wtorek, 7 listopada 2017

Gra o tron



Prezes szykuje sobie przedpole. Dogaduje się z prezydentem, każe robić transfery, na papierze układa rząd. Pani premier jeszcze walczy, ale wygląda na pogodzoną z losem. Kalendarz ma ułożony tylko do końca listopada

Michał Krzymowski

Polityk z centrali PiS na No­wogrodzkiej: - Prezes jesz­cze nie podjął ostatecznej decyzji, ale jest jej bardzo bliski. Szydło ma z nim ograniczony kontakt. Spotykają się rzad­ko i rozmawiają zdawkowo. Tematu re­konstrukcji unikają. Jarosław trzyma ją w niepewności, jeszcze niczego jej nie zapowiedział.
   Rozmówca z otoczenia szefowej rzą­du: - Beata przez pośredników prze­kazała prezesowi, że oddaje się do jego dyspozycji. W razie decyzji o zmianie premiera sama poda się do dymisji, nie trzeba będzie jej odwoływać. Wygląda, że jest pogodzona z losem.

PREZES ZARZĄDZA TRANSFERY
Mimo tych zapewnień między sze­fem PiS a Beatą Szydło od kilku tygo­dni toczy się subtelna gra.
   Pierwsze sygnały, że Kaczyński będzie chciał stanąć na czele rządu, pojawiły się pod koniec sierpnia. Prezes - mówili po­litycy PiS - wrócił z urlopu zmotywowa­ny, by pokazać, kto tu rządzi. Uważa, że zżerany wewnętrznymi konfliktami rząd popada w inercję i że potrzeba przyśpie­szenia. - Na zewnątrz jeszcze tego nie widać, ale obecny układ jest nieefektyw­ny. Ministrowie wzajemnie blokują swo­je pomysły, a Szydło nie ma odwagi, by rozstrzygać ich spory, bo obie strony za­wsze twierdzą, że wszystko uzgodniły na Nowogrodzkiej. Przez to powstaje para­liż - twierdzi rozmówca z rządu.
   Inny dodaje: - Do tego dochodzi konflikt Mateusza Morawieckiego ze Zbigniewem Ziobrą. To wojna na wy­niszczenie. Albo my, albo oni. Jeśli Jaro­sław nad tym nie zapanuje, powsadzają się do więzień.
   Z punktu widzenia Szydło sytua­cja jest dramatycznie trudna. Jeżeli za­cznie podejmować samodzielne decyzje i rozstrzygać spory, prezes PiS uzna, że premier wychodzi ze swojej roli i go lek­ceważy. A jeśli w każdej sprawie będzie czekać na sygnał z Nowogrodzkiej, to do­prowadzi do klinczu w rządzie. - Wybra­ła to drugie. W efekcie Jarosław uważa, że kierowanie rządem przerosło Beatę, że to dla niej za wysokie progi - mówi człowiek z Nowogrodzkiej.
   Koniec sierpnia, siedziba PiS przy No­wogrodzkiej. Kaczyński prosi Jarosława Gowina o przekazanie ludziom z pałacu prezydenckiego, że chciałby się spotkać z Andrzejem Dudą. Identyczny sygnał przekazuje prezydenckiemu ministro­wi Krzysztofowi Szczerskiemu, któ­ry pełni funkcję łącznika między partią a głową państwa. Każe też rozpocząć rozmowy o transferach z posłami innych klubów, chodzi o wzmocnienie sejmowej większości.
   W ciągu dwóch miesięcy Kaczyń­ski spotka się z Dudą czterokrotnie: trzy razy w Belwederze i raz, bez wie­dzy mediów, na neutralnym gruncie.
- Pretekstem były prezydenckie weta, ale rozmowy w dużej mierze poświęcono wyjaśnieniu nieporozumień. Pojawił się też temat zmian w rządzie. Duda narze­kał na współpracę z Antonim Maciere­wiczem i Zbigniewem Ziobrą, a Jarosław dał mu do zrozumienia, że niedługo może zostać premierem - opowiada po­lityk znający przebieg tych spotkań.
   Gdy atmosfera się oczyści, prezydent przestanie blokować przejęcie przez PiS sądów i rozmowy zejdą na poziom tech­niczny. Zamiast Dudy i Kaczyńskiego będą je od tej pory prowadzić ich przed­stawiciele: wiceszef Kancelarii Prezy­denta Paweł Mucha i poseł PiS Stanisław Piotrowicz.
   W międzyczasie większość sejmową zasili sześcioro posłów: Andżelika Możdżanowska z PSL, Anna Siarkowska, Małgorzata Janowska, Magdalena Błeńska i Sylwester Chruszcz z Kukiz’15 oraz Zbigniew Gryglas z Nowoczesnej. W PiS słychać, że to nie koniec, że w najbliż­szych dniach „dobrą zmianę” ma zasilić jeszcze jeden nowy poseł.

NIECH SIĘ SZYDŁO UCZY JĘZYKÓW
Ludzie z Nowogrodzkiej tłumaczą, że naprawa relacji z Dudą i poszerze­nie większości to oczyszczenie przedpo­la. Jeśli prezes Prawa i Sprawiedliwości ma sięgnąć po tekę premiera - mówią - to musi mieć pewność, że władza zostanie mu przekazana w sposób aksa­mitny. Spadnie sama, jak jabłko z drze­wa: Beata Szydło zrezygnuje, a prezydent gładko powierzy Jarosławowi Kaczyń­skiemu misję tworzenia nowego rzą­du. - W tej chwili większość sejmowa liczy około 245 głosów. To solidny mar­gines, bo Szydło musiałaby mieć 15 po­słów, żeby zacząć szantażować prezesa. A tyle nie ma, jest w sytuacji bez wyj­ścia. Byłbym zdziwiony, gdyby próbowa­ła się stawiać - mówi współpracownik Kaczyńskiego.
   Szydło nie stawia oporu, broni się w sposób bardziej zawoalowany.
   - Ziobro, który jest jej głównym sojusz­nikiem, uruchomił braci Karnowskich. Ich media, czyli portal wPolityce.pl i ty­godnik „Sieci Prawdy”, bardzo lobbują za panią premier. Skrupulatnie odno­towują wszystkie głosy w jej obronie, podkreślają zaufanie Polaków, budują atmosferę - zauważa polityk z otoczenia szefa PiS.
   Pani premier wyznacza sobie małe cele. Nie zabiega na Nowogrodzkiej o przedłużenie swojej misji, bo wie, że byłoby to przeciwskuteczne, ale wal­czy o dotrwanie do 16 listopada, czy­li półmetka kadencji. - Dokonanie podsumowania tego dwulecia na pewno ją wzmocni. Wystąpi na konferencji, wy­każe swoje osiągnięcia, zbierze pochwa­ły od polityków PiS. Czy to ją uratuje przed dymisją? Nie, ale też nie zaszkodzi - twierdzi rozmówca „Newsweeka”.
   Plan Beaty Szydło jest sprytny, bo na Nowogrodzkiej mówi się, że Kaczyński będzie gotowy do przejęcia sterów rzą­du dopiero na początku grudnia. Prezes najpierw chce przypieczętować sojusz z prezydentem i doprowadzić do uchwa­lenia zmiany w sądownictwie.
   Polityk z Nowogrodzkiej: - Jarosław nie chce jej upokarzać, pozwoli jej pod­sumować dwulecie. 16 listopada jest zresztą datą kluczową. Jeżeli Szydło do­kona zmian w ministerstwach, to będzie sygnał, że prezes zmienił zdanie i zre­zygnował z wejścia do gry. A jeśli nie do­kona, to znaczy, że przebudowa rządu czeka na Jarosława.
   Politycy z otoczenia szefowej rzą­du nastawiają się dziś na ten drugi wa­riant. Przyznają, że pani premier ma na razie ułożony kalendarz tylko do koń­ca listopada. Mówią też, że prowadzona przez nią gra nie jest zero-jedynkowa. Opcja maksimum to oczywiście utrzy­manie stanowiska. Ale jeśli nie uda się tego osiągnąć, to Szydło będzie zabiegać o jedynkę na krajowej liście do europarlamentu (według nowej ordynacji, pro­jektowanej przez PiS, cała Polska ma być jednym okręgiem wyborczym) i stano­wisko unijnego komisarza.
   Wybory europejskie odbędą się jednak dopiero w 2019 roku. Co premier miałaby robić do tego czasu? - Naturalne byłoby przejście na funkcję marszałka Sejmu, ale Jarosław nie chce powierzyć jej tego sta­nowiska, bo jako premier będzie musiał mieć na Wiejskiej osobę posłuszną. A Be­ata ma za plecami Ziobrę i nie daje takiej gwarancji - twierdzi współpracownik Kaczyńskiego. Inny polityk PiS dodaje:
- Plan B to teka wicepremiera do spraw społecznych w nowym rządzie. Ale i tego Jarosław może jej nie dać, bo to wdzięcz­na funkcja, łatwo można się na niej zbu­dować, a przecież Szydło i bez tego ma wysokie sondaże. W najgorszym wypad­ku po prostu wróci do Sejmu, będzie się uczyć języków i przygotowywać do wybo­rów europejskich.

PREZES W EUROPIE
Czwartek rano, dzień po Wszyst­kich Świętych. Szef klubu parla­mentarnego Prawa i Sprawiedliwości Ryszard Terlecki udziela wywiadu w Ra­diu Kraków. - Premier Szydło utrzyma swoje stanowisko - mówi znienacka.
   Wypowiedź zaskakuje wszystkich polityków PiS, także tych bywających na Nowogrodzkiej. Czyżby Kaczyński zmienił plany? Przecież Terlecki zazwy­czaj jest dobrze poinformowany. Może dzień wcześniej towarzyszył prezesowi podczas wizyty na Wawelu i usłyszał, że zmiany premiera jednak nie będzie?
   Polityk z kierownictwa PiS: - Jarosław się rozchorował i musiał odwołać wyjazd na Wawel, więc Terlecki nie miał żad­nych przełomowych informacji. Zresztą już tłumaczył się z tej wypowiedzi, swoją drogą dość niefortunnie. Uznajmy, że był to wypadek przy pracy. Żeby było zabaw­niej, on sam jest gorącym zwolennikiem wymiany premiera. Ma swoje rachunki z Szydło.
   Dlaczego Jarosław Kaczyński chce zostać premierem? Przecież nie ma dziś w Polsce potężniejszego człowie­ka. Choć - jak sam to określa - jest tylko skromnym posłem, to w rzeczywisto­ści od dwóch lat samodzielnie decydu­je o losach kraju. Ma maksimum władzy i minimum odpowiedzialności. Z punk­tu widzenia polityka trudno o bardziej komfortową sytuację. Po co to zmieniać?
   - Pamiętam, jakich argumentów uży­wano na Nowogrodzkiej przed dymisją Kazimierza Marcinkiewicza. „On buduje sobie pozycję twoim kosztem” - padało na naradach. Teraz jest podobnie. Szydło rozdaje ludziom pieniądze, wprowadza 500+, a Jarosław jest tym złym, który ko­jarzy się z awanturami w Sejmie - mówi jeden z posłów.
   - Inny przekonuje: - Jesteśmy po wy­borach w Niemczech i we Francji, a za chwilę będą się ważyły losy Europy. Ja­rosław widzi, że Węgry są w grze, a Pol­ska nie, bo z Szydło nikt się nie liczy. Jak zostanie premierem, to nasz głos będzie silniejszy. To zresztą szansa dla prezesa. Oczekiwania wobec niego są bardzo ni­skie, wszyscy sądzą, że jak zostanie pre­mierem, to pociągnie rząd w dół i pójdzie na wojnę z Unią. A co, jeśli podejmie kil­ka popularnych decyzji? Uspokoi nasze relacje z Brukselą?
   Na Nowogrodzkiej panuje przekona­nie, że nowym szefem dyplomacji zosta­nie szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski. Nominacja pozwoli Kaczyń­skiemu załatwić kilka spraw jednocześ­nie. Po pierwsze, będzie to gest wobec Andrzeja Dudy i element szerszej umo­wy politycznej. W jej myśl prezydent miałby wziąć część odpowiedzialno­ści za dyplomację i reprezentować Polskę na unijnych szczytach. Dla Ka­czyńskiego to bardzo ważne - on sam nie chce uczestniczyć w posiedzeniach Rady Europejskiej prowadzonych przez Donalda Tuska.
   Po drugie, Szczerski to jeden z niewie­lu prawdziwych polityków w otoczeniu głowy państwa. Należy do partii i ma do­robek. Był posłem, eurodeputowanym i wiceministrem spraw zagranicznych. Jego odejście w dłuższej perspekty­wie osłabi ośrodek prezydencki, co leży w interesie Kaczyńskiego. I wresz­cie - po trzecie - to sprytna pułapka na Dudę. Gdy w lipcu zawetował usta­wy sądowe, prezes PiS początkowo miał pretensje, że Szczerski nie ostrzegł go o decyzji głowy państwa. - Okazało się jednak, że szef gabinetu prezydenta o ni­czym nie wiedział, sam był zaskoczony tą decyzją - opowiada rozmówca z PiS. Teraz sytuacja się odwróciła: Duda nie może wymagać, by Szczerski w imię lo­jalności wobec niego odrzucił ofertę wejścia do rządu. Z kolei Kaczyński wie, że Szczerski jako szef MSZ szybko zacznie orientować się na Nowogrodzką i Duda straci rzeczywisty wpływ na politykę zagraniczną.
   Jakie jeszcze zmiany zajdą w rządzie, jeśli Kaczyński zostanie premierem? Przesądzone wydają się dymisje mi­nistra infrastruktury Andrzeja Adam­czyka, szefowej MEN Anny Zalewskiej i stojącej na czele Kancelarii Premie­ra Beaty Kempy, która zabiega o wyjazd na placówkę do Watykanu. Możliwe jest także odwołanie ministra środowiska Jana Szyszki. Na Nowogrodzkiej spe­kuluje się także na temat dymisji szefa MON Antoniego Macierewicza, ale taki ruch mógłby wywołać konsekwencje trudne do przewidzenia. Nie wiadomo, jak zareagowałyby stojące za mini­strem środowiska Radia Maryja i „Ga­zety Polskiej”. Wiadomo za to, że temat Macierewicza pojawił się na jednym ze spotkań Kaczyńskiego i Dudy. - Decy­zja należy do Jarosława. On ma dziś tak silną pozycję, że może wszystko - mówi polityk PiS.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz