Ukryta karta
Dusi mnie. Po prostu dusi to tegoroczne
Święto Niepodległości, nędzą obłudnych zaklęć podszyte. To umacnianie
wspólnoty Polaków, odbudowywanie wartości, oddanie wszystkich sił ojczyźnie,
wzajemna życzliwość ponad podziałami, jeśli zaś spory, to cementujące patriotyzm
i poczucie... Czego? A wszystkiego najlepszego.
Kilka godzin
później nadęte opony słów, wygłaszane na placu imienia marszałka Piłsudskiego,
pękły na moście Księcia Poniatowskiego. Patrzyłem na to z okna - przez
teatralną lornetkę sąsiada z kamienicy przy alei 3 Maja. Rozżarzony dywan
wulkanicznej lawy wrzał, dymił i wył nienawistnie, że Europa tylko dla białych.
W Marszu Niepodległości pod hasłem „My chcemy Boga” szli Polacy, którzy sami
sobie przyznali legitymacje patriotów. Twarze mieli zakryte maskami z rysunkiem
trupiej czaszki, a w rękach nieśli, co tam im przydzielono - flagi narodowe,
transparenty z faszystowskim celtyckim krzyżem czy symbolami falangi. Chcieli
Boga, ale sikać też im się chciało, więc się nie krępowali i wonna perfuma lała
się na chodnik. Wszystko zdawało się być z pijanej bajki rodem. W tłumie
widziałem dorosłych idących z dziećmi, pokazali się też umundurowani harcerze.
Niech się młodzi uczą, jak za rok świętować 100-lecie niepodległości
Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Marsz zakończył się
zwycięstwem jego uczestników nad 12 kobietami, które zagrodziły im drogę,
siadając na ulicy z transparentem „Stop faszyzmowi”. Wyzwano je od ku...w,
skopano i opluto. Policja nie reagowała.
Funkcjonariusze byli zajęci pouczaniem kolegi, młodszego
aspiranta Mateusza o ksywie Kulson, by usiadł.
W tym czasie
czołowi przedstawiciele wielkiego europejskiego narodu, w skrócie PiS, grzali
fotele w 5-gwiazdkowym krakowskim hotelu. Tam, pod jasnym reflektorem prawdy,
odrzucali ciężki wór kamieni, który nosiliśmy jako naród po 1989 r. Wór z
korupcją, nadużyciami, złodziejstwem, nieuczciwością, niemoralnością i
niszczeniem polskiego patriotyzmu oraz poczucia wspólnoty. Autor powyższych
słów tylko raz był za granicą, więc nie zna granic bezczelności. Topi w bagnie
kłamstw 26 lat naszego życia w wolnym (do niedawna) kraju. Wmawia, że jesteśmy
państwem dumnym, silnym, uczciwym i zdrowym. I że to my uleczymy chorą Europę.
On coś uleczy? Tak trędowatej, tak nikczemnej moralnie władzy nie było od 1989
r.
Zdjęcia i
komentarze z naszych uroczystych obchodów obiegły świat. CNN mówiła o 60 tys.
nacjonalistów, którzy wrzeszczeli, by się modlić o Holocaust dla wyznawców
islamu, a MSZ Izraela wyraziło nadzieję, że organizatorzy warszawskiego marszu
zostaną ukarani przez polskie władze.
Nie zostaną, to
pewne. Minister SW Błaszczak był bardzo zadowolony z tego, że Święto
Niepodległości przebiegło tak radośnie i bezpiecznie. Marsze to był piękny
widok - dodał. Szczodrze chwalił policję, rasistowskich transparentów nie
zauważył, a dziennikarzom zarzucił, że mają bezpodstawne skojarzenia.
Niektórzy publicyści i socjologowie
wydarzenia 11 listopada uznali za marginalne, niewróżące niczego złego. Ot, po
prostu, kibole i frustraci muszą się jakoś wyżyć. Pokrzyczeli i tyle. Mam na
ten temat przeciwne zdanie. Ukryta karta wypadła z rękawa szefa MON
Macierewicza, gdy niedawno przemawiał do młodych szkolonych dla Wojsk Obrony
Terytorialnej: „Wy jesteście powołani do największego zaszczytu, jaki może
spotkać człowieka. Do przelewania krwi za Ojczyznę. Będziecie bronić Polski
przed wrogiem zewnętrznym, jeśli na nas napadnie. I będziecie bronić Polski przed
wrogiem wewnętrznym, który już jest!”.
Stanisław Tym
Niepodległość rocznicy
Święto odzyskania przez kraj niepodległości
jest najlepszą okazją, aby podkreślać ciągłość państwa ponad politycznymi
różnicami, zauważać to, co mimo wszystko łączy pośród codziennych politycznych
bitew. Bez tego wspólnego mianownika zaczyna się rozpadać narodowa wspólnota.
Przez pierwsze 25
lat III RP ciągłość państwa była respektowana. Zmieniały się rządy i polityczne
konfiguracje, wymieniały się władzą formacje postsolidarnościowa i
postkomunistyczna, a więc wydawałoby się historycznie i ideowo maksymalnie
odległe od siebie opcje. Ale tkanka państwowa, instytucjonalna, konstytucyjna,
także ta związana z podstawowymi regułami przyzwoitości, pozostała zachowana.
Dopiero rządy PiS próbują, niestety z sukcesami, zerwać tę ciągłość, chcąc
stworzyć wrażenie, że to, co było przedtem, to jakaś namiastka państwa, okres
przejściowy, kiedy krajem rządzili uzurpatorzy, ludzie niegodni, przestępcy
albo zdrajcy. Że musi przyjść nowy Piłsudski.
Jak podczas sobotnich uroczystości przypomniał
prezydent Duda, także ojcowie niepodległości odzyskanej w 1918 r. mocno różnili
się w wizjach przyszłości kraju i co do ideologicznych wartości, co nie odbiera
im zasług. Dostrzegamy ich ówczesne zaangażowanie w niepodległościowe
działania, a polityczne konflikty traktujemy jako naturalny składnik życia
publicznego, gdzie jedne czyny nie dezawuują innych, a z historii nikt nikogo
nie jest w stanie wykreślić. I chociaż Duda wyraźnie nawiązywał w tej
wypowiedzi do własnej sytuacji w prawicowym obozie władzy i swojego sporu z
PiS, to jego konstatacja ma szerszy wymiar: nie ma jednej racji, a państwa i
zasług dla niego nie da się zawłaszczyć.
Ale zawłaszczanie
postępuje. Pokazał to choćby gwałtowny atak pisowskiej prawicy na Donalda Tuska
(i buczenie podczas samej uroczystości) za to, że przyjął zaproszenie
prezydenta na obchody rocznicy niepodległości. Bo szef Rady Europejskiej jest
nie tylko osobistym wrogiem Jarosława Kaczyńskiego, ale był premierem w istocie
innego państwa, które, według lidera PiS, nie prowadziło samodzielnej
polityki, a więc było po prostu niesuwerenne. Kiedy prezes Kaczyński mówił w
niedzielę, że nie przez całe 99 lat po 1918 r. Polska była niepodległa, że było
tak tylko przez około połowę tego czasu, niektórzy prawicowi publicyści
wyliczyli, że wobec tego Kaczyński jednak zaliczył III RP do okresu
niepodległości, i wzruszeni zaapelowali, aby docenić ten fakt. Bo mógł nie zaliczyć.
To ilustruje, w jakim absurdalnym miejscu znalazła się polska polityka.
Zwłaszcza że lider PiS powtórzył frazę o zbliżającym się„ostatecznym
zwycięstwie", choć nie bardzo wiadomo, co w demokracji ma oznaczać
ostateczne zwycięstwo jednej partii. A właściwie wiadomo - koniec demokracji.
Przy okazji Kaczyński wspomniał o „chorej
Europie”, którą uzdrowią Polacy. Nie widać u lidera PiS refleksji, że po
zdobyciu niepodległości - co jednak dokonało się już jakiś czas temu -
najważniejsze jest jej utrzymanie i wzmacnianie, ale to realne, a nie w słowach
i symbolach. A temu służą dobre relacje z najważniejszymi europejskimi
krajami, polskimi partnerami gospodarczymi i politycznymi, a zdecydowanie nie
służą wieczne konflikty, przygany, złośliwości, demonstrowanie wobec nich
politycznej i ideowej wyższości. To prosta droga do osamotnienia. Wciąż do
końca nie wiadomo, jak to się stało, że mówienie o żołnierzach wyklętych i
„wstawaniu z kolan” zbudowało PiS wizerunek patriotów, a prawdziwy patriotyzm
polegający na żmudnym budowaniu pozycji Polski, dbaniu o jej sojusze,
umocowanie w międzynarodowych strukturach nazywa się targowicą. Jest to, poza
wszystkim, dotkliwa porażka liberalnej opozycji, która nie umie przekonać do
realnej patriotycznej narracji.
Ostatnia rocznica
niepodległości to tylko skromne preludium do zaplanowanych na gigantyczne
obchodów jej 100-lecia. Bez wątpienia najbliższy rok będzie jedną wielką
propagandą rządów PiS jako przełomowych w historii Polski, rozpoczynających
inną epokę i dzieje zupełnie nowego państwa, wreszcie prawdziwie polskiego.
Widać też coraz cieplejszy stosunek PiS do corocznego marszu narodowców , ten
11 listopada w telewizji publicznej nazwano „wielkim marszem patriotów”.
Wcześniej różnie z tym bywało, ale najwyraźniej PiS przekonał się, że narodowcy
nie zdobyli w ostatnich kilku latach istotnej siły politycznej, więc nie są dla
rządzącej prawicy konkurencją. Dlatego można już marsz chwalić, nie zauważać
jawnie rasistowskich haseł, jakie się na nim pojawiają, a może nawet w jakimś
stopniu przejąć go w przyszłym roku, żeby nie przyćmił głównych państwowych
obchodów. A marsz narodowców to kwintesencja wykluczającego święta.
W efekcie udział w tej manifestacji, zamiast być wyrazem
zbiorowej czci dla bohaterów sprzed wieku, stał się jednoznaczną deklaracją
polityczną, a każdy, kto bierze w nim świadomie udział, autoryzuje tę opcję.
Wszystkie niepisowskie opcje i tradycje
polityczne, a także dorobek rządów po 1989 r. - z wyjątkiem premiera
Kaczyńskiego i prezydenta Kaczyńskiego - najpewniej będą unieważnione,
atakowane lub przemilczane, nawet jeśli prezydent wykona jakieś pojednawcze
gesty. Przebicie się przez „niepodległościową” narrację PiS, wspomaganą przez
całą machinę państwa i rządowe media, będzie bardzo trudne. Ale mimo wszystko
warto podjąć ten wysiłek i podtrzymywać ideę ciągłości państwa, w której
mieszczą się Kwaśniewski i Olszewski, Kaczyński i Tusk, Pawlak i Marcinkiewicz,
Wałęsa i Lech Kaczyński. Także w interesie PiS; po to, aby kiedy partia ta w końcu
odda władzę, ile by to nie trwało, następcy nie zrobili z tymi rządami tego, co
Kaczyński chce zrobić i robi z poprzednikami. Czyli unieważnić i udawać, że ich
nie było. 100-lecie powrotu Polski na mapę Europy nie powinno być prywatnym
świętem PiS. Chodzi o to, aby rocznica niepodległości oznaczała także
niepodległość rocznicy - wobec władzy.
Mariusz Janicki
Good morning, Lenin
„Lenin wiecznie żywy”, śmiano się w czasach
realnego socjalizmu. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Leninizm
nieoczekiwanie ożył.
Podczas gdy na
Zachodzie stulecie bolszewickiej rewolucji komentowano bardzo szeroko, w Rosji
potraktowano je marginalnie. W Polsce zresztą też, choć i u nas spuścizna po
bolszewizmie ma się nieźle, o czym później. Dystans do rewolucji i bolszewików
jest w Rosji zrozumiały. Władimir Putin uważa siebie za cara, współczesne
wcielenie Piotra Wielkiego i Aleksandra III - tych carów podziwia najbardziej.
Zdecydowanie bliższy niż Lenin jest mu Stalin, bo ten pierwszy jest dla niego
symbolem chaosu, a drugi - triumfującego imperializmu. Putin, jak przystało na
dyktatora, nie ma najmniejszej ochoty na podważanie pozycji tronu, a tym
bardziej na rewolucję. I wystrzał z Aurory, i szturm na Pałac Zimowy kojarzą
mu się źle. A w Sankt Petersburgu, gdzie spędził tyle lat, zdecydowanie bliższy
niż Instytut Smolny, w którym do rewolucji przygotowywał się Lenin, jest mu sobór
Pietropawłowski, w którym pochowani są Piotr Wielki i Katarzyna II.
Gdyby Putin tylko
mógł, pozbyłby się Lenina z mauzoleum na placu Czerwonym, ale tradycji
leninizmu nie pozbyłby się na pewno, tym bardziej że na bieżąco ją reanimuje.
Ostatnio szczególnie jej aspekt dezinformacyjny. Jak napisał w„New York
Timesie” biograf Stalina i historyk rewolucji Simon Sebag Montefiore,
Amerykanie wymyślili internet, naiwnie uznając to za sposób na szerzenie
wolności, podczas gdy Rosjanie, wierni leninowskiemu cynizmowi, wykorzystali
go do podkopania amerykańskiej demokracji.
Victor Sebestyen,
autor najnowszej biografii wodza rewolucji „Lenin - człowiek, dyktator, mistrz
terroru”, przyznał w wywiadzie dla magazynu „Time”, że wielokrotnie łapał się
na tym, iż dostrzega podobieństwa między działalnością Lenina a tym, co robi
Donald Trump. Brzmi to paradoksalnie - miliarder z Nowego Jorku jako kolejne
wcielenie przywódcy komunistycznej rewolucji? A jednak pewne rysy podobieństwa
rzeczywiście rzucają się w oczy. Trump, podobnie jak Lenin, jest cynikiem
absolutnym. Nic nie jest dla niego z założenia moralne albo niemoralne. Jest co
najwyżej skuteczne albo nie. Jeśli skuteczne jest kłamstwo, należy kłamać.
Jeśli pomagają insynuacje i oszczerstwa, należy się do nich odwołać. Demagogia
nie jest nadużyciem, jest wyłącznie formą komunikacji. Sebestyen stawia tezę,
że Lenin doskonale sprawdziłby się we współczesnych kampaniach wyborczych, a
jego ulubionym narzędziem byłby Twitter. Krótkie, mocne hasła typu „Pokój,
ziemia, chleb” nadawałyby się do Twittera idealnie.
Podobieństwa między
Trumpem a Leninem istnieją, ale wódz rewolucji, wraz z całym bagażem
bolszewizmu, całkiem skutecznie zaraził nie tylko Trumpa. Szczególnie w
naszych czasach zdaje się mieć całkiem sporo duchowych wnuków wśród
politycznych przywódców. Także w naszych okolicach. Przekonanie, że władza ma
prawo robić wszystko, co chce, ma się ostatnio całkiem dobrze. Poczucie władców,
że pokonani tracą część swych praw, ich wola może być ignorowana, a oni sami
opluwani, też jest dość powszechne. Podobnie jak wyobrażenie, że polityka to
gra o sumie zerowej - jeśli ktoś wygrywa, ktoś inny musi tracić, wyniesienie
jednych musi oznaczać degradację innych, dobro wspólne zaś nie istnieje. By
obserwować agonię polityki dialogu oraz konsensusu i triumf leninowskiej zasady
„kto kogo”, nie trzeba wybierać się do Rosji. Sorry, taki mamy polityczny
klimat także u nas. Także u nas władza, jak za Lenina, zdaje się mieć głębokie
przekonanie, że prawda jest niczym, za to propaganda wszystkim. Także u nas
uznaje, że polityczny oponent jest śmiertelnym wrogiem, którego należy podeptać.
Żaden problem, jeśli w tym celu trzeba wykreować jego całkowicie fałszywy
obraz. Odhumanizowanie i demonizowanie wroga też nie jest przecież problemem,
skoro służy celowi naczelnemu. A dla partii typu leninowskiego, czyli takiej,
w której nie ma wewnętrznej demokracji, a lider panuje nad nią totalnie, cel
jest zawsze ten sam - nie oddać władzy nigdy.
Biograf Lenina
zwraca uwagę na jego charakterystyczne pragnienie, by wszystko, co było
wcześniej, uznać za deformację, zło oraz katastrofę i by w związku z tym
wszystko zniszczyć i wszystko zacząć od nowa. Pisze też o czymś, co może budzić
niepokojące skojarzenia szczególnie u czytelnika polskiego - o motywie. Jego
zdaniem jednym z głównych motywów działalności Lenina było pragnienie rewanżu
za śmierć brata straconego za udział w spisku na życie cara. Rodzina Lenina
została potem odrzucona przez rosyjską burżuazję, co ten zapamiętał dobrze. Car
razem z rodziną musiał zginąć. Klasa posiadaczy musiała zniknąć, co Lenin
zaplanował i czego przypilnował. Wymagała tego zemsta. To motyw kluczowy u
wielu współczesnych leninistów.
Tomasz Lis
Wolność kocham i rozumiem
Na okładce najnowszej płyty rapera Snoop
Dogga jest fotografia. Snoop patrzy na leżące w kostnicy zwłoki, ogromne stopy
umarlaka skierowane są w stronę obiektywu, u palca jednej z nich dynda kartka z
napisem „Trump”. Wrzuciłem skan do internetu bez słowa wyjaśnienia. Chciałem,
by ludzie sobie obejrzeli i sami ocenili. Dostałem sporo opinii. Przeważały
takie: „Za grubo pojechał”, „Chyba tylko w USA takie coś jest możliwe...”,
„Jeśli nie będzie żadnych konsekwencji, to nie zrozumiem”, „Coś takiego tutaj z
Kaczyńskim? Niemożliwe”, „W Polsce by z pierdla nie wyszedł”.
Tego samego dnia
prokuratura postawiła zarzut znieważenia godła Polski Nergalowi. Na plakacie
promującym trasę koncertową Behemotha „Rzeczpospolita Niewierna” widnieje
orzeł znany z licznych herbów, z głowy sterczą mu rogi, oplatają go dzikie węże,
w skrzydłach ma trupie czachy, jest odwrócony krzyż. Cały Nergal. Został
oskarżony o zlecenie wykonania projektu. Według prokuratury „... w projekcie
graficznym wykorzystano i celowo zniekształcono wzór godła Rzeczypospolitej
Polskiej, wprowadzono elementy i symbole kojarzone jako satanistyczne i
antychrześcijańskie”. Nie chcąc eskalować problemu, Behemoth wezwał fanów, by
nie załączali w internetowych wpisach wizerunku tego orła. Czyli sprawa nie
jest banalna.
Rynek w Cieszynie
jest piękny. Od wielu dni pod arkadami, w miejscu, gdzie znajduje się wejście
do lokalnej siedziby PiS, punktualnie o godzinie 17 staje kobieta z napisanym
na arkuszu bristolu tekstem „Stop agresji i nienawiści! Obojętność to
przyzwolenie! Jeśli nie jesteś obojętny, stań przy mnie 5 minut”. Ludzi tam
niewielu, zatrzymują się z rzadka, tylko niektórzy przystają i słuchają, kiedy
Gabriela Lazarek odczytuje z kartki 15 punktów manifestu Piotra Szczęsnego. Po
20 minutach zwija brystol w rulon, zapala świeczkę przed drzwiami i idzie do
domu. Są dni, kiedy w jej otoczeniu pojawia się kilkadziesiąt osób, które
zjeżdżają z całej Polski, by udzielić jej wsparcia. Są i takie, kiedy stoi
samiuteńka. Kilka dni temu pojechałem tam z kumplem, by stanąć przy niej z
napisem „Razem jesteśmy silniejsi”. Zobaczyłem to z bliska. Przejmujące.
Gabriela ma
szczęście. Tego wieczora nadeszła wiadomość o trzech emerytkach z Zamościa.
Księgowa, pielęgniarka i nauczycielka każdego dnia zapalają znicze dla Szarego
Obywatela przed biurem PiS w tym mieście. Pewnego dnia pojawiła się policja.
Panie zostały spisane i kilka dni później przedstawiono im zarzut z art. 52
Kodeksu wykroczeń: „Kto organizuje zgromadzenie bez wymaganego zawiadomienia
lub przewodniczy takiemu zgromadzeniu lub zgromadzeniu zakazanemu, podlega
karze ograniczenia wolności albo grzywny”. Przypominam sobie Cieszyn, rok 1981.
Graliśmy koncert po czeskiej stronie dla Polaków zamieszkujących te tereny.
Gdy śpiewaliśmy „Chcemy być sobą”, czechosłowacka milicja wpadła na scenę, wyrwała
kable, skuła kajdankami basistę, nas chwyciła pod ręce i zwlokła ze sceny.
Uznali, że nawołujemy do kontrrewolucji.
Leży przede mną
postanowienie o umorzeniu śledztwa przeciwko Annie Izabeli Nowak z Krakowa. Na
jej facebookowym profilu dawno temu pojawiło się zdanie: „Skurwysyna mamy za
prezydenta”. „Sprawa ciągnęła się od półtora roku, a przyczyną tego zdania,
które napisałam na ft, było wystąpienie Dudy w Otwocku w marcu 2016 roku... 4
przesłuchania, 2 w Łodzi, 2 w Krakowie, status podejrzanej dostałam na początku
lata, potem kilka miesięcy czekania i umorzenie, to właśnie” - pisze Anna. W
postanowieniu prokuratury jest takie zdanie: „Jak ustalono wpisy będące
przedmiotem sprawy zostały zamieszczone na amerykańskich portalach internetowych
Facebook oraz Twitter. Analiza zasad, jakimi kierują się władze USA w sprawach
dotyczących szeroko pojętej wolności słowa, wykazuje, że wolność słowa należy
do praw gwarantowanych w USA konstytucyjnie i udzielenie jakiejkolwiek pomocy
prawnej stronie polskiej stanowiłoby naruszenie podstawowych swobód
obywatelskich i jako takie byłoby sprzeczne z prawem USA”.
Tak oto konstytucja
USA ocaliła wolność słowa w Polsce - prokuraturze zabrakło dowodów. Ta sama
konstytucja nie pozwoli tknąć Snoop Dogga za okładkę płyty i postanowieniem
Sądu Najwyższego USA zezwala na spalenie amerykańskiej flagi w proteście
przeciwko rządowi USA. Gdyby obowiązywała w Polsce - nie pozwoliłaby tknąć
Nergala i trzech emerytek z Zamościa.
Zbigniew Hołdys
Znowu zamykamy?
W zeszłym tygodniu minister-prokurator
Zbigniew Ziobro ogłosił „dobrą zmianę dla uczciwych obywateli”. Polegać ma na
tym, że po zsumowaniu drobne kradzieże (do 400 zł każda) będą przestępstwem, a
nie wykroczeniem. Będzie więc można wsadzić do więzienia kogoś, kto popełnił te
drobne kradzieże kilkakrotnie. Dziś dostaje grzywnę. PiS wraca więc do swojego
założycielskiego hasła: zaostrzać prawo i wsadzać do więzienia. Zero
tolerancji. Za ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Lecha
Kaczyńskiego zakłady karne zapełniły się tymczasowo aresztowanymi, bo wydał
prokuratorom wytyczne, aby w każdej sprawie wnioskowali o areszt. Od tamtego
czasu Polska zaczęła mieć problem z przeludnieniem w więzieniach, na co
zwrócił uwagę Trybunał w Strasburgu i inne instytucje Rady Europy, Unii
Europejskiej i ONZ. Polska płaciła odszkodowania więźniom przetrzymywanym w
zatłoczonych celach.
Za poprzednich
rządów PiS Zbigniew Ziobro, wtedy też minister i prokurator, ogłosił, „że
liczba miejsc w więzieniach
nie może limitować polityki karnej państwa”. I przerobił na
cele gabinety psychologów, świetlice, biblioteki i inne pomieszczenia, gdzie w
więzieniach prowadziło się resocjalizację. Teraz buduje nowe więzienia.
Polityka karna w Polsce faluje, raz obowiązuje
zasada: wsadzać, ile wlezie, to znowu: stosować kary wolnościowe, a nie
izolacyjne, bo taniej i mniej społecznych szkód. Za rządów SLD uchwalono
prawo, które penalizuje posiadanie każdej, najmniejszej nawet ilości środka
odurzającego. Nie wpłynęło to na zmniejszenie podaży i popytu na narkotyki,
za to zapełniło rejestry karne nazwiskami młodych ludzi złapanych ze skrętem.
W tym samym czasie uchwalono, że jazda rowerem w stanie
nietrzeźwym będzie przestępstwem. Nie podniosło to bezpieczeństwa na drogach,
za to zapełniło więzienia rowerzystami-recydywistami. Rocznie odsiadywało
wyroki ponad 10 tys. takich osób. W 2013 r. zniesiono te przepisy jako
prewencyjnie nieskuteczne. Kolejna grupa: alimenciarze. Latami trafiali do
więzień, gdzie narastał im dług alimentacyjny, bo nie pracowali. Więc zmieniono
filozofię karania: dostawali kary wolnościowe. To rozgęściło nieco więzienia,
ale nie podniosło ściągalności alimentów. Rząd PiS, pod wpływem postulatów
organizacji kobiecych i RPO, wprowadził przepisy ułatwiające tę ściągalność.
Ale też znowu zaostrzył kary dla nich. Więc następni klienci trafią do więzień.
Pod koniec swoich rządów PO znowelizowała
Kodeks karny, zmieniając filozofię karania na wolnościową. Oczywiście w
przypadku drobnych przestępstw. Zamiast siedzenia za kratami - prace społeczne
czy tzw. dozór elektroniczny. A także mnóstwo środków resocjalizacyjnych, np.
obowiązkowa terapia antyprzemocowa. Wszyscy bili wtedy brawo. Teraz powraca
filozofia, że„prawdziwa kara” to więzienie. I tak się obijamy od ściany do
ściany.
PiS buduje
więzienia, a Zbigniew Ziobro jest podobno wyznawcą teorii - opartej na
doświadczeniach amerykańskich - że wsadzanie do więzień bardziej się
ekonomicznie opłaca niż kary wolnościowe. W wielu stanach USA więzienia
sprywatyzowano. Okazało się to dobrym biznesem: państwo minimalizuje koszty, a
właściciele więzień utrzymują je z publicznych dotacji na więźniów - od głowy.
Zarabiają zaś na darmowej pracy więźniów. Dochodzi do sytuacji, że wylobbowują
ostrzejszą politykę kryminalną, żeby mieć więcej darmowych pracowników.
PiS zadbał teraz o znaczne poszerzenie
możliwości przymusowej, darmowej pracy więźniów. Do więzień szykuje drobnych
złodziei i „vatowców” (kary do 25 lat). Także innych oszustów podatkowych (ustawa
„o jawności życia publicznego” przewiduje powszechną lustrację majątkową). I
alimenciarzy. Zobaczymy, kogo jeszcze. Ekonomicznie możemy wyjść na swoje. Bo
rąk do prostej pracy brakuje, a Ukraińcy niedługo będą szukać jej raczej w
Niemczech niż u nas. Pytanie, czy jednak o to chodzi w wymiarze
sprawiedliwości?
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz