Nowy premier prezesa
Jarosław Kaczyński
wbrew partii zmusił do dymisji Beatę Szydło, wbrew partii sam jej nie zastąpił
i wbrew partii postawił na Mateusza Morawieckiego. Partyjno-autorski rząd
nowego premiera dopiero w styczniu. Czy i co PiS na tym wygra?
Prezes
zwrócił się do członków komitetu politycznego: „Zaufajcie mi”, a oni karnie,
choć bez entuzjazmu, posłuchali - w tajnym głosowaniu za dymisją Szydło i
nominacją Morawieckiego padło 30 głosów, dwie osoby (zapewne Stanisław
Karczewski i Antoni Macierewicz) były przeciw, jedna osoba (zapewne Szydło) się
wstrzymała. Dwie godziny później klub PiS przyjął zmianę przez aklamację, ale
to odchodząca premier dostała owację, a Morawiecki tylko oklaski.
Żeby wszystko przebiegło gładko, gruntowna rekonstrukcja
rządu została przełożona na początek roku. Morawiecki dziedziczy więc
ministrów Szydło, a sama premier zostaje w rządzie jako wicepremier do spraw
społecznych. Posłowie dostali przekaz dnia z lakonicznym wyjaśnieniem: „Przed
nami kolejne wyzwania, to wymaga korekty rządu. Zmieniają się ludzie, ale
program nie”. Rzeczniczka PiS Beata Mazurek tłumaczyła, że „czas postawić na
gospodarkę”.
Wydarzenia prowokują do pytań, zwłaszcza że PiS poinformował
o dymisji Szydło w dniu, gdy obronił ją w Sejmie przed wotum nieufności PO.
Nawet sprzyjający władzy komentatorzy dziwili się, jak można działać tak
niezręcznie.
Dlaczego Szydło musiała odejść
Najkrócej i kolokwialnie:
Kaczyński miał pani premier dość. Niech nikogo nie zmylą pochwały, którymi
żegnał ją na posiedzeniu klubu: że jest mężem stanu, która za to, co zrobiła,
powinna być całowana „nie tylko po rękach, ale i po stopach”, i że czeka ją
wielka przyszłość z powtórnym premierostwem lub prezydenturą włącznie. To był
teatr na użytek posłów PiS, którzy Szydło autentycznie lubią i którzy nie chcą
słyszeć o konfliktach i politycznej kuchni przy Nowogrodzkiej.
Kaczyński poznał bliżej Szydło dopiero w 2015 r. i już wówczas
miał co do niej wątpliwości. Pogłoski o tym, że premierem zamiast niej może
zostać Piotr Gliński, nie wzięły się znikąd, ale prezes uznał ostatecznie, że
pominięcie oficjalnej kandydatki z kampanii nie spodoba się wyborcom.
Jednak już wiosną 2016 r. zaczęły się spekulacje o
słabnięciu Szydło. Kaczyński zaczął dyscyplinować premier, nakazywał jej
„przyspieszenie”. „Relacje z Beatą Szydło są dobre?” - niepokoili się bracia
Karnowscy z tygodnika „wSieci”, na co Kaczyński rzucił: „Pani premier na pewno
tym premierem chce być” oraz „Pani premier rządzi na własną odpowiedzialność”.
Jej rząd nazwał zaś „eksperymentem”.
Podobnych wypowiedzi było więcej - o „rozciągniętych taborach”,
„spowalnianiu decyzji”, „nieprzekazaniu kompetencji gospodarczych
Morawieckiemu”.
- Między Szydło a Kaczyńskim nie było chemii, ich rozmowy
były krótkie, żołnierskie. Prezes nie widział w niej intelektualnego partnera - mówi jeden z ministrów.
Kaczyński widział słabości instytucjonalne rządu, w którym
premier nie panowała nad silniejszymi od siebie politykami i który zaczął
przypominać federację księstewek. W przypadku konfliktów musiał wkraczać szef
PiS. - Projekt się wypalił, to po prostu czuć - oceniał kilka tygodni
temu poseł partii rządzącej.
Atutem Szydło były sondaże i przekonanie, że to dzięki niej
PiS ma wysokie notowania, ale coraz więcej ekspertów wskazywało, że efekt 500+
nie wystarczy na całą kadencję, a partia Kaczyńskiego na kolejne dwa lata
będzie potrzebowała nowego paliwa.
Decyzja o dymisji
zapadła późną wiosną 2017 r. Nie została wówczas wykonana, ale opinia
publiczna dostała wyraźny sygnał - na kongresie w Przysusze 1 lipca Szydło nie
została dopuszczona do głosu, a plany rządu przedstawił Morawiecki. To był
początek końca. Plotki o dymisji mnożyły się jak króliki; mówiło się o niej na
Forum Ekonomicznym w Krynicy we wrześniu i na rzeszowskim Kongresie 590 w
listopadzie, ale na wykonanie wyroku przyszło poczekać.
Być może odwlekła go premier, gdy w październiku na chwilę
przeszła do ofensywy - w dwóch wywiadach oświadczyła, że to ona podejmie
decyzje o zmianach w rządzie i że nie ma zamiaru odchodzić. Niezręcznie byłoby
ją wtedy odwołać, rekonstrukcja wyhamowała. Ale pod koniec listopada Szydło się
poddała. Tuż przed dymisją w wywiadzie w Radiu Maryja - mimo wsparcia słuchaczy - powiedziała z rezygnacją, że ufa
mądrości Kaczyńskiego i że najważniejszy jest program PiS, a nie jego
wykonawcy.
Dlaczego nie wkroczył Kaczyński
Szydło miał zastąpić sam prezes.
To był podstawowy scenariusz obowiązujący do połowy listopada. Pisała o tym
POLITYKA, „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek”, ale i media prorządowe. TVP zaczęła ocieplać wizerunek Kaczyńskiego, przedstawiając go
jako prawdziwego ojca 500+.
Na dwa dni przed dymisją Szydło ukazała się „Gazeta Polska”
z okładką „Dlaczego premier Jarosław Kaczyński”. W mediach panowała kakofonia,
będąca odbiciem chaosu w PiS.
„Kto zastąpi Szydło?
Nieoficjalnie: premierem będzie Morawiecki” donosiła gazeta.pl, by krótko potem prostować: „Nieoficjalnie: Morawiecki
jednak nie zastąpi Szydło”. Z kolei „Fakt” informował, że „Do zmiany premiera
nie dojdzie”.
Co się wtedy działo na zapleczu? Nawet współpracownicy
Kaczyńskiego przyznają, że nie wiedzą, dlaczego zmienił zdanie i nie został
premierem. Domysłów jest wiele, ale w gruncie
rzeczy się nie wykluczają; być
może żaden z powodów nie był wystarczający, ale ich kombinacja - już tak.
Hipoteza pierwsza, medyczna. - Poinformował nas, że to
przez kłopoty z nogą. Przeszedł badania, które wykluczyły poważne choroby, ale
kolano wymaga operacji albo kilkumiesięcznej intensywnej rehabilitacji -
mówi polityk z otoczenia prezesa. Szeregowy poseł PiS zwraca też uwagę na
metrykę: - Może zdecydował PESEL. Kaczyński ma 68 lat.
Hipoteza druga, unijna. - Najbliższe dwa lata będą stały
pod znakiem trudnych rozmów z Brukselą. Będziemy musieli dokonywać ustępstw,
których Kaczyński nie chciałby firmować swoim nazwiskiem - uważa nasz
rozmówca z rządu.
Hipoteza trzecia, sondażowa. - Prezes uznał, że jego
premierostwo byłoby zbyt dużym ryzykiem. Zadaniem Morawieckiego jest dowieźć
wysokie notowania partii do wyborów w 2019 r. i wówczas premierem mógłby zostać
Kaczyński, by dokończyć rewolucję - słyszymy od innego polityka.
Hipoteza czwarta, psychologiczna. - Kaczyński nie krył
się z niechęcią do tej posady. W2006 r. został premierem pod presją brata i źle
wspominał ten czas. Ta praca wiąże się z obowiązkami
biurokratyczno-dyplomatyczno-wizerunkowymi, których nie znosi i które zabierają
mnóstwo czasu - przypomina rozmówca POLITYKI.
Partia przyjęła decyzję prezesa z rozgoryczeniem. „Oczywiście,
wszyscy żałujemy” - podsumował w TVN24 Adam Lipiński.
Dlaczego awansował Morawiecki
Wicepremier był drugą opcją - po
Kaczyńskim - od początku kadencji. W kwietniu 2016 r. POLITYKA pisała - proszę
wybaczyć dłuższy cytat, ale zachował aktualność: „Gdyby Szydło musiała ustąpić,
Morawiecki byłby naturalnym zmiennikiem. Ma dobre relacje z Kaczyńskim, któremu
zaimponował, gdy odrzucił propozycję wejścia do rządu Donalda Tuska. Drugim
atutem jest polityczna słabość - wicepremier nie jest posłem, nie ma zaplecza
w partii ani Sejmie, więc nie byłby zagrożeniem dla prezesa. Trzeci atut to
możliwość poprawy wizerunku; Morawiecki ma opinię umiarkowanego, kompetentnego,
świetnie mówi po angielsku i zna wszystkich, których wypada znać”. Nasz rozmówca
przewidywał wówczas: „Jeśli menedżer porzuca fotel prezesa banku, to tylko po
to, żeby zagrać o całą pulę”.
Dziś PiS podaje rozmaite powody, dla których to były prezes
BZ WBK został premierem. Słyszymy o konieczności walki o klasę średnią, o elektorat centrowy, miejski, wykształcony;
słyszymy o konieczności przestawienia akcentu z programów socjalnych na
modernizację, reindustrializację i inwestycje państwowe jak Centralny Port
Komunikacyjny.
Istotnie, w sondażu zaufania do
polityków CBOS Morawiecki ma lepsze notowania od Szydło w kilku segmentach
elektoratu (w metropoliach, wśród osób z wyższym wykształceniem), ale te
argumenty są wtórne wobec ruchu prezesa. To dorabianie ideologii do decyzji;
mają uporządkować chaos w pisowskich głowach.
Kluczem do zrozumienia awansu Morawieckiego są jego relacje
z Kaczyńskim. Prezes widzi w nim pisowca przyszłości. - Nie nazywa go
następcą, ale tak go traktuje - uważa polityk z obozu władzy. Obaj panowie
spędzili wiele godzin na rozmowach o państwie,
gospodarce i historii. - Morawiecki to w oczach Kaczyńskiego mieszanka
idealna: konserwatysta, antykomunista, z ładną opozycyjną kartą, a zarazem
człowiek sukcesu, będący na bieżąco z myślą Zachodu, z licznymi znajomościami,
którego nie wstyd wysłać do Davos, Brukseli czy Waszyngtonu - ocenia nasz rozmówca.
Paradoks polega na tym, że Kaczyński musiał znaleźć kogoś
takiego poza swoim ugrupowaniem; przez ostatnie lata prezes robił wszystko, by
PiS był partią Suskiego, Jurgiela i Mazurek, a nie Dorna, Ujazdowskiego i
Morawieckiego.
- Kaczyński nie lubi PiS. Skroił go pod gust i na
podobieństwo wyborców, by zwyciężać, a nie wedle własnych upodobań - twierdzi polityk rządowy.
Z tego powodu nowy premier, choć
formalnie do PiS należy od półtora roku i zasiada w jego kierownictwie,
pozostaje w partii ciałem obcym. Bankster, doradca rządu Tuska, nagrywany w
Sowie i Przyjaciołach.
Morawiecki ma niezłe kontakty z tak zwaną grupą profesorską
- Ryszardem Legutką czy Zdzisławem Krasnodębskim, z wiceprezesami Lipińskim i
Joachimem Brudzińskim, ale nie ma niczego takiego jak „frakcja Morawieckiego w
PiS”. Jego zaplecze rządowo-spółkowe tworzą znajomi z czasów Solidarności
Walczącej, z BZ WBK, młodzi eksperci ściągnięci z prywatnych firm. Jego
zaplecze polityczne to z jednej strony ludzie Jarosława Gowina, a z drugiej -
maleńkie koło poselskie Wolni i Solidarni, kierowane przez jego ojca. W
polityce zachowuje się jak w korporacji, co nie zawsze jest atutem.
Jaki będzie rząd Morawieckiego
Nowy premier jest i silniejszy, i
słabszy od swej poprzedniczki. Silniejszy, bo ma większe wsparcie
Kaczyńskiego, a słabszy - bo nie budzi
entuzjazmu w partii. Rekonstrukcja została rozciągnięta w czasie - najpierw expose i wotum zaufania, a dopiero na początku roku odbędzie się
gruntowna przebudowa na poziomie ministerialnym. - Dzięki temu kolejne
zmiany odbędą się poza parlamentem. Wystarczy rozmowa Morawieckiego z
Kaczyńskim, podpis prezydenta i gotowe - tłumaczy polityk z otoczenia
prezesa.
Do stycznia wiele się może zmienić, ale z różnych źródeł
słyszymy podobną listę roszad. W MSZ Witolda Waszczykowskiego ma zastąpić
człowiek prezydenta Krzysztof Szczerski. Minister cyfryzacji Anny Streżyńskiej
nie zastąpi nikt, bo zniknie jej ministerstwo. Stanowiska najprawdopodobniej
stracą ministrowie: środowiska Jan Szyszko, rolnictwa Krzysztof Jurgiel oraz
infrastruktury Andrzej Adamczyk. Porządki nie ominą Kancelarii Premiera.
Pożegnał się już z dziennikarzami rzecznik rządu Rafał Bochenek, funkcje stracą
szefowa Kancelarii Beata Kempa (dostanie propozycję rządową), szefowa gabinetu
premiera Elżbieta Witek i szef Komitetu Stałego Henryk Kowalczyk (możliwe, że
zastąpi Jurgiela w rolnictwie). Wejścia do rządu odmówił Brudziński,
pochłonięty przygotowaniami partii do wyborów samorządowych.
Morawiecki ma mieć w miarę wolną rękę w obsadzie resortów
gospodarczych, zwłaszcza tych, którymi sam kierował. Z jego otoczenia dochodzą
sprzeczne informacje o Ministerstwie Finansów - niektórzy rozmówcy uważają, że
jako premier zachowa funkcję ministra, tak jak Jean Claude-Juncker kiedyś w
Luksemburgu. Ale słychać też kandydatury wiceministra Pawła Gruzy oraz
wieloletniego przyjaciela z Solidarności Walczącej i prezesa PKO BP Zbigniewa
Jagiełły.
Co do resortu rozwoju, to najpoważniejszym kandydatem jest wiceminister odpowiedzialny za środki unijne Jerzy
Kwieciński, mający w Brukseli opinię sprawnego technokraty; kontrkandydatką
wspieraną przez Gowina jest inna wiceminister z tego resortu Jadwiga
Emilewicz.
W kontekście resortu infrastruktury wymienia się zaś czasem
Mikołaja Wilda, pełnomocnika rządu do budowy Centralnego Portu
Komunikacyjnego, który ma dobre relacje zarówno z Morawieckim, jak i
Kaczyńskim.
Wymienieni ministrowie nie stanowią jednak dużego problemu
politycznego, choć zdymisjonowani (oraz podczepieni pod nich posłowie) mogą
psuć atmosferę w klubie. Największe polityczne rafy przed Morawieckim są inne:
Zbigniew Ziobro i Antoni Macierewicz.
Ziobro w sojuszu z Szydło rywalizował z Morawieckim od
początku kadencji. Trochę o spółki, a trochę dlatego, że obaj są z jednego
pokolenia, mają duże ambicje i odmienne wizje przyszłości prawicy. Tuż przed
nominacją Morawieckiego - o której minister sprawiedliwości dowiedział się
zresztą później niż inni - obaj politycy spotkali się i zawarli pakt o
nieagresji. To dlatego Morawiecki zapewnił w Radiu Maryja, że w rządzie
znajdzie się miejsce dla polityków Solidarnej Polski - Ziobry, Kempy czy
Patryka Jakiego. Na razie nie dojdzie do zmian w spółkach kontrolowanych przez
Ziobrę - Pekao, PZU czy Aliorze.
W zamian za to Ziobro nie będzie podgryzał premiera, korzystając
z wpływów w mediach takich jak wPolityce.pl czy „Sieci Prawdy”. - Trudno
powiedzieć, ile ten pakt przetrwa. Ziobro nie jest zagrożony dymisją, ale mocno
osłabł. To może prowadzić do nerwowych ruchów - ocenia wpływowy polityk
prawicy.
Pozostaje pytanie o rolę Szydło. Jeszcze nigdy w III RP
były premier nie wrócił do rządu w tej samej kadencji, zastąpiony przez
podwładnego. - Będzie miała sekretarkę, kierowcę, ochronę BOR oraz mnóstwo
czasu na występy w mediach i rozmowy z działaczami - wróży jeden z
ministrów, sugerując, że może przysporzyć kłopotów swojemu następcy.
Nie wiadomo wreszcie, co się stanie z Macierewiczem. Minister obrony ma marne relacje z Kaczyńskim i Morawieckim, a
jeszcze gorsze z prezydentem, ale pozostaje istotny dla części prawicowego
elektoratu i może liczyć na wsparcie „Gazety Polskiej ”. Znamienny był fakt,
że na godzinę przed uroczystością desygnacji premiera podległa Macierewiczowi
SKW zdecydowała o odebraniu dostępu do tajemnic wojskowych współpracownikowi
Andrzeja Dudy gen. Jarosławowi Kraszewskiemu. Dwaj rozmówcy POLITYKI z PiS i
partii zaprzyjaźnionej zgodnie uważają, że Macierewicz przetrwa rekonstrukcję
styczniową, ale nie dotrwa do końca kadencji.
PiS osłabnie?
Misja wyznaczona Morawieckiemu -
walka o klasę średnią i centrum - jest w najlepszym przypadku ekstremalnie
trudna. W dniu jego nominacji CBOS opublikował sondaż, w którym PiS stracił w
porównaniu z listopadem aż 4 pkt proc. To już drugi miesiąc spadków; wyborcy
partii Kaczyńskiego są zdezorientowani i podatni na demobilizację. W tych
warunkach trudno walczyć o nowy elektorat.
Po drugie, Morawiecki będzie miał niewielki wpływ na zasadniczą
agendę PiS. W dniu nominacji Sejm przegłosował ustawy sądownicze, wzmacniające
władzę wykonawczą i ustawodawczą kosztem sądów i wbrew konstytucji
przerywające kadencję I prezes Sądu Najwyższego. Trwają prace nad ordynacją
samorządową, a niewykluczone, że czeka nas jeszcze zmiana ordynacji sejmowej.
Po trzecie wreszcie, nowy premier musi się uwiarygodnić na
prawicy - w samym PiS i wśród jego wyborców. Nieprzypadkowo zaczął od wizyty w
Radiu Maryja, gdzie obiecywał „rechrystianizację Europy”. Ułatwi to życie
satyrykom, a nie marsz do centrum.
Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz