Dymisja Beaty Szydło
była szykowana od kilku miesięcy. Partia czekała na premiera Kaczyńskiego, a
znienacka dostała Morawieckiego. Za zmianą ma pójść poprawa relacji z Brukselą.
Tylko czy nowego szefa rządu zaakceptuje elektorat?
Michał Krzymowski
Czwartek
wieczorem. W głównej siedzibie PiS na Nowogrodzkiej trwa posiedzenie władz
ugrupowania. Jarosław Kaczyński, przy milczącej aprobacie Beaty Szydło,
przedstawia projekt decyzji, która ma zostać przyjęta przez komitet polityczny
partii. Z dokumentu wynika, że po dwóch latach rządów przyszedł czas na zmianę.
Dlatego Szydło składa rezygnację z funkcji premiera, a partia zgłasza
kandydaturę Mateusza Morawieckiego.
W dyskusji po kolei zabierają głos wszyscy członkowie komitetu, w sumie
33 osoby. Ich wystąpienia brzmią niemal jednakowo: najlepszym kandydatem na
premiera jest Jarosław Kaczyński, ale jeśli zapadła decyzja o wysunięciu
Morawieckiego, to należy ją uszanować. Wszyscy dziękują Szydło za dwa lata
pracy i styl, w jakim odchodzi. W jej obronie stają tylko dwie osoby: szef
komitetu stałego rządu Henryk Kowalczyk i szefowa gabinetu pani premier
Elżbieta Witek.
Wynik głosowania jest niemal jednogłośny: 30 osób opowiedziało się za,
dwie były przeciw, a jedna się wstrzymała. - Nie zawiodę zaufania - obiecuje
na koniec posiedzenia Morawiecki.
Po komitecie Kaczyński przechodzi
do sali konferencyjnej, w której za chwilę odbędzie się posiedzenie klubu parlamentarnego
PiS. Przedstawia treść uchwały: mimo przeciwdziałania wrogich sił zewnętrznych
i wewnętrznych osiągnięto wielkie sukcesy, pani premier wykazała się niezwykłym
talentem medialnym i pracowitością. Potrzeba jednak korekty. Stąd rezygnacja
Beaty Szydło i kandydatura Morawieckiego. Wystąpienie prezesa kilkakrotnie
przerywa owacja na stojąco. Dokument zostaje przyjęty przez aklamację, gładko
i bezboleśnie.
Gdy los Szydło zostanie przypieczętowany, Kaczyński nie będzie kryć
zadowolenia. - Myślałem, że odbędzie się dyskusja, ale widzę, że nie ma takiej
potrzeby. Dziękuję pani premier za jej postawę, za którą powinniśmy ją całować
nie tylko po rękach, ale i po nogach - śmieje się. Szydło odpowie mu na to niespeszona:
- Wierzymy w mądrość pana prezesa.
Poseł PiS, już po wszystkim: - Poszło jak z płatka. Gdyby dwa miesiące
temu ktoś mi powiedział, że przeprowadzenie kandydatury Morawieckiego może
pójść tak łatwo, nie uwierzyłbym. Doskonale to prezes rozegrał.
PANI PREMIER NA SPOTKANIU
INTELEKTUALISTÓW
Zdaniem rozmówców z
Nowogrodzkiej decyzja o
wymianie premiera zapadła już latem. - Punktem zwrotnym był lipcowy kongres w
Przysusze, na którym prezes stwierdził, że pani premier nie ma kwalifikacji do
sprawowania ekonomicznego przywództwa w rządzie. Szydło nie została tam nawet
dopuszczona do głosu i nie było w tym przypadku. Plan
kongresu powstał jeszcze pod koniec maja i to był pierwszy sygnał, że prezes
dojrzewa do zmiany premiera - opowiada ważny polityk PiS.
Wtedy dymisja Szydło wydaje się fantasmagorią. Według sondaży rząd
cieszy się 42-procentowym poparciem, a sama szefowa rządu ma za sobą 49 procent
Polaków. Dlaczego w takim razie Kaczyński jest z niej niezadowolony? Czemu
rozważa dymisję tak popularnego polityka?
Współpracownik Kaczyńskiego: - Zbiegły się dwa motywy. Pierwszy to
zniecierpliwienie zachowawczą postawą Beaty, brakiem decyzyjności, obstrukcją.
Prezes poświęcał mnóstwo energii na przekonywanie jej do projektów
Morawieckiego. Ona za każdym razem przytakiwała, mówiła, że zrobi, dopilnuje,
ale sprawy nie szły do przodu.
Jedną z takich kwestii miało być stworzenie Komitetu Ekonomicznego Rady
Ministrów z Morawieckim na czele, na co - jak
twierdzi źródło - „Newsweeka” - Kaczyński miał nalegać praktycznie od początku
kadencji. KERM ostatecznie powołano dopiero we wrześniu 2016 roku.
Mówi współpracownik szefa PiS: - Drugi
powód to brak chemii z Beatą. Jej premierostwo w jakimś sensie było
przypadkowe. Dobrze wypadła w kampanii Andrzeja Dudy, więc została kandydatką
na szefa rządu. Szydło nie była w Porozumieniu Centrum i nigdy nie należała do
ścisłego kręgu prezesa. To introwertyczka, która nie umiała sobie zaskarbić
sympatii Jarosława. A Kaczyński lubi otaczać się dwiema kategoriami ludzi.
Albo wiernymi żołnierzami z czasów PC, albo osobami, z którymi można
podebatować o historii, literaturze czy polityce międzynarodowej. Szydło nie
należy do żadnej z tych grup.
Kilkanaście miesięcy temu Jarosław Kaczyński dyskutuje z
intelektualistami sympatyzującymi z partią. W sali są filozofowie,
politolodzy, poeci, rozmowa toczy się na poziomie metapolitycznym, żadnych
tematów bieżących. Na spotkanie przypadkowo zagląda Beata Szydło. Zajmuje
miejsce przy stole, ale przez półtorej godziny nie odzywa się ani słowem.
- Wszyscy zabierali głos poza nią.
Była jedyną osobą, która milczała przez całe spotkanie. Tylko się uśmiechała.
Przykry widok - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej.
MARSZAŁEK, JEDYNY OBROŃCA SZYDŁO
Przygotowania do
dymisji Szydło zaczynają się na Nowogrodzkiej pod koniec sierpnia, po
powrocie prezesa z urlopu. Pierwszy etap to poszerzenie sejmowej większości -
Kaczyński daje swoim posłom sygnał do rozpoczęcia rozmów z parlamentarzystami
opozycji. Efekty pojawią się po kilku tygodniach, do obozu „dobrej zmiany”
kolejno dołączą politycy PSL, Kukiz’15 i Nowoczesnej.
Drugi etap to ocieplenie relacji z pałacem prezydenckim. Lider Prawa i
Sprawiedliwości będzie potrzebował Andrzeja Dudy do sprawnego przeprowadzenia
operacji wymiany premiera. Wie, że jeśli ma stanąć na czele rządu, to cała operacja
musi przebiegać w sposób harmonijny i bezkonfliktowy. Podczas jednego ze
spotkań w Belwederze Kaczyński wyzna prezydentowi, że to on sam stanie na czele
rządu. Zaproponuję też, by za jego kadencji to Duda uczestniczył w unijnych
szczytach.
Trzeci, ostatni element przygotowań, to badania lekarskie, którym
poddaje się prezes. - To był gruntowny przegląd. Poza kłopotami z nogą okazało
się, że Jarosławowi nie dolega nic poważnego, że nie ma przeciwwskazań, by
stanął na czele rządu. Jeśli chodzi o ból w kolanie, lekarze zalecili
rehabilitację. Drugą opcją była operacja, ale prezes nie chciał o niej nawet
słyszeć - opowiada człowiek z Nowogrodzkiej.
8 listopada Kaczyński zwołuje pierwszą oficjalną naradę poświęconą
rekonstrukcji. To tzw. spotkanie szesnastki - politycy z władz PiS, plus
koalicjanci Zbigniew Ziobro z Patrykiem Jakim i Jarosław Gowin z Adamem Bielanem.
Czterogodzinne spotkanie szybko zamienia się w sąd nad obecną w sali Beatą
Szydło. W roli jej głównego oskarżyciela występuje Mateusz Morawiecki - po
kolei wymienia wszystkie projekty wstrzymywane przez Kancelarię Premiera,
krytykuje też zbyt wolne tempo budowy nowych dróg i autostrad.
Kaczyński prosi pozostałych o zabranie głosu. Wszyscy - osoba po osobie - zgodnie mówią, że tak dalej być nie może
i że trzeba przyśpieszenia. Część teatralnie oddaje się do dyspozycji prezesa.
- To był spektakl, wszystko odbyło się w białych rękawiczkach. Szydło
była na tym spotkaniu, więc nie wypadało wprost wezwać do jej dymisji. Ale
przekaz był jasny: trzeba coś zmienić, szarpnąć, bo inaczej ugrzęźniemy.
Mówiąc: „oddajemy się do pana dyspozycji, prezesie”, doprowadziliśmy do sytuacji:
albo my, albo ona - opowiada polityk, który brał udział w naradzie. Jej
rezultat jest jednoznaczny: na szesnaście osób czternaście, włącznie z Ziobrą i
Jakim, opowiada się za zmianą. Jedyną osobą {poza samą Szydło) broniącą status
quo jest marszałek Senatu Stanisław Karczewski.
Uczestnik zebrania podsumowuje: - Po tym spotkaniu dla wszystkich stało
się jasne, że Szydło już nie ma, że jest nie do uratowania. To, kto miałby
zostać nowym premierem, nie padło wprost, ale też nie musiało. Dla wszystkich
było oczywiste, że premierem zostanie Jarosław.
Szydło jest przerażona. W pośpiechu podejmuje decyzje, które mają cofnąć
bieg wydarzeń: dzień po naradzie na Nowogrodzkiej odwołuje szefa Generalnej
Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Krzysztofa Kondraciuka, a pięć dni później
wprowadza na posiedzenie rządu pięć ustaw gospodarczych autorstwa Mateusza
Morawieckiego, które do tej pory były blokowane przez ludzi z jej otoczenia.
Na uratowanie stanowiska jest już jednak za późno. Współpracownicy Kaczyńskiego
ogłaszają w mediach, że do rekonstrukcji dojdzie na początku grudnia.
KACZYŃSKI BOI SIĘ BUNTU
Dwa dni przed
czwartkową dymisją Szydło
Kaczyński ściąga na Nowogrodzką szefów lokalnych struktur partii. Chce wysondować
ich reakcję na zmianę premiera. Działacze wchodzą na spotkania w podgrupach -
dzięki temu prezesowi będzie łatwiej spacyfikować ewentualny bunt aparatu. To
ostatni etap przygotowań.
Podczas spotkań Kaczyński znienacka ogłasza, że kandydatem na premiera
ma być Morawiecki. Gdy padają pytania, dlaczego nie on sam, sięga po wymówki:
kłopoty ze zdrowiem, konieczność załagodzenia relacji z Brukselą.
W obronie dotychczasowego układu pojawiają się pojedyncze głosy. Pani
premier bronią wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, sekretarz stanu w
resorcie pracy Stanisław Szwed i - delikatnie - szef MON Antoni Macierewicz.
Ten ostatni w 2015 roku sprzeciwiał się powołaniu Szydło, ale w międzyczasie popadł
w spór z Morawieckim.
- Dlaczego Kaczyński zrezygnował z premierostwa i postawił na
Morawieckiego?
- Jeszcze miesiąc przed rekonstrukcją był zdecydowany, by stanąć na
czele rządu. Im było bliżej, tym bardziej zaczęło go wszystko boleć - śmieje
się rozmówca z Nowogrodzkiej. - A tak poważnie, to zdrowie posłużyło tu
wyłącznie jako wymówka. W rzeczywistości górę wzięła kalkulacja. Będąc
premierem, Kaczyński musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za spadki w
sondażach i ewentualne porażki. Wygodniej mieć kolejny zderzak.
- Kiedy zapadła decyzja o zmianie koncepcji?
- Trudno wskazać konkretną datę, bo Jarosław zawsze myśli wariantowo.
Od lata scenariuszem bazowym było jego premierostwo, ale Mateusz cały czas był
w tle. Początkowo jedynie jako kolejny szef rządu, który wejdzie do gry
dopiero przed wyborami parlamentarnymi.
Inny z rozmówców uzupełnia: - Koncepcja musiała się zmienić w ostatniej
chwili. Jeszcze dwa tygodnie temu Jarosław zapewniał ludzi z „Gazety
Polskiej”, że zamierza wziąć sprawy w swoje ręce.
To, że dymisja Szydło nie napotkała jawnego oporu w partii, nie oznacza,
iż wymiana premiera nie wywołuje kontrowersji. Kaczyński wie, że lista wewnętrznych
wrogów Morawieckiego jest długa. Są na niej Szydło, Ziobro, Macierewicz i
pozostali ministrowie zagrożeni odwołaniem. Stąd decyzja, żeby rekonstrukcja
odbyła się na raty. W przypadku równoczesnej dymisji premiera i ministrów nowy
rząd musiałby uzyskać wotum zaufania w Sejmie. Kaczyński boi się, że odwołani
ministrowie nie zagłosowaliby za gabinetem Morawieckiego i w partii pojawiłby
się ferment. Rozciągnięcie zmian w czasie minimalizuje to ryzyko - nawet jeśli któryś z ministrów będzie się czuć zagrożony,
to przecież nie zagłosuje przeciwko rządowi, którego jest członkiem. A gdy
Morawiecki uzyska wotum zaufania, wtedy będzie można przystąpić do wymiany
ministrów. Już bez konieczności głosowania w Sejmie.
- Ziobro już usłyszał od prezesa
zapewnienie, że utrzyma stanowisko. Z kolei Szydło dostała do wyboru dwa
stanowiska. Wicepremiera do spraw społecznych i wicemarszałka Sejmu. Wybrała to
pierwsze - mówi człowiek z Nowogrodzkiej.
Polityk Prawa i Sprawiedliwości: - Kandydatura Morawiecki jest
przedstawiana przez Jarosława jako ruch obliczony na uspokojenie relacji z
zagranicą. Mateusz na pewno świetnie sobie poradzi w Brukseli, ale pozostaje
kwestia, czy będzie Umiał zyskać zaufanie w kraju. Szydło cieszyła się
autentyczną sympatią elektoratu. Morawiecki to typ księgowego, może mieć z tym
problem. No i pytanie: jak sobie ułoży relacje z Nowogrodzką? Szydło była
wyjątkowo posłuszna, a i tak na tym poległa. Czy Mateusz będzie Sprawniejszy?
Wątpię, to polityczny nowicjusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz