Ryszard Petru stracił
Nowoczesną przez sojusz Katarzyny Lubnauer z Kamilą Gasiuk-Pihowicz. Teraz w
partii wszyscy się zastanawiają, kiedy Kamila wbije nóż w plecy Katarzynie
To
jest opowieść o kipiących ambicjach, rywalizacji, zemście i wielkim osobistym
zawodzie. Główne role odegrają kobiety, które do tej pory w polskiej polityce
były obsadzane raczej w rolach drugoplanowych.
Katarzyna Lubnauer jeszcze dzień przed
ogłoszeniem, że będzie kandydować na szefową partii przeciwko Ryszardowi Petru,
jakby nigdy nic zjadła z nim śniadanie w bistro na wprost Sejmu. Zamówili jajka
sadzone i sprzeczali się o wspólne listy zjednoczonej opozycji. Gdy w piątek
zadzwoniła, że startuje, Petru był w szoku. Przekonywał, żeby tego nie robiła,
bo trudno im będzie później współpracować. Ale Lubnauer nie chciała słuchać.
- Ja Kaśce w stu procentach ufałem.
Rozmawialiśmy codziennie po kilka razy. Obgadywaliśmy wszystko wspólnie - mówi
mi były już lider Nowoczesnej. Czuje się zdradzony.
Lubnauer była prawą ręką Petru. Żartowali,
że tak świetnie się dogadują, bo oboje są dziećmi ścisłowców. Rodzice Petru są
doktorami fizyki, matka Lubnauer - profesorem mikrobiologii, ojciec był
chemikiem. Dlatego - jak mówili - oni na politykę patrzą chłodnym analitycznym
okiem. To Petru, który dwa lata temu od zera zbudował Nowoczesną, namówił
Lubnauer, żeby wstąpiła do jego partii.
Wcześniej była w Unii Wolności i Partii
Demokratycznej. Bez powodzenia startowała do sejmiku łódzkiego z list PO.
Prywatnie się zaprzyjaźnili. Lubnauer, obok
Joanny Scheuring-Wielgus, była częstym gościem w mieszkaniu Petru i jego nowej
partnerki - partyjnej koleżanki Joanny Schmidt. Pili białe wino i do późnego
wieczora rozprawiali o życiu i polityce. Po feralnym wyjeździe Petru do Lizbony
z Joanną Schmidt zimą 2016 rok Lubnauer mocno ich wspierała. Publicznie
zapewniała, zresztą niezgodnie z prawdą, że wypad zakochanych nie był prywatny,
lecz służbowy. Chciała w ten sposób ratować Petru, choć on uważał, że nie
powinni kłamać.
I
Jeszcze trzy tygodnie
temu Lubnauer odwiedziła Petru i Schmidt w ich
mieszkaniu. Chwaliła się nowym czerwonym płaszczem, a oni ją oklaskiwali, bo
tak dobrze wyglądała. Od jakiegoś czasu zaczęła bardzo dbać o siebie,
przywiązywała większą wagę do stroju. Już wtedy nosiła się z zamiarem kandydowania
przeciwko Petru, bo - jak przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem” - na początku
listopada coś w niej pękło.
To było w dniu konferencji, którą Petru
zorganizował wspólnie z liderami PO, SLD, PSL, Inicjatywy Polska i KOD.
Obrazek był dość smętny, bo wbrew planom Petru nie udało się podpisać
porozumienia o współpracy zjednoczonej opozycji, a mimo to politycy przekonywali,
że „jest potencjał”.
- Siedziałam w pokoju w klubie i oglądałam
tę konferencję z narastającym wkurzeniem.
Po co ludziom wciskać ciemnotę?
Polityka to musi być coś poważnego. Ryszard pomógł mi w decyzji swoim brakiem
wyczucia społecznego - mówi mi Lubnauer. Z ogłoszeniem decyzji o kandydowaniu
czekała do ostatniej chwili, żeby wykorzystać efekt zaskoczenia.
- Jak to jest być ojcobójczynią? - pytam.
- Czasami większą zbrodnią jest zaniechanie - odpowiada Lubnauer, dodając, że właśnie
czyta o tym esej filozoficzny „Brutus, czyli przekleństwo cnoty” autorstwa prof. Henryka Elzenberga. Siedzimy w gabinecie szefa klubu
Nowoczesnej w Sejmie, który dzieliła z Petru. Na biurku obok stoi kubek z
napisem „Ryszard” wypełniony długopisami. Petru dostał go od współpracowników
„na dobry początek” tuż po rozpoczęciu kadencji Sejmu.
Na pytanie, czy czuje się zdrajczynią,
odpowiada, że start przeciwko Petru emocjonalnie był dla niej trudny, ale „w
polityce sojusze są zmienne”.
- To nie było nic osobistego. Ja Ryszarda
bardzo lubię. Jest osobą, z którą najlepiej mi się kłóci - mówi. Przekonuje, że
musiała ratować Nowoczesną, której poparcie spadło w ciągu roku z ponad 20 do
7 proc. Gdy jeździła po kraju, ludzie ją pytali, kiedy wreszcie zmienią
przywództwo.
Lubnauer
przygotowywała się do przejęcia partii od maja.
Wtedy na posiedzeniach kierownictwa zaczęła powtarzać, że lider powinien mieć
realnego kontrkandydata w wyborach. Bo Nowoczesna musi pokazać, że jest partią
demokratyczną, w przeciwieństwie do PiS. Latem zaproponowała nawet Petru, że
będzie kandydować, żeby zablokować start popularnej posłanki Kamili
Gasiuk-Pihowicz, a na końcu przekaże mu swoje głosy. Jednak Petru odebrał tę
propozycję jako afront, nawet się lekko
obraził. Mówił, że to będzie niezrozumiałe dla działaczy, poza tym stworzy
wrażenie, że Nowoczesna się dzieli. Pomyślał: a co będzie, jeśli Kaśka się nie
wycofa?
To było tuż po jego rezygnacji ze stanowiska
szefa klubu Nowoczesnej i oddaniu go Lubnauer. Media co chwila wytykały mu
kolejne wpadki i przejęzyczenia. Dlatego zdecydował, że musi usunąć się w cień,
chociaż teraz tego żałuje. Uważa, że to był pierwszy krok do odebrania mu
partii.
Lubnauer jako szefowa klubu bez przerwy była
w mediach.
- Co chwila sprawdzała w Google Trends, ile osób ją oglądało, a ile Petru czy Gasiuk-Pihowicz -
mówi stronnik Petru. Lubnauer żyje tylko polityką. Chociaż mieszka w Łodzi,
całe tygodnie spędza w Warszawie. Jej mąż Maciej pracuje we Wrocławiu, do domu
wraca tylko na weekendy, a 20-letnia córka nie wymaga już opieki.
- Kaśka zaczęła odlatywać. Studiowała
sondaże zaufania do polityków, w których zajmowała coraz wyższe miejsca, i
uwierzyła, że może zastąpić Petru - opowiada inny rozmówca.
III
Przed północą, tuż
przed zamknięciem listy kandydatów, do
wyborów zgłasza się Gasiuk-Pihowicz. Oprócz niej kandydują także jej stronnik
Paweł Pudłowski i poseł Piotr Misiło. Cała trójka przekaże w końcu swoje głosy
Lubnauer. Ale to Gasiuk-Pihowicz jest najpoważniejszą konkurentką. Lubnauer
wie, że jeśli nie połączą sił, to przegra. Dzwoni do Gasiuk-Pihowicz i
zaprasza ją na śniadanie do restauracji Buffo na tyłach Sejmu. W partii nie
jest tajemnicą, że kobiety się nie lubią. To Gasiuk-Pihowicz chciała być
numerem dwa. Miała pretensje, że Lubnauer próbuje ją marginalizować.
Gasiuk-Pihowicz mimo silnego przeziębienia
przychodzi do Buffo. Piją herbatę, a Lubnauer podaje jej chusteczki. Spotkanie
trwa prawie siedem godzin.
- Kaśka przekonała Kamilę, że nie gra już w
tandemie z Ryszardem i że to on blokował rozwój jej kariery w partii. Teraz
ona otworzy przed nią nowe możliwości - opowiada osoba znająca szczegóły
rozmowy. W zamian za poparcie Lubnauer obiecuje Gasiuk-Pihowicz stanowisko
szefowej klubu Nowoczesnej.
Umawiają się, że będą wspólnie obdzwaniać
delegatów i prosić o głosy. Do wyborów zostały cztery dni. Petru o układzie
nie ma pojęcia. Do końca prowadzi negocjacje z Lubnauer i Gasiuk-Pihowicz,
obiecując im stanowiska wiceprzewodniczących partii.
IV
Kamila
Gasiuk-Pihowicz od wielu miesięcy była w
partii postrzegana jako realna opozycja wobec Petru. Trafiła do Nowoczesnej
przez męża Michała, który zna się z Petru jeszcze z czasów Unii Wolności.
Pihowicz był jego asystentem. Gdy Petru budował Nowoczesną, poprosił go o
pomoc. Całymi tygodniami jeździli razem po kraju.
Petru chciał, żeby Pihowicz kandydował do
Sejmu, ale ten przyprowadził żonę i powiedział, że ona bardziej się nadaje. Jednak
po wyborach relacje między Petru a Pihowiczami się popsuły. Petru odwołał
Michała Pihowicza ze stanowiska partyjnego skarbnika, bo źle rozliczył kampanię
i Nowoczesna straciła subwencję budżetową. Stronnicy Petru uważają, że
popełnił błąd, nie wyrzucając wtedy Pihowicza z partii, bo razem z żoną teraz
się na nim zemścili.
- Kamila zaszantażowała Ryszarda, że jeśli
wyrzuci jej męża, to ona też odejdzie z partii. Ryszard miał miękkie serce i
teraz za to zapłacił - opowiada jeden z rozmówców.
W partii mówiono nawet, że Gasiuk-Pihowicz
chciała doprowadzić do połączenia Nowoczesnej z PO, a w zamian Platforma miała
spłacić długi Nowoczesnej. Partia ma pięć milionów złotych długu. Trzy miliony
to niespłacony kredyt, który obciąża bezpośrednio także męża Gasiuk-Pihowicz
(zgodnie z przepisami skarbnik odpowiada własnym majątkiem).
- Kamila wpadła kiedyś do Ryśka z płaczem,
mówiąc, że komornik może im wejść na konta. Zarząd podjął wtedy uchwałę, że
przejmuje te zobowiązania, ale jak nie będzie pieniędzy na spłatę kredytu, to i
tak będą próbowali ściągnąć to z Pihowicza - relacjonuje bliski współpracownik
Petru.
Gasiuk-Pihowicz motyw zemsty odrzuca. - Gdy
wchodziliśmy z mężem do polityki, ustaliliśmy, że działamy oddzielnie, jego
sprawy nie miały znaczenia. Wystartowałam, bo Nowoczesna potrzebuje nowego
otwarcia - powtarza za Lubnauer.
Gasiuk-Pihowicz dobrze
przygotowała się do wyborów. Od kilku miesięcy jeździła po kraju i zabiegała o
poparcie. Z mazowieckich struktur, którym szefuje, wycięła wszystkich
przeciwników.
- Gdy na regionalnym zjeździe wybieraliśmy
delegatów na konwencję, która miała wybrać szefa partii, dyktowała nazwiska,
na które mamy głosować. To byli sami jej zwolennicy. Mieliśmy być Nowoczesną,
a to były zachowania jak z PiS. Jak teraz widzę, gdy broni w Sejmie demokracji,
to wyłączam telewizor. To karierowiczka - ocenia jeden z mazowieckich
działaczy odsuniętych na boczny tor.
Petru nie ma pojęcia, że Lubnauer to samo
robi w swoim regionie. - Dopiero po wyborach zorientowaliśmy się, że Gasiuk-Pihowicz
zrobiła rzeźnię na Mazowszu, a Lubnauer w Łódzkiem - przyznaje współpracownik byłego lidera.
V
Konwencja
Nowoczesnej. Petru czuje wrogość sali. Ludzie
nie podają mu ręki. Pytają o wyjazd do Lizbony, zmarnowany potencjał partii.
Lubnauer do końca nie jest pewna wygranej. Ostatecznie pokonuje Petru 9 głosami
(149 do 140).
On czuje się, jakby dostał granatem w głowę.
Szybko wychodzi z konwencji. Nie czeka nawet na przemówienie Lubnauer. Tuż po
wyjściu odbiera pierwszy telefon. Dzwoni lider PO Grzegorz Schetyna. Mówi,
żeby się trzymał, bo nie takie rzeczy się w życiu zdarzają. Wie, co mówi, bo i
jego kiedyś Tusk wyciął z władz partii.
Wielu działaczy uważa, że główną przyczyną
przegranej Petru było porozumienie z PO dotyczące poparcia kandydatury Rafała
Trzaskowskiego na prezydenta Warszawy. To, co się spodobało komentatorom,
delegaci odebrali jako złożenie hołdu Platformie i oddanie za darmo stolicy. W
emocje sali bardziej trafiła Lubnauer, mówiąc na konwencji, że trzeba wrócić
do rozmów i wynegocjować od Platformy więcej.
Gwoździem do trumny Petru okazał się wywiad,
którego udzieliła „Super Expressowi” jego partnerka. Joanna
Schmidt powiedziała, że Lubnauer nie nadaje się na szefową partii.
I oskarżyła ją, że kłamie, jak w
przypadku wyjazdu do Lizbony. Zniesmaczeni działacze mówili w kuluarach, że
publiczne pranie brudów szkodzi Nowoczesnej.
VI
Joanna Schmidt ma
poczucie, że na wejściu w politykę straciła
najwięcej. Przed Nowoczesną była menedżerką w Poznaniu, dobrze zarabiała. Po
aferze z wyjazdem do Lizbony musiała zrezygnować ze stanowiska wiceszefowej
klubu.
Gdy kilka dni temu „Super Express” napisał, że Petru polecił Schmidt na wiceprzewodniczącą
Partii Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (międzynarodówki, do
której należy Nowoczesna), wpadła w szał. Mówiła znajomym, że ma dość tego, iż
jest postrzegana wyłącznie jako partnerka Petru, jakby nie miała własnego dorobku.
- Nowoczesna okazała się bardzo
nienowoczesną partią. Po wyjeździe do Lizbony moje koleżanki, zamiast stanąć po
mojej stronie, chciały, żebym usunęła się w cień. Kasia była jedną z nich -
mówi mi Schmidt.
Po rozwodzie z mężem kursuje między rodzinnym
Poznaniem a Warszawą. Tam została trójka jej dzieci w wieku 13, 10 i 7 lat.
Opiekę nad nimi dzieli z byłym mężem. W piątki zwykle latają z Petru do
Poznania, a w tygodniu są razem w Warszawie.
VII
Partia po wyborach
podzieliła się na pół. Wiele osób obawia
się, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają. Mało kto wierzy w trwałą
współpracę Lubnauer z Gasiuk-Pihowicz.
- Jeśli Kaśka zdecyduje się na sojusz z
Kamilą, to ona szybko wbije jej nóż w plecy. Bo Kamila gra tylko na siebie –
mówi posłanka bliska Lubnauer. Przypomina, że gdy tuż po wygranej Lubnauer
weszła z Petru na scenę, Gasiuk-Pihowicz od razu do nich dołączyła, żeby
pokazać, że to także jej sukces.
Gasiuk-Pihowicz nie jest lubiana w klubie
Nowoczesnej. Posłowie narzekają, że trudno z nią współpracować, na wszystkich
krzyczy, a gdy jej zdanie nie jest na wierzchu, to się obraża.
- Na posiedzeniach klubu nikogo nie słucha.
Siedzi w słuchawkach na uszach i uczy się na pamięć wystąpień, które przygotowują
jej doradcy, a na koniec mówi: ja się nie zgadzam - opowiada jedna z posłanek.
W Nowoczesnej Gasiuk-Pihowicz nazywają
Zybertowiczem w spódnicy, bo wszędzie wietrzy spiski. Paweł Rabiej opowiada,
że gdy miał ją zastąpić na stanowisku rzecznika partii, zadzwoniła do niego z awanturą,
że kopie pod nią dołki. Później nastawiła przeciwko niemu klub.
Gdy pytam Gasiuk-Pihowicz o tę sytuację
mówi, że nie podobał jej się moment ogłoszenia decyzji o wymianie rzecznika,
bo była zajęta obroną praworządności w Sejmie.
Lubnauer pytana, czy nie obawia
się, że Gasiuk-Pihowicz ją zdetronizuje, odpowiada, iż w polityce - tak jak w
życiu - zawsze ogląda się za siebie.
VIII
Lubnauer nie tryska
radością. Raczej ma poczucie, że łatwo nie
będzie. Mówi, że trzeba Petru jakoś zagospodarować. Początkowo chciała, żeby
stanął na czele rady politycznej, która ma doradzać zarządowi i przygotowywać
strategię. Jednak zaczęła się wahać, bo w skład rady mają wejść szefowie
regionów, z którymi Petru będzie mógł knuć za jej plecami.
Część współpracowników doradza byłemu liderowi,
by usunął się w cień i poczekał kilka miesięcy, aż partii skończą się pieniądze
i „puczystki” rzucą się sobie do gardeł. Wtedy on wróci na białym koniu jako
zbawca. Lubnauer obiecała delegatom, że do końca roku Nowoczesna urośnie w
sondażach do 15 proc. Ale mało kto w to wierzy.
Petru nie chce czekać. Powtarza, że
Nowoczesna to jego dziecko i musi ją odzyskać. Nie wyklucza, że wystartuje na
szefa klubu albo wystawi własnego kandydata. Bierze pod uwagę wszystkie
scenariusze - łącznie z wyprowadzeniem z partii kilkunastu posłów i założeniem
drugiej Nowoczesnej.
I
Jest środek lata. Z
okazji dwulecia Nowoczesnej Petru zaprasza do
gabinetu kilku współpracowników. Rozsiada się na kanapie i zadowolony mówi do
Pawła Rabieja: „Mieliśmy dobrą pozycję zawodową, dobre pieniądze, wygodne
życie, a zaryzykowaliśmy wszystko, żeby zrobić partię. Ale nie żałuję tej
decyzji, bo było warto”.
Ciekawe, co by dzisiaj powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz