Beata Szydło
zapewnia, że nie jest zmęczona, a wypalona to może czuć się Angela Merkel. Ale
ci, którzy zagrażają pozycji premier, też nie wyglądają na zmęczonych.
Rekonstrukcja to tylko fragment rozgrywek wewnątrz rządzącej ekipy.
W wywiadzie dla „Polski the Times” Beata Szydło oznajmiła: „Budzę się rano i wciąż mam nowe pomysły i zapał. I czuję się dobrze w tym
miejscu”. Na wszelki wypadek, by nie zabrzmieć zbyt pewnie, dodała: „Oczywiście
to, kto stoi na czele rządu, to zawsze jest wypadkowa różnych okoliczności i
wszystko może się zmienić, ale dziś nie widzę w Polsce sytuacji, która
wymagałaby jakichś gwałtownych zmian w rządzie”.
Na półmetku kadencji PiS popiera ponad 40 proc. Polaków, premier i rząd
mają rekordowe notowania, wielu ludziom - to nie ironia - dzięki programom
socjalnym żyje się lżej, a Szydło jest druga za prezydentem w rankingu zaufania
do polityków.
Rekonstrukcja rządu, kilkakrotnie już zapowiadana i przekładana, miała
być zabiegiem kosmetycznym, żadną poważną interwencją chirurgiczną. Bo kto by
chciał zmieniać tak popularną ekipę?
A jednak lęk pani premier nie bierze się z niczego. Pod koniec
października ukazał się tygodnik „Sieci Prawdy” (nowe wcielenie „wSieci”), a w
nim kilka notek Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego o tym, że Szydło straci
stanowisko, a zastąpi ją Jarosław Kaczyński, zirytowany brakiem decyzyjności
szefowej rządu i tym, że każdy spór ministrów wymaga interwencji Nowogrodzkiej.
Spekulacje o tym, że prezes PiS wejdzie do rządu, przewijały się już
wcześniej. Ale po raz pierwszy ktoś - i to w propisowskim tygodniku - napisał
to w tonie oznajmującym, na twardo. News został podchwycony przez wszystkie
media i zaczął żyć własnym życiem. Wicemarszałek Senatu i doradca Kaczyńskiego
Adam Bielan w Radiu Zet zasugerował, że do rekonstrukcji dojdzie w grudniu.
Dzień później z samego rana premier poszła do Bogdana
Rymanowskiego i w znienawidzonym na co dzień przez PiS TVN24 kontratakowała. Zmiany w rządzie, owszem, będą, ale to ona
o nich poinformuje „za kilkanaście dni”.
To miała być demonstracja siły. Szydło chciała pokazać, że to ona -
wspólnie z Kaczyńskim - będzie decydowała o losie ministrów, a przede
wszystkim, że zmiana ominie najważniejszy fotel w rządzie. - Karp zabrał się
za organizację wieczerzy wigilijnej - zgryźliwie
skomentował polityk z obozu rządzącego.
Kto walczy z Szydło, kto jej
broni
Bitwa o stanowisko premiera
najwyraźniej wchodzi w decydującą fazę. Zidentyfikujmy walczące strony. Za
Szydło murem stanęło bliskie Zbigniewowi Ziobrze środowisko medialne braci
Karnowskich. - „Ktoś ma duży apetyt na nową potrawę partyjną, ugotowaną na
politycznym trupie Beaty Szydło” - obruszył się Michał Karnowski. Na portalu wPolityce.pl ukazało się kilka tekstów napisanych z pozycji propisowskich,
ale przestrzegających zarazem Kaczyńskiego przed braniem teki premiera. Byłoby
to nieroztropne, bo mogłoby przynieść spadki w sondażach i w konsekwencji
odsunąć prawicę - tę prawdziwą, nie prezydencką - od władzy. Wsłuchajmy się w
tę argumentację: „Cenna jest lekcja związana z wetami do ustaw reformujących
sądy. Pokazały one, jak silny jest obóz dążący do kolejnego przemodelowania
sceny. Obóz postrzegający PiS wyłącznie jako rodzaj tarana rozbijającego III
RP ale już nie formację, która ma prawo długo rządzić. Przekierowanie ostrza
krytyki z III RP w kierunku »radykałów pisowskich« sporo mówi o możliwym
kształcie wymarzonej konstelacji. Byłaby to »Rzeczpospolita III i pół«, trochę
zmieniona z wierzchu, ale już nie w środku. Byłoby dużo pomników Wyklętych, ale
sądownictwo to samo, wciąż wywodzące się środowiskowo z 1944 r.” - napisał
Jacek Karnowski. Pokrzepieniu serc zwolenników Szydło służyła też sonda
internetowa. 10 800 głosów za nieznaczną rekonstrukcją rządu, 9830 - przeciw, a
tylko 806 za zmianą premiera (wyniki z niedzieli). Na wszelki wypadek zabrakło
pytania „Czy premierem powinien zostać Jarosław Kaczyński?”.
Skąd takie zaangażowanie w obronę Szydło? Z dwóch źródeł słychać
podobną hipotezę. - Bracia Karnowscy postawili na Ziobrę, a Ziobro korzysta
z sojuszu z Szydło. Wejście Kaczyńskiego mogłoby zakończyć tę sielankę -
twierdzi rozmówca POLITYKI z obozu władzy. A komu zależy na wymianie premiera?
Publiczne wypowiedzi Jarosława Gowina pozostawiają mało miejsca na
wątpliwości. „O ile pojedyncze zmiany w rządzie mogą być efektem samodzielnych
decyzji premiera, w tym przypadku pani premier Beaty Szydło, o tyle głębsza
rekonstrukcja wymaga konsultacji z naszym zapleczem parlamentarnym” - powiedział
dziennikarzom w Sejmie. I dodał: „Sądząc z jej słów wypowiedzianych dwa dni
temu, pani premier ma jasność, z kim chce kontynuować współpracę, a z kim nie
chce. Druga faza rekonstrukcji to konsultacje z partią, która desygnowała Beatę Szydło, a więc z PiS. I trzecia
faza to konsultacje na szczeblu koalicyjnym”.
Wicepremier całkiem otwarcie podkreśla więc przedmiotową, a nie
podmiotową rolę Szydło w czasie rekonstrukcji. Z informacji POLITYKI wynika, że
Polska Razem - partia Gowina - na niedawnym spotkaniu z Kaczyńskim namawiała
prezesa PiS, by został premierem. Jednym z argumentów był sondaż CBOS, w którym
Kaczyński miał najwyższe od lat zaufanie społeczne. Z rekonstrukcji pani
premier ucieszyłby się zapewne także Mateusz Morawiecki, od dwóch już lat
rywalizujący z Szydło o wpływy w rządzie i polityce gospodarczej.
Charakterystyczny był też głos szefa gabinetu prezydenckiego Krzysztofa
Szczerskiego, typowanego na szefa MSZ. „Do rządu Beaty Szydło się nie wybieram”
- rzucił w RMF FM; czytelna wskazówka, że w rządzie Kaczyńskiego czułby się
lepiej.
Ale partia Gowina i Bielana oraz Szczerski to za mało, by doprowadzić
do zmiany premiera. Szydło ma jednak przeciwników także w samym PiS. - Kilku
najbliższych współpracowników prezesa już w2015 r. próbowało utrącić
kandydaturę Szydło na premiera. Namawiali Kaczyńskiego, by to on wszedł do
rządu, bez względu na obietnice z kampanii. Teraz powtarzają mu, że premier
się nie sprawdza, że wszystko idzie za wolno - twierdzi rozmówca POLITYKI.
Te słowa padają na podatny grunt. Kaczyński kilka razy publicznie
zwracał uwagę na powolność działań rządu, ponaglał Szydło, podkreślał, że
trzeba podciągnąć tabory. Coraz bardziej irytuje go sytuacja, w której szef
rządu nie ma autorytetu wśród swoich podwładnych. Poszerza się szczelina między
konstytucją, w której rządzi premier, a rzeczywistością, w której dominuje
prezes, choć uczciwość każe dodać, że Kaczyński sam ten układ stworzył.
Rozmówcy POLITYKI - tekst powstaje pod koniec października - uważają,
że decyzji „naczelnika” jeszcze nie ma. Argumenty przeciw wchodzeniu do rządu
też są ważkie. „Wymiana premiera byłaby szokiem dla wyborców” - powiedział wyborczej.pl poseł PiS Leonard Krasulski, który rzadko udziela się w
mediach, ale Kaczyńskiego zna od kampanii do Senatu w 1989 r. Ale nie chodzi tylko
o kwestie sondażowe i dymisję bardzo popularnej premier; Kaczyński nie lubił
obowiązków szefa rządu (obowiązki dyplomatyczne, biurokratyczne, wizerunkowe)
już w 2006 r., a dziś jest dekadę starszy.
Niewykluczone, że echem tych rozterek był fragment wywiadu dla „Gazety
Polskiej”, w którym szef PiS zaoferował Andrzejowi Dudzie większy wpływ na
politykę zagraniczną, w tym reprezentowanie kraju na szczytach unijnych, co
uchroniłoby hipotetycznego premiera Kaczyńskiego przed przykrościami
związanymi z widywaniem Donalda Tuska.
- Decyzji nie ma, więc pisać można wszystko. Ale dziś nic nie
wiadomo, poza tym, że kilku sprawnym medialnie osobom zależy na dymisji pani
premier - mówi ważny polityk PiS.
Kto spadnie z karuzeli
Niezależnie od losów Szydło przykre
zmiany w CV kilku ministrów wydają się nieuniknione. U progu rekonstrukcji
najniżej stoją akcje Andrzeja Adamczyka, Witolda Waszczykowskiego i Anny
Streżyńskiej. W PiS panuje przekonanie, że minister infrastruktury nie radzi
sobie z resortem, przede wszystkim z sytuacją w PKP. Sam Kaczyński wytknął mu
na kongresie w Przysusze ślimacze tempo wdrażania programu Mieszkanie+.
Adamczyka raczej nie uchroni tym razem polityczna przyjaźń z Szydło. Nie jest
natomiast jasne, kto go zastąpi. „Fakt” spekulował, że będzie to prezes PKP
Krzysztof Mamiński. Zdaniem naszego rozmówcy z PiS bardziej prawdopodobne są
jednak kandydatury poselskie: byłego wicemarszałka podkarpackiego i szefa
komisji infrastruktury Bogdana Rzońcy lub obecnego zastępcy Adamczyka
Kazimierza Smolińskiego.
Rzońca błysnął przed paroma miesiącami, gdy podzielił się w internecie
refleksją o Żydach i aborcji: „Wypoczywam, czytam różne zaległe lektury. I
zastanawiam się, dlaczego wśród aborterów jest tak dużo Żydów, pomimo
Holocaustu”. Później wpis usunął, tłumacząc, że został źle zrozumiany.
Niewykluczone wszakże, że los Adamczyka podzieli cały resort; co chwila
wracają plotki o podziale Ministerstwa Infrastruktury, z którego część (nadzór
nad infrastrukturą właśnie) miałby przejąć Mateusz Morawiecki. Ale tej decyzji
jeszcze nie ma.
Przypadkiem beznadziejnym - by sięgnąć po terminologię medyczną - jest
Waszczykowski. Nie ma komu bronić szefa dyplomacji, który umiarkowanych zraża
jastrzębią retoryką, a radykałów - opieszałością. Kaczyński wypomniał mu, że w
dyplomacji wciąż jest „wiele złogów”. Wśród jego następców wymienia się
Bielana, Szczerskiego, a także Jacka Saryusza-Wolskiego.
Pakować się może także chyba Streżyńska. Minister cyfryzacji
konsekwentnie odmawiała wejścia w partyjną politykę i narobiła sobie przez to wielu wrogów w PiS, nie zyskując zarazem
wpływowych przyjaciół. Politycy PiS otwarcie mówią już, że resort Streżyńskiej
zniknie, a jego kompetencje przejmą po trosze Ministerstwo Obrony, Ministerstwo
Spraw Wewnętrznych i Kancelaria Premiera (sama Streżyńska nazywa te spekulacje
fake newsem).
Brak dymisji kogoś z tej trójki byłby sensacją, zmian może być jednak
więcej. Fatalne relacje z szefem PiS ma Jan Szysz-ko, który w ciągu dwóch lat stał
się jednym z największych obciążeń wizerunkowych rządu. Szyszko jest twarzą konfliktu
o Puszczę Białowieską, pokazał się też jako zwolennik strzelania do zwierząt,
co nie podoba się nieznoszącemu myśliwych Kaczyńskiemu. Minister środowiska
łączy gafy (w obecności kamer usiłował zaprotegować Mariuszowi Błaszczakowi
„córkę leśnika”, wręczając koledze z rządu jakąś kopertę) z nieudolnością
(stracił część kompetencji w polityce klimatycznej na rzecz Ministerstwa
Energii). Szyszko ma możnego protektora w Toruniu - jest politycznie zaprzyjaźniony
z o. Tadeuszem Rydzykiem - ale nie jest powiedziane, że przetrwa rekonstrukcję.
W PiS można też usłyszeć, że pracę straci minister rolnictwa Krzysztof
Jurgiel, choć słychać również opinie, że na ostatniej prostej zaczęło mu iść
lepiej i może się uratować. Zwłaszcza że typowany na jego następcę obecny szef
komitetu stałego Henryk Kowalczyk - wiceminister rolnictwa za pierwszych rządów
PiS - dobrze się czuje na swoim stanowisku, które pozwala kontrolować tempo
prac legislacyjnych całego rządu. Przesunięcie do resortu rolnictwa byłoby
degradacją.
Do dyżurnych kandydatów do zwolnienia należy rzecz jasna minister
zdrowia. Konstanty Radziwiłł, bez oparcia w PiS, zwalczany przez Gowina,
krytykowany jest za styl rozmów z protestującymi rezydentami; niegroźny zrazu
politycznie strajk stał się na jakiś czas tematem medialnym numer jeden. PiS ma
jednak kłopot z dymisją Radziwiłła, taki mianowicie, że mało kto pali się do
wzięcia tego resortu, choć jeden z rozmówców POLITYKI trzeźwo zauważył: - A
mało to jest profesorów na akademiach medycznych?
Kto się utrzyma
Lista kandydatów do dymisji
wygląda na pokaźną, ale warto zauważyć, że cechą wspólną zagrożonych ministrów
jest absolutny brak samodzielnej pozycji. Nie ma tu ani jednego polityka wagi
ciężkiej; od biedy za takiego mógłby uchodzić jedynie Szyszko, a i to tylko
dzięki relacjom z Radiem Maryja.
Na blisko dwa tygodnie przed rekonstrukcją wydaje się, że trzon rządu
pozostanie bez zmian. Politykę gospodarczą nadal będzie kontrolował Mateusz
Morawiecki, a twarzą socjalną rządu pozostanie minister rodziny Elżbieta
Rafalska. Bezpieczni wydają się wiceprezesi PiS - minister spraw wewnętrznych
Mariusz Błaszczak i koordynator służb Mariusz Kamiński. W komfortowej sytuacji
są także szefowie partii satelickich Gowin i Ziobro; dymisja któregoś z nich
torpedowałaby przekaz o „zjednoczonej prawicy”.
Maleńki znak zapytania pojawił się tylko przy Macierewiczu. Minister
obrony nie ma ostatnio dobrej passy. Stracił wpływy w Polskiej Wytwórni
Papierów Wartościowych, gdzie fotel prezesa utracił związany z nim od lat
likwidator WSI Piotr Woyciechowski na rzecz zastępcy Błaszczaka w MSW Jakuba
Skiby. Prztyczka dał Macierewiczowi też Mariusz Kamiński. Podległa mu ABW
przywróciła dostęp do tajemnic gen. Januszowi Noskowi, odebrany uprzednio
przez kontrolowaną przez Macierewicza Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.
Co więcej, Kaczyński odchodzi powoli od twardej linii w sprawie
katastrofy smoleńskiej, zapowiadając koniec miesięcznic. Kolejnym sygnałem
osłabienia Macierewicza była deklaracja rzecznika prezydenta, który po rozmowie
Dudy z Kaczyńskim ogłosił, że obaj politycy zgodzili się co do tego, że nie
należy publikować aneksu do raportu z likwidacji WSI - czego od lat domagał się Macierewicz i jego środowisko. Czy
to wystarczające sygnały, by spodziewać się dymisji ministra obrony? Chyba
jeszcze nie, ale gdyby ofiarą rekonstrukcji miał paść ktoś z samej góry (szczególnie
w pakiecie z nominacją Kaczyńskiego), to Macierewicz byłby pierwszy w kolejce.
Co przed prawicą
Na koniec dnia rekonstrukcja rządu
może się okazać kosmetyczna, ale przesilenie na prawicy wydaje się
nieuniknione. PiS wyszedł z konfliktu o sądy silniejszy, bo - jak pisali liczni
komentatorzy - pokazał się wyborcom jako ugrupowanie wielonurtowe, zdolne do
wewnętrznej debaty i autonaprawy. Ale ten efekt nie będzie trwał wiecznie,
zwłaszcza że na zapleczu „dobrej zmiany” toczą się coraz cięższe walki. Obrywa
Andrzej Duda jako „hamulcowy reform”, stekiem bluzgów obrzucana jest na
prawicowych forach jego doradczyni Zofia Romaszewska. Coraz mocniejszy jest
Ziobro, który z outsidera wyrósł w ciągu dwóch lat na jednego z
najpotężniejszych polityków na prawicy z wpływami w sądach, prokuraturze,
spółkach i mediach.
Pęknięcia usiłuje łatać Kaczyński. Przedłużają się negocjacje prezesa z
prezydentem w sprawie ustaw sądowych; politycy spotkali się już cztery razy i
wciąż nie doszli do porozumienia. Nie jest czystym przypadkiem, że te rozmowy
tyle trwają i że nakładają się na termin
rekonstrukcji. - Kaczyński nie rozmawia z prezydentem z pozycji siły, choć
znaczna część PiS tego chce. Prezes potrzebuje wsparcia prezydenta przy
rekonstrukcji, by przebiegła sprawnie i bez konfrontacyjnych wypowiedzi Andrzeja
Dudy - mówi polityk z Pałacu Prezydenckiego.
Kaczyński potrzebuje prezydenta także w drugiej połowie kadencji. Bez
prezydenckiego podpisu nie będzie zmian w ordynacji wyborczej, o której PiS
myśli intensywnie, nie będzie reformy służb specjalnych, nie będzie dekoncentracji
mediów. Przez te „kilkanaście dni”, o których wspomniała Szydło, rozstrzygają
się sprawy daleko ważniejsze niż tylko losy kilku ministrów.
Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz