To, co robi minister
Ziobro, nie jest żadną reformą, to zaorywanie sądownictwa mówi sędzia Beata
Morawiec, prezes krakowskiego Sądu Okręgowego, odwołana przez Zbigniewa Ziobrę
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy zapowiadany przez panią pozew przeciwko ministrowi
Ziobrze jest już gotowy?
BEATA MORAWIEC: Napisanie pozwu o ochronę
dóbr osobistych nie jest taką prostą sprawą, wybrałam już adwokata, który
będzie mnie reprezentował. Zapowiadając pozew, nie rzucałam stów na wiatr. To
się wkrótce wydarzy.
Krakowscy sędziowie w reakcji
na pani odwołanie zaapelowali, aby nikt nie przyjmował stanowisk po odwoływanych
przez ministerstwo prezesach sądów i żeby ci, którzy je w ostatnim czasie
przyjęli, zrezygnowali. To realne?
- Prezes sądu w Sopocie po
miesiącu urzędowania zrezygnowała. Nowo nominowany prezes sądu w Żorach zrezygnował
pierwszego dnia, twierdząc, że nie chce być twarzą obecnej władzy. Tu nie
chodzi o stołek prezesa, ale o autorytet sędziowski, który kilku panów z
Ministerstwa Sprawiedliwości postanowiło na polityczne zamówienie zniszczyć.
W moim przypadku minister Ziobro jako powód odwołania podał brak nadzoru nad zatrzymanym
przez CBA dyrektorem sądu. Tylko że ten dyrektor podlega ministrowi, a nie
prezesowi sądu. Ale tego obywatel już nie wie i gdy przyjdzie na rozprawę,
może powiedzieć: „Tę panią widziałem w telewizji, mówili, że jest skorumpowana,
więc składam wniosek ojej wyłączenie ze składu sędziowskiego”. I co? Prezesem
sądu się bywa. Sędzią się jest. Ministerstwo Sprawiedliwości to chyba jedyny resort,
który z premedytacją niszczy autorytet swoich podwładnych.
Jest szansa na solidarność
środowiska sędziowskiego?
- 10 sądów podległych Sądowi
Okręgowemu w Krakowie już zwołało posiedzenia, aby przegłosować podobną co my
uchwałę. Liczymy, że dołączą sędziowie z pozostałych regionów Polski, a także
prokuratorzy. Ich potraktowano jeszcze gorzej niż nas, dosłownie rozjechano politycznie,
a oni w większości siedzą cicho. Tymczasem obawiamy się, że po uchwaleniu
projektów, nad którymi pracuje parlament, nowa upolityczniona KRS będzie
masowo wnioskować o powołanie na stanowiska sędziowskie wiernych ministrowi
prokuratorów, aby mogli obejmować funkcję prezesów sądów i następnie przenosić
wzorce podporządkowania prokuratury na niezależne sądy. Tak więc solidarność
całego środowiska prawniczego jest dziś wystawiona na próbę.
Zofia Romaszewska, główna
doradczyni prezydenta w kwestii reformy sądownictwa, twierdzi, że sędziowie
nie mają prawa do obrony swojej niezawisłości.
- Mamy szacunek do pani Romaszewskiej
za jej wkład w walkę o niepodległość za czasów Solidarności, ale to za mało,
żeby posługiwać się tego rodzaju autorytatywnymi twierdzeniami. Nie uprawnia
jej do tego także zaufanie, jakim darzy ją prezydent. Co więcej, Andrzej Duda
jako prawnik powinien w odpowiedni sposób ukierunkować osobę, która wypowiada się,
używając autorytetu głowy państwa. W sytuacji, gdy zagrożone są niezależność i niezawisłość
sądów, sędziowie mają nie tylko prawo, ale obowiązek zabrać głos. Jesteśmy
takimi samymi obywatelami jak Kowalski czy Nowak. Mamy co prawda więcej Ograniczeń
dotyczących czynnego udziału w życiu politycznym, ale te ograniczenia nie
pozbawiają nas demokratycznych praw, w tym prawa do wolności słowa, zwłaszcza
jeżeli chodzi o kwestie związane z niezależnością sądownictwa. Nie opowiadamy
się za żadną stroną polityczną - protestujemy tylko przeciwko określonym
pomysłom bez względu na to, jaka siła partyjna za tym stoi.
Uchwała krakowskiego sądu mówi,
że niezawisłość sędziów jest dla władzy zagrożeniem. Na ile poważnym?
- Jeśli miernikiem jest
determinacja rządzących do podporządkowania sobie sędziów, to bardzo
poważnym. Dopóki PiS nie przeforsuje ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej
Radzie Sądownictwa w kształcie przez siebie oczekiwanym, będą stosowane wobec
nas inne formy nacisku, bardzo zresztą uciążliwe.
O jakich formach nacisku pani
mówi?
- Od czerwca ubiegłego roku trwa
ministerialna blokada kadrowa. Resort zamroził etaty, a spraw wpływających do
sądu przecież nie ubywa. Efekt jest taki, że coraz więcej spraw przypada na
coraz mniej sędziów. Pracujemy jak woły pociągowe, aby wyrobić normę, bo w
przeciwnym razie spadnie wydajność sądu i pojawią się zarzuty o przewlekłość
procesów. Sędziowie nie mają świąt, niedziel, popołudnia, wieczoru dla
rodziny. Czasami pytam moje koleżanki i kolegów, czy gdy wchodzą do domu, to
ich dzieci jeszcze poznają mamę i tatę?
To, co robi minister Ziobro, nie
jest żadną reformą, to zaorywanie sądownictwa. Wyśrubowane normy są po to, by
móc prowadzić nagonkę i udowadniać patologie, aż obsadzi się sądy swoimi
ludźmi. Wtedy resort odblokuje etaty i nastąpi cudowne przyspieszenie wydawania
wyroków, po czym będzie można odtrąbić sukces. Czysta propaganda.
Co jest najgroźniejszego w
ustawach o Sądzie Najwyższym i Krajowej
Radzie Sądownictwa?
- W ustawie o Sądzie Najwyższym
szalenie niebezpieczny jest pomysł stworzenia izby dyscyplinarnej, w której
powołani zapewne w politycznym trybie sędziowie oraz ławnicy będą decydować o
losie niewygodnych sędziów. To jest narzędzie mające umożliwić politykom
eliminowanie z zawodu wartościowych, doświadczonych i niepozwalających
przetrącić sobie kręgosłupa jednostek. Cel jest oczywisty - wyroki mają zapadać
według oczekiwań rządzących. To jest czarny scenariusz, ale naiwnością czy
wręcz nieodpowiedzialnością obywatelską byłoby zakładanie dziś innego
wariantu.
Sędziowie mają się bać?
- Nasi rodzice i dziadkowie dobrze
pamiętają sprawowanie władzy poprzez strach. Z tego doświadczenia powinna
wynikać dla nas nauka, że zastąpienie trójpodziału władzy monowładzą nie
prowadzi do niczego dobrego. W obronie niezależności sędziów nie chodzi przecież
o obronę posad, ale prawa obywatela do sprawiedliwego rozpoznania jego sprawy
w odpowiednim czasie. Każdy wyrok ma wpływ na życie sądzonej osoby i nie może
być wydawany w sytuacji politycznego nacisku. Jeśli sędziowie mają się bać, to
obywatel będzie musiał bać się dwa razy bardziej.
Na czele izby dyscyplinarnej,
którą PiS chce powołać w Sądzie Najwyższym, ma stanąć zastępca Ziobry,
wiceminister Łukasz Piebiak. To on przeprowadza czystkę prezesów w sądach.
- Nie znamy pana ministra Piebiaka
z takiej strony, która pozwalałaby nam pozytywnie ocenić jego predyspozycje
do sprawowania takiej funkcji. To sędzia sądu rejonowego, który nigdy nie
pełnił żadnej funkcji w sądzie, na dodatek ma na koncie postępowania
dyscyplinarne. Jego działania jako ministra także nie budzą, najdelikatniej
mówiąc, entuzjazmu w środowisku sędziowskim. Jeśli pozostaniemy przy
porównaniu do PRL, a takie pojawia się w uchwale naszego sądu, to mamy do
czynienia z osobą, która na pewno będzie działać pod dyktando Władzy i na pewno
nie będzie to władza sądownicza.
W projekcie ustawy jest pomysł
skargi nadzwyczajnej.
- Chyba po to, aby nikt nie mógł
już spokojnie spać. Przecież skarga nadzwyczajna oznacza, że obywatel, który
na przykład wygrał proces o parcelę i wybudował na niej dom, będzie mógł go
stracić. Bo wobec każdego wyroku będzie można użyć skargi nadzwyczajnej. To
jest obrazoburczy i niezwykle szkodliwy pomysł. Podobnie jak ustawa o Krajowej
Radzie Sądownictwa.
Co w niej panią najbardziej
niepokoi?
- Osiem lat byłam członkiem KRS,
także gdy rządziło PiS w latach 2005-2007. Znam tę instytucję od podszewki i
doskonale wiem, że rozwiązania proponowane przez obóz rządzący i przez
prezydenta służą wyłącznie upolitycznieniu KRS. A to będzie oznaczać, że
Krajowa Rada zmieni się w atrapę, tak jak stało się to wcześniej z Trybunałem
Konstytucyjnym. Ta władza już dawno przestała się liczyć z konstytucją.
Opozycja, z wyjątkiem PO,
zapowiada, że nie wystawi swoich kandydatów do KRS. Nie chcą być kwiatkiem do
kożucha, ale może nie należy odpuszczać, bo
nieobecni głosu nie mają?
- Mniejsze zło nie jest
lekarstwem. W sytuacji, gdy trzeba wybrać między tym, co praworządne, i tym,
co niepraworządne, nie ma miejsca na odcienie szarości. Trzeba podejmować
decyzje w sposób jednoznaczny i nie bać się ponoszenia konsekwencji.
Jeśli prezydent podpisze ustawy
sądowe łamiące konstytucję, z jakimi konsekwencjami powinien się liczyć?
- Można go postawić przed Trybunałem
Stanu.
Co to dla niego oznacza?
- Jeżeli skutecznie zostanie
postawiony przez Zgromadzenie Narodowe przed Trybunałem Stanu, oznacza to
możliwość pozbawienia praw publicznych wymienionych w konstytucji i jeśli
stanie się to w trakcie ewentualnej drugiej kadencji, może zostać złożony z
urzędu. Poza tym zgodnie z utartą formułą odpowiada przed Bogiem i historią.
To niezbyt sroga kara za
zdemolowanie demokracji.
- Pan prezydent lubi powoływać się
na Boga, więc może ta instancja będzie mieć dla niego znaczenie.
A jaką władzę dają Zbigniewowi
Ziobrze ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym, jeśli wejdą w życie w kształcie
forsowanym przez PiS?
- Minister sprawiedliwości stanie
się panem i władcą. Oczywiście sędziowie nie są ludźmi strachliwymi, mogę za
to ręczyć. Każdy z nas przysięgał wydawać wyroki w sposób sprawiedliwy,
rzetelny i zgodny z własnym sumieniem, ale może się to okazać niemożliwe, gdy
nad sędzią ustanowi się polityczną czapę. Jesteśmy niebezpiecznie blisko
takiego rozwiązania.
Przyjęcie ustaw będzie
przekroczeniem Rubikonu?
- Obawiam się, że społeczeństwo
może nie zauważyć przekroczenia tej granicy
za późno zorientuje się, że brak
Trybunału Konstytucyjnego, brak niezawisłych sądów, a w następnej kolejności
także brak niezależnych mediów, czyli jakiejkolwiek kontroli nad rządzącymi,
stawia obywatela w całkowicie przegranej pozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz