Najpierw zapewnił zebranych, że
trochę mieszkał w kraju, o którym zamierza opowiedzieć. „I nawet się pochwalę,
że mówię po niderlandzku” - dodał.
W prawicowym Klubie Ronina,
tłumacząc, co się dziej e w Holandii, przywołał przykład jakoś mało znany: „Tam
w 2006 roku powstała taka partia, która się nazywa Partia na rzecz Miłości i Równości i Różnorodności. I ona
działa sobie coraz śmielej, ma kilkuprocentowe poparcie, były różne protesty,
czy ona może istnieć. I ona ma dwa punkty swojego programu: żeby zlikwidować
przestępstwo pedofilii i żeby zlikwidować przestępstwo zoofilii” - opowiadał.
Publiczność była w szoku. To był
mocny przykład na upadek moralny Zachodu, który doprowadzi do katastrofy, bo
zlikwidowane zostaną tradycyjne rodziny, a w Polsce przestaną się rodzić
dzieci.
Ale Stanisław Janecki, zaproszony
na to spotkanie klubu w 2013 roku jako ekspert od Holandii i upadku cywilizacji
zachodniej, dopiero się rozkręcał: „To, że
przez sześć lat ta ideologia może sobie swobodnie funkcjonować i zdobywać coraz więcej
zwolenników, pokazuje, jak daleko sięga to zagrożenie. (...). Za tym pójdzie
zburzenie wszelkich moralnych podstaw tego, czym jesteśmy i w jakiej cywilizacji
żyjemy” - grzmiał.
Nikt na sali nie zakwestionował
jego rewelacji. A byłoby co. W Holandii rzeczywiście kiedyś działała
organizacja, która nazywała się Partiana Rzecz Miłości Bliźniego, Wolności i Różnorodności - lecz
gdy Janecki o niej opowiadał, nie istniała już od dwóch lat. Nie zdobywała
kolejnych członków, działały w niej trzy osoby, którym nie udało się zebrać
nawet potrzebnych podpisów do wystartowania w wyborach. Kilkuprocentowe
poparcie, o którym mówił Janecki w Klubie
Ronina, było fikcją. A prawdą - że 80 proc. holenderskiego społeczeństwa
domagało się, by państwo zabroniło działalności tej organizacji.
Nie po raz pierwszy Stanisław
Janecki podkręcił fakty, przyprawiając je fikcją. I jak zwykle uszło mu to na sucho. W jego dziennikarskim
życiu nie raz łapano go na podobnych manipulacjach.
Oni tam, gdzie stało ZOMO
Gdy w październiku 2015 roku Prawo
i Sprawiedliwość
wygrało wybory parlamentarne, utworzyło rząd i
przejęło media publiczne, Stanisław Janecki
pofarbował przyprószone siwizną włosy. Postanowił zadbać o wygląd, bo po
zmianach w Telewizji Polskiej stal się jednym z głównych komentatorów
„Wiadomości”, programów publicystycznych w TVP Info i jednym z prowadzących satyryczny program „W tyle wizji”
(też TVP Info).
Twórcy prorządowej propagandy w
„Wiadomościach” zawsze mogą liczyć na jego wypowiedź wspierającą przekazy PiS.
Jak trzeba, to i do ZOMO porówna tych, którzy PiS niekochają. Tak jak w
kwietniu ub.r., gdy „Wiadomości” starały się udowodnić, że TVN i „Gazeta Wyborcza” były
w zmowie z kobietami, które ostentacyjnie wyszły z kościoła św. Anny w Warszawie
podczas odczytywania wezwania Episkopatu do wprowadzenia całkowitego zakazu
aborcji. „ZOMO-wcy przestrzegali zasady, że nie wchodzą na teren święty, teren
kościoła” - mówił Janecki. „Ta ustawka jest gorsza od ZOMO” - konkludował.
A przy okazji Janecki lubi przemycić coś o
sobie. Gdy w marcu br. „Wiadomości” TVP 1 robiły
materiał o tym, że za czasów Platformy
Obywatelskiej media były traktowane „prawie jak w Rosji Putina”, wystąpił jako główny przykład tych represji. „Wskutek
nacisków Platformy zostałem wywalony z czterech miejsc pracy, w tym z Telewizji
Polskiej (...). Szczególnie Donald Tusk reagował na teksty, które były
ironiczne, on nie znosił kpin z siebie” - opowiadał Stanisław Janecki w
materiale Ewy Bugały.
Natomiast 22 maj a br., gdy ponad
30 artystów zrezygnowało z występu na festiwalu w Opolu w proteście przeciw
artystycznej cenzurze w TVP, Stanisław Janecki pomógł
„Wiadomościom” udowodnić tezę, że „artyści znaleźli się pod presją osób wrogo
nastawionych do rządu Prawa i Sprawiedliwości”.
On sam rząd wspiera także piórem,
a w każdym razie nazwiskiem. W jednym z majowych numerów tygodnika „W Sieci”
ukazał się osobliwy - nawet jak na ten tytuł - tekst podpisany „Stanisław
Janecki”. W materiale pt. „Polski cud gospodarczy” autor przekonywał, że „Plan
na rzecz odpowiedzialnego rozwoju rządu Beaty Szydło, firmowany przez
wicepremiera i ministra finansów Mateusza Morawieckiego” sprawia, iż
„Polska może powtórzyć, a wręcz już powtarza niemiecki cud gospodarczy lat 50. i 60., tylko w lepszej,
nowocześniejszej wersji”.
Cały artykuł jakby wyjęty z
folderu promocyjnego, został napisany językiem PR- owca, nie dziennikarza, a
ukazał się po wizycie premier Beaty Szydło na targach przemysłowych w
Hanowerze. „Konkluzja była jednoznaczna: Polska nie jest już dostarczycielem
taniej sity roboczej, lecz państwem nowoczesnych technologii”. Autor
przekonywał, że jest dobrze, a dzięki działaniom rządu będzie o wiele lepiej.
Chcieliśmy zapytać Stanisława
Janeckiego, czy sam stworzył ten materiał, lecz nie odpowiadał na próby
kontaktu z naszej strony. Na pytanie skierowane do Ministerstwa Rozwoju, czy
materiał zlecało ministerstwo, biuro prasowe resortu zaprzeczyło. Zaś członek
zarządu Fratrii, wydawcy „W Sieci”, Michał Karnowski odmówił rozmowy.
Stypendium
doktoranckie tak, tytuł doktora - nie
Szlify dziennikarskie zdobywał w
tygodniku „Wprost”. Jak 38-letni Stanisław Janecki tam się pojawił w 1993 roku,
nie pamięta już nawet były właściciel i redaktor naczelny Marek Król. - To było jeszcze wtedy, gdy
redakcja „Wprost” mieściła się w Poznaniu. Staszek przyszedł ze środowiska
akademickiego. Świetny redaktor, intelektualista, fizyk z zainteresowaniami
filozoficznymi - Marek Król komplementuje
swojego byłego pracownika.
- Najpierw jako dziennikarz trafił
do działu zagranicznego, bo ciągnęła się za nim fama, że zna sporo języków
obcych - przypomina sobie Bartłomiej Leśniewski, wtedy szef działu krajowego
„Wprost”.
- Nigdy nie słyszałem, jak Staszek
mówi w obcym języku - stwierdza Krzysztof Król, były dziennikarz i redaktor „Wprost”.
- Nikomu nie przyszło do głowy,
żeby sprawdzać, czy zna język niderlandzki- mówi inny wieloletni dziennikarz
„Wprost”.
Nikt też nie sprawdzał
wykształcenia, którym Janecki lubi się chwalić.
„Z wykształcenia fizyk, filozof i historyk sztuki. Zajmujący się
narożnych etapach życia mechaniką i kosmologią kwantową, matematyką chaosu,
logiką i filozofią
języka, piętnasto- i siedemnastowiecznym malarstwem holenderskim oraz polską
sztuką współczesną” - czytamy o Janeckim w jego biogramie w serwisie wPolityce.pl. Twierdził też, że zdobył tytuł naukowy doktora.
Małgorzata Rybczyńska, rzeczniczka
prasowa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, odpowiada, że Janecki na
tej uczelni uzyskał tylko stopień magistra historii sztuki w 1979 roku. - W latach
1979-1980 pobierał stypendium doktoranckie, brak jednak informacji o uzyskaniu
przez niego stopnia naukowego doktora-wyjaśnia Rybczyńska.
Pytany kiedyś o doktorat przez
serwis NaTemat.pl, Janecki odparł, że zrobił go w Stanach Zjednoczonych, ale
nie podał, na której uczelni.
Staszek jak zdrowie
We „Wprost” Janecki na tyle
spodobał się naczelnemu Markowi Królowi, że ten szybko mianował go kierownikiem
działu krajowego, a następnie jednym ze swoich zastępców. Dziennikarze, którzy
pracowali dłużej z Janeckim, wspominają, że często opowiadał im o swoim
ciekawym życiu za granicą. - Snuł opowieści o tym, jakich ważnych ludzi poznał,
z kim to się nie przyjaźnił, w jakich największych światowych galeriach sztuki
nie pracował. Chciał, żeby go uważano za specjalistę od malarstwa Rembrandta-
opowiada była dziennikarka „Wprost”.
Z czasem dziennikarze z
przerażeniem zaczęli zauważać, że „znajomi” Janeckiego zaczynaj ą się pojawiać
w ich tekstach. W 2002 roku Dariusz Rembelski i
Violetta Krasnowska (dziś w „Polityce”) napisali artykuł o kłopotach
w polskiej armii. „Byłaby to rzecz niesłychana w historii NATO, podważająca
zdolność Polski do sojuszniczej współpracy. Chcemy zapytać polskich partnerów,
co w tej sprawie zamierzają zrobić - mówi »Wprost« pik Ronald van der Werve ze sztabu NATO w Brukseli” - można było
przeczytać w tekście. Janecki twierdził, że zna Ronalda van der Werve, więc mógł dopisać jego wypowiedź.
Lecz z NATO przyszło dementi,
że taki przedstawiciel sojuszu nie mógł
rozmawiać z tygodnikiem, bo płk Ronald van der Werve ze sztabu NATO w Brukseli nie istnieje.
Sprzedaż „Wprost” spadała,
pojawiła się mocna konkurencja ze strony „Newsweek Polska”, więc Marek Król od
prowadzących wydania Piotra Gabryela, Marka Zieleniewskiego i Stanisława Janeckiego
wymagał, by teksty były ciekawe i atrakcyjne. Wtedy na potęgę zaczęty pojawiać się w tekstach
redagowanych przez Janeckiego wypowiedzi np. lidera Rolling Stones Micka
Jaggera (w materiale z 2003 roku o polskim Chlebie): „Nigdy nie sądziłem, że
chleb może mieć tyle odcieni smaku, jak najlepsze wina”. Autor tego tekstu
Andrzej Kropiwnicki ze zdumieniem czytał to, czego nie napisał, że miłośnikami
polskiego chleba są także: były sekretarz stanu USA Henry Kissinger, reżyser i producent Steven Spielberg, tenor Placido
Domingo, pisarze Mario Vargas Llosa, William Wharton i Jonathan
Carroll, reżyser Volker Schlóndorff czy aktorzy
Nastassja Kinsky i Jeremy Irons.
Czytelnicy z tekstu ponadto
dowiedzieli się, że słabość do polskiego chleba ma wielu innych znanych ludzi:
„Podobnie jak Madeleine
Albright, sekretarz stanu w administracji
Billa Clintona. »Gdy tylko mam okazję, kupuję w Stanach polski chleb - jego
zapach i smak
przypomina mi wakacje na wsi. To taka pastylka z natury. Polski chleb nie ma
konkurencji” - mówił a Albright po zredagowaniu tekstu przez
Janeckiego.
„W Polsce zafascynowały mnie dwie
rzeczy: chleb i kobiety - obie bosko smakowite - mówił po pierwszym pobycie
w naszym kraju Fish,
były lider rockowej grupy Marillion” - czytali
odbiorcy tekstu „Wprost”, mimo że jego autor nie rozmawiał z Fishem.
Lecz gdy po takich tekstach
pojawiały się zastrzeżenia, Janecki winę zrzucał na dziennikarzy. W sierpniu
2006 roku Violetta Krasnowska i stażystka Karolina Kasperkiewicz miały napisać tekst o
testowaniu leków na ludziach. Przez kilka dni, które miały na zbieranie
materiału, nie udało się im znaleźć tylu przykładów osób, które zgadzają się na
testowanie leków, by mógł z tego powstać solidny artykuł. Tekst jednak był już
wpisany na szpigiel numeru, w dodatku jako okładkowy. Dziennikarki oddały swój
tekst, ale po redakcji przez Janeckiego nie mogły go poznać. Nowa wersja przypominała
bardzo materiał okładkowy z 2001 roku „Łowcy ciał”, tylko wynagrodzenia lekarzy
podawane wcześniej w dolarach zostały zamienione na euro. Gdy „nowy” tekst się
ukazał pt. „Polski królik doświadczalny”, rozpętała się burza, bo czytelnicy
zauważyli, że w obu materiałach wykorzystano nawet te same fotografie, a za ich
akceptację w redakcji „Wprost” odpowiadał wtedy prowadzący wydanie, którym był
właśnie Stanisław Janecki.
W rozmowie z „Press” Janecki
jednak całą winę zrzucił na dziennikarki. „Przedruk wcześniejszego artykułu w
takim rozmiarze to ewidentne nadużycie. Podobieństwa wykryliśmy sami, niestety
dzień po ukazaniu się tekstu” - tłumaczył.
- On dokładnie wiedział, jak ten
tekst powstawał, sam go redagował i akceptował -mówi Violetta Krasnowska. - Gdy wydanie prowadził Janecki, przyjeżdżałam
nawet w sobotę do redakcji, żeby sprawdzić w sekretariacie, czy nic do mojego
tekstu nie zostało dopisane. Nie zawsze udało się wszystkiego przypilnować -
dodaje.
- Był posłusznym wykonawcą poleceń
Marka Króla. Nigdy nie widziałem, żeby mu się przeciwstawił, czy choćby wyraził
odmienne zdanie - wspomina były długoletni redaktor „Wprost”.
Byli dziennikarze tygodnika,
którzy pracowali z Janeckim w tamtym okresie, do dziś, gdy się spotykają,
żartują: „Jak zdrowie”? „Tak jak Staszek. Dopisuje”.
Zasługi rosną
w miarę opowiadania
- Był wtedy zdeklarowanym
zwolennikiem wolnego rynku, wręcz ultraliberalem. Taka zresztą była linia
redakcyjna „Wprost”, Staszek był jej orędownikiem. Nie wykazywał żadnej
sympatii do braci Kaczyńskich i ich Porozumienia Centrum, a potem PiS - opowiada jeden z
byłych redaktorów „Wprost”.
Linia redakcyjna tygodnika zaczęła
się jednak zmieniać po wygranych przez PiS wyborach w 2005 roku. Im bardziej
topniała sprzedaż, tym bardziej „Wprost” popierał pomysły zwycięskiej partii. W
2007 roku w fotelu redaktora naczelnego „Wprost” zasiadł Stanisław Janecki.
- Zaczął się wtedy mocniej kontaktować
z ludźmi z PiS i otoczenia - zauważył ówczesny dziennikarz „Wprost”. Janecki
zaczął być zapraszany do przejętych przez ludzi PiS mediów publicznych. Jak
zwykle kreował siebie. W 2008 roku w radiowej Jedynce opowiadał, że już w wieku
12 lat był prześladowany w szkole, gdyż nie chciał pisać wypracowania o
Leninie. Podobno i później miał kłopoty, gdyż nie chciał brać udziału w
pochodach pierwszomajowych.
- Kiedyś w rozmowie wspominał, że
w latach 80. miał kontakty z opozycją, ale to nie było nic wielkiego, tylko
roznoszenie ulotek. Potem zauważyłem, że w tym, co mówił i pisał publicznie, jego
zasługi w walce z komunizmem rosły, a on się przedstawiał jako ofiara represji
- opowiada znajomy Janeckiego, zastrzegając anonimowość.
Pochwalę, kogo mi każą
Gdy Marek Król pod koniec 2009
roku sprzedał gazetę Michałowi M. Lisieckiemu i
jego Platformie Medialne j Point Group
(obecnie PMPG Polskie Media), po trzech miesiącach Janecki przestał być
redaktorem naczelnym „Wprost” i odszedł z redakcji. To chyba miał być ten pierwszy z
czterech razy, gdy za rządów PO wyrzucano go z pracy z powodów politycznych, o
czym mówił w „Wiadomościach”.
- Rozstaliśmy się w zgodzie, mógł nawet
zatrzymać samochód służbowy - relacjonuje Michał M. Lisiecki. - Zdawał sobie
sprawę z tego, że naczelny zostanie zmieniony, bo wiedział, że na to stanowisko
rekrutujemy Tomasza Lisa. Wszystko było wiadomo - dodaje.
Co ciekawe, samochód służbowy
Janecki dostał od Marka Króla, ale nim nie jeździł. Nikt z kolegów z redakcji
nie słyszał, by Janecki miał prawo jazdy.
Wspieranie PiS na łamach „Wprost”
nie poszło na marne. Radiową Trójkę upolityczniał wtedy jako dyrektor Jacek
Sobala (obecnie prezes Polskiego Radia) - dał Janeckiemu m.in. prowadzenie
audycji „Trójka po trzeciej”. Gdy natomiast w maju 2010 roku szefem
telewizyjnej Jedynki został Witold Gadowski, na swojego zastępcę ds.
publicystyki powołał Janeckiego.
Nowy wiceszef TVP1 publicystyką
zajmował się od kwietnia 2010 roku również na łamach „Faktu”. W czerwcu, gdy
trwała kampania przed wyborami prezydenckimi, w których startowali Bronisław
Komorowski i Jarosław
Kaczyński, napisał tekst o tym, dlaczego to Kaczyński powinien zostać
prezydentem. Argumentował, że jest on odważnym mężem stanu, a Komorowski to
podróbka bez myśli politycznej. „Samodzielność prezesa PiS widać nie tylko w
wizji silnego państwa i jagiellońskiej polityki zagranicznej - mocno zakorzenionej
na Wschodzie i hardej wobec Zachodu. Widać ją nawet w języku, jakim operuj
e” - rozpływał się nad zaletami jednego kandydata.
Wtedy mediów narodowych jeszcze
nie było i zasady,
choć okrojone, obowiązywały. Po tym tekście zarząd Polskiego Radia zawiesił
Janeckiego, uznawszy, że złamał on zasadę apolityczności. Ten uniósł się
honorem i sam
zrezygnował ze współpracy z Polskim Radiem. W rozmowie z PAP tłumaczył, że
napisał taki tekst, jaki zamówiła u niego redakcja. I dodał, że bez problemu
mógłby napisać ten drugi, chwalący Komorowskiego.
Zapewne to był drugi przypadek
represji politycznych wobec niego, o których Janecki wspominał w
„Wiadomościach”.
Sprawą zajęła się też Komisja
Etyki TVP. Stwierdziła, że „promując jednego z kandydatów kampanii
wyborczej, swoim działaniem podważył zasadę obiektywizmu i bezstronności, którą,
jako funkcyjny dziennikarz Telewizji Polskiej, powinien kierować się sam i wymagać od podległych
sobie dziennikarzy”. Tym razem Janecki już się honorem nie unosił, tylko razem
z Gadowskim pisali wyjaśnienia. We wrześniu 2010 roku Janecki został zwolniony
z funkcji wiceszefa TVP
za naruszenie zasad etycznych w trakcie
wyborów prezydenckich, ale pozostał pracownikiem telewizji. To musiała być ta
trzecia represja ze strony Tuska.
Lecz na początku marca 2011 roku
Janecki wrócił na stanowisko zastępcy dyrektora Jedynki. Udało mu się to, bo na
szczytach władz TVP
trwały polityczne przepychanki i na stanowisko prezesa
telewizji powrócił Romuald Orzeł. Jednak długo się nie utrzymał i po tygodniu Orla
zastąpił Juliusz Braun, a ten zwolnił Janeckiego z TVP. - Ocena całej j ego działalności publicystycznej była taka,
że nadawało się to do natychmiastowego rozstania - mówi Juliusz Braun, obecnie
członek Rady Mediów Narodowych. Formalnie Janecki pracę w TVP stracił wtedy za
krytykowanie publicznego nadawcy za upolitycznienie. Przyjmijmy, że to ów
czwarty przypadek represji, o których mówił w „Wiadomościach”, ale jedyny,
którego podłożem mogły być powody polityczne.
Wspólna Sprawa
z PiS
Pytam Juliusza Brauna, czy
wiedział wtedy, że Stanisław Janecki od grudnia 2010 roku byt prezesem spółki,
która świadczyła usługi marketingowe dla Prawa i
Sprawiedliwości. - Nic o tym nie wiedziałem -
stwierdza Braun.
Podobnie odpowiada Grzegorz
Jankowski, wtedy naczelny „Faktu”, w którym Janecki publikował teksty. - Już
dokładnie nie pamiętam, ale zakończyliśmy współpracę, bo on chyba mówił, że
będzie pracował w innym miejscu i obowiązuje go zakaz konkurencji - zapewnia Jankowski.
Stanisław Janecki postanowił
bowiem pójść na swoje i razem z m.in. Witoldem Gadowskim i Anną Dębecką-Budzisiak,
wieloletnią asystentką polityka PiS Adama Lipińskiego, a od 2016 roku konsul w
Los Angeles, założył spółkę Wspólna Sprawa. W rozmowie z „Newsweek Polska”
zapowiadał: „Mam już bardzo poważnych klientów. Nie są to politycy. Chodzi o
wielkie pieniądze”.
Witold Gadowski: - Staszek mówił, że
będziemy robili jakieś produkcje filmowe. Jednak żadnych filmów nie było. W
zasadzie to nic się nie działo. Ja siedziałem w Krakowie, nie angażowałem się w
to. Pamiętam tylko, że organizowaliśmy jakieś szkolenie dla samorządowców.
Znów w tym, co mówił Janecki, była
tylko część prawdy. Duże pieniądze były, ale zarabiane u polityków. W 2011 roku
prezes PiS Jarosław Kaczyński poinformował swoich współpracowników, że partyjną
imprezę „Polska najpiękniejszą kobietą w Europie” w warszawskim hotelu Hilton zorganizuje firma Stanisława Janeckiego. Impreza miała się
odbyć z rozmachem. Kaczyński miał bowiem wystąpić w otoczeniu 500 kobiet, które
otrzymają cebulki tulipanów nazwane na cześć żony byłego prezydenta Maria
Kaczyńska.
Firma Janeckiego wystawiła partii
rachunek na 312 tys. zł. Niektórzy w PiS wyliczali, że był zawyżony o ok. 200
tys. zł. „Co w tym dziwnego, że firmy kłócą się o pieniądze? Ja nie wiedziałem
o sprawie, bo prowadził ją mój prawnik i księgowy. A awantur a toczyła się właściwie nie pomiędzy moją
firmą, ale pomiędzy moim podwykonawcą, który7 zgarnął 90 proc. sumy,
a PiS” - tłumaczył we „Wprost” Janecki.
- Ta firma formalnie nadal chyba
działa, ale nic nie robi. Wiele razy prosiłem Staszka, żeby mnie z niej
wypisał, bo ja nic z tego nie miałem, tylko cały czas dostawałem za nią po
głowie - mówi Witold Gadowski.
Ghostwriter Kaczyńskiego
Wspólna Sprawa Janeckiego miała
też doradzać PiS w kampanii przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku. Janecki
niejednokrotnie temu zaprzeczał. - Doradzał przy niektórych projektach.
Stanisław Janecki to jeden z bardziej błyskotliwych ludzi piszących, z
którymi współpracowałem, ścisła czołówka - chwali go Adam Hofman, były rzecznik PiS.
W marcu2011 roku w
„Rzeczpospolitej” ukazał się tekst Jarosława Kaczyńskiego „Samochwały droga
przez mękę”, będący polemiką z artykułem Donalda Tuska, szefa PO, opublikowanym
w „Gazecie Wyborczej”. Esej prezesa PiS był naszpikowany odniesieniami do literatury i malarstwa. Na przykład
w akapicie o inwestycjach drogowych napisano: „Wszystko to wygląda jak
początkowa faza obrazu amerykańskiego ekspresjonisty Jacksona Pollocka. Chlapał
on farbą gdzie popadło, ale twierdził, żenad wszystkim panuje. Jeśli
rzeczywiście Donald Tusk poszedł drogą Pollocka, to może przejść do historii
jako twórca całkiem nowej metody prowadzenia inwestycji - w analogii do action painting Pollocka nazwijmy ją action constructing”. Dziennikarze natomiast rozpoznali styl i rękę Stanisława
Janeckiego. On sam stanowczo zaprzeczał.
Czy ten tekst w „Rzeczpospolitej”
napisał Janecki? Adam Hofman nie chce jednoznacznie potwierdzić. - Prezes
Kaczyński zawsze sam pisze swoje teksty - odpowiada jak automat. Jednak po chwili dodaje: - Nie ma
w tym nic dziwnego,
że lider partii prezentuj e swoje tezy, które chciałby umieścić w tekście
prasowym, a doradcy lub ghostwriterzy pomagają mu zredagować artykuł, żeby można go
było opublikować
w prasie.
Z dokumentów w Kraj owym Rejestrze
Sądowym wynika, że spółka Janeckiego Wspólna Sprawa złożyła tylko jedno sprawozdanie
finansowe - za 2011 rok. Zadeklarowała wtedy nieco ponad 1 mln zł przychodów, ale
zysk wyniósł zaledwie 8,7 tys. zł.
Stanisław Janecki dostawał od PiS
więcej zleceń. W 2013 roku „Gazeta Wyborcza” prześledziła listy płac PO i PiS. Okazało się, że
ta druga partia wypłaciła Janeckiemu 40 tys. zł za usługi public relations i przygotowanie
opracowali dla posłów. Gdy to wyszło na jaw, Janecki już znowu zajmował się
publicystyką - w tygodniku „W Sieci” i serwisie wPolityce.pl. Pytany o pieniądze przyjęte od partii politycznej były
współpracownik PiS reagował agresją i obrażaniem: „Bardzo dziękuję tym, którzy pomogli mi zdobyć środki na
leczenie córki, gdy w jednym roku wyrzucano mnie -i razy z pracy w dziennikarstwie. Ci, którzy robią sensację z tego, że
ratowałem dziecko, są zwykłymi hienami i szmatami, ale nie życzę im,
by spotkało ich to, co mnie. Szmaciarzom
silącym się na nauki etyczne polecam lekturę kalendarza i odkrycie oczywistej rozbieżności czasowej w tym, co ich
podnieca. Każdego, kto będzie mi wyrzucał, że nie pracując w dziennikarstwie,
zarabiałem na leczenie ciężko chorej córki, nazwę sukinsynem i gnidą” - ostrzegał w
serwisie wPolitvce.pl.
W jego pracy dla PiS nie dostrzegł
problemu Michał Karnowski, członek zarządu spółki Fratria wydającej tygodnik, w
którym Janecki został publicystą. „Nie byłem tym zachwycony, ale też nie
podejmuję się rozstrzygać, co w tak trudnych okolicznościach powinien zrobić.
Pewne jest, że w czasie współpracy z naszym tygodnikiem nie brał pieniędzy od
żadnej partii politycznej” - mówił w rozmowie z „Presserwisem” Karnowski.
Dziennikarz jak dziwka
Janecki miał pracować w „Tygodniku
do Rzeczy”, ale się rozmyślił, choć wszystko było już uzgodnione. - Staszek
nagle sam zrezygnował i przeszedł do tygodnika „W Sieci”, który uruchomili wtedy
bracia Karnowscy. Nie wiem, czym go przekonali. Myślę, że się tam doskonale
odnalazł -mówi Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Tygodnika do Rzeczy”, w
którego głosie słychać lekką ironię.
Janecki we „W Sieci” i wPolityce.pl zajmuje się głównie
wychwalaniem PiS i atakowaniem tych, którzy mają inne zdanie. Gdy w 2016 roku prof. Jadwiga Staniszkis skrytykowała Jarosława Kaczyńskiego,
Janecki jej opinie nazywał „kuchenną czy zlewozmywakową psychoanalizą”.
W ogóle lubi obraźliwe epitety.
W 2012 roku na promocji książki Rafała Ziemkiewicza kreślił scenariusz, co
powinno się wydarzyć, gdy PiS dojdzie do władzy: „W chodzi się do telewizji publicznej i są wszystkie
kontredanse, rude kity [nawiązanie do nazwiska Tomasza Lisa - przyp. red.] i inne tego typu. Nie,
nie ma zmiłuj. Po prostu trzeba (...) tę hołotę wyrzucić na zbitą twarz”.
Gdy już wyrzucili, Janecki został
jednym z prowadzących program „W tyle wizji” w TVP Info, którego
twórcą jest dyrektor TVP
2 Marcin Wolski.
Z Janeckim znają się od dawna. -
Znamy się od połowy lat dziewięćdziesiątych, gdy „Wprost” zaproponował mi
pisanie felietonów -mówi Marcin Wolski. Czy, gdy zatrudniał Janeckiego, nie
przeszkadzało mu, że pracował dla polityków? - Nie interesuj e mnie, kto w
jakiej był partii ani ile miał żon. Mnie interesuje program i moc rażenia na antenie
- odpowiada Wolski. I dodaj e, że Janecki dostał miejsce we „W tyle wizji” z
jeszcze jednego powodu: - Bo wielu innych odmówiło, na przykład: Michał Ogórek,
Jan Pietrzak, Wojciech Cejrowski, Janusz Rewiński, Robert Mazurek, Robert
Górski.
Tak więc to Stanisław Janecki razi
mocą swoich komentarzy na antenach TVP. Wspiera polityków PiS, bo tak mu
się zmieniły przekonania, czy chce się im odwdzięczyć? - Nie wiem. Ale
pamiętam, że jego sztandarowym powiedzonkiem, którym mnie wciąż częstował,
było: „Pamiętaj, dziennikarz to dziwka do wynajęcia”. Nie rozumiał, jak mogę
nie chcieć pisać czegoś, z czym się nie zgadzam - wspomina była dziennikarka
„Wprost”.
Mariusz Kowalczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz