Polska klasa średnia
jest w kleszczach prawicowego i lewicowego populizmu. Oba zazdroszczą jej
sukcesu, nienawidzą z pobudek ideologicznych i chcą wycisnąć z niej pieniądze
potrzebne na kupno wyborczego poparcia
Każdy
atak populistów na liberalną demokrację zaczyna się zawsze od ataku na klasę
średnią - na liberalne mieszczaństwo, które tę demokrację zbudowało. Tak jest
w Niemczech, gdzie przeciwko głosującemu na chadecję i socjaldemokrację
liberalnemu centrum wystąpiły AfD (skrajna populistyczna prawica) i Die Linke (skrajna populistyczna lewica). Tak jest we
Francji, gdzie reprezentującego liberalne mieszczaństwo Emmanuela Macrona
próbują zniszczyć z jednej strony skrajnie prawicowy Front Narodowy Marine Le Pen, a z drugiej Jean-Luc Melenchon - zbierający
resztki po stalinowskiej Francuskiej Partii Komunistycznej i CGT. Nie inaczej
jest w Polsce, gdzie polityczny środek znalazł się w kleszczach prawicowego i
lewicowego populizmu.
KLASA ŚREDNIA POD OSTRZAŁEM
Trudno się temu dziwić. Broniąc transformacji ustrojowej po 1989 roku, a także liberalnych instytucji i
wartości III RP, polska klasa średnia broni własnych biografii i własnego
dorobku. Wśród dojrzałych Polaków - mających średnie i wyższe wykształcenie,
zakładających firmy, mogących się poszczycić realnymi zawodowymi sukcesami i
pozycją społeczną - PiS wciąż nie może nawet pomarzyć o większościowym
poparciu. A poparcie dla populistycznej lewicy z Partii Razem, dla Piotra
Ikonowicza czy Jana Śpiewaka pozostaje w tej grupie śladowe. Właśnie dlatego
atakująca transformację populistyczna prawica z taką pogardą i nienawiścią
nazywa polską klasę średnią lemingami. A populistyczna lewica oskarża ją o
„brak wrażliwości społecznej”, „krzywdzenie prostego ludu”, a wreszcie poparcie
„pinochetowskiego puczu Balcerowicza z 1989 roku” (bo tak naszą transformację
ustrojową nazywa lewicowa propaganda).
Polska nie różni się tu aż tak bardzo od
całego Zachodu, gdzie klasa średnia znalazła się w imadle nie tylko
politycznym, ale także ekonomicznym. Z jednej strony naciska na nią
oligarchiczny i korporacyjny kapitalizm Donalda Trumpa, Ruperta Murdocha i
innych, a z drugiej strony populistyczni
zwolennicy dalszej rozbudowy państwa opiekuńczego - tacy jak Jeremy Corbyn i jemu podobni, przejmujący
pogrążone w kryzysie partie socjaldemokratyczne albo próbujący zastąpić je
populistyczną konkurencją typu Podemos albo Syrizy. Podczas gdy najbogatsi
(oligarchowie i korporacje) uciekają od płacenia podatków, lewicowi przyjaciele
ludu domagają się coraz większych pieniędzy na państwo opiekuńcze, na minimalny
dochód gwarantowany, na zasiłki, które swą hojnością zniechęcają część
społeczeństwa do pracy.
Klasa średnia ma za to wszystko płacić.
Jest z dwóch stron miażdżona ekonomicznie i politycznie. To jest główny powód
dzisiejszego kryzysu całego liberalnego Zachodu.
WOŚ KOLEGĄ KACZYŃSKIEGO
Kiedy przyjrzeć się populistom z bliska, widać, że ten lewicowy czy prawicowy sztandar jest tu
czymś przypadkowym, drugorzędnym. Realne podobieństwa są ważniejsze niż rytualne
różnice. Ten sam ideologiczny sentymentalizm, tę samą pogardę dla
państwa prawa czy dla liberalnych gwarancji własności prywatnej i wolności
jednostki odnajdziemy zarówno w wypowiedziach polityków PiS, jak i liderów czy
liderek populistycznej lewicy.
Z jednej strony „prawicowy” Zbigniew Ziobro
twórczo rozwija dawny język bolszewików, którzy przedstawiali wszystkich
„wykształciuchów” (szczególnie lekarzy czy
sędziów) jako naturalnych wrogów ludu, których trzeba upokorzyć i zniszczyć. A kiedy Paweł Machcewicz jest ścigany przez
CBA (bo jako twórca i dyrektor Muzeum II
Wojny Światowej nie ugiął się przed szantażem premiera Piotra Glińskiego i
donosami Piotra Semki czy Jana Żaryna), pisowskie trolle skwapliwie wypisują w
niby to ludowym języku: „wcześniej profesory były ponad prawem”, „wcześniej
profesory to mogły kraść”.
Kiedy na samym początku prowadzonego przez
PiS puczu marszałek Kuchciński powtarzał z satysfakcją, że „500 złotych jest dla Polaków ważniejsze niż Trybunał Konstytucyjny”,
liderzy Partii Razem radośnie mu wtórowali: „Ludzi nie obchodzi Trybunał
Konstytucyjny, bo państwo już dawno ich zawiodło” (Marcelina Zawisza), albo:
„Nie ma co z Trybunału Konstytucyjnego czynić relikwii” (Adrian Zandberg). Późniejsze
przyłączenie się Partii Razem do protestów w obronie TK było powodowane
czystym politycznym cynizmem. Wśród 2-3 procent Polaków popierających tę
partię większość stanowiła bowiem wielkomiejska inteligencja, która masowo
poparła protesty KOD i nie rozumiała jawnej pogardy młodej lewicy dla państwa
prawa.
Gdy w tekście „Zbudujemy drugą Szwecję?”
jeden z ideologów populistycznej lewicy Rafał Woś pyta: „Jakiego państwa
dobrobytu chcą Polki i Polacy?” - odpowiada sam sobie: „Nie do końca takiego,
jakie im PiS buduje. A tego z planów opozycji to już wcale”. „Można PiS nie
lubić, ale to PiS dało lokatorom nadzieje na zmianę” - pisze z kolei w
„Krytyce Politycznej” Beata Siemieniako, wychwalając Patryka Jakiego i jego
komisję, która poza prawem, bez sądu, decyduje, kto może zachować własność, a
komu ją należy odebrać. W ruinach FSO na Żeraniu młodzi lewicowi populiści,
głównie z Partii Razem, podsycają nostalgię za PRL, opowiadając, że wobec
socjalistycznego przemysłu nie należy stosować kryteriów ekonomicznych, tylko
humanistyczne.
rozwijają skrót FSO jako Fabrykę
Sensów Osobistych (szkoda, że nie zapytali Wałęsy czy Frasyniuka,
autentycznych robotników z PRL, czy komunistyczny zamordyzm naprawdę pomagał im
budować jakieś „sensy osobiste”).
W języku populistycznej lewicy - liderów
Razem, Rafała Wosia, Stanisława Skarżyńskiego, Grzegorza Sroczyńskiego -
zawsze pojawia się ta sama mantra: najgorsze są: liberalizm, liberalna opozycja
i balcerowiczowska transformacja, podczas gdy „PRL miało swoje zalety”, a „z
PiS wiążą się pewne nadzieje”. To już nie jest żaden tam symetryzm, ale uznanie
za absolutny priorytet zniszczenie liberalnej Polski!
Jarosławowi Kaczyńskiemu ten rodzaj
relatywnego poparcia ze strony populistycznej lewicy w zupełności wystarcza.
Tym bardziej że przekaz Partii Razem, Wosia, Sroczyńskiego czy Skarżyńskiego w
ogóle nie dociera do prawicowego elektoratu. Symetryści czy liderzy Partii
Razem odbierają nadzieję wyłącznie czytelnikom „Gazety Wyborczej”, de-
mobilizują jedynie część liberalnej inteligencji z Warszawy i Krakowa, która
przestaje bronić transformacji i III RP, mimo że jest to jej państwo, jej
ustrój, jej największe życiowe osiągnięcie.
POPULIŚCI PRZECIW WEIMAROWI
Liberalna demokracja Republiki Weimarskiej została w latach 30. ubiegłego wieku obalona
wspólnie przez NSDAP i Niemiecką Partię Komunistyczną. Jednak to wyłącznie
naziści skorzystali na zniszczeniu Weimaru, podczas gdy szeregowi członkowie
partii komunistycznej w znacznej mierze koniunkturalnie wstąpili do NSDAP, a
jej liderzy albo zdołali uciec do stalinowskiej Rosji, albo trafili do obozów
koncentracyjnych. Tłum - bez własności, bez indywidualności, bez
wykształcenia - zawsze w historii był przejmowany raczej przez prawicowych
tyranów niż przez radykalną lewicę. Jedyną przeszkodą dla tyranii były klasa
średnia oraz inne grupy społeczne, które zachowały choćby odrobinę własności
prywatnej czy osobistej wolności. Dlatego pierwszą ofiarą rzymskich dyktatorów
padli patrycjusze, a bolszewicy na swej drodze do dyktatury musieli zniszczyć
rosyjskie mieszczaństwo i inteligencję.
Z kolei po II wojnie światowej w Niemczech,
Wielkiej Brytanii i we Francji zdołano zatrzymać pochód totalitaryzmu i
uruchomić merytokratyczny awans społeczny na szeroką skalę, dzięki edukacji,
rozkwitowi prywatnego biznesu, ale także kanałami masowych partii
reformistycznych, głównie chadecji i socjaldemokracji. Nasza populistyczna
lewica wybiera tyranię - podobnie jak wybierają ją populiści z PiS czy
narodowcy. Jej nostalgia za PRL czy społeczna zawiść kierują się przeciwko
liberalnemu mieszczaństwu.
WZORCE Z PRL
Konsekwencje zniszczenia klasy średniej będą dla Polski tragiczne. To nie państwo ani PiS, ale gospodarka rynkowa i prywatny biznes wyprodukowały
finansowe rezerwy, które dziś Jarosław Kaczyński zużywa do politycznej korupcji.
Po złamaniu prywatnego biznesu pieniądze się skończą.
Na razie mieszczaństwo ucieka spod
PiS-owskiego noża. Zamiast inwestować w Polsce, woli lokować pieniądze poza
krajem. Ucieka w lokaty - zazwyczaj w niepisowskich bankach. Oczywiście dla
Wosia, Kaczyńskiego i Morawieckiego - tym lepiej. W miejsce gospodarki
rynkowej, kapitalizmu, własności prywatnej będzie przecież można zbudować od
nowa partyjny albo państwowy biznes, zgodnie z tezą, że to państwo jest
motorem innowacji - wszak pierwsze komputery czy internet były technologiami
wojskowymi, finansowanymi przez państwo.
Etatyści prawicy i lewicy pomijają jednak
fakt, że to wolnorynkowy Zachód był i pozostał głównym źródłem innowacji oraz
wynalazków. Próbujące z lepszym lub gorszym skutkiem etatystycznej
modernizacji Japonia i Korea Południowa, ZSRR i cały blok wschodni, a dzisiaj
Chiny - to klasyczny przykład modernizacji imitacyjnej. Kupowały albo kradły
technologie, których same wytworzyć nie były w stanie. Nawet „Fabryka Sensów
Osobistych” na Żeraniu, tak wychwalana przez młodych nostalgików za PRL, nigdy
nie produkowała nic własnego. W latach stalinowskich i gomułkowskich używała
technologii kradzionej z Zachodu, a w latach gierkowskich kupowanej na kredyt
- po przecenie, już nieco przestarzałej.
Zanim jednak Gierek-Kaczyński i
Babiuch-Morawiecki z błogosławieństwem etatysty Rafała Wosia zbudują drugą
Polskę w miejsce tej realnie istniejącej, mamy zapaść w prywatnych inwestycjach.
No, bo jakie mają perspektywy ludzie, którzy chcieliby zainwestować pieniądze w
Polsce Kaczyńskiego? Zdać się na sprawiedliwość Ziobry? Na kolejne komisje
Patryka Jakiego, które przy oklaskach Jana Śpiewaka będą orzekały, kto ma prawo
w Polsce zachować własność, a kto ją utraci?
Po zniszczeniu państwa prawa nic nie osłoni
polskiego biznesu przed łapczywością Mateusza Morawieckiego, który musi rozwiązać niemożliwe równanie. Sfinansować korupcję
polityczną Jarosława Kaczyńskiego (500+, obniżenie wieku emerytalnego,
kupowanie poparcia kolejnych grup społecznych), a jednocześnie znaleźć
pieniądze na wielkie budowy narodowego socjalizmu (gigantyczne lotnisko w
szczerym polu czy prom tak wielki, że brak stoczni, która by go mogła zbudować).
A ponieważ polityka zagraniczna Kaczyńskiego może pozbawić Polskę innych
źródeł finansowania - czyli funduszy unijnych i niemieckich montowni - więc
jedynym źródłem pieniędzy dla PiS-owskiego etatyzmu może być złupienie
polskiej klasy średniej. Tyle że jest to źródło bardzo krótkoterminowe.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz