wtorek, 21 listopada 2017

Marszałek i kolano prezesa



Zrobi wszystko, czego zażąda prezes Kaczyński, ale w zamian chce mieć kawałek władzy. Marszałek Stanisław Karczewski buduje w Senacie swoje imperium

Aleksandra Pawlicka

Urzędowanie zaczął od pozbycia się z gabine­tu portretów wszystkich poprzedników - opowia­da pracownik Kancelarii Senatu. Sporej wielkości obrazy dotych­czasowych marszałków III RP wiszą teraz stłoczone w niewielkim pokoju, będącym poczekalnią. - Żartowaliśmy, że łazien­ka okazała się za mała, bo pewnie tam by wylądowały - dodaje mój rozmówca.
   Gabinet i przylegający do niego salonik przeszły gruntowny remont. Zmieniono wystrój i meble. To była pierwsza decyzja Stanisława Karczewskiego, gdy w roku 2015 objął funkcję marszałka Senatu.

SPŁATA DŁUGÓW
Drugą była rewolucja administra­cyjna. Zaczął od szefa kancelarii - został nim 32-letni Jakub Kowalski, asystent posła Marka Suskiego. Karczewski zwol­nił Ewę Polkowską, która w Kancelarii Senatu pracowała 25 lat, była też szefową biura legislacyjnego.
   Kowalski wcześniej był tylko radnym. Urzędowanie na nowym stanowisku roz­począł od urządzania mieszkania, któ­re wynajęła dla niego kancelaria. Meble wnosili i skręcali pracownicy senackiej kancelarii. Minister Kowalski dostał też od swego szefa wyjątkowy przywilej - dwa służbowe samochody. Oprócz tego z kie­rowcą, ma do dyspozycji również drugi. Dzięki temu nikt nie kontroluje jego po­dróży, a na pytanie, czy rozlicza kilometrówkę, Kancelaria Senatu przez tydzień nie była w stanie udzielić odpowiedzi.
   Nominacja dla Kowalskiego to wy­równanie rachunków. Karczewski trafił bowiem do wielkiej polityki dzięki Mar­kowi Suskiemu. Było to w 2005 roku, gdy w wyborach do Senatu Suski podsunął kandydaturę Karczewskiego prezesowi PiS. Wcześniej Karczewski był przez lata samorządowcem (z list AWS i PiS).
   Jednak to nie koniec partyjnej spłaty długów. Nową wicedyrektor Biura Polo­nijnego Senatu została Anna Kaczmar­czyk, córka wieloletniej księgowej PiS, a jednocześnie narzeczona wiceministra spraw zagranicznych Jana Dziedziczaka. Powstało też zupełnie nowe stano­wisko, dyrektora generalnego Senatu, które faktycznie dubluje funkcję szefa kancelarii. Objęła je Monika Nowosiel­ska zwolniona z Ministerstwa Finansów przez wicepremiera Morawieckiego.
   - Nowym tworem jest również Cen­trum Informacyjne Senatu zajmujące się głównie Twitterem pana marszałka. Za­angażowane są w to trzy osoby nadzoro­wane przez samego ministra Kowalskiego - mówi pracownik kancelarii i dodaje:
  - Marszałek Karczewski zmierza w stro­nę Bizancjum. Zamienił Senat w prywat­ne imperium i zachowuje się jak dyktator.
Marszałek Senatu nie znalazł czasu na rozmowę z „Newsweekiem”.

IMPERIUM ZA PUBLICZNĄ KASĘ
Do roli marszałka szykował się przez lata. W zeszłej kadencji był wi­cemarszałkiem, a w jeszcze poprzedniej - szefem klubu senackiego PiS. Funkcję tę objął w 2008 r. po senatorze Andrze­ju Mazurkiewiczu, który zmarł nagle na serce. Ówczesny marszałek Senatu Bogdan Borusewicz zarządził zbiórkę pieniędzy dla osieroconych dzieci Ma­zurkiewicza. Senatorowie PO dali pra­wie 30 tysięcy złotych.
   - A wy ile dorzucicie? - zapytali­śmy Karczewskiego - wspomina jeden z senatorów PO. - No nie wiem, no tak... Trzeba by coś... - zaczął się wykręcać od odpowiedzi.
   Jak się później okazało, PiS było nie­chętne jakiejkolwiek pomocy, bo dzie­ci senatora Mazurkiewicza urodziły się dzięki in vitro. Joanna Mazurkiewicz-Kulka ujawniła to po śmierci męża, ale w partii wiedziano o tym wcześniej.
   - Problem z Karczewskim jest taki, że on nie potrafi walczyć z otwartą przy­łbicą. Zawsze chowa się za zasłoną dym­ną - mówią nie tylko politycy opozycji, ale także koledzy z PiS. Bliski współpra­cownik Jarosława Kaczyńskiego przy­pomina sprawę pomnika smoleńskiego. Karczewski zasiada w społecznym ko­mitecie prowadzącym zbiórkę pieniędzy na budowę tego pomnika, ale sam nic nie wpłacił. Latem zapewniał, że wpłaci za­raz po wakacjach co najmniej tysiąc zło­tych. Pytany dziś przez „Newsweek”, czy dotrzymał obietnicy, nie odpowiada.
   Także w sprawie nagrody, którą przy­znał sobie i wicemarszałkom pod koniec ubiegłego roku, ciągle kluczy. Ta nagro­da wynosiła blisko 22 tys. zł brutto dla każdego z wicemarszałków i 33 tys. zł dla marszałka.
   - To Karczewski naciskał na wicemar­szałków, żeby przyjęli nagrody. Bogdan Borusewicz (PO) ostrzegał, że będzie z tego afera i nie zamierza przyjąć nagro­dy. Choćby dlatego, że odsunięty przez Karczewskiego na kilka miesięcy od pro­wadzenia obrad nie może przyjąć pie­niędzy za wymuszoną bezczynność - opowiada mój rozmówca. Większość wicemarszałków z PiS także była scep­tyczna wobec premii, obawiając się re­akcji Kaczyńskiego. Nagrody zostały wypłacone.
   Karczewski ogłosił wtedy na Twitterze: „»Fakt« namawia mnie, bym swoją senacką nagrodę oddał potrzebującym. Apel nieaktualny! Od dawna systema­tycznie pomagam finansowo tym, któ­rzy potrzebują wsparcia. Chcę pozostać skromny. Piszę to nie jako polityk, ale jako lekarz”. Ta odpowiedź nie wyjaśnia jednak, czy przekazał nagrodę na cele charytatywne, tak jak zrobił to wicemar­szałek Borusewicz czy wicemarszałek z PiS Grzegorz Czelej. Ten ostatni prze­kazał nagrodę na Fundusz Marii i Lecha Kaczyńskich fundujący stypendia dla ubogich dzieci. Wobec Czeleja wszczęto w Senacie wewnętrzne śledztwo. Mar­szałek zlecił sprawdzenie wszystkich jego rachunków, także z poprzednich kadencji, chodziło o to, czy nie ma tam opłat za hotele z polem golfowym, bo Czelej gra w golfa. Ostatecznie Czelej zrezygnował z funkcji zastępcy Kar­czewskiego. Z „Newsweekiem” nie chce rozmawiać.
   - Marszałek Karczewski lubi liczyć, ale nie swoje pieniądze. Uwielbia splendor, ale za publiczną kasę. Żaden z dotychcza­sowych marszałków nie wpadł na pomysł mieszkania w willi na Parkowej w sąsiedz­twie premier Szydło - mówi nieukrywający oburzenia senator PO.
   Miesięczny koszt wynajmu tej willi to 5,6 tys. zł, czyli ponad dwa razy więcej, niż przysługuje na wynajem mieszkania dla parlamentarzysty (2,2 tys. zł). To też więcej niż opłata za mieszkanie wynaj­mowane przez Sejm dla marszałka Mar­ka Kuchcińskiego (ok. 4 tys. zł).

PTYŚ GOTOWY DO ZADAŃ
- Karczewski lubi się chwalić zna­jomościami z różnymi osobami. To jego sposób na dowartościowanie. Stąd ta willa w sąsiedztwie premier Szydło i częste powoływanie się na zażyłe re­lacje z prezydentem Dudą - mówi po­seł PiS i przypomina radiowy wywiad Karczewskiego z końca maja, w któ­rym zapewniał, że jeszcze tego samego dnia przedyskutuje z prezydentem kwe­stię referendum konstytucyjnego. „Na­sze rozmowy zawsze były szczere i ta w sprawie referendum też taka będzie” - przekonywał słuchaczy. I rzeczywiście stawił się tego dnia w pałacu prezyden­ckim, tyle że jako jeden z ponad stu gości zaproszonych z okazji Dnia Samorządu Terytorialnego. Andrzejowi Dudzie zdo­łał tylko uścisnąć dłoń.
   W wywiadach Karczewski lubi też opowiadać o swojej przeszłości dyrekto­ra szpitala w Nowym Mieście, podkreśla­jąc przy okazji znajomość z premier Ewą Kopacz, pracującą wówczas w nieodle­głym Szydłowcu. Oboje są lekarzami: „Dobrze nam się wtedy współpracowało. Byłem dyrektorem szpitala, ona szefem tamtejszego zakładu opieki zdrowot­nej”. I tak jak Kopacz odegrała w Plat­formie rolę doktor Ewy opatrującej po meczach rany kolegów, w tym Tuska, tak Karczewski lubi roztaczać wokół siebie aurę doktora prezesa. - Wśród kolegów nie ukrywa, że jako chirurg zajmuje się chorym kolanem Kaczyńskiego - mówi polityk PiS.
   - Staszek za wszelką cenę próbuje udowodnić swoją niezbędność i bliskie relacje z prezesem. Jego problem pole­ga jednak na tym, że nie może wykazać się ani mocną kartą opozycyjną, bo był tylko małym Ptysiem z legitymacją So­lidarności, ani przynależnością do zako­nu (pierwszej partii Kaczyńskiego, PC) - opowiada jeden z senatorów. Wspo­mina wyjazdowe posiedzenie parlamen­tu w Gnieźnie z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski. Po mszy wszyscy posłowie i senatorowie byli zaproszeni na obiad.
- Prezes Kaczyński przyszedł spóźniony w otoczeniu najbliższej świty: Brudziń­skiego, Lipińskiego, Terleckiego, Szczy­pińskiej… Karczewskiego wśród nich nie było.
   Szukając okazji, aby załapać się do pierwszej ligi, marszałek Karczewski chętnie robi to, co jest w partii dobrze widziane. Jeśli flaga europejska sta­je się „unijną szmatą”, jak mówią po­litycy PiS, to na jego polecenie znika z korytarza Senatu i pozostają tylko biało­-czerwone. Jeśli trzeba przywalić Tu­skowi, to atakuje go w czasie swoich licznych wystąpień medialnych. Ostat­nio nazwał Tuska krętaczem, wcześniej twierdził, że to „zakompleksiony poli­tyk, który wychował się na podwórku”.
- Tu nie chodzi o osobiste urazy czy po­rachunki, tylko o wysłanie sygnału do prezesa o pełnej gotowości do wszelkich zadań - mówi osoba z otoczenia Jarosła­wa Kaczyńskiego.

GRA NA PREZYDENTA
- To człowiek o dwóch twarzach. Jako wicemarszałek w czasach, gdy PiS było w opozycji, był miły, kultural­ny, szanujący przeciwnika. Drugą twarz ujawnił, gdy został marszałkiem ściśle realizującym wytyczne z Nowogrodz­kiej - mówi senator z PO. Przypomina przebieg prac nad ustawami sądowymi:
- W pamiętną noc 21 lipca, gdy senato­rowie opozycji próbowali zablokować prace, a tłum protestujących gęstniał na Wiejskiej, Karczewski przejął ręczne ste­rowanie. Zażądał powrotu wszystkich senatorów PiS na salę i przeprowadził głosowanie nad wnioskiem o zmianę try­bu procedowania, aby zakończyć obrady.
   Od tamtej pory zawsze, gdy do Sena­tu trafia ważna dla PiS ustawa, pyta ko­legów z opozycyjnych ław: „Ile będzie to dziś trwało?”. - Niby w żartach, ale na sali senackiej wychodzi z niego chirurg, któ­ry jak ma amputować nogę, to nie zasta­nawia się, czy można ją jakoś uratować, nie czyniąc z pacjenta kaleki na całe ży­cie, tylko tnie - mówi jeden z senatorów.
   Ostatnio Karczewski wykazał się par­tyjną nadgorliwością w sprawie Piotra Szczęsnego. Gdy senator Mieczysław Au­gustyn (PO) wnioskował o minutę ciszy dla uczczenia pamięci Szarego Człowie­ka, marszałek przerwał mu: „W Polsce codziennie samobójstwa skutecznie po­pełnia 16 osób. 16 osób! Jeśli będziemy czcić wszystkich...” - sala nie dała mu skończyć. Ostatecznie opozycja wsta­ła z miejsc i przez minutę milczała, PiS z Karczewskim na czele siedziało.
   - To człowiek wielkich ambicji. Ostat­nio uwierzył, że prezes chce postawić na niego w wyborach na prezydenta War­szawy i jest to dopiero początek więk­szego planu - mówi osoba z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego.
   - Jakiego planu? - pytam.
   - Jeśli Karczewskiemu udałoby się wy­grać, to stałby się batem na Dudę. Prezes zawsze mógłby powiedzieć prezydento­wi: „Nie będziesz posłuszny, to mam cię kim zastąpić”. Dla Dudy byłby to koniec marzeń o reelekcji, a dla Karczewskiego początek marzeń o wielkiej karierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz