Padło
tyle strasznych słów: o gorszym sorcie, smrodzie, odszczurzaniu. Jakby politycy
nie zdawali sobie sprawy, że rany po tym będą goić się dłużej, niż gdyby były
zadane nożem - mówi filozof prof.
Tadeusz Gadacz
Rozmawia Małgorzata Święchowicz
Newsweek: Co się stało, panie profesorze? Pan, który czyta filozofów
w oryginale, biegle włada sześcioma językami, nagle mówi o posłance Pawłowicz
językiem takim: „Jej smród rozchodzi się po całej Polsce. Nic bardziej nie
śmierdzi niż rozkładający się umysł”.
Prof.
Tadeusz gadacz: Na opisanie tego, jak zachowała się wobec osób niepełnosprawnych
i ich opiekunów, nie miałem innych słów. Sugerując, że w Sejmie, w którym
protestowali, śmierdzi, przekroczyła już nie tylko granicę przyzwoitości, lecz
także wszelkie granice.
Dopisała się tylko do tego, co
wcześniej mówili inni. O tym, żeby ich przekazać policji - poseł Pięta. Żeby
znaleźć na nich paragraf - posłanka Krynicka. Poseł Żalek mówił o
„zwyrodniałych rodzicach”, marszałek Karczewski sugerował, że mogą stanowić
zagrożenie epidemiologiczne.
- Protestujący zostali odgrodzeni,
stopniowo ograniczano obszar, na którym mogą się poruszać, odebrano im podstawowe
prawa: do spaceru, odwiedzin. Wstrzymano korespondencję, a ostatecznie
pozbawiono dostępu do wind i łazienki z prysznicem. Zamknięto ich w getcie nie
tylko w sensie przestrzennym, lecz także językowym. Te 40 dni w Sejmie stało
się jakimś ogromnym laboratorium społecznym. Powinno stać się przedmiotem
badań socjologów i psychologów.
Jacek Santorski widzi ogromne
podobieństwo do słynnego eksperymentu Philipa Zimbardo z 1971 roku. W
eksperymentalnym więzieniu znaleźli się studenci podzieleni na skazanych i
strażników. Strażnicy już po dwóch dobach gorliwie dręczyli skazanych.
- Mam podobne skojarzenia. W
ekstremalnych sytuacjach w ludziach budzą się demoniczne siły. Stają się
zdolni do okropnych, niemoralnych zachowań. Tylko że tutaj nie było
ekstremalnej sytuacji, to była tylko garstka protestujących. A jednak
postępowano z nimi gorzej niż z więźniami. Padały przy tym okropne słowa.
Proszę zwrócić uwagę na to, co my w ogóle w ostatnim czasie słyszymy. Marszałek
Sejmu mówi o odszczurzaniu Polski. Poseł Piotrowicz używa metafory o wyprowadzaniu
szczurów z zakładów mięsnych. To są najgorsze z symbolicznych skojarzeń, jakie
znam z historii. Jeśli takie słowa padają ze strony polityków i nie ma na to
żadnej reakcji, to z polskim społeczeństwem naprawdę nie jest dobrze.
Wstrząsające i symboliczne było
zasłonięcie protestujących kurtyną. Władza chciała oszczędzić widoku gościom z
zagranicy, którzy przyjechali na sesję NATO.
- Zadziwiający jest ten sposób
myślenia, że można opuścić kurtynę i udawać, że za nią nikogo nie ma. To
nieprawdopodobne zderzenie mitologii państwa, które miało pochylić się nad słabszymi, a
okazało się kompletnie ślepe na ich potrzeby. Rządzący, zaciągając te zasłony,
tak naprawdę odsłonili swój prawdziwy obraz. Wcześniej sądzono, że PiS ma
wrażliwość społeczną. Nie ma. To tylko rozdawnictwo pieniędzy dla pozyskania
elektoratu.
Ta partia kojarzy mi się z
paniskiem. Panisko idzie ulicą i rzuca pieniądze gawiedzi. Nie jest ważne,
komu wpadną do ręki, ważne, że panisko będzie podziwiane za hojność. To, że
rządzący nie umieją prowadzić polityki społecznej, widać choćby po ich
flagowym programie 500+. Zamiast dać wsparcie tym, którzy go potrzebują, daje
się pieniądze też tym, którzy mają świetne dochody, i tego, że wpadło im
dodatkowo 500 złotych nawet nie odczują.
Mylił się ten, kto sądził, że PiS
potrafi dostrzec i rozwiązywać problemy społeczne. Stoicy już wieki temu
zwracali uwagę, że lepsze od imperium jest procuratio. W imperium władza oparta
jest na chorych ambicjach imperatora, który mówi: „Ja tu rządzę, a skoro
rządzę, to mam rację i nie ma dyskusji”. Procuratio to władza, którą do
działania pobudzają nie chore ambicje ludzkie, lecz problemy. Stoicy mówili:
tyle władzy, ile sprawy. Gdy pojawia się problem, powinno się szukać rozwiązań,
pytać o zdanie zainteresowanych i ekspertów. Tak to się odbywa w cywilizowanych
krajach, w których wielka polityka toczy się na szczytach władzy, ale nie
szkodzi strukturze życia społecznego. Au nas wszystko od razu dostaje stempel
walki politycznej. Rządzący bili w protestujących jak w politycznego
przeciwnika.
Czy patrząc na tych rodziców w
Sejmie, pomyślał pan: to mógłbym być ja? Pańskie dzieci urodziły się ciężko
chore i zmarły. Ale gdyby żyły, to może też pan by tam był, dopominając się o
lepszą dla nich przyszłość.
- Często odwołuję się do tego,
prowadząc zajęcia ze studentami. Mówię, że moje położenie, to, że nie głoduję
i nie muszę martwić się o los moich bliskich, to kwestia przygodna. Tak jak i
to, że urodziłem się w Polsce, a nie na przykład w Syrii. Mówiąc o uchodźcach,
tłumaczę, że mogłem być tym, który musiał sprzedać cały majątek, by dostać się
do lichej łodzi. Mogłem mieć dwóch synów, z których jeden zginąłby na morzu, a
z drugim próbowałbym wyjść na brzeg Europy. Miałbym nadzieję, że uratuję nam
życie, a natrafiłbym na druty kolczaste i dowiedział się, że nie dostanę
pomocy, bo śmierdzę. To prosty zabieg: spróbuj sobie wyobrazić, że to ty,
wycieńczony, stajesz na brzegu. Nie trzeba wielkiej wrażliwości, żeby wczuć
się w położenie innej osoby. Wtedy też łatwiej jest wyciągnąć rękę, rozumieć
czyjeś racje, budować kompromisy. To należy do elementarnej kultury społecznej.
Jak studenci reagują?
- Są przejęci. To mnie utwierdza w
przekonaniu, że trzeba rozmawiać, pobudzać do myślenia. Staram się pokazywać
studentom nie tylko założenia filozoficzne, ale też to, co z tych założeń
wynika. Jedyna droga, jaka nam została, to mówić o postawach, edukować.
Myślałam, że nie chcą słuchać
o uchodźcach. Na Uniwersytecie Warszawskim
studenci brunatnieją, dali się porwać nacjonalistycznym hasłom, maszerują z
neofaszystami.
- Jedni maszerują, drudzy
zakładają Koalicję Antyfaszystowską. Jest więc reakcja na to zło, które się
wciska także na uczelnie. Ostatnio student, który wystąpił przeciw
neofaszystom, został pobity. Zaatakowano go na terenie uniwersytetu, co jest
przekroczeniem kolejnej granicy, której jeszcze niedawno nikt by nie śmiał naruszać. Uniwersytet to
było miejsce, w którym - jak w kościele - nikomu nie miało prawa stać się nic
złego.
Wicepremierem i ministrem nauki
w tym rządzie jest Jarosław Gowin, pański znajomy. Także prof. Ryszard Legutko, prof. Zdzisław
Krasnodębski, Andrzej Przyłębski i jego żona, którą „dobra zmiana” wyniosła na
fotel prezesa Trybunału Konstytucyjnego to są pańscy znajomi. Razem
zakładaliście kiedyś Ośrodek Myśli
Politycznej. Mieliście tych samych nauczycieli: profesor Barbarę Skargę,
profesora Józefa Tischnera. Jak to możliwe, że wasze drogi rozeszły się aż tak
bardzo?
- Człowiek jest sam dla siebie
nieprzeniknioną tajemnicą. Nie chodzi nawet o to, że ma określone poglądy
polityczne, lecz że wypowiada słowa i podejmuje działania, o których wcześniej
nawet by nie pomyślał, że są możliwe. Nie chcę jednak osądzać. Kiedyś pisarz
Andrzej Kijowski powiedział: „Jesteśmy sobie tak mało znani, że lepiej, aby
nikt z nas nie przyrzekał, iż nigdy w życiu nie ukradnie zegarka”.
Czy kiedyś będą mogli ze sobą
porozmawiać obecny przeciwnik władzy z jej zwolennikiem?
- Wielu ludzi jest już tak
poranionych, że to będzie niezwykle trudne. Padło tyle strasznych słów: o
gorszym sorcie, smrodzie, odszczurzaniu. Jakby mówiący nie zdawali sobie
sprawy, że rany po tym będą goić się dłużej, niż gdyby były zadane nożem.
Społeczeństwo jest zantagonizowane chyba już we wszystkich możliwych
obszarach.
Ze słynnego badania „Miastko”
dr. Macieja Gduli wynika, że zwolennicy PiS w końcu mogą żyć, jak lubią:
nienawidząc lepszych od siebie i gardząc
słabszymi, których mają za gorszych. PiS dało im możliwość wywyższenia się.
- W PRL obowiązywały zasady
materializmu dialektycznego. Jedna z nich mówi, że rozwój może nastąpić tylko
poprzez walkę przeciwieństw. Partia rządząca nieustannie ujawniała wrogów
klasowych. I teraz tę metodę odkurzono. Mam wrażenie, że kiedy partia rządząca
uderza w jakąś grupę, to nie tylko po to, by ją rozbić, wymienić „tamtych” na
„naszych”, ale żeby to było w odpowiednim stylu. Odwołanie ma być jak
najbardziej poniżające. Słyszę ten rechot: aleśmy im dowalili! W końcu! To
wpisuje się niestety w tradycję polskiego resentymentu. Jesteśmy rozbici i
podzieleni tak, jak chyba nigdy nie byliśmy. Podziały biegną w poprzek
rodzin, urzędów, uniwersytetów, sądów, mediów. Jedynym plusem tej przykrej
sytuacji jest to, że ludzie zdejmują maski. Pokazują, jacy są.
Tylko jak z tym widokiem żyć?
- Jakoś trzeba. Nie stworzymy
sobie przecież dwóch ojczyzn: dla jednych po prawej stronie Wisły, dla drugich
po lewej. Trzeba będzie ten kraj jakoś zszyć. Zazwyczaj, gdy toczy się rewolucja,
myśli się tylko o tym, od czego trzeba się wyzwolić. Mało kto zadaje sobie
pytanie: ku czemu się wyzwalamy? A to: „ku czemu” jest sprawą fundamentalną.
Boi się pan tego: ku czemu?
- (długie milczenie) Trzeba byłoby wznieść się ponad resentyment. Nie szukać
odwetu. Nie mówię, żeby nie rozliczać tych, którzy teraz łamią prawo, oni
powinni stanąć przed sądem. Natomiast bałbym się tego, co może zacząć się dziać
we wspólnotach lokalnych, w których ludzie się znają i każdy będzie pamiętał,
kto co zrobił, kto co mówił. Potrzebny byłby ktoś mądry, kto będzie umiał
przekonać do pojednania.
Rządzący nadal mają wysokie
słupki poparcia. I mają sojusznika: Kościół.
Nie zabolało pana, że gdy
protestujący po 40 dniach wychodzili z Sejmu, z duchownych stanął przy nich
tylko ks. Wojciech Lemański?
- Zabolało. W polskim Kościele są
wrażliwi księża, ale teraz się ich marginalizuje albo ucisza. A pozwala się
działać duchownym, którzy ściągają do kościołów grupy neonazistowskie i głoszą
homilie głęboko antyreligijne. Kościół w Polsce poczuł, skąd wieje wiatr i że coś może z
tego mieć. Wydaje mu się, że się umacnia.
Tymczasem na niedzielne msze
przychodzi już mniej niż 40 proc. wiernych.
- Kościół ma to, na co sobie
zapracował. Ludziom trudno pojąć, że w tym samym kraju, w którym nie ma 500 zł
dla niepełnosprawnych, są tak wysokie dotacje dla o. Rydzyka i tak bogate
wille biskupie, jak ta arcybiskupa Głódzia. Jak się mają tym nie gorszyć? Albo
co mają myśleć, słysząc, że ksiądz modli się o śmierć papieża?
To ciekawe czasy dla filozofa?
Jest o czym rozmyślać?
- Chciałbym móc zachować stoicki
spokój, ale jednak rolą ludzi myślących jest wzięcie na siebie
odpowiedzialności za życie społeczne, za szacunek dla wartości. Dlatego nie
milczę. W takich czasach milczenie jest zdradą.
Ksiądz Tischner mówił, że
czasami trzeba się przeciwstawić Polsce, która jest, w imię tej, która być
powinna.
- Kiedyś w PRL słyszałem dowcip o pięciu przykazaniach
obywatelskich. Po pierwsze: nie myśl. Po drugie: jak już musisz myśleć, to nie
mów. Po trzecie: jak już musisz mówić, to nie pisz. Po czwarte: jak napiszesz,
to się nie podpisuj. Po piąte: jak się podpisujesz, to się później nie zdziw.
Uważam, że teraz powinna obowiązywać inna wersja Po pierwsze: myśl. Po drugie:
mów. Po trzecie: pisz. Po czwarte: podpisuj się. A po piąte: niech się zdziwią
inni.
Prof. Tadeusz Gadacz jest filozofem, uczniem i wieloletnim współpracownikiem ks. Józefa Tischnera. Pracuje na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie
Prof. Tadeusz Gadacz jest filozofem, uczniem i wieloletnim współpracownikiem ks. Józefa Tischnera. Pracuje na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz