Zasady prawa, często
obowiązujące od czasów rzymskich, były niepodważalne, aż przyszła ekipa, która
zachowuje się jak kibice z bejsbolami - mówi prawnik prof. Marcin Matczak
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy Polska jest jeszcze państwem prawa?
MARCIN MATCZAK: Zacznijmy od tego, że po II wojnie światowej świat prawniczy
zaczął się zastanawiać, jak nie doprowadzić po raz drugi do sytuacji, w której
ktoś przejmuje zbyt dużo władzy. Odpowiedzią okazał się mechanizm określany
jako checks and
balances, czyli mechanizm kontroli i
równowagi. Organom stanowiącym prawo został przeciwstawiony sąd konstytucyjny,
który w założeniu ma chronić mniejszość przed tyranią większości
reprezentowaną przez demokratycznie wybraną władzę. John Hart Ely w książce pod znamiennym tytułem „Demokracja i nieufność”
ostrzega, że wobec demokracji należy zachować nieufność, bo historia
udowodniła, iż większość ma skłonność do naruszania praw mniejszości.
Polski Trybunał Konstytucyjny
przestał odgrywać tę rolę. Reprezentuje interesy wyłącznie partii rządzącej.
- Otóż to. Aby zrozumieć powagę
problemu, trzeba uświadomić sobie jeszcze jedno. Znany psycholog i filozof
Erich Fromm, który badał osobowość autorytarną, doszedł do wniosku, że ma ona
skłonności sadystyczno-masochistyczne, czyli funkcjonuje dzięki zdominowaniu
kogoś, kto jest słabszy. Ta osobowość, obecna zarówno wśród rządzących, jak
i rządzonych, stała się przyczyną upadku w 1933 r.
Republiki Weimarskiej. W sytuacji kryzysu ekonomicznego i poczucia porażki
narodowej po I wojnie pojawił się facet obiecujący Niemcom, że będą znów
wielkim narodem.
Chce pan powiedzieć, że
podobnie jest w dzisiejszej w Polsce?
- W całym świecie zachodnim.
Donald Trump wygrał wybory z hasłem „We will make America great again” („Uczyńmy Amerykę znowu wielką”), czyli przekonując, że
Ameryka nie jest great,
jest słaba. U nas narracja partii rządzącej
skupiała się na tym, że Polska jest w ruinie. To są komunikaty, które
oddziałują na ludzi uważających, że nie ma sensu radzić sobie z własną
wolnością, oznaczającą odpowiedzialność za wybory.
Lepiej zdać się na kogoś, kto
dokona tych wyborów za nich?
- A jednocześnie - jak pisał
Fromm - da poczucie uczestniczenia w czymś większym od jednostki - w narodzie,
w nacjonalistycznie pojmowanym patriotyzmie. Lord Acton mówił: „Każda władza
deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”, bo pozwala rozwijać się
osobowości autorytarnej w sposób niekontrolowany. Opór wobec tego niekontrolowanego
rozwoju ma zapewnić mechanizm kontroli i równowagi.
Który w USA działa, a w
Polsce nie. Dlaczego?
- Gdy prezydent Trump wydał edykt zakazujący muzułmanom wjazdu do USA, to
sędzia z Hawajów powiedział: „Stop, panie prezydencie, ten edykt jest
niezgodny z konstytucją, bo jest dyskryminujący”. Jeden z amerykańskich
tygodników zamieścił na okładce rysunek Trumpa zamierzającego się na Statuę
Wolności, symbol Stanów Zjednoczonych, i powstrzymywanego przez Temidę,
mówiącą: „Ja się nim zajmę”. Za oceanem mechanizm checks and balances działa, bo tam nawet konserwatywni prezydenci nominują
na sędziów Sądu Najwyższego ludzi, którzy w dziedzinie prawa są specjalistami
z najwyższej półki. Kandydatem Trumpa został sędzia Neil Gorsuch, wykształcony
w Oksfordzie, który z racji kompetencji mógłby być prezydentem USA.
A w Polsce prezesem Trybunału
Konstytucyjnego zostaje Julia Przyłębska...
- ... którą środowisko
sędziowskie uznało za niewłaściwą na poziomie sądu okręgowego. PiS nie
potrafiło wybrać partnera mogącego swoją wiedzą i pozycją stanąć przeciwko
władzy. Kogoś takiego jak prof. Marek Safjan. Przeciwnie, nominowani
są ludzie, których łatwo zdominować. Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego
dokonało się więc na poziomie instytucjonalnym, jak i personalnym. Dlatego
Trybunał jest dziś departamentem Ministerstwa Sprawiedliwości. W obecnej
formie stanowi wyłącznie narzędzie walki politycznej.
Napisał pan, że bukmacherzy
przestaną przyjmować zakłady w sprawie wyroków
Trybunału, bo są one całkowicie przewidywalne.
- Nastąpił powrót do
komunistycznej rzeczywistości, w której władza państwowa wyrażała wolę ludu i
żadnego innego ośrodka władzy nie było trzeba. W konstytucji z 1997 r.,
tworzonej w tzw. traumie posttotalitarnej, postanowiliśmy to zmienić i
zabezpieczyć równowagę władz. Przez 20 lat ten mechanizm działał, aż partia
antykonstytucyjna uznała, że nie jest to żadna wartość, a wręcz przeciwnie -
to przeszkoda. Dlatego uzasadnienia ustaw dotyczących Trybunału Konstytucyjnego
mówiły, że wprowadzane zmiany są konieczne, aby umożliwić realizację planów
politycznych.
Łamiąc przy tym konstytucję.
- Jednym z największych szoków,
jakie przeżyłem w ostatnim czasie, było stanowisko prezydenta Dudy, prawnika,
w sprawie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. Prezydent raczył powiedzieć,
że proponowane przez niego rozwiązanie jest niezgodne z konstytucją, więc trzeba
zmienić konstytucję. To tak, jakby ktoś powiedział, że musi zabić człowieka,
więc proponuje spotkać się, aby porozmawiać o zmianie
kodeksu karnego. Przecież to jakaś paranoja. Myślenie zaprezentowane przez
prezydenta to nie szacunek dla konstytucji, ale pogarda dla niej.
Profesor Safjan mówi, że w
Polsce nie ma już konstytucji. Stała się kawałkiem papieru niemającym
znaczenia.
- Jeśli centrum decyzyjne
przesunęło się w stronę jednej partii, a być może jednego człowieka, i ta
partia prezentuje elementy frommowskiej osobowości autorytarnej, to oznacza
tłamszenie mniejszości i odbieranie jej praw i wolności obywatelskich, a także
likwidowanie wszelkich niezależnych ośrodków władzy. To właśnie dokonuje się w
Polsce.
Ma pan na myśli konkretny
przykład?
- Do Trybunału Konstytucyjnego
nie zwracają się dziś reprezentanci mniejszości, opozycja, tylko politycy PiS.
Składane przez nich wnioski streszczają się do formy rozkazu: „Potwierdźcie,
że to jest legalne”. Władza używa Trybunału jak narzędzia do ataku na tych,
którzy się jej sprzeciwiają. Nie podoba się prezes Sądu Najwyższego? To składa
się wniosek o stwierdzenie, czy prof. Gersdorf została wybrana legalnie. I Trybunał odpowiada
tak, jak oczekuje tego partia. A nawet posuwa się dalej, bo doradza przy okazji,
w jaki sposób można postawić byłego prezydenta Komorowskiego przed Trybunał
Stanu za to, że powołał prof. Gersdorf na to stanowisko. Pan
Muszyński, bo nie chcę nazywać go sędzią, zachowuje się jak doradca rządu.
Jego działanie w Trybunale przypomina działanie wirusa w komputerze, który
niszczy dobrze działający system od środka i wykorzystuje go do celów
niezgodnych z zamierzeniem jego twórcy.
Ostatnio wydał wyrok we
własnej sprawie - legalności własnego wyboru na sędziego Trybunału
Konstytucyjnego.
- Co oznacza złamanie
podstawowej zasady prawa: nemo iudex in causa sua, czyli: nikt
nie może być sędzią we własnej sprawie. Czy ktoś nałoży na siebie mandat za przekroczenie prędkości? Nie. Dlatego sędzia musi być
kimś innym niż sądzony. Tymczasem panowie Muszyński i Cioch zadecydowali, że
Muszyński i Cioch zostali legalnie wybrani na sędziów Trybunału, choć to
nieprawda. Ktoś może powiedzieć: „I co to zmieni?”. Otóż to zmienia wszystko.
Bo daje przyzwolenie na
łamanie kolejnych zasad?
- Oznacza przyznanie sobie prawa
to tego, aby nie przejmować się żadnymi zasadami. To początek równi pochyłej.
Następna może być lex retro non agit - prawo nie działa wstecz. Zasady prawa,
często obowiązujące od czasów rzymskich, były dotychczas oczywiste i
niepodważalne, aż przyszła ekipa, która zachowuje się jak kibice z bejsbolami.
Ja nie twierdzę, że prawnicy obecnej władzy nie rozumieją, co czynią. Rozumieją
i robią to w sposób intencjonalny, tak aby zrealizować program nie prawników, ale polityków.
Czy Sąd Najwyższy po
powołaniu w nim - jak chce prezydent
- nadzwyczajnej izby odwoławczej przestanie być najwyższym organem władzy
sądowniczej?
- To też, ale przede wszystkim,
jeśli tak się stanie, zniszczony zostanie kolejny fundament systemu prawnego –
stabilność prawa. Izba, która będzie mogła wzruszać wyroki z ostatnich 20 lat i
będą to mogli czynić politycy, bo wystarczy 20 senatorów albo 30 posłów, żeby
złożyć skargę nadzwyczajną, będzie oznaczać, że Polska stała się republiką
bananową. Przekładając to na życie zwykłego obywatela - to tak, jakby dać
prawo do kwestionowania umowy o pracę zawartej 20 lat temu z groźbą zwrotu
zarobionych w tym czasie pieniędzy. Albo cofnąć decyzję o adopcji dziecka,
które zdążyło się zżyć z nową rodziną. Stabilność systemu prawnego to gwarancja
tego, że nie zjawi się nagle ktoś, kto powie: „Przepraszam, myliłeś się, że coś
posiadasz - dorobek twojego życia idzie pod młotek”.
Grzegorz Schetyna obiecał
ostatnio, że jeśli PO wygra wybory, naprawi wszystko jedną ustawą. Czy to jest
możliwe?
- Pod warunkiem, że Platforma
albo koalicja partii opozycyjnych uzyska większość konstytucyjną. W każdym
innym przypadku będzie to możliwe, ale nielegalne, bo będzie oznaczać
powtórzenie scenariusza PiS, co byłoby bardzo złe. Nie mając większości zdolnej
do zmiany konstytucji, a chcąc pozostać w zgodzie z prawem, trzeba będzie
naprawiać element po elemencie, co oznacza mozolne dłubanie, a nie załatwienie
wszystkiego jednym machnięciem. Rozumiem jednak, że szef partii chcącej wygrać
wybory musi obiecać, że zrobi ze wszystkim porządek. Takie jest oczekiwanie
społeczne.
A nie ma pan wrażenia, że PiS
gra na zmęczenie? Obrona Trybunału Konstytucyjnego zrodziła KOD, ale po roku
protesty wygasły. Potem reforma sądownictwa wyprowadziła tysiące ludzi na
ulice, co dało dwa prezydenckie weta, tyle że - jak wynika z przecieków -
prezydent już dogadał się w tej sprawie z prezesem PiS.
- To prawda, element zmęczenia
przeciwnika, poczucia bezradności i bezsilności jest wyczuwalny. Niemniej
dotychczas ludzie wychodzili na ulice w obronie abstrakcyjnych pojęć, bo
wolność sądów czy niezależność Trybunału Konstytucyjnego to abstrakt. Teraz, i
mówię to ze smutkiem, sytuacja może ulec zmianie.
To znaczy?
- Gdy PiS zaczęło rozmontowywać
Trybunał, użyłem porównania do demontażu systemu alarmowego. Jeszcze się nic
nie stało, nikt nie wybił okna, niczego nie ukradł, ale demontując alarm,
intencji nie ma dobrych. Sądzę, że w najbliższych miesiącach demontaż tego
alarmu zostanie ostatecznie zakończony, co sprawi, że z obrony idei będziemy
musieli zejść na poziom obrony konkretnych ludzi. Za poprzednich rządów PiS,
gdy minister Ziobro oskarżył doktora Garlickiego, sąd mógł go uniewinnić.
Drugi raz tego błędu Zbigniew Ziobro nie zamierza popełnić. Chce mieć kontrolę
nad całością ciągu technologicznego wymiaru sprawiedliwości, tak aby żaden sąd
nie mógł niezależnie ocenić, czy minister sprawiedliwości ma rację.
Sprzeciw obywatelski będzie
jedyną instancją broniącą wrogów władzy?
- Z krzywdzonym, aresztowanym
czy z człowiekiem, któremu władza niszczy życie, łatwiej się utożsamić niż z
niezależnością Trybunału Konstytucyjnego. Sądzę, że największe protesty
jeszcze przed nami. Gdy strażnikami prawa przestają być sądy, jedyna nadzieja
w obywatelach. Dlatego za nic nie wolno kapitulować w walce o obronę państwa
prawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz