu państwa, które PiS upolityczniło
na niespotykaną dotąd skalę. Prezesem PKN Orlen został Wojciech Jasiński,
przyjaciel Jarosława Kaczyńskiego ze studiów. Do zarządu PZU, największego
polskiego ubezpieczyciela, weszła była szefowa kancelarii prezydenta
Małgorzata Sadurska, a do zarządu PKO BP - były poseł Maks Kraczkowski. Żadne z
nich nie miało doświadczenia w biznesie. Jasiński, którego już nie ma w
Orlenie, zarobił ponad 4 mln zł. Kraczkowski w rok wzbogacił się o ponad 1,5
miliona, a Sadurska - o pół miliona tylko w 2017 r.
Finansową elitą wśród polityków są europosłowie, którzy zarabiają nawet
70 tys. zł miesięcznie. Dlatego ucieczka do Brukseli jest marzeniem wielu
dzisiejszych ministrów. Decyzja o tym, kto się znajdzie na liście, będzie
zależała od prezesa Kaczyńskiego. To on rozstrzygnie, komu dać zarobić w ciągu
pięcioletniej kadencji nawet kilka milionów.
MILIONY GIERTYCHA i HOFMANA
Jeszcze przed obniżką
wynagrodzeń posłowie kombinowali,
jak dorobić do pensji. Rzecznik PiS Adam Hofman wyleciał z partii, gdy wyszło
na jaw, że wziął z Sejmu tzw. kilometrówkę za jazdę samochodem, a poleciał do
Madrytu tanią linią lotniczą. Zgodnie z przepisami poseł ma 3,5 tys. km
miesięcznie limitu na przejazdy samochodem w związku z piastowaniem mandatu. W
tej kadencji kilometrówkowym rekordzistą został poseł Adam Andruszkiewicz,
kiedyś w klubie Kukiz ’15, dziś w kole Wolni i Solidarni. Andruszkiewicz pobrał
z Sejmu 40 tys. zł kilometrówki, mimo że nie ma
samochodu ani prawa jazdy. Tłumaczył, że prawa nie złamał, bo korzysta z
pomocy współpracowników.
Hofman, pytany o obniżkę zarobków parlamentarzystów, powiedział, że
„murarze za tyle na budowę nie przyjdą”. Odkąd odszedł z polityki, wspólnie z
kolegami prowadzi firmę PR-ową R4S. Jego wspólnikami są były rzecznik Komendy
Głównej Policji Mariusz Sokołowski i eksasystent Jarosława Kaczyńskiego Michał
Wiórkiewicz.
- Mogę odpowiedzieć po polsku, że jest bardzo trudno, albo po
amerykańsku, że jest doskonale, firma się rozwija, wzięliśmy nowego prezesa
Sławka Jastrzębowskiego, byłego naczelnego „Super Expressu”, żeby pozyskiwać nowych klientów - opowiada mi Hofman,
pytany, jak mu idzie w biznesie. Nie chce powiedzieć, ile zarabia, ale
zastrzega, że do polityki na razie nie wraca. Nie ma się co dziwić. Z
dokumentów w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że tylko w pierwszym roku działalności
spółka R4S miała 3,6 mln zł zysku. Przychody netto ze sprzedaży usług wyniosły
w tym czasie 6,2 mln zł. Listę klientów Hofman trzyma w ścisłej tajemnicy. Nie
chce powiedzieć, czy wśród nich są spółki skarbu państwa. Informacji o tym, z
kim firma współpracuje, nie ma także w raporcie rocznym w sądzie.
Były wicepremier i lider LPR Roman Giertych po odejściu z polityki
został wziętym adwokatem. Zastrzega, że przez 10 lat nie reprezentował żadnej
spółki skarbu państwa, tylko prywatne firmy.
- Chciałem uniknąć pytań, czy prezes jakiejś spółki zatrudnia mnie, bo
jestem dobrym adwokatem, czy dlatego, że chce mieć dzięki mnie dojście do kogoś
z polityków - mówi mi Giertych. Nie ukrywa, że stał się bardzo zamożnym
człowiekiem.
- Przez te dziesięć lat zapłaciłem wiele milionów podatków - przyznaje.
Dodaje, że rozpoznawalna z polityki twarz jest na rynku kapitałem. Chociaż jemu
początkowo utrudniało to pracę.
- Przez
pierwsze trzy lata było trudno, bo miałem bardzo niskie zaufanie społeczne.
Dopiero stopniowo, wraz z moją pracą w sądach, ta opinia zaczęła się zmieniać.
A jak się zmieniła, to zacząłem wygrywać sprawy i przyszli więksi klienci -
opowiada były wicepremier.
Kontakty z polityki przydały się byłemu premierowi Kazimierzowi
Marcinkiewiczowi, który zajmuje się doradztwem finansowym. Po odejściu z rządu
Marcinkiewicz był przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i
Rozwoju. Później założył własną firmę.
Kojarzy firmy z bankami i inwestorami. Działa głównie na Ukrainie, w
Gruzji, Kazachstanie, ale też w Wielkiej Brytanii i Emiratach Arabskich. - Raz
zarabiam bardzo dużo, a innym razem w ogóle. Jestem zwykłym człowiekiem, który
ciężko pracuje na swoje utrzymanie - mówi Marcinkiewicz.
Współpraca Dariusz Ćwiklak
Renata Grochal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz