Wyrównywanie
rachunków to jedna z tych specjalności Antoniego Macierewicza, w której nie ma
sobie równych. Ostatnio zemsta dosięgła oficerów zasłużonych w tropieniu obcej
agentury w Polsce.
Skłonność
szefa MON do wymierzania sprawiedliwości na własnych zasadach zaczęła przybierać
na sile wraz z narastającymi spekulacjami na temat jego dymisji. - Wyraźnie
chce się za wszelką cenę wykazać, ale też zdobyć polisę na przyszłość, gdyby
jednak został odwołany - twierdzi jedna z
osób, która zna kulisy prokuratorskich śledztw prowadzonych przeciwko
niewygodnym dla Macierewicza ludziom.
Szarża, która może okazać się jego ostatnią, przyspieszyła 2 grudnia po
emisji w „Superwizjerze” w TVN materiału o major Magdalenie E.,
byłej oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Słynnej z tropienia rosyjskich
szpiegów, afgańskich operacji przeciwko talibom, a wreszcie - z zakończonej
sukcesem pod koniec 2015 r. operacji uwolnienia polskiego oficera z rąk
białoruskiej służby bezpieczeństwa. Za tę ostatnią doczekała się postępowania
dyscyplinarnego zakończonego degradacją. Do dziś służby Macierewicza nie dają
jej spokoju.
Podręcznik dla Rosjan
SKW, która przez ostatnie dwa lata
nie zdemaskowała ani jednego szpiega, jest bardzo aktywna w ściganiu byłych funkcjonariuszy,
szczególnie tych aktywnych w neutralizowaniu działań rosyjskiego wywiadu.
Warto prześledzić to, co w ostatnich dwóch
latach spotkało nie tylko Magdalenę E., ale również byłych szefów SKW za rządów
PO - generałów Janusza Noska (2008-13), Piotra Pytla (2013-15) i płk.
Krzysztofa Duszę, do grudnia 2015 r. szefa Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu
NATO, które po aneksji Krymu przez Rosję miało rozpoznawać zagrożenia zza
wschodniej granicy. Cała czwórka mocno zaszła za skórę Rosjanom.
Dlaczego Macierewicz i jego ludzie, którzy w każdym zdaniu ostrzegają
przed rosyjską infiltracją, z taką zawziętością zwalczają akurat ich? W
przypadku E. i jej kolegów wydaje się, że chodzi o coś więcej niż zemstę - o
zastraszenie wszystkich, którym kiedykolwiek przyszłaby do głowy ochota, by
wziąć pod lupę „dokonania” Macierewicza.
Prokuratura nierychliwa
Aby lepiej zrozumieć genezę
poczynań ministra, trzeba cofnąć się do 2006 r. Antoni Macierewicz, wówczas
weryfikator Wojskowych Służb Informacyjnych i szef nowo utworzonej SKW, opracował
raport z działalności WSI. Ujawnił w nim wiele poufnych informacji dotyczących
działalności polskich służb specjalnych. Jak cenne było to źródło dla obcych
wywiadów, mówił w „Super- wizjerze” gen. Pytel: „Jeden z oficerów będących
reprezentantem państwa, które bardzo mocno współpracowało ze stroną rosyjską,
podzielił się ze mną następującą refleksją: Nawet pan nie wie, jak dużo
zawdzięczamy publikacji tego raportu. A zwłaszcza w języku rosyjskim. To dla
nas był rodzaj podręcznika, pozwalający zweryfikować nasze przypuszczenia co
do sposobu działania wojskowych służb specjalnych RP”.
Raport został przetłumaczony na język rosyjski, a podjęła się tego
znajoma Macierewicza, Rosjanka z pochodzenia, Irina Obuchowa, która przyjechała
do Polski pod koniec lat 80. Kilka lat później wyszła za mąż za dyplomatę Marka
Zielińskiego - byłego opozycjonistę i osobę z tzw. kręgu Macierewicza. Jeszcze w
czasach ZSRR pracowała w biurze Inturist, które opiekowało się zagranicznymi
turystami odwiedzającymi Związek Radziecki i dlatego znajdowało się pod
kuratelą KGB. Obuchowa dostała zlecenie, choć nie była tłumaczem przysięgłym, a
nawet - jak twierdzą ci, którzy ją poznali - nie władała biegle językiem
polskim. Dlaczego w ogóle zlecono
tłumaczenie na rosyjski? „Raport po publikacji przetłumaczono na wszystkie
języki kongresowe, w tym na język rosyjski, lecz najczęściej korzystano z
tłumaczenia angielskiego” - oświadczył w grudniu 2013 r. Antoni Macierewicz. Minął się z prawdą.
Gdy sprawa stała się głośna, już za rządów PO, SKW, którą kierowali
wówczas Pytel i Dusza, postanowiła bliżej przyjrzeć się swojej byłej
współpracowniczce. Wziął ją pod lupę specjalny zespół, w skład którego
wchodziła m.in. Magdalena E. Efektem była analiza, która trafiła do sejmowej
speckomisji, a potem na biurko premiera. Ówczesny członek komisji, poseł SLD
Stanisław Wziątek, po lekturze dokumentu miał stwierdzić, że tłumaczka miała
kontakty z rosyjskimi służbami.
Gdy speckomisja zajmowała się sprawą Obuchowej, doszło do wydarzenia,
które dziś rzuca trochę inne światło na to, co spotkało oficerów zaangażowanych
w wyjaśnienie sprawy tłumaczenia. Piotr Pytel w „Kropce nad i” opowiadał Monice
Olejnik, jak po jednym z posiedzeń pewien poseł PiS poprosił go o rozmowę na osobności.
„Zaproponował następujący deal: w zamian za nietykalność
przestaję »robić sprawę na Macierewicza^’ - ujawnił generał. Wiadomo, że
chodziło o analizę dotyczącą Obuchowej. Czego jednak obawiał się obecny szef
resortu obrony?
Oficjalna wersja MON brzmi: Obuchowa miała poświadczenie bezpieczeństwa
i tłumaczyła już opublikowany raport z likwidacji WSI. Nie udało się znaleźć
żadnego dokumentu, który by potwierdzał, że tłumaczka została sprawdzona przez
służby przed dopuszczeniem jej do pracy.
Z ustaleń wynika, że miała też swobodny dostęp do pomieszczeń SKW, w których
znajdowały się największe tajemnice wojskowych służb, co więcej - że rozpoczęła
tłumaczenie jeszcze przed publikacją raportu. Zastanawiających niejasności
jest więcej - przede wszystkim nie było żadnych tłumaczeń na języki kongresowe
(oprócz rosyjskiego to hiszpański, włoski, niemiecki, angielski, francuski).
Wersja rosyjska była jedynym pełnym tłumaczeniem, na angielski przełożono jedynie
fragmenty raportu. Pozostaje pytanie: po co przetłumaczono coś, co Rosjanie
mogli zrobić sami i to pewnie szybciej? - A może stworzenie rosyjskiej
wersji raportu było tylko przykrywką, która miała wyjaśniać obecność Obuchowej
w SKW? Może tak naprawdę chodziło o to, by mogła zyskać dostęp do naszych
tajemnic? - zastanawia się doświadczony
oficer kontrwywiadu.
Grudzień 2015 r., sobota tuż przed Bożym Narodzeniem.
Do siedziby CEK NATO, kierowanego
do niedawna przez płk. Duszę, w którym od niedawna pracuje również mjr E., w
środku nocy wkraczają żandarmi i funkcjonariusze SKW z Bartłomiejem
Misiewiczem na czele. Włamują się do gabinetów, rozpruwają sejfy. Wyciągają
dokumenty, ale i rzeczy osobiste - nawet pieniądze. W poniedziałek rano
Misiewicz zwołuje konferencję prasową i zdumionym dziennikarzom ogłasza
triumfalnie, jak wiele tajnych dokumentów tam przechowywano. Wszystkie rzekomo
nielegalnie.
Misiewicz zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa
przez funkcjonariuszy SKW, m.in. gen. Pytla i płk. Duszę. Tak rozpoczął się
trwający do dziś korowód spraw sądowych, prokuratorskich i dyscyplinarnych, w
których podporządkowany Macierewiczowi aparat państwowy tropi, stawia
zarzuty, odbiera stopnie i uposażenia. Szykany spadają także na obrońcę
oficerów Antoniego Kanię-Sieniawskiego, któremu szef SKW próbował wytoczyć
postępowanie dyscyplinarne (POLITYKA 25).
Choć oświadczenie Misiewicza robiło wrażenie, szybko się okazało, jak
niewiele miało wspólnego z faktami. Przede wszystkim prawdopodobnie włamał się
do CEK bezprawnie. Dokumenty zaś inwentaryzował tak, że krążyły z rąk do rąk
wśród kilkunastu obecnych tam osób. Jak mówił POLITYCE gen. Pytel, SKW, chcąc
„na szybko”, ale legalnie wejść do pomieszczeń CEK w sytuacji, gdy
podejrzewała, że przechowywane są tam bezprawnie tajne dokumenty, nie mogła
tego zrobić sama ani poprzez Żandarmerię Wojskową, tylko z pomocą Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego (sama SKW nie ma uprawnień
dochodzeniowo-śledczych).
W dodatku powinna mieć wiarygodną
informację, że w CEK dochodzi do złamania ustawy o ochronie informacji
niejawnych. Jeśli nie miała, powinna zawiadomić prokuraturę, która wyznaczyłaby
instytucję do wejścia i dokonania czynności przeszukania i zabezpieczenia
dokumentów. Powinien być do tego wezwany również użytkownik pomieszczeń. - Ludzie
Macierewicza działali zupełnie pozaustawowo, na dziko - mówił nam oficer.
Mimo to wszystko wskazuje na to, że niedługo prokuratura przedstawi zarzuty
gen. Pytlowi, płk. Duszy za nielegalne przechowywanie w CEK dokumentów
poufnych.
Zdecydowanie mniej energicznie postępują śledczy w sprawie o nielegalne
wtargnięcie do CEK, które prowadzi po zawiadomieniu obu oficerów. Choć
śledztwo w tej sprawie trwa od lutego, z ponad 30 wniosków dowodowych
prokuratura zrealizowała... jeden.
Polowanie na pułkownika
Pozostaje pytanie - dlaczego do
CEK wchodzono w takim pośpiechu, w nocy, rozwiercając zamki? Z tą kwestią poseł
PO Marek Biernacki, były koordynator do spraw specsłużb w rządzie Ewy Kopacz,
zwrócił się rok temu w liście do prezydenta Andrzeja Dudy. „Czy przypadkiem
celem niespodziewanego najścia nie była potencjalna, a bardziej domniemana zawartość
kasy pancernej w CEK NATO? Ciekawe, na jakie to dokumenty liczyli trafić
kontrolerzy ministra?” - pytał poseł. A w rozmowie z TVN dopowiadał: „Jedyne racjonalne wytłumaczenie, to chęć
»zdobycia« tego, co szefostwu MON wydawało się, że może znajdować się w sejfie
byłych szefów SKW, którzy mieli sukcesy w walce z obcym wywiadem”. Jedna z
hipotez, która pojawia się wśród byłych oficerów SKW i ludzi znających sprawę,
mówi, że Macierewicz i jego ludzie mogli nabrać przekonania, że w CEK ukryto
jakieś dokumenty dotyczące obecnego szefa MON, np. związane z postępowaniem w
sprawie Obuchowej.
Po rozpoczęciu śledztwa w sprawie wejścia do CEK szykany nabrały tempa.
Bomba wybucha, gdy wiosną i latem 2016 r. Dusza i E. zostali zdegradowani
przez szefa SKW Piotra Bączka. Pierwszy do stopnia szeregowca, major do
kapitana. To wydarzenie bez precedensu nie tylko po 1989 r.
Szef SKW postanowił odebrać Duszy stopnie za kontakty z mediami bez
swej zgody, E. - za przekroczenie uprawnień podczas uwalniania kapitana z rąk
białoruskiej KGB. Miało ono polegać na niepoinformowaniu przełożonych o udziale w operacji, co rzekomo utrudniło działania SKW.
Obie decyzje o degradacji zostały uchylone przez Wojewódzki Sąd Administracyjny
w Warszawie (SKW odwołała się od obu orzeczeń do NSA, sprawy czekają na
rozpatrzenie). W sprawie major E. sąd wytknął m.in. naruszenie prawa do
obrony, polegające na nieprzesłuchaniu zgłoszonych przez nią świadków podczas
postępowania dyscyplinarnego. Stwierdził także, że służba nie wykazała, w jaki
sposób Magdalena E. miałaby zaszkodzić SKW.
Mimo tego orzeczenia MON nadal atakuje major E. W komunikacie
opublikowanym na stronie resortu, tuż przed emisją filmu o niej, rzeczniczka
MON ppłk Anna Pęzioł-Wójtowicz określiła mjr E. jako „winną podejmowania
nielegalnych działań”. Niedługo potem komunikat został skasowany.
Cała trójka, czyli Pytel, Dusza i major E. długo nie mogła się też doczekać
na zwrot swoich rzeczy osobistych zatrzymanych podczas nocnego przejęcia CEK
NATO (POLITYKA 30). Do dziś zresztą nie odzyskali wszystkich. Generał Pytel
stracił kurtkę i tablet, za co sąd przyznał mu
niecałe tysiąc złotych odszkodowania. Do sądu zwróciła się też Magdalena E.,
której do dziś nie zwrócono pierścionka zaręczynowego i obrączki oraz prywatnego
laptopa. W sierpniu, a więc prawie dwa lata po akcji w CEK, zajęła go
prokuratura jako dowód rzeczowy w sprawie o przechowywanie
w centrum tajnych dokumentów. Co ciekawe, jeszcze miesiąc wcześniej śledczy
twierdzili, że urządzenie nie jest im potrzebne.
SKW odmówiła jej również wypłaty części uposażenia należnego
odchodzącym ze służby funkcjonariuszom. I to mimo prawomocnego wyroku NSA.
Macierewicz mówi: zdrada
Ostatnia z serii szykan to głośne
zatrzymanie przez podległą Macierewiczowi Żandarmerię Wojskową gen. Pytla,
które jeden z byłych szefów polskiego wywiadu nazwał „czynem haniebnym”,
którym „sprawiono radość wielu naszym wrogom”.
I znów rzecz bez precedensu -
żandarmi weszli rano do domu generała pod Krakowem, by dowieźć go na
przesłuchanie do prokuratury w Warszawie, gdzie oficer miał się stawić poprzedniego
dnia. Nie stawił się, bo miał zaplanowane badania w szpitalu, o czym poinformował
śledczych przez adwokata Kanię-Sieniawskiego. Choć obrońca Pytla zapewniał, że
generał przyjedzie w innym terminie, prokuratura nie przyjęła tego do
wiadomości. W dniu zatrzymania zamiast na kolejnych badaniach stanął przed
obliczem prokuratora. Tylko po to, by dowiedzieć się, że zmieniono mu opis
zarzutu. Dostał też dozór policyjny (musi stawiać się na komisariacie raz w
tygodniu) i zakaz opuszczania kraju.
Macierewicz zarzuca Pytlowi „najgorszą zdradę, jakiej może się dopuścić
Polak”, tymczasem prokuratura chce go oskarżyć o przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków przez
funkcjonariusza publicznego (grożą za to maksimum trzy lata więzienia), a nie o
szpiegostwo. Głośna już sprawa dotyczy porozumienia o współpracy z rosyjską
FSB, które SKW zawarła w 2013 r. za zgodą premiera Tuska i za namową dowódców
NATO. Chodziło o zapewnienie wycofywanemu polskiemu kontyngentowi z
Afganistanu alternatywnej drogi odwrotu lądem przez Rosję. Umowa nigdy nie
weszła w życie - Polska wycofała się z niej po aneksji Krymu. Mimo to podobny –
jak i gen. Pytel - zarzut usłyszał płk Dusza.
W stosunku do gen. Noska śledczy wytoczyli dużo cięższe działo - działanie na
rzecz obcego wywiadu, za co grożą przynajmniej trzy lata więzienia.
Jak się dowiadujemy, decyzje o postawieniu zarzutów w trwającym od roku
śledztwie zapadły tuż po tym, gdy do MON trafiły pytania od dziennikarzy TVN przygotowujących reportaż o Magdalenie E. i jej
zaangażowaniu w sprawę tłumaczki oraz uwolnienie oficera z białoruskiego więzienia.
Stało się wtedy jasne, że materiał zostanie wyemitowany. - Prokuratorzy wojskowi,
którzy podlegają przecież Macierewiczowi, ewidentnie chcą jak najszybciej
wysłać do sądu akt oskarżenia, by ich zagrożony dymisją szef mógł się
pochwalić sukcesem i przykryć negatywny wydźwięk reportażu w TVN- twierdzi
osoba, która zna kulisy śledztwa.
Od półtora roku nie widać za to u wojskowych śledczych chęci
sprawdzenia, czy minister obrony nie ujawnił tajemnic polskiej armii. Coraz
głośniej mówi się o tym w kontekście sejmowego wystąpienia Macierewicza z maja
2016 r., w którym, podsumowując rządy PO, wśród aplauzów kolegów z PiS, wypowiedział
pamiętne słowa: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście
bezbronną”.
Szef MON wzbogacił je wieloma
danymi o stanie armii, które nie są powszechnie dostępne. Według informacji
POLITYKI mogą pochodzić z tajnego dokumentu przygotowanego dla Macierewicza
przez SKW. Doświadczony oficer wywiadu, którego poprosiliśmy o analizę
wypowiedzi ministra, wskazał na trzy szczególnie cenne pod względem
wywiadowczym informacje, które prawdopodobnie chroniła tajemnica. Macierewicz
ujawnił, że zapasy wojenne kierowanych pocisków rakietowych wynoszą tylko 17
proc. stanu, armia ma mniej niż 50 proc. sprawnych opancerzonych wozów bojowych
oraz że nasze urządzenia radiolokacyjne nie są w stanie wykrywać dronów, które
wlatują w naszą przestrzeń powietrzną na niskiej wysokości.
Tylko jedna osoba została potraktowana przez Macierewicza w podobny
sposób co czwórka byłych oficerów SKW. To Tomasz Piątek, autor bestsellerowej
książki „Macierewicz i jego tajemnice”, w której opisał powiązania szefa MON z
ludźmi bliskimi rosyjskim służbom i mafijnym układom. Jej bohater nigdy nie
odniósł się do konkretnych zarzutów postawionych w książce, sięgnął za to po
pomoc podległej sobie wojskowej prokuratury. W zawiadomieniu o możliwości
popełnienia przestępstwa zarzucił Piątkowi m.in. „stosowanie przemocy lub
groźby wobec funkcjonariusza publicznego w celu podjęcia lub zaniechania
czynności służbowych”. Choć prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie w
lipcu, na razie jedynie przesłuchała tylko szefa MON. A to znaczy, że ciężkie
oskarżenie nadal wisi nad głową Piątka. I może wisieć jeszcze długo. Tak jak
wszystkie sprawy, które wytacza szef MON tym, którzy są dla niego niewygodni.
On sam jest - na razie - nietykalny.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz