Zrobi wszystko, czego
zażąda prezes Kaczyński, ale w zamian chce mieć kawałek władzy. Marszałek
Stanisław Karczewski buduje w Senacie swoje imperium
Aleksandra Pawlicka
Urzędowanie
zaczął od pozbycia się z gabinetu portretów wszystkich poprzedników - opowiada
pracownik Kancelarii Senatu. Sporej wielkości obrazy dotychczasowych
marszałków III RP wiszą teraz stłoczone w niewielkim pokoju, będącym
poczekalnią. - Żartowaliśmy, że łazienka okazała się za mała, bo pewnie tam by
wylądowały - dodaje mój rozmówca.
Gabinet i przylegający do niego salonik
przeszły gruntowny remont. Zmieniono wystrój i meble. To była pierwsza decyzja
Stanisława Karczewskiego, gdy w roku 2015 objął funkcję marszałka Senatu.
SPŁATA DŁUGÓW
Drugą była rewolucja administracyjna. Zaczął
od szefa kancelarii - został nim 32-letni Jakub Kowalski, asystent posła Marka
Suskiego. Karczewski zwolnił Ewę Polkowską, która w Kancelarii Senatu
pracowała 25 lat, była też szefową biura legislacyjnego.
Kowalski wcześniej był tylko radnym.
Urzędowanie na nowym stanowisku rozpoczął od urządzania mieszkania, które
wynajęła dla niego kancelaria. Meble wnosili i skręcali pracownicy senackiej
kancelarii. Minister Kowalski dostał też od swego szefa wyjątkowy przywilej - dwa
służbowe samochody. Oprócz tego z kierowcą, ma do dyspozycji również drugi.
Dzięki temu nikt nie kontroluje jego podróży, a na pytanie, czy rozlicza
kilometrówkę, Kancelaria Senatu przez tydzień nie była w stanie udzielić
odpowiedzi.
Nominacja dla Kowalskiego to wyrównanie
rachunków. Karczewski trafił bowiem do wielkiej polityki dzięki Markowi
Suskiemu. Było to w 2005 roku, gdy w wyborach do Senatu Suski podsunął
kandydaturę Karczewskiego prezesowi PiS. Wcześniej Karczewski był przez lata
samorządowcem (z list AWS i PiS).
Jednak to nie koniec partyjnej spłaty
długów. Nową wicedyrektor Biura Polonijnego Senatu została Anna Kaczmarczyk,
córka wieloletniej księgowej PiS, a jednocześnie narzeczona wiceministra spraw
zagranicznych Jana Dziedziczaka. Powstało też zupełnie nowe stanowisko,
dyrektora generalnego Senatu, które
faktycznie dubluje funkcję szefa kancelarii. Objęła je Monika Nowosielska
zwolniona z Ministerstwa Finansów przez wicepremiera Morawieckiego.
- Nowym tworem jest również Centrum
Informacyjne Senatu zajmujące się głównie Twitterem pana marszałka. Zaangażowane
są w to trzy osoby nadzorowane przez samego ministra Kowalskiego - mówi
pracownik kancelarii i dodaje:
- Marszałek Karczewski zmierza w stronę Bizancjum. Zamienił Senat w
prywatne imperium i zachowuje się jak dyktator.
Marszałek Senatu nie znalazł
czasu na rozmowę z „Newsweekiem”.
IMPERIUM ZA PUBLICZNĄ KASĘ
Do roli marszałka szykował się przez lata. W
zeszłej kadencji był wicemarszałkiem, a w jeszcze poprzedniej - szefem klubu senackiego PiS. Funkcję tę objął w 2008 r.
po senatorze Andrzeju Mazurkiewiczu, który zmarł nagle na serce. Ówczesny
marszałek Senatu Bogdan Borusewicz zarządził zbiórkę pieniędzy dla osieroconych
dzieci Mazurkiewicza. Senatorowie PO dali prawie 30 tysięcy złotych.
- A wy ile dorzucicie? - zapytaliśmy
Karczewskiego - wspomina jeden z senatorów PO. - No nie wiem, no tak... Trzeba
by coś... - zaczął się wykręcać od odpowiedzi.
Jak się później okazało, PiS było niechętne
jakiejkolwiek pomocy, bo dzieci senatora Mazurkiewicza urodziły się dzięki in vitro. Joanna Mazurkiewicz-Kulka ujawniła to po śmierci męża,
ale w partii wiedziano o tym wcześniej.
- Problem z Karczewskim jest taki, że on nie
potrafi walczyć z otwartą przyłbicą. Zawsze chowa się za zasłoną dymną -
mówią nie tylko politycy opozycji, ale także koledzy z PiS. Bliski współpracownik
Jarosława Kaczyńskiego przypomina sprawę pomnika smoleńskiego. Karczewski
zasiada w społecznym komitecie prowadzącym zbiórkę pieniędzy na budowę tego
pomnika, ale sam nic nie wpłacił. Latem zapewniał, że wpłaci zaraz po
wakacjach co najmniej tysiąc złotych. Pytany dziś przez „Newsweek”, czy
dotrzymał obietnicy, nie odpowiada.
Także w sprawie nagrody, którą przyznał
sobie i wicemarszałkom pod koniec ubiegłego roku, ciągle kluczy. Ta nagroda
wynosiła blisko 22 tys. zł brutto dla każdego z wicemarszałków i 33 tys. zł dla
marszałka.
- To Karczewski naciskał na wicemarszałków,
żeby przyjęli nagrody. Bogdan Borusewicz (PO) ostrzegał, że będzie z tego afera
i nie zamierza przyjąć nagrody. Choćby dlatego, że odsunięty przez
Karczewskiego na kilka miesięcy od prowadzenia obrad nie może przyjąć pieniędzy
za wymuszoną bezczynność - opowiada mój rozmówca. Większość wicemarszałków z
PiS także była sceptyczna wobec premii, obawiając się reakcji Kaczyńskiego.
Nagrody zostały wypłacone.
Karczewski ogłosił wtedy na Twitterze:
„»Fakt« namawia mnie, bym swoją senacką nagrodę oddał potrzebującym. Apel
nieaktualny! Od dawna systematycznie pomagam finansowo tym, którzy potrzebują
wsparcia. Chcę pozostać skromny. Piszę to nie jako polityk, ale jako lekarz”.
Ta odpowiedź nie wyjaśnia jednak, czy przekazał nagrodę na cele charytatywne,
tak jak zrobił to wicemarszałek Borusewicz czy wicemarszałek z PiS Grzegorz
Czelej. Ten ostatni przekazał nagrodę na Fundusz Marii i Lecha Kaczyńskich
fundujący stypendia dla ubogich dzieci. Wobec Czeleja wszczęto w Senacie
wewnętrzne śledztwo. Marszałek zlecił sprawdzenie wszystkich jego rachunków,
także z poprzednich kadencji, chodziło o to, czy nie ma tam opłat za hotele z
polem golfowym, bo Czelej gra w golfa. Ostatecznie Czelej zrezygnował z funkcji
zastępcy Karczewskiego. Z „Newsweekiem” nie chce rozmawiać.
- Marszałek Karczewski lubi liczyć, ale nie
swoje pieniądze. Uwielbia splendor, ale za publiczną kasę. Żaden z dotychczasowych
marszałków nie wpadł na pomysł mieszkania w willi na Parkowej w sąsiedztwie
premier Szydło - mówi nieukrywający oburzenia senator PO.
Miesięczny koszt wynajmu tej willi to 5,6
tys. zł, czyli ponad dwa razy więcej, niż przysługuje na wynajem mieszkania dla
parlamentarzysty (2,2 tys. zł). To też więcej niż opłata za mieszkanie wynajmowane
przez Sejm dla marszałka Marka Kuchcińskiego (ok. 4 tys. zł).
PTYŚ GOTOWY DO ZADAŃ
- Karczewski lubi się chwalić znajomościami z różnymi
osobami. To jego sposób na dowartościowanie. Stąd ta willa w
sąsiedztwie premier Szydło i częste powoływanie się na zażyłe relacje z prezydentem
Dudą - mówi poseł PiS i przypomina radiowy wywiad Karczewskiego z końca maja,
w którym zapewniał, że jeszcze tego samego dnia przedyskutuje z prezydentem
kwestię referendum konstytucyjnego. „Nasze rozmowy zawsze były szczere i ta w
sprawie referendum też taka będzie” - przekonywał słuchaczy. I rzeczywiście stawił się tego
dnia w pałacu prezydenckim, tyle że jako jeden z ponad stu gości zaproszonych
z okazji Dnia Samorządu Terytorialnego. Andrzejowi Dudzie zdołał tylko
uścisnąć dłoń.
W wywiadach Karczewski lubi też opowiadać o
swojej przeszłości dyrektora szpitala w Nowym Mieście, podkreślając przy
okazji znajomość z premier Ewą Kopacz, pracującą wówczas w nieodległym
Szydłowcu. Oboje są lekarzami: „Dobrze nam się wtedy współpracowało. Byłem
dyrektorem szpitala, ona szefem tamtejszego zakładu opieki zdrowotnej”. I tak
jak Kopacz odegrała w Platformie rolę doktor Ewy opatrującej po meczach rany
kolegów, w tym Tuska, tak Karczewski lubi roztaczać wokół siebie aurę doktora
prezesa. - Wśród kolegów nie ukrywa, że jako
chirurg zajmuje się chorym kolanem Kaczyńskiego - mówi polityk PiS.
- Staszek za wszelką cenę próbuje udowodnić
swoją niezbędność i bliskie relacje z prezesem. Jego problem polega jednak na
tym, że nie może wykazać się ani mocną kartą opozycyjną, bo był tylko małym
Ptysiem z legitymacją Solidarności, ani przynależnością do zakonu (pierwszej
partii Kaczyńskiego, PC) - opowiada jeden z senatorów. Wspomina wyjazdowe
posiedzenie parlamentu w Gnieźnie z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski. Po
mszy wszyscy posłowie i senatorowie byli zaproszeni na obiad.
- Prezes Kaczyński przyszedł
spóźniony w otoczeniu najbliższej świty: Brudzińskiego, Lipińskiego,
Terleckiego, Szczypińskiej… Karczewskiego wśród nich nie było.
Szukając okazji, aby załapać się do
pierwszej ligi, marszałek Karczewski chętnie robi to, co jest w partii dobrze
widziane. Jeśli flaga europejska staje się „unijną szmatą”, jak mówią politycy
PiS, to na jego polecenie znika z korytarza Senatu i pozostają
tylko biało-czerwone. Jeśli trzeba przywalić Tuskowi, to atakuje go w czasie
swoich licznych wystąpień medialnych. Ostatnio nazwał Tuska krętaczem,
wcześniej twierdził, że to „zakompleksiony polityk, który wychował się na
podwórku”.
- Tu nie chodzi o osobiste urazy
czy porachunki, tylko o wysłanie sygnału do prezesa o pełnej gotowości do
wszelkich zadań - mówi osoba z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego.
GRA NA PREZYDENTA
- To człowiek o dwóch twarzach. Jako
wicemarszałek w czasach, gdy PiS było w opozycji, był miły, kulturalny, szanujący
przeciwnika. Drugą twarz ujawnił, gdy został marszałkiem ściśle realizującym
wytyczne z Nowogrodzkiej - mówi senator z PO. Przypomina przebieg prac nad
ustawami sądowymi:
- W pamiętną noc 21 lipca, gdy
senatorowie opozycji próbowali zablokować prace, a tłum protestujących
gęstniał na Wiejskiej, Karczewski przejął ręczne sterowanie. Zażądał powrotu
wszystkich senatorów PiS na salę i przeprowadził głosowanie nad wnioskiem o
zmianę trybu procedowania, aby zakończyć obrady.
Od tamtej pory zawsze, gdy do Senatu trafia
ważna dla PiS ustawa, pyta kolegów z opozycyjnych ław: „Ile będzie to dziś
trwało?”. - Niby w żartach, ale na sali senackiej wychodzi z niego chirurg, który
jak ma amputować nogę, to nie zastanawia się, czy można ją jakoś uratować, nie
czyniąc z pacjenta kaleki na całe życie, tylko tnie - mówi jeden z senatorów.
Ostatnio Karczewski wykazał się partyjną
nadgorliwością w sprawie Piotra Szczęsnego. Gdy senator Mieczysław Augustyn
(PO) wnioskował o minutę ciszy dla uczczenia pamięci Szarego Człowieka,
marszałek przerwał mu: „W Polsce codziennie samobójstwa skutecznie popełnia 16
osób. 16 osób! Jeśli będziemy czcić wszystkich...” - sala nie dała mu skończyć.
Ostatecznie opozycja wstała z miejsc i przez minutę milczała, PiS z Karczewskim
na czele siedziało.
- To człowiek wielkich ambicji. Ostatnio
uwierzył, że prezes chce postawić na niego w wyborach na prezydenta Warszawy i
jest to dopiero początek większego planu - mówi osoba z otoczenia Jarosława
Kaczyńskiego.
- Jakiego planu? - pytam.
- Jeśli Karczewskiemu udałoby się wygrać,
to stałby się batem na Dudę. Prezes zawsze mógłby powiedzieć prezydentowi:
„Nie będziesz posłuszny, to mam cię kim zastąpić”. Dla Dudy byłby to koniec
marzeń o reelekcji, a dla Karczewskiego początek marzeń o wielkiej karierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz