środa, 1 listopada 2017

Rekonstruktorzy



Beata Szydło zapewnia, że nie jest zmęczona, a wypalona to może czuć się Angela Merkel. Ale ci, którzy zagrażają pozycji premier, też nie wyglądają na zmęczonych. Rekonstrukcja to tylko fragment rozgrywek wewnątrz rządzącej ekipy.

W wywiadzie dla „Polski the Times” Beata Szydło oznajmiła: „Budzę się rano i wciąż mam nowe pomysły i zapał. I czu­ję się dobrze w tym miejscu”. Na wszelki wypadek, by nie zabrzmieć zbyt pewnie, dodała: „Oczywiście to, kto stoi na czele rządu, to zawsze jest wypadkowa róż­nych okoliczności i wszystko może się zmienić, ale dziś nie widzę w Polsce sy­tuacji, która wymagałaby jakichś gwałtownych zmian w rządzie”.
   Na półmetku kadencji PiS popiera ponad 40 proc. Polaków, premier i rząd mają rekordowe notowania, wielu ludziom - to nie ironia - dzięki programom socjalnym żyje się lżej, a Szydło jest druga za prezydentem w rankingu zaufania do polityków.
   Rekonstrukcja rządu, kilkakrotnie już zapowiadana i prze­kładana, miała być zabiegiem kosmetycznym, żadną poważną interwencją chirurgiczną. Bo kto by chciał zmieniać tak popu­larną ekipę?
   A jednak lęk pani premier nie bierze się z niczego. Pod koniec października ukazał się tygodnik „Sieci Prawdy” (nowe wcielenie „wSieci”), a w nim kilka notek Roberta Mazurka i Igora Zalew­skiego o tym, że Szydło straci stanowisko, a zastąpi ją Jarosław Kaczyński, zirytowany brakiem decyzyjności szefowej rządu i tym, że każdy spór ministrów wymaga interwencji Nowogrodzkiej.
   Spekulacje o tym, że prezes PiS wejdzie do rządu, przewijały się już wcześniej. Ale po raz pierwszy ktoś - i to w propisowskim tygodniku - napisał to w tonie oznajmującym, na twardo. News został podchwycony przez wszystkie media i zaczął żyć własnym życiem. Wicemarszałek Senatu i doradca Kaczyńskiego Adam Bielan w Radiu Zet zasugerował, że do rekonstrukcji dojdzie w grudniu. Dzień później z samego rana premier poszła do Bog­dana Rymanowskiego i w znienawidzonym na co dzień przez PiS TVN24 kontratakowała. Zmiany w rządzie, owszem, będą, ale to ona o nich poinformuje „za kilkanaście dni”.
   To miała być demonstracja siły. Szydło chciała pokazać, że to ona - wspólnie z Kaczyńskim - będzie decydowała o losie ministrów, a przede wszystkim, że zmiana ominie najważniejszy fotel w rządzie. - Karp zabrał się za organizację wieczerzy wigilijnej - zgryźliwie skomentował polityk z obozu rządzącego.

Kto walczy z Szydło, kto jej broni
Bitwa o stanowisko premiera najwyraźniej wchodzi w decydują­cą fazę. Zidentyfikujmy walczące strony. Za Szydło murem stanęło bliskie Zbigniewowi Ziobrze środowisko medialne braci Karnow­skich. - „Ktoś ma duży apetyt na nową potrawę partyjną, ugoto­waną na politycznym trupie Beaty Szydło” - obruszył się Michał Karnowski. Na portalu wPolityce.pl ukazało się kilka tekstów na­pisanych z pozycji propisowskich, ale przestrzegających zarazem Kaczyńskiego przed braniem teki premiera. Byłoby to nieroztrop­ne, bo mogłoby przynieść spadki w sondażach i w konsekwencji odsunąć prawicę - tę prawdziwą, nie prezydencką - od władzy. Wsłuchajmy się w tę argumentację: „Cenna jest lekcja związana z wetami do ustaw reformujących sądy. Pokazały one, jak silny jest obóz dążący do kolejnego przemodelowania sceny. Obóz postrze­gający PiS wyłącznie jako rodzaj tarana rozbijającego III RP ale już nie formację, która ma prawo długo rządzić. Przekierowanie ostrza krytyki z III RP w kierunku »radykałów pisowskich« spo­ro mówi o możliwym kształcie wymarzonej konstelacji. Byłaby to »Rzeczpospolita III i pół«, trochę zmieniona z wierzchu, ale już nie w środku. Byłoby dużo pomników Wyklętych, ale sądownictwo to samo, wciąż wywodzące się środowiskowo z 1944 r.” - napisał Jacek Karnowski. Pokrzepieniu serc zwolenników Szydło służyła też sonda internetowa. 10 800 głosów za nieznaczną rekonstrukcją rządu, 9830 - przeciw, a tylko 806 za zmianą premiera (wyniki z niedzieli). Na wszelki wypadek zabrakło pytania „Czy premierem powinien zostać Jarosław Kaczyński?”.
   Skąd takie zaangażowanie w obronę Szydło? Z dwóch źródeł sły­chać podobną hipotezę. - Bracia Karnowscy postawili na Ziobrę, a Ziobro korzysta z sojuszu z Szydło. Wejście Kaczyńskiego mogłoby zakończyć tę sielankę - twierdzi rozmówca POLITYKI z obozu wła­dzy. A komu zależy na wymianie premiera? Publiczne wypowie­dzi Jarosława Gowina pozostawiają mało miejsca na wątpliwości. „O ile pojedyncze zmiany w rządzie mogą być efektem samo­dzielnych decyzji premiera, w tym przypadku pani premier Beaty Szydło, o tyle głębsza rekonstrukcja wymaga konsultacji z naszym zapleczem parlamentarnym” - powiedział dziennikarzom w Sejmie. I dodał: „Sądząc z jej słów wypowiedzianych dwa dni temu, pani premier ma jasność, z kim chce kontynuować współpracę, a z kim nie chce. Druga faza rekonstrukcji to konsultacje z partią, która desygnowała Beatę Szydło, a więc z PiS. I trzecia faza to kon­sultacje na szczeblu koalicyjnym”.
   Wicepremier całkiem otwarcie podkreśla więc przedmiotową, a nie podmiotową rolę Szydło w czasie rekonstrukcji. Z informacji POLITYKI wynika, że Polska Razem - partia Gowina - na niedaw­nym spotkaniu z Kaczyńskim namawiała prezesa PiS, by został premierem. Jednym z argumentów był sondaż CBOS, w którym Ka­czyński miał najwyższe od lat zaufanie społeczne. Z rekonstrukcji pani premier ucieszyłby się zapewne także Mateusz Morawiecki, od dwóch już lat rywalizujący z Szydło o wpływy w rządzie i poli­tyce gospodarczej.
   Charakterystyczny był też głos szefa gabinetu prezydenckiego Krzysztofa Szczerskiego, typowanego na szefa MSZ. „Do rządu Beaty Szydło się nie wybieram” - rzucił w RMF FM; czytelna wska­zówka, że w rządzie Kaczyńskiego czułby się lepiej.
   Ale partia Gowina i Bielana oraz Szczerski to za mało, by dopro­wadzić do zmiany premiera. Szydło ma jednak przeciwników tak­że w samym PiS. - Kilku najbliższych współpracowników prezesa już w2015 r. próbowało utrącić kandydaturę Szydło na premiera. Namawiali Kaczyńskiego, by to on wszedł do rządu, bez wzglę­du na obietnice z kampanii. Teraz powtarzają mu, że premier się nie sprawdza, że wszystko idzie za wolno - twierdzi rozmów­ca POLITYKI.
   Te słowa padają na podatny grunt. Kaczyński kilka razy publicz­nie zwracał uwagę na powolność działań rządu, ponaglał Szydło, podkreślał, że trzeba podciągnąć tabory. Coraz bardziej irytuje go sytuacja, w której szef rządu nie ma autorytetu wśród swoich podwładnych. Poszerza się szczelina między konstytucją, w której rządzi premier, a rzeczywistością, w której dominuje prezes, choć uczciwość każe dodać, że Kaczyński sam ten układ stworzył.
   Rozmówcy POLITYKI - tekst powstaje pod koniec październi­ka - uważają, że decyzji „naczelnika” jeszcze nie ma. Argumenty przeciw wchodzeniu do rządu też są ważkie. „Wymiana premiera byłaby szokiem dla wyborców” - powiedział wyborczej.pl poseł PiS Leonard Krasulski, który rzadko udziela się w mediach, ale Kaczyńskiego zna od kampanii do Senatu w 1989 r. Ale nie chodzi tylko o kwestie sondażowe i dymisję bardzo popularnej premier; Kaczyński nie lubił obowiązków szefa rządu (obowiązki dyplo­matyczne, biurokratyczne, wizerunkowe) już w 2006 r., a dziś jest dekadę starszy.
   Niewykluczone, że echem tych rozterek był fragment wywiadu dla „Gazety Polskiej”, w którym szef PiS zaoferował Andrzejowi Dudzie większy wpływ na politykę zagraniczną, w tym reprezen­towanie kraju na szczytach unijnych, co uchroniłoby hipotetycz­nego premiera Kaczyńskiego przed przykrościami związanymi z widywaniem Donalda Tuska.
   - Decyzji nie ma, więc pisać można wszystko. Ale dziś nic nie wiadomo, poza tym, że kilku sprawnym medialnie osobom zależy na dymisji pani premier - mówi ważny polityk PiS.

Kto spadnie z karuzeli
Niezależnie od losów Szydło przykre zmiany w CV kilku mi­nistrów wydają się nieuniknione. U progu rekonstrukcji najni­żej stoją akcje Andrzeja Adamczyka, Witolda Waszczykowskiego i Anny Streżyńskiej. W PiS panuje przekonanie, że minister infrastruktury nie radzi sobie z resortem, przede wszystkim z sytuacją w PKP. Sam Kaczyński wytknął mu na kongresie w Przysusze ślimacze tempo wdrażania programu Mieszkanie+. Adamczyka raczej nie uchroni tym razem polityczna przyjaźń z Szydło. Nie jest natomiast jasne, kto go zastąpi. „Fakt” spekulował, że będzie to prezes PKP Krzysztof Mamiński. Zdaniem naszego rozmówcy z PiS bardziej prawdopodobne są jednak kandydatury poselskie: byłego wicemarszałka pod­karpackiego i szefa komisji infrastruktury Bogdana Rzońcy lub obecnego zastępcy Adamczyka Kazimierza Smolińskiego.
   Rzońca błysnął przed paroma miesiącami, gdy podzielił się w internecie refleksją o Żydach i aborcji: „Wypoczywam, czytam różne zaległe lektury. I zastanawiam się, dlaczego wśród aborterów jest tak dużo Żydów, pomimo Holocaustu”. Później wpis usunął, tłumacząc, że został źle zrozumiany. Niewykluczone wszakże, że los Adamczyka podzieli cały re­sort; co chwila wracają plotki o podziale Ministerstwa Infra­struktury, z którego część (nadzór nad infrastrukturą właśnie) miałby przejąć Mateusz Morawiecki. Ale tej decyzji jeszcze nie ma.
   Przypadkiem beznadziejnym - by sięgnąć po terminologię medyczną - jest Waszczykowski. Nie ma komu bronić szefa dyplomacji, który umiarkowanych zraża jastrzębią retory­ką, a radykałów - opieszałością. Kaczyński wypomniał mu, że w dyplomacji wciąż jest „wiele złogów”. Wśród jego na­stępców wymienia się Bielana, Szczerskiego, a także Jacka Saryusza-Wolskiego.
   Pakować się może także chyba Streżyńska. Minister cyfryzacji konsekwentnie odmawiała wejścia w partyjną politykę i narobiła sobie przez to wielu wrogów w PiS, nie zyskując za­razem wpływowych przyjaciół. Politycy PiS otwarcie mówią już, że resort Streżyńskiej zniknie, a jego kompetencje przej­mą po trosze Ministerstwo Obrony, Ministerstwo Spraw We­wnętrznych i Kancelaria Premiera (sama Streżyńska nazywa te spekulacje fake newsem).
   Brak dymisji kogoś z tej trójki byłby sensacją, zmian może być jednak więcej. Fatalne relacje z szefem PiS ma Jan Szysz-ko, który w ciągu dwóch lat stał się jednym z największych obciążeń wizerunkowych rządu. Szyszko jest twarzą kon­fliktu o Puszczę Białowieską, pokazał się też jako zwolennik strzelania do zwierząt, co nie podoba się nieznoszącemu myśliwych Kaczyńskiemu. Minister środowiska łączy gafy (w obecności kamer usiłował zaprotegować Mariuszowi Błaszczakowi „córkę leśnika”, wręczając koledze z rządu jakąś kopertę) z nieudolnością (stracił część kompetencji w polity­ce klimatycznej na rzecz Ministerstwa Energii). Szyszko ma możnego protektora w Toruniu - jest politycznie zaprzyjaź­niony z o. Tadeuszem Rydzykiem - ale nie jest powiedziane, że przetrwa rekonstrukcję.
   W PiS można też usłyszeć, że pracę straci minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, choć słychać również opinie, że na ostatniej prostej zaczęło mu iść lepiej i może się uratować. Zwłaszcza że typowany na jego następcę obecny szef komitetu stałego Henryk Kowalczyk - wiceminister rolnictwa za pierwszych rządów PiS - dobrze się czuje na swoim stanowisku, które po­zwala kontrolować tempo prac legislacyjnych całego rządu. Przesunięcie do resortu rolnictwa byłoby degradacją.
   Do dyżurnych kandydatów do zwolnienia należy rzecz ja­sna minister zdrowia. Konstanty Radziwiłł, bez oparcia w PiS, zwalczany przez Gowina, krytykowany jest za styl rozmów z protestującymi rezydentami; niegroźny zrazu politycznie strajk stał się na jakiś czas tematem medialnym numer jeden. PiS ma jednak kłopot z dymisją Radziwiłła, taki mianowicie, że mało kto pali się do wzięcia tego resortu, choć jeden z roz­mówców POLITYKI trzeźwo zauważył: - A mało to jest profe­sorów na akademiach medycznych?

Kto się utrzyma
Lista kandydatów do dymisji wygląda na pokaźną, ale war­to zauważyć, że cechą wspólną zagrożonych ministrów jest absolutny brak samodzielnej pozycji. Nie ma tu ani jednego polityka wagi ciężkiej; od biedy za takiego mógłby uchodzić jedynie Szyszko, a i to tylko dzięki relacjom z Radiem Maryja.
   Na blisko dwa tygodnie przed rekonstrukcją wydaje się, że trzon rządu pozostanie bez zmian. Politykę gospodarczą nadal będzie kontrolował Mateusz Morawiecki, a twarzą so­cjalną rządu pozostanie minister rodziny Elżbieta Rafalska. Bezpieczni wydają się wiceprezesi PiS - minister spraw we­wnętrznych Mariusz Błaszczak i koordynator służb Mariusz Kamiński. W komfortowej sytuacji są także szefowie partii sate­lickich Gowin i Ziobro; dymisja któregoś z nich torpedowałaby przekaz o „zjednoczonej prawicy”.
   Maleńki znak zapytania pojawił się tylko przy Macierewiczu. Minister obrony nie ma ostatnio dobrej passy. Stracił wpły­wy w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, gdzie fo­tel prezesa utracił związany z nim od lat likwidator WSI Piotr Woyciechowski na rzecz zastępcy Błaszczaka w MSW Jakuba Skiby. Prztyczka dał Macierewiczowi też Mariusz Kamiński. Podległa mu ABW przywróciła dostęp do tajemnic gen. Janu­szowi Noskowi, odebrany uprzednio przez kontrolowaną przez Macierewicza Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.
   Co więcej, Kaczyński odchodzi powoli od twardej linii w sprawie katastrofy smoleńskiej, zapowiadając koniec mie­sięcznic. Kolejnym sygnałem osłabienia Macierewicza była deklaracja rzecznika prezydenta, który po rozmowie Dudy z Kaczyńskim ogłosił, że obaj politycy zgodzili się co do tego, że nie należy publikować aneksu do raportu z likwidacji WSI - czego od lat domagał się Macierewicz i jego środowisko. Czy to wystarczające sygnały, by spodziewać się dymisji ministra obrony? Chyba jeszcze nie, ale gdyby ofiarą rekonstrukcji miał paść ktoś z samej góry (szczególnie w pakiecie z nominacją Ka­czyńskiego), to Macierewicz byłby pierwszy w kolejce.

Co przed prawicą
Na koniec dnia rekonstrukcja rządu może się okazać kosme­tyczna, ale przesilenie na prawicy wydaje się nieuniknione. PiS wyszedł z konfliktu o sądy silniejszy, bo - jak pisali liczni komen­tatorzy - pokazał się wyborcom jako ugrupowanie wielonurtowe, zdolne do wewnętrznej debaty i autonaprawy. Ale ten efekt nie będzie trwał wiecznie, zwłaszcza że na zapleczu „dobrej zmiany” toczą się coraz cięższe walki. Obrywa Andrzej Duda jako „hamul­cowy reform”, stekiem bluzgów obrzucana jest na prawicowych forach jego doradczyni Zofia Romaszewska. Coraz mocniejszy jest Ziobro, który z outsidera wyrósł w ciągu dwóch lat na jednego z najpotężniejszych polityków na prawicy z wpływami w sądach, prokuraturze, spółkach i mediach.
   Pęknięcia usiłuje łatać Kaczyński. Przedłużają się negocjacje prezesa z prezydentem w sprawie ustaw sądowych; politycy spotkali się już cztery razy i wciąż nie doszli do porozumie­nia. Nie jest czystym przypadkiem, że te rozmowy tyle trwają i że nakładają się na termin rekonstrukcji. - Kaczyński nie roz­mawia z prezydentem z pozycji siły, choć znaczna część PiS tego chce. Prezes potrzebuje wsparcia prezydenta przy rekonstrukcji, by przebiegła sprawnie i bez konfrontacyjnych wypowiedzi An­drzeja Dudy - mówi polityk z Pałacu Prezydenckiego.
   Kaczyński potrzebuje prezydenta także w drugiej połowie ka­dencji. Bez prezydenckiego podpisu nie będzie zmian w ordyna­cji wyborczej, o której PiS myśli intensywnie, nie będzie reformy służb specjalnych, nie będzie dekoncentracji mediów. Przez te „kilkanaście dni”, o których wspomniała Szydło, rozstrzygają się sprawy daleko ważniejsze niż tylko losy kilku ministrów.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz