Tuż
przed decyzją Trybunału Sprawiedliwości UE nakazującą natychmiastowe
wstrzymanie wycinki Puszczy Białowieskiej, 9 listopada 2017 r. policja rozbiła
kolejną demonstrację obrońców Puszczy. Tym razem w Warszawie, pod siedzibą
Dyrekcji Lasów Państwowych. Około 40 osób przykuło się łańcuchami w holu,
domagając się rozmowy z dyrektorem Lasów i wycofania z Puszczy ciężkich
harvesterów, służących do wycinania drzew na przemysłową skalę. Przyjechało do
nich 80 policjantów. Skuli im ręce kajdankami - z tyłu, tak jak niebezpiecznym
przestępcom, zapakowali do więźniarek i przewieźli do pobliskiej komendy
policji przy ul. Opaczewskiej.
- Wrzucili nas do świetlicy.
Chaos był okropny, tłok - opowiada Marta z
Obozu dla Puszczy. Zaczęto od zbadania alkomatem (było 0,0), potem kazano
powyjmować wszystko z kieszeni, plecaków i zabrano pieniądze (jak powiedziano,
na poczet przyszłych grzywien i kosztów postępowań). Wreszcie każdego z
zatrzymanych osobno wyprowadzono ze świetlicy w celu przeprowadzenia rewizji
osobistej.
Nie bardzo było gdzie to zrobić, więc skorzystano ze zwykłych pokoi
biurowych. Policjanci buntowali się, krzyczeli, że mają huk roboty, ale
wychodzili. - W ogóle było bardzo nerwowo, do tego stopnia, że nawet
pomiędzy policjantami wybuchały konflikty, ostre wymiany zdań. Padały słowa „ty
debilu". Wszyscy byli zdenerwowani, narzekali, że muszą siedzieć na
komendzie po godzinach, a tu jutro 10 listopada, wiadomo miesięcznica, zaraz
potem 11 listopada i marsz narodowców i znów siedzenie kamieniem -
opowiada Marta. Część rewizji, z braku innego miejsca, przeprowadzono w
toalecie, a w jednym przypadku rewizję kobiecie zrobiono w miejscu
ogólnodostępnym, przez które często przechodzili policjanci (także w jej
trakcie). Marcie policjantka kazała się rozebrać do naga, zdjąć bieliznę,
wypinać się, pochylać. Powiedziała, że to na wypadek, gdyby w jakimś otworze
ciała ukryła żyletki. Po rewizji zabrała bieliznę. Mówiła, że dlatego, że może
Marta będzie chciała się na niej powiesić. - Wiem o kilku kobietach, które
też zostały tak potraktowane - mówi Marta. Niektórzy policjanci wyraźnie
widzieli nieadekwatność środków, mówili ekologom, że to nie ich decyzje, migali
się od wykonywania poleceń. Ale byli i tacy, którzy chętnie pokazywali, kto
rządzi, rzucali wulgarne i obraźliwe komentarze.
Jeszcze nie ucichły komentarze dotyczące zachowania policjantów w
komendzie przy Opaczewskiej, a już pojawiła się informacja, że policyjni
związkowcy z Dolnego Śląska doprowadzili do ścigania dziennikarza Wojciecha
Bojanowskiego z TVN
za ujawnienie kompromitujących policję
materiałów ze śledztwa dotyczących okoliczności śmierci Igora Stachowiaka na
wrocławskim komisariacie. Policjanci wielokrotnie razili chłopaka paralizatorem
w policyjnej toalecie, i to jeszcze zakutego w kajdanki.
Jak donosi Wirtualna Polska, z
utajnionego przez MSWiA raportu o poziomie
agresji w policji wynika, że prawie co drugi funkcjonariusz brał udział w
interwencji, podczas której nadużywał siły.
Nadzwyczajne zadania
Sprawy polityczne coraz bardziej
angażują policjantów, którzy prywatnie mają przecież różne poglądy. Zajmują się
ochranianiem partyjnych wieców poparcia i coraz liczniejszych protestów.
Rozstawianiem kilometrów barierek, jakie co miesiąc wyrastają na Krakowskim
Przedmieściu, którym maszerują organizowane z rządowym poparciem miesięcznice,
długo zajmowali się ludzie z Komendy Stołecznej Policji, z Wydziału Remontów
i Konserwacji. Jedna barierka waży 70 kg.
Gdy kilkaset takich metalowych
płotów trzeba zapakować do aut, zwieźć i rozstawić, potem tę samą operację
wykonać w drugą stronę, siadają kręgosłupy. Tym razem w znaczeniu dosłownym.
Ludzie z tej komendy zaczęli się buntować, uciekać na zwolnienia lekarskie w
okolicach miesięcznic. W sierpniu ściągnięto na pomoc studentów Wyższej Szkoły
Pożarniczej, ale i oni się zbuntowali. Ostatnio do obsługi partyjnych
miesięcznic zaangażowano skazanych z Białołęki, na mocy porozumienia o
resocjalizacji więźniów.
Także na szpalery mundurowych do ochrony protestów już od dawna nie wystarcza
policjantów stołecznych (w tym liczącego 1,2 tys. osób wyspecjalizowanego
oddziału prewencji z Legionowa). Trzeba ściągać policjantów z kraju.
Przenocować ich, zwykle w szkole policyjnej w Legionowie, na miejscach
studentów, których na ten czas wysyła się do domów. Przyjezdni, ściągani na
marsze niepodległości czy do obsługi protestów w sprawie aborcji czy sądów,
wróciwszy do siebie, mają prawo odebrać sobie za to dzień wolny. Na ulicach w
Bydgoszczy czy Białymstoku jest więc ich relatywnie mniej - a to także budzi
wątpliwości niejednego policjanta.
Policjanci warszawscy wydają się szczególnie zmęczeni sytuacją. Przy
każdej politycznej akcji, przy coraz częściej organizowanych demonstracjach,
mają swoisty „alert” - czy to policjant operacyjny, czy dochodzeniowiec musi
być w takich dniach na stanowisku, w gotowości do reakcji na nadzwyczajne
działania. Każda taka operacja, np. z okazji obsługi marszu 11 listopada, ma
swoje podoperacje, jak „rozpoznanie” - praca operacyjna funkcjonariuszy po
cywilnemu w danym dniu; „proces” - czyli zabezpieczenie dochodzeniowo-śledcze,
kiedy policjanci z dochodzeniówki czekają w gotowości w jednostce, żeby zająć
się wynikłymi przy okazji zdarzeniami kryminalnymi.
Coraz częściej jednak owe „nadzwyczajne zadania” sprowadzają się do
angażowania policjantów do szykan o podłożu politycznym. Tak było 11
listopada, gdy policja wciągnęła do radiowozów 45 osób protestujących
przeciwko hasłom neofaszystowskim na Marszu Niepodległości, długo woziła ich po
mieście, by okrężnymi drogami dotrzeć do komendy na Woli, właśnie do dochodzeniowców.
Tam przetrzymano ludzi jeszcze przez kilka godzin pod pretekstem spisywania ich
personaliów. Komendant główny mówił potem, że żadna z tych osób nie została
zatrzymana.
- Stałem na ulicy, nagle ktoś
chwycił mnie z tyłu, jacyś mężczyźni w kaskach wrzucili mnie do radiowozu. To
jak to nazwać, jak nie zatrzymanie? - pyta
Piotr Pytlakowski, dziennikarz POLITYKI. Jest nagranie tego momentu. Gdy
przywieziono jego i innych protestujących na komisariat, spytał policjanta:
jestem zatrzymany? - Nie. - Czy mogę sobie pójść? - Nie. - To komedia. To,
że nie wypisano protokołu zatrzymania, nie wyklucza, że ktoś jest zatrzymany.
Spisywać można kilkanaście minut, no kilkadziesiąt, ale nie kilka godzin.
Chodzi w tym o to, żeby nie można było tego zaskarżyć jak zatrzymania -
kwitują policjanci, którzy wcale nie chcieli uczestniczyć w procederze.
No i takie zatrzymanie ktoś musi podpisać, zostanie ślad.
- W policji teraz panuje
strach. Starsi, bardziej doświadczeni policjanci robią wszystko, żeby takich
śladów nie zostawiać, żeby potem za to nie „beknąć” - mówi policjant z Komendy Stołecznej z ponad 20-letnim
stażem. - Pomijając nawet deklaracje polityków opozycji, którzy mówią, że
będą zabierać emerytury, to co mądrzejsi starzy policjanci mają świadomość, że
mogą stracić emerytury i jeszcze odpowiadać karnie bez specustaw - dodaje.
Chodzi o art.
231 Kodeksu karnego, który mówi o
odpowiedzialności karnej funkcjonariusza publicznego za przekroczenie
uprawnień. Paragraf drugi zaś mówi, że jeżeli sprawca „dopuszcza się tego czynu
w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej”, podlega karze więzienia
do lat 10. I traci się policyjną emeryturę. - A czym, jak nie korzyścią
osobistą w postaci stanowisk czy innych profitów jest obecnie wykonywanie
politycznych poleceń?- pyta policjant. Co prawda w ustawie o policji jest art. 58, który mówi, że policjant może odmówić wykonania rozkazu
lub polecenia przełożonego, jeżeli łączyłoby się to z popełnieniem
przestępstwa. I że powinien o tym zawiadomić od razu komendanta głównego, z
pominięciem drogi służbowej. Ale taki przepis nie ma racji bytu w obecnej
sytuacji. Dlatego funkcjonariusze uciekają na zwolnienia lekarskie albo
markują. Co prawda legitymują protestujących, żeby zwierzchnicy widzieli,
że coś robili, ale nie wpisują tego do notesu służby. Ponadto, zgodnie ze
sztuką, każdego legitymowanego należałoby sprawdzić, czy nie jest poszukiwany.
Wymaga to skontaktowania się z dyżurnym, podania danych, zostaje ślad. Więc nie
dzwonią, nie podają - mimo żądań - stopni, numerów legitymacji, nazwisk.
Mówią, że zamiast „spisywać” przez wiele godzin antyfaszystowskich
kontrmanifestantów lub wszczynać postępowania za „wygrażanie białą różą”,
woleliby łapać złodziei, ale nie mają jak. W jednym z komisariatów w Warszawie
w wydziale dochodzeniowo-śledczym każda z 10 osób, która tam pracuje, ma do
prowadzenia ponad 1 tys. spraw jednocześnie!
Czy władza chce, czy nie, to wszystko przekłada się na nastroje. Z
powodu nie najwyższych zarobków w policji od lat są wakaty, jednak tak źle jak
dziś jeszcze nie było. W całym kraju jest już ponad 6 tys. wolnych miejsc, na
które nie udaje się znaleźć pracownika. W samym garnizonie warszawskim brakuje
prawie tysiąc ludzi. Rezygnują. Jak Ewa, policjantka z 6-letnim stażem. Idzie
na kierownika do dyskontu. W rozmowie przyznaje, że pieniądze będą może
mniejsze, ale za to będzie miała spokojniejszą głowę. - Teraz - mówi - dokona przeszukania. A gdy okaże się, że było
bezprawne, to co powie? Że kazał aspirant czy komisarz? On, jeśli się przyzna,
powie pewnie, że kazał mu komendant, a komendant spyta - ma pan to na piśmie? A
potem: ja takich poleceń nie wydawałem.
Odpadają też w trakcie naboru, gdy przyjdzie im porozmawiać z
zatrudnionymi już kolegami o realiach. Jest tak źle, że komendanci wojewódzcy
dostali właśnie odgórne priorytetowe zadanie werbowania ludzi na spotkaniach
prowadzonych między innymi w liceach, a np. urząd pracy w Brzegu „wezwania na
spotkanie informacyjno-promocyjne dotyczące możliwości podjęcia pracy w
policji” wysyła do bezrobotnych. Na Internetowym Forum Policyjnym ktoś
złośliwie napisał: „Niedługo zamiast na izbę wytrzeźwień będzie się dowoziło
za bramę szkoły policji”.
Zgodnie z ustaleniami
- Faktyczną pracę, z braku rąk i
czasu, coraz bardziej się markuje. Głośnym echem odbiła się sprawa pobicia na
stacji benzynowej w Warszawie. Mężczyzna stanął w obronie kolegi, którego ktoś
zaczepił, za co dostał mocny cios w twarz. Miał złamany nos, poważne
obrażenia twarzy. Na miejsce przyjechała policja i pogotowie, które zawiozło go
do szpitala, gdzie przebywał kilka dni. Sprawca uciekł. Policja miała nagranie
monitoringu z wizerunkiem spraw numery rejestracyjne samochodu, którym
odjechał, a mimo to umorzyła śledztwo z powodu nieustalenia sprawcy. Dopiero
kiedy żona pobitego zamieściła na Facebooku zdjęcie sprawcy, prosząc o pomoc w
jego odnalezieniu, a rzecz podchwyciły media, nastąpił zwrot akcji. Wówczas
policji wystarczyło kilka dni, by sprawcę odnaleźć i go zatrzymać. Za
przedwczesne umorzenie śledztwa prowadzącym je policjantom wszczęto
dyscyplinarki.
Ale oszukuje się też systemowo. Poprzez wydanie zarządzenia (zrobił tak
co najmniej jeden z komendantów), aby w przypadku każdego zgłoszenia kradzieży
samochodu domagać się od poszkodowanego wyrażenia zgody na badanie wariografem
- i od tego uzależnić zajęcie się sprawą. Tak można „zmrozić” nawet najbardziej
uczciwego właściciela auta; odstąpi od zgłoszenia i po kłopocie. Tymczasem Sejm
właśnie rozpoczął na nowo procedowanie ustaw sądowych, zapowiadają się demonstracje.
Policja będzie musiała się tym zająć.
Inspektor w stanie spoczynku Zdzisław Czarnecki, policyjny emeryt i
prezydent Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP dużo jeździ po kraju i
rozmawia z policjantami. - Oni są na rozdrożu, nie wiedzą, komu mają
służyć. Nie mają zaufania do swoich przełożonych, którzy jeśli nawet na wyraźne
żądanie wydadzą jakiś rozkaz na piśmie, to i tak tam będzie enigmatyczne
„zgodnie z ustaleniami” czy „zgodnie z rozmową”. Żeby, jakby co, uciec przed
odpowiedzialnością I ja ich tylko przestrzegam, że tak jak teraz uznano służbę
w PRL za służenie państwu totalitarnemu z wszelkimi tego konsekwencjami, tak za
kilka, kilkanaście lat i oni mogą zostać postawieni w stan publicznego,
grupowego oskarżenia za służbę tej władzy - mówi.
Liczni z nich rozumieją to, co podkreśla Amnesty International:
że właśnie policja ma szczególną rolę w strzeżeniu demokracji. „To na policji
właśnie spoczywa pozytywny obowiązek zapewnienia, by społeczeństwo mogło w
pełni korzystać z prawa do wolności zgromadzania się” - piszą ludzie Amnesty International w swoim raporcie o działaniach policji wobec
protestów w sprawie sądów, dodając, że „w tym celu powinna ułatwiać ona jego
realizację, nawet jeśli wiąże się to z chwilowym nawarstwieniem się potrzeb
różnych grup społecznych w tym samym miejscu i w tym samym czasie”.
Czarna księga policjantów
Sam raport dotyczy łamania praw
człowieka przez polskich policjantów. Amnesty International opublikowała go pod
koniec października. Pisze się w nim o arbitralnym pozbawianiu wolności,
naruszaniu przez policję przysługującego obywatelom prawa do pokojowego
zgromadzania się oraz używaniu siły przeciwko protestującym, którzy nastawieni
byli pokojowo i nie stanowili zagrożenia dla porządku publicznego. Amnesty International ma zresztą więcej zastrzeżeń wobec tego, co
się dzieje w Polsce, i to zastrzeżeń zasadniczych.
Po pierwsze, międzynarodowe prawodawstwo w zakresie praw człowieka nie
zezwala władzom państwowym uznawać pokojowych zgromadzeń za nielegalne tylko
dlatego, że organizatorzy nie zgłosili ich do rejestracji u stosownych organów
lub nie ubiegali się o zgodę na ich zorganizowanie - a tak dzieje się w Polsce
od wielu miesięcy. AI podkreśla też, że „w prawie międzynarodowym nie ma zgody
na stosowanie sankcji karnych wobec kontrmanifestantów, o ile tylko korzystają
oni z przysługującej im wolności zgromadzeń w sposób nie odwołujący się do
przemocy”. Tymczasem w Polsce wykorzystywane są art. 51 i 52
Kodeksu wykroczeń („przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu”), które
niosą ze sobą sankcje karne, przewidujące nawet karę pozbawienia wolności.
Z innego raportu, „O działaniach aparatu przymusu państwowego wobec osób
sprzeciwiających się niekonstytucyjnym działaniom władzy, wycince Puszczy
Białowieskiej oraz faszyzacji życia publicznego w Polsce”, przygotowanym przez
organizacje obywatelskie, wynika, że spraw prowadzonych przeciwko protestującym
jest w Polsce już prawie tysiąc. W większości „robione są” na podstawie materiałów
gromadzonych przez policję na pro - testach i manifestacjach.
Ale w sprawie ekologów, zatrzymanych 9 listopada, policjanci
przekroczyli właśnie kolejną granicę. Marta, ekolożka zabrana z gmachu Dyrekcji
Lasów Państwowych, od początku domagała się kontaktu z prawnikiem. Policjanci
zignorowani te żądania, jakby ich nie słyszeli. Adwokaci tymczasem od niemal
dwóch godzin czekali w tym czasie pod komendą. I ciągle słyszeli od dyżurnego,
że teraz nie mogą wejść. - Nigdy wcześniej nie spotkałem się z
uniemożliwianiem dostępu do zatrzymanego - mówi adwokat Paweł Osik,
broniący ekologów uczestniczących w protestach. - Biorę udział w
czynnościach prowadzonych przez różnego rodzaju jednostki i służby, CBŚ, ABW,
CBA, i naprawdę nigdy nie miałem takiej sytuacji. To był szok.
Paweł Osik dzwonił z interwencjami do prokuratora dyżurnego, wreszcie do
rzecznika komendy z prośbą o kontakt z komendantem, ale powiedziano mu, że
komendant nie pracuje po godzinach. Zapewne nie było mu na rękę wysłuchać
adwokata. Jest nowy. Przyszedł niedawno, przeskakując od razu kilka szczebli,
wprost ze stanowiska naczelnika prewencji komisariatu w metrze. Nie został
nawet wprowadzony na stanowisko przez komendanta stołecznego, czego wymaga
ustawa o policji. Po prostu, jak wynika z relacji, przyjechał i powiedział:
„teraz ja tu rządzę”.
Adwokatów wpuszczono do zatrzymanych dopiero około 21. Okazało się, że
protokoły są już podpisane wraz z formułką, że zatrzymani nie żądają
zatwierdzenia przez prokuratora przeszukań. Zatrzymani nawet nie wiedzieli, o
co chodzi, trzeba było to prostować.
Ekologów
całą noc rozwożono po aresztach, także poza Warszawą, tam raz jeszcze rewidowano, by rankiem znów zwieźć ich na
komendę przy Opaczewskiej na przesłuchania (odbywały się w kajdankach), a w tym
samym czasie do ich domów oraz mieszkań ich sąsiadów weszli kolejni
policjanci. Pytali o konflikty rodzinne, o to, czy osoba pije, może bierze
narkotyki. Część przepytywanych widziała w tym próbę zastraszenia osób,
których dotyczył „wywiad środowiskowy”. W jednym przypadku policjanci weszli do
mieszkania bez uprzedzania kogokolwiek, a na pytanie nagle obudzonych
lokatorów, jakim prawem, powiedzieli, że „na blachę” to mogą wszędzie wejść, co
jest nieprawdą. Gdy podniósł się szum, Komenda Główna Policji wydała
oświadczenie, że „wszystkie czynności odbyły się zgodnie z prawem”. I tyle. - O
tym rozstrzygnie sąd. Zaskarżamy także dalsze czynności podejmowane wobec
zatrzymanych, w tym kontrole osobiste i nachodzenia sąsiadów w ramach tzw.
wywiadu środowiskowego - mówi adwokat Osik.
Adwokat zapewnia też, że gdy tylko dostanie akta, dowie się kto, z
imienia, nazwiska i stopnia, wchodził „na blachę” ludziom do domów. Tymczasem
generał Adam Rapacki, policjant z 26-letnim stażem, kiedyś zastępca komendanta
głównego policji, podsekretarz stanu w MSWiA odpowiedzialny za policję, a dziś
prezes Stowarzyszenia Generałów Policji RP zapowiada utworzenie „czarnej
księgi policyjnej hańby”, gdzie zapisywane będą nazwiska konkretnych
policjantów, którzy będą przekraczali uprawnienia w imię politycznej
nadgorliwości. Kiedyś łatwiej będzie ich rozliczyć. Mówi: niech wszyscy mają
świadomość, że za swoje decyzje trzeba będzie kiedyś indywidualnie
odpowiedzieć.
Violetta Krasnowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz