W PiS mówią, że po
konferencji z okazji dwulecia rządu został ładny obrazek. Prezes odprowadza na
nim Beatę Szydło na polityczny cmentarz
Michał Krzymowski
Sala
konferencyjna w biurze PiS. Jarosław Kaczyński wychodzi zza mównicy i obejmuje
szefową rządu. Ręka, buzia, buzia, ręka. - Dziękuję ci bardzo, Beato, że się
tego podjęłaś i w trudnych warunkach to prowadziłaś - mówi.
W głównej siedzibie partii przy Nowogrodzkiej
to powszechne wrażenie: zeszłotygodniowy wspólny występ z prezesem z okazji
dwulecia rządu był pożegnaniem pani premier.
PREZYDENT PRZYJMUJE
OFERTĘ PREZESA
Rozmówcy „Newsweeka”
w PiS mówią, że wymianę
premiera odwrócić może tylko coś, czego dziś nie da się przewidzieć. Jeśli nic
takiego się nie wydarzy, Beata Szydło na początku grudnia poda się do dymisji,
a misję tworzenia rządu otrzyma prezes PiS. Jak dowiedział się „Newsweek”,
niebawem dojdzie w tej sprawie do spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem
Dudą. - Rozmowa powinna się odbyć w ciągu kilku najbliższych dni - mówi
współpracownik szefa partii rządzącej.
Z kalendarza znajdującego się na stronie
internetowej głowy państwa wynika, że Duda w środę wraca z Grecji, a w niedzielę
udaje się do Wietnamu. To oznacza, że Kaczyński może pojawić się w Belwederze
w czwartek, piątek, ewentualnie w sobotę.
Osoba znająca przebieg dotychczasowych
rozmów: - Jarosław postępuje zgodnie z wcześniej rozpisanym planem. Podczas
poprzednich spotkań Duda skarżył mu się na współpracę ze Zbigniewem Ziobrą i
Antonim Macierewiczem, próbował zejść na temat składu rządu, ale Jarosław mu
odpowiadał: „Wrócimy do tego później”. Najpierw chciał zamknąć kwestię reformy
sądownictwa.
Nie oznacza to, że temat premierostwa
Kaczyńskiego nie pojawiał się podczas dotychczasowych rozmów w Belwederze. Jak
ustalił „Newsweek”, poruszono go m.in. 22 października, podczas jedynego
spotkania, o którym pałac prezydencki nie poinformował mediów (po tygodniu
napisał o nim „Fakt”, twierdząc, że do rozmowy doszło „w jednym z prezydenckich
ośrodków pod Warszawą” -w rzeczywistości szef PiS tradycyjnie przyjechał do
Belwederu). Według naszych informacji Kaczyński złożył tam prezydentowi
polityczną ofertę, o której wcześniej wspominał w rozmowie z „Gazetą Polską”. W
jej myśl Andrzej Duda wziąłby część odpowiedzialności za politykę zagraniczną:
wzorem Lecha Kaczyńskiego z lat 2005-2007 miałby jeździć na posiedzenia Rady
Europejskiej w Brukseli, a szef jego gabinetu Krzysztof Szczerski wszedłby do
nowego rządu jako minister spraw zagranicznych. - Początkowo po przeczytaniu
wywiadu w „Gazecie Polskiej” Andrzej był sceptyczny wobec tej propozycji.
Uważał, że to pułapka; rząd będzie zaogniać relacje z Brukselą na jego konto.
Kaczyński i jego ministrowie będą wywoływać awantury, a on będzie musiał się tłumaczyć
i dawać temu twarz. Z czasem jego stanowisko
ewoluowało - twierdzi osoba z otoczenia głowy państwa.
Polityk
znający przebieg spotkań w Belwederze: - Duda nie powiedział „nie”. Propozycja
pewnie będzie jeszcze doprecyzowana, ale została wstępnie przyjęta.
Człowiek
z pałacu prezydenckiego jeszcze raz: - Andrzej nie może w tej sprawie odmówić
Jarosławowi.
Tym bardziej że to szansa dla
niego. Jeśli chce mieć pozycję samodzielnego gracza, to lepszych narzędzi nie
dostanie. Reprezentując państwo w Brukseli, będzie mógł negocjować z prezesem
i wpływać na stanowisko Polski.
PREZES PATRZY, PREZES
OCENIA
Objęcie stanowiska
premiera to dla Jarosława Kaczyńskiego niemałe ryzyko. Nie brak takich, którzy przestrzegają,
że w ten sposób położy on na szali swoje przywództwo. Jeśli PiS przegra wybory
samorządowe lub parlamentarne, pojawią się głosy, że podwójne zwycięstwo w
2015 r. było możliwe tylko dlatego, że schował się za plecami Andrzeja Dudy i
Beaty Szydło. Gdy jednak wyszedł do pierwszego szeregu, wszystko runęło jak
domek z kart.
- Pozycja
Jarosława jest dziś niekwestionowana. Porażka w wyborach, nawet
parlamentarnych, nie pozbawi go przywództwa, ale na pewno nim zachwieje.
Wchodząc do gry, Jarosław przenosi wszystkich graczy na prawicy na kolejne
okrążenie, znacznie skraca ich drogę do sukcesji. Jego premierostwo jest ostatnią
kartą w talii, po niej zostaje już tylko walka o dziedzictwo po nim - uważa
jeden z rozmówców „Newsweeka”. Inny wylicza: - Duda w tej rozgrywce się już nie
liczy. W polskiej tradycji prezydenci, ani byli, ani
tym bardziej obecni, nie wchodzą do bieżącej polityki. Zostają więc Jarosław
Gowin, Zbigniew Ziobro, Mateusz Morawiecki i Joachim Brudziński. Choć żaden z
nich nie wydaje się dziś poważnym rywalem, to dla Jarosława nie ma to
wielkiego znaczenia. Po jego premierostwie na prawicy rozpęta się walka.
Co
popycha Jarosława Kaczyńskiego do podjęcia tego ryzyka? Jak silny musi być
impuls, który każe mu narazić własny autorytet? Co za motyw ma prezes?
Politycy PiS, których o to pytamy, mówią, że nie ma tu jednej odpowiedzi. To
splot kilku kwestii.
Pierwszą i najbardziej konkretną
jest emancypacja Andrzeja Dudy. Nie tyle wobec obozu dobrej zmiany, ile wobec
jej lidera. O tym zresztą oficjalnie mówi sam Kaczyński: po lipcowych wetach
zmieniły się „polityczne okoliczności” (to sformułowanie padnie podczas wywiadu
w TVP i na konferencji podsumowującej dwulecie rządu). - Przy
słabym premierze, jakim jest Szydło, część ministrów mogłaby z czasem zacząć
orientować się na pałac prezydencki. Wchodząc do gry, Jarosław chce temu
zapobiec - twierdzi jeden z posłów PiS.
Powód
drugi to - jak nazywa to jeden z rozmówców zbliżonych do Nowogrodzkiej -
ugrzęźnięcie PiS-owskiej rewolucji. W rządzie ścierają się różne frakcje:
ziobryści, grupa Gowina i Morawieckiego, ministrowie orientujący się na szefową
rządu. W efekcie wiele projektów - na przykład kwestia budowy Centralnego
Portu Komunikacyjnego - utyka w
uzgodnieniach międzyresortowych lub w Kancelarii Premiera.
- W normalnej
sytuacji takie konflikty między ministrami rozstrzyga szef rządu, ale Szydło
jest na to za słaba. Pozbawiona dostępu do Jarosława porusza się po omacku, bo
zazwyczaj wszystkie strony konfliktu zapewniają, że mają akceptację
Nowogrodzkiej - twierdzi rozmówca z rządu.
Motyw
numer trzy to niska ocena samej Szydło. Opowiada jeden z ministrów: - Komuś,
kto nie słyszał tego na własne uszy, będzie trudno w to uwierzyć, ale prezes
naprawdę ma bardzo złe zdanie o jej kwalifikacjach. „Ona tego nie zrozumie”,
„to ją przerasta”, „wstyd mi za nią” - to najłagodniejsze stwierdzenia.
Współpraca powinna iść w parze z szacunkiem, którego tu nie ma.
DO OD PIŁSUDSKIEGO DO KACZYŃSKIEGO
Październik 2015 r.,
kilka dni po wyborach parlamentarnych.
Kaczyński zapowiada współpracownikom, że zamierza wycofać nominację
premierowską dla Beaty Szydło. Choć mówi, że ster rząd mógłby objąć prof. Piotr Gliński, to zdaniem
części tak naprawdę myśli o sobie. Tyle że nie chce sam wychodzić przed szereg
- woli, by to partia poprosiła go o podjęcie się misji. Ostatecznie da szansę
Szydło, ale gdy sprawa jeszcze będzie się ważyć, przyszła premier usłyszy na
Nowogrodzkiej radę: - Beata, ty nie zastanawiaj się i bierz marszałka Sejmu, bo
prezes prędzej czy później i tak zostanie premierem. Ale wtedy może już nie być
tak miło.
Ważny
polityk PiS: - Wtedy, jesienią 2015 roku, prezes naprawdę się wahał. Mówił
kilku osobom, że jeszcze przed Smoleńskiem obiecał bratu, że zrobi wszystko,
by ponownie zostać premierem; to jego przeznaczenie.
Tego, czy prezes PiS faktycznie
złożył taką obietnicę, nie da się dziś zweryfikować. To jednak o tyle
prawdopodobne, że Lechowi Kaczyńskiemu bardzo zależało na premierostwie brata.
Gdy w 2005 r. Jarosław znienacka wysunął kandydaturę Kazimierza Marcinkiewicza,
Lech na kilka dni się na niego obraził. Przestał z nim rozmawiać, nie dzwonił,
nie odbierał telefonów. Było to najpoważniejsze nieporozumienie w dorosłym życiu
braci, którzy sami opowiadali o tym później w wywiadach.
Kto zna
Kaczyńskiego, ten wie, że takie kwestie są dla niego niezwykle istotne. Po
nieudanym starcie w wyborach prezydenckich w 2010 roku prezes dwukrotnie
powoływał się w wywiadach na domniemaną wolę brata. W kwietniu 2011 r. w
rozmowie z PAP: „Miałem świadomość, że jakby mój brat mógł na chwilę
zmartwychwstać i odpowiedzieć na pytanie, czy mam kandydować, powiedziałby:
kandyduj. Nawymyślałby mi, gdybym tego nie zrobił”. I w październiku 2011 r.:
„Miałem głębokie wewnętrzne przekonanie, że gdyby Leszek nagle ożył i bym go o
to zapytał, powiedziałby, abym kandydował”.
Jeśli
wtedy ten czynnik miał znaczenie, to dlaczego miałby go nie mieć dziś?
Mówi
polityk Prawa i Sprawiedliwości, który dobrze zna Kaczyńskiego: - Proszę
pamiętać o jeszcze jednym. Jarosław dobiega siedemdziesiątki, to dla niego
ostatni moment. Poza tym dla niego zawsze był ważny cały ten sztafaż
historyczny. Bycie premierem w okrągłą rocznicę niepodległości to dla niego ważny
symbol. Na Nowogrodzkiej już kilka miesięcy temu mówiono „100 lat
niepodległości. Od Piłsudskiego do Kaczyńskiego”. Niektórzy uważali to za
żart, ale dla Jarosława takie kwestie mają znaczenie.
PANI PREMIER TRZEBA
ŁADNIE PODZIĘKOWAĆ
W operacji wymiany
premiera może zastanawiać jeszcze jedno: jeśli
Kaczyński jest rzeczywiście zdecydowany, to czemu zwleka? Dlaczego zmiana
premiera ma nastąpić dopiero w grudniu?
Zdaniem
naszych rozmówców powody są dwa. Po pierwsze chodzi o chronologię: prezes PiS
od początku uważał, że najpierw należy sfinalizować reformę sądownictwa, a
dopiero potem przystąpić do rozmów z prezydentem o nowym rządzie.
A przecież negocjacje w sprawie
sądów ciągnęły się tygodniami. Przełom nastąpił nagle i dla wielu był
zaskoczeniem.
Mówi
człowiek z Nowogrodzkiej: - Ludzie, którzy sądzą, że porozumienie w sprawie
ustaw sądowych osiągnięto dzięki ustępstwom Dudy, są w błędzie. To był gest ze
strony Jarosława. To on poszedł na rękę prezydentowi i zgodził się na
korzystne dla niego zapisy. Zrobił to, żeby nie psuć atmosfery przed objęciem
teki premiera, do której potrzebuje zielonego światła z pałacu.
Rozmówca
z otoczenia prezydenta: - PiS chciało wziąć wszystkie 15 miejsc w Krajowej
Radzie Sądownictwa, a skończyło się na tym, że sześć z nich przypadnie
opozycji. Więcej osiągnąć się nie dało.
Po drugie zwłoka wynika też z
tego, że Kaczyński nie podjął jeszcze decyzji, jak ma wyglądać jego rząd.
Główne pytanie dotyczy tego, czy utrzyma się w nim Antoni Macierewicz. - Po
sprawie Misiewicza jego notowania bardzo osłabły. Prezes wie, że jeśli ma go
odwoływać, to tylko teraz. Konflikt na linii MON - pałac prezydencki jest
doskonałym pretekstem. Nasi wyborcy szybko się z tym pogodzą: zniknie Antoni,
ale pojawi się Jarosław. W rzeczywistości los Macierewicza zależy tylko od
prezesa. Duda nie jest wstanie wymusić jego dymisji - przyznaje rozmówca
zorientowany w rozmowach dotyczących nowego rządu.
Pytanie
też, jak będzie wyglądać Kancelaria Premiera, która ma być skonstruowana tak,
by maksymalnie odciążyć Kaczyńskiego. Jeden ze scenariuszy zakłada, że wejdzie
do niej Joachim Brudziński. Według drugiego - wydaje się, że bardziej
prawdopodobnego - pojawi się w niej Mariusz
Błaszczak, który miałby zostać kimś w rodzaju nowego Przemysława Gosiewskiego:
szefem Komitetu Stałego w randze wicepremiera, do spraw legislacji. Brudziński
mógłby wówczas objąć MSW.
Trzeci
wariant przewiduje dymisję Macierewicza. Mówi się, że tekę szefa MON miałby
przejąć po nim ktoś z trójki: Brudziński, Błaszczak, obecny wiceminister
Michał Dworczyk.
Obsada
ministerstw jest wciąż sprawą otwartą, podobnie jak to, co po dymisji stanie
się z Beatą Szydło.
Zostanie przesunięta na funkcję
marszałka Sejmu czy jako szeregowy poseł będzie się przygotowywać do startu w
wyborach europejskich? A może wystartuje w wyborach na prezydenta Warszawy,
jak kiedyś Kazimierz Marcinkiewicz?
Jej
stronnicy mówią, że to ostatnie odpada. - Za duże ryzyko porażki. Beata nie
będzie tym zainteresowana - twierdzi polityk z otoczenia szefowej rządu.
Znamienne,
że scenariusza, w którym Szydło utrzymuje obecne stanowisko, publicznie nie
prezentuje już nikt. Nawet publicyści z tygodnika „Sieci Prawdy”, jeszcze do
niedawna broniący jej, dziś apelują już tylko o to, by godnie ją pożegnano. -
Trzeba powiedzieć, że to może jest zamknięcie etapu, że może są nowe wyzwania,
ale trzeba pani premier bardzo ładnie podziękować. I nowa konstelacja -
jakakolwiek by się wyłoniła - musi uwzględniać element ocieplający, a sama
pani premier powinna pozostać ważnym elementem
tego obozu - mówił niedawno Michał Karnowski podczas tygodniowego przeglądu
prasy w Klubie Ronina.
WILK WRESZCIE MOŻE
BYĆ WILKIEM
Wejście do gry
Jarosława Kaczyńskiego zapewne
będzie też oznaczać nowe otwarcie w polityce rządu. Wśród ludzi znających prezesa
ścierają się dwie koncepcje. Według pierwszej z nich wymiana premiera ma
pociągnąć za sobą zaostrzenie kursu. Forsujący tę tezę rozmówca „Newsweeka”
przyznaje, że opiera się tu jedynie na poszlakach - takich jak ubiegłoroczne
spotkanie z ambasadorem USA Paulem W. Jonesem, podczas którego Kaczyński zestawiał
się z przywódcą Turcji Erdoganem.
Do
spotkania doszło w marcu 2016 r. Rozmowa dotyczyła skoku na Trybunał Konstytucyjny.
Kaczyński tłumaczył, że rząd PiS chce budowy silnego państwa i jest lojalnym
sojusznikiem USA, podobnie jak Turcja Erdogana. - Nie słyszałem, żeby Ankara
podlegała podobnej krytyce z powodu sytuacji wewnętrznej - twierdził. - To
niech pan spojrzy na mapę - miał mu odpowiedzieć dyplomata, sugerując, że
Turcji wolno więcej ze względu na położenie geopolityczne.
Rozmówca
znający przebieg rozmowy: - Spotkanie bardzo zirytowało Jarosława. Zaraz potem
odgrażał się publicznie, że wbrew woli pewnych sił Polska nie będzie kolonią i
nie będzie za darmo pracować na innych. Nie chcę przez to powiedzieć, że
Kaczyński pójdzie drogą Erdogana, ale zaostrzenie jest możliwe. Jak wilk
wchodzi o chatki babci, to już nie musi udawać, że jest Czerwonym Kapturkiem.
Na
Nowogrodzkiej przeważają jednak głosy, że najbardziej drażliwe kwestie prezes
załatwił już rękami Beaty Szydło. A jego premierostwo ma upłynąć pod znakiem
uspokojenia relacji z Zachodem, dalszych transferów socjalnych i decyzji
prorozwojowych.
- Najtrudniejsze
reformy zawsze robi się na początku kadencji, to logiczne. Teraz będziemy
podejmować więcej popularnych decyzji - twierdzi jeden z rozmówców.
Poseł
PiS: - Wszystkie opcje są możliwe. Będzie tak, jak prezes postanowi. Z tym jest
trochę tak, jak z rozważaniami, dlaczego Jarosław ma zostać premierem. Można
wymyślać różne argumenty, ale na końcu odpowiedź jest prosta: zostaje, bo chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz