czwartek, 2 listopada 2017

Tłamszenie mniejszości



Zasady prawa, często obowiązujące od czasów rzymskich, były niepodważalne, aż przyszła ekipa, która zachowuje się jak kibice z bejsbolami - mówi prawnik prof. Marcin Matczak

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Czy Polska jest jeszcze państwem prawa?
MARCIN MATCZAK: Zacznijmy od tego, że po II wojnie światowej świat prawni­czy zaczął się zastanawiać, jak nie dopro­wadzić po raz drugi do sytuacji, w której ktoś przejmuje zbyt dużo władzy. Odpo­wiedzią okazał się mechanizm określany jako checks and balances, czyli mecha­nizm kontroli i równowagi. Organom stanowiącym prawo został przeciwsta­wiony sąd konstytucyjny, który w założe­niu ma chronić mniejszość przed tyranią większości reprezentowaną przez demo­kratycznie wybraną władzę. John Hart Ely w książce pod znamiennym tytułem „Demokracja i nieufność” ostrzega, że wobec demokracji należy zachować nie­ufność, bo historia udowodniła, iż więk­szość ma skłonność do naruszania praw mniejszości.
Polski Trybunał Konstytucyjny przestał odgrywać tę rolę. Reprezentuje interesy wyłącznie partii rządzącej.
- Otóż to. Aby zrozumieć powagę prob­lemu, trzeba uświadomić sobie jeszcze jedno. Znany psycholog i filozof Erich Fromm, który badał osobowość auto­rytarną, doszedł do wniosku, że ma ona skłonności sadystyczno-masochistyczne, czyli funkcjonuje dzięki zdominowa­niu kogoś, kto jest słabszy. Ta osobowość, obecna zarówno wśród rządzących, jak i rządzonych, stała się przyczyną upadku w 1933 r. Republiki Weimarskiej. W sytu­acji kryzysu ekonomicznego i poczucia porażki narodowej po I wojnie pojawił się facet obiecujący Niemcom, że będą znów wielkim narodem.
Chce pan powiedzieć, że podobnie jest w dzisiejszej w Polsce?
- W całym świecie zachodnim. Donald Trump wygrał wybory z hasłem „We will make America great again” („Uczyńmy Amerykę znowu wielką”), czyli przekonu­jąc, że Ameryka nie jest great, jest słaba. U nas narracja partii rządzącej skupia­ła się na tym, że Polska jest w ruinie. To są komunikaty, które oddziałują na ludzi uważających, że nie ma sensu radzić sobie z własną wolnością, oznaczającą odpowie­dzialność za wybory.
Lepiej zdać się na kogoś, kto dokona tych wyborów za nich?
- A jednocześnie - jak pisał Fromm - da poczucie uczestniczenia w czymś więk­szym od jednostki - w narodzie, w nacjo­nalistycznie pojmowanym patriotyzmie. Lord Acton mówił: „Każda władza de­prawuje, a władza absolutna deprawu­je absolutnie”, bo pozwala rozwijać się osobowości autorytarnej w sposób nie­kontrolowany. Opór wobec tego nie­kontrolowanego rozwoju ma zapewnić mechanizm kontroli i równowagi.
Który w USA działa, a w Polsce nie. Dlaczego?
- Gdy prezydent Trump wydał edykt za­kazujący muzułmanom wjazdu do USA, to sędzia z Hawajów powiedział: „Stop, pa­nie prezydencie, ten edykt jest niezgodny z konstytucją, bo jest dyskryminujący”. Jeden z amerykańskich tygodników za­mieścił na okładce rysunek Trumpa zamie­rzającego się na Statuę Wolności, symbol Stanów Zjednoczonych, i powstrzymywa­nego przez Temidę, mówiącą: „Ja się nim zajmę”. Za oceanem mechanizm checks and balances działa, bo tam nawet konser­watywni prezydenci nominują na sędziów Sądu Najwyższego ludzi, którzy w dziedzi­nie prawa są specjalistami z najwyższej półki. Kandydatem Trumpa został sędzia Neil Gorsuch, wykształcony w Oksfordzie, który z racji kompetencji mógłby być pre­zydentem USA.
A w Polsce prezesem Trybunału Konsty­tucyjnego zostaje Julia Przyłębska...
- ... którą środowisko sędziowskie uzna­ło za niewłaściwą na poziomie sądu okrę­gowego. PiS nie potrafiło wybrać partnera mogącego swoją wiedzą i pozycją stanąć przeciwko władzy. Kogoś takiego jak prof. Marek Safjan. Przeciwnie, no­minowani są ludzie, których łatwo zdominować. Przejęcie Trybunału Kon­stytucyjnego dokonało się więc na pozio­mie instytucjonalnym, jak i personalnym. Dlatego Trybunał jest dziś departamen­tem Ministerstwa Sprawiedliwości. W obecnej formie stanowi wyłącznie na­rzędzie walki politycznej.
Napisał pan, że bukmacherzy przestaną przyjmować zakłady w sprawie wyroków Trybunału, bo są one całkowicie przewidywalne.
- Nastąpił powrót do komunistycznej rze­czywistości, w której władza państwo­wa wyrażała wolę ludu i żadnego innego ośrodka władzy nie było trzeba. W kon­stytucji z 1997 r., tworzonej w tzw. traumie posttotalitarnej, postanowiliśmy to zmienić i zabezpieczyć równowagę władz. Przez 20 lat ten mechanizm działał, aż partia antykonstytucyjna uznała, że nie jest to żadna wartość, a wręcz przeciw­nie - to przeszkoda. Dlatego uzasadnienia ustaw dotyczących Trybunału Konstytu­cyjnego mówiły, że wprowadzane zmia­ny są konieczne, aby umożliwić realizację planów politycznych.
Łamiąc przy tym konstytucję.
- Jednym z największych szoków, jakie przeżyłem w ostatnim czasie, było sta­nowisko prezydenta Dudy, prawnika, w sprawie ustawy o Krajowej Radzie Są­downictwa. Prezydent raczył powiedzieć, że proponowane przez niego rozwiązanie jest niezgodne z konstytucją, więc trze­ba zmienić konstytucję. To tak, jakby ktoś powiedział, że musi zabić człowieka, więc proponuje spotkać się, aby porozmawiać o zmianie kodeksu karnego. Przecież to jakaś paranoja. Myślenie zaprezentowane przez prezydenta to nie szacunek dla kon­stytucji, ale pogarda dla niej.
Profesor Safjan mówi, że w Polsce nie ma już konstytucji. Stała się kawałkiem papieru niemającym znaczenia.
- Jeśli centrum decyzyjne przesunęło się w stronę jednej partii, a być może jednego człowieka, i ta partia prezentuje elemen­ty frommowskiej osobowości autorytar­nej, to oznacza tłamszenie mniejszości i odbieranie jej praw i wolności obywatel­skich, a także likwidowanie wszelkich nie­zależnych ośrodków władzy. To właśnie dokonuje się w Polsce.
Ma pan na myśli konkretny przykład?
- Do Trybunału Konstytucyjnego nie zwracają się dziś reprezentanci mniej­szości, opozycja, tylko politycy PiS. Skła­dane przez nich wnioski streszczają się do formy rozkazu: „Potwierdźcie, że to jest legalne”. Władza używa Trybunału jak narzędzia do ataku na tych, którzy się jej sprzeciwiają. Nie podoba się prezes Sądu Najwyższego? To składa się wniosek o stwierdzenie, czy prof. Gersdorf zosta­ła wybrana legalnie. I Trybunał odpowia­da tak, jak oczekuje tego partia. A nawet posuwa się dalej, bo doradza przy oka­zji, w jaki sposób można postawić byłego prezydenta Komorowskiego przed Try­bunał Stanu za to, że powołał prof. Gersdorf na to stanowisko. Pan Muszyński, bo nie chcę nazywać go sędzią, zachowu­je się jak doradca rządu. Jego działanie w Trybunale przypomina działanie wi­rusa w komputerze, który niszczy dobrze działający system od środka i wykorzy­stuje go do celów niezgodnych z zamie­rzeniem jego twórcy.
Ostatnio wydał wyrok we własnej spra­wie - legalności własnego wyboru na sędziego Trybunału Konstytucyjnego.
- Co oznacza złamanie podstawowej za­sady prawa: nemo iudex in causa sua, czy­li: nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Czy ktoś nałoży na siebie man­dat za przekroczenie prędkości? Nie. Dlatego sędzia musi być kimś innym niż sądzony. Tymczasem panowie Muszyń­ski i Cioch zadecydowali, że Muszyński i Cioch zostali legalnie wybrani na sę­dziów Trybunału, choć to nieprawda. Ktoś może powiedzieć: „I co to zmieni?”. Otóż to zmienia wszystko.
Bo daje przyzwolenie na łamanie kolejnych zasad?
- Oznacza przyznanie sobie prawa to tego, aby nie przejmować się żadnymi zasada­mi. To początek równi pochyłej. Następ­na może być lex retro non agit - prawo nie działa wstecz. Zasady prawa, często obo­wiązujące od czasów rzymskich, były do­tychczas oczywiste i niepodważalne, aż przyszła ekipa, która zachowuje się jak kibice z bejsbolami. Ja nie twierdzę, że prawnicy obecnej władzy nie rozumieją, co czynią. Rozumieją i robią to w sposób intencjonalny, tak aby zrealizować pro­gram nie prawników, ale polityków.
Czy Sąd Najwyższy po powołaniu w nim - jak chce prezydent - nadzwyczajnej izby odwoławczej przestanie być naj­wyższym organem władzy sądowniczej?
- To też, ale przede wszystkim, jeśli tak się stanie, zniszczony zostanie kolejny fun­dament systemu prawnego – stabilność prawa. Izba, która będzie mogła wzruszać wyroki z ostatnich 20 lat i będą to mo­gli czynić politycy, bo wystarczy 20 sena­torów albo 30 posłów, żeby złożyć skargę nadzwyczajną, będzie oznaczać, że Pol­ska stała się republiką bananową. Prze­kładając to na życie zwykłego obywatela - to tak, jakby dać prawo do kwestionowa­nia umowy o pracę zawartej 20 lat temu z groźbą zwrotu zarobionych w tym cza­sie pieniędzy. Albo cofnąć decyzję o adopcji dziecka, które zdążyło się zżyć z nową rodziną. Stabilność systemu prawnego to gwarancja tego, że nie zjawi się nagle ktoś, kto powie: „Przepraszam, myliłeś się, że coś posiadasz - dorobek twojego życia idzie pod młotek”.
Grzegorz Schetyna obiecał ostatnio, że jeśli PO wygra wybory, naprawi wszyst­ko jedną ustawą. Czy to jest możliwe?
- Pod warunkiem, że Platforma albo ko­alicja partii opozycyjnych uzyska więk­szość konstytucyjną. W każdym innym przypadku będzie to możliwe, ale niele­galne, bo będzie oznaczać powtórzenie scenariusza PiS, co byłoby bardzo złe. Nie mając większości zdolnej do zmiany kon­stytucji, a chcąc pozostać w zgodzie z pra­wem, trzeba będzie naprawiać element po elemencie, co oznacza mozolne dłu­banie, a nie załatwienie wszystkiego jed­nym machnięciem. Rozumiem jednak, że szef partii chcącej wygrać wybory musi obiecać, że zrobi ze wszystkim porządek. Takie jest oczekiwanie społeczne.
A nie ma pan wrażenia, że PiS gra na zmęczenie? Obrona Trybunału Konstytucyjnego zrodziła KOD, ale po roku protesty wygasły. Potem reforma sądownictwa wyprowadziła tysiące ludzi na ulice, co dało dwa prezyden­ckie weta, tyle że - jak wynika z przecieków - prezydent już dogadał się w tej sprawie z prezesem PiS.
- To prawda, element zmęczenia prze­ciwnika, poczucia bezradności i bezsilno­ści jest wyczuwalny. Niemniej dotychczas ludzie wychodzili na ulice w obronie abs­trakcyjnych pojęć, bo wolność sądów czy niezależność Trybunału Konstytucyjne­go to abstrakt. Teraz, i mówię to ze smut­kiem, sytuacja może ulec zmianie.
To znaczy?
- Gdy PiS zaczęło rozmontowywać Try­bunał, użyłem porównania do demonta­żu systemu alarmowego. Jeszcze się nic nie stało, nikt nie wybił okna, niczego nie ukradł, ale demontując alarm, intencji nie ma dobrych. Sądzę, że w najbliższych miesiącach demontaż tego alarmu zo­stanie ostatecznie zakończony, co spra­wi, że z obrony idei będziemy musieli zejść na poziom obrony konkretnych lu­dzi. Za poprzednich rządów PiS, gdy mini­ster Ziobro oskarżył doktora Garlickiego, sąd mógł go uniewinnić. Drugi raz tego błędu Zbigniew Ziobro nie zamierza po­pełnić. Chce mieć kontrolę nad całością ciągu technologicznego wymiaru spra­wiedliwości, tak aby żaden sąd nie mógł niezależnie ocenić, czy minister spra­wiedliwości ma rację.
Sprzeciw obywatelski będzie jedyną instancją broniącą wrogów władzy?
- Z krzywdzonym, aresztowanym czy z człowiekiem, któremu władza niszczy życie, łatwiej się utożsamić niż z niezależ­nością Trybunału Konstytucyjnego. Są­dzę, że największe protesty jeszcze przed nami. Gdy strażnikami prawa przesta­ją być sądy, jedyna nadzieja w obywate­lach. Dlatego za nic nie wolno kapitulować w walce o obronę państwa prawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz