O siostrach Elżbiecie
i Krystynie Pawłowicz niektórzy mówią bracia Kurscy w spódnicach. Jak naprawdę
wyglądają te siostrzane relacje?
Kiedy
Krystyna ogłosiła na swoim Facebooku „Alarm! Zbliża się grudzień, ulubiony
miesiąc obcych dla organizowania przeciwko nam zamachów i puczów” , Elżbieta
na swoim profilu zaprosiła na wydarzenie „Stypa po Trybunale Konstytucyjnym”,
które miało przypomnieć, że TK został zawłaszczony przez PiS. Starsza o
półtora roku siostra jest posłanką PiS, młodsza nigdy nie należała do partii,
ale związała się z Komitetem Obrony Demokracji. Rok temu w marcu na marszu KOD
podeszła do Jarosława Kurskiego, wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” i, jak
zrelacjonował na Twitterze, przedstawiła się: „Nazywam się Pawłowicz. Jestem
siostrą Krystyny. Pan mnie rozumie”. On na to, że rozumie, bo ma brata Jacka,
który też związał się z obozem dzisiejszej władzy. Dziennikarze dopytywali
później posłankę PiS (a właściwie poseł, bo nie lubi żeńskiej formy), jak czuje
się z tym, że ma siostrę, która chodzi na marsze KOD. „Nie mam siostry,
przepraszam, ciągle mi tu ktoś wmawia” - odpowiedziała. Elżbieta Pawłowicz nie
czuje się tym stwierdzeniem urażona. Umówiły się, że nie będą nikomu o sobie wzajemnie opowiadać. Tłumaczy, że siostra, nie
przyznając się do niej, chciała - choć może trochę niefortunnie - uciąć ten
temat raz na zawsze.
Po jednej stronie
Elżbieta Pawłowicz pierwszy raz
zdecydowała się opowiedzieć o sobie w mediach. - Jesteśmy z Krystyną w
kontakcie, choć nie spędzamy razem świąt Bożego Narodzenia. Każda z nas trzyma
się swoich wartości. Krystyna ma swoje, a ja swoje, i obie mamy odwagę, aby
je głosić i ich bronić. Kiedy się spotykamy, to nigdy nie rozmawiamy o polityce
- mówi Elżbieta, na naszym spotkaniu ubrana w koszulkę z napisem „Konstytucja”.
Krystyna kilka dni temu złamała siostrzaną umowę. Wyznała dziennikarzom „Super
Expressu”: „Modlę się za moją siostrę. Przykro mi, żal mi jej. Jak
widzę ją z tymi ludźmi z KOD, jak oni się tarzają po ziemi, jak rozwalają barierki
przy Sejmie, to mi jest przykro i żal, wstyd. Żal, że w takim towarzystwie musi
się obracać. A do Kijowskiego apeluję: leniu śmierdzący, do roboty! Moja
siostra nie powinna pomagać temu leniowi. Wstydzę się za siostrę”. Elżbieta
mówi tylko tyle na ten temat: - Nie mam potrzeby rozmawiania z siostrą za
pośrednictwem mediów. Jestem wierna swoim wartościom. Zawsze stanę po stronie człowieka niesłusznie atakowanego. Tak szybko
niektórzy wydają sądy.
Kilka tygodni temu zorganizowała
internetową zbiórkę pieniędzy na Mateusza Kijowskiego, która rozsierdziła
także dawnych kolegów z KOD. Zebrała już ponad 30 tys. zł. Nic mu wcześniej
nie powiedziała, bo bała się, że się nie zgodzi, bo poczuje się upokorzony.
Ona sama odeszła z KOD, bo jej zdaniem nowy zarząd „sprzeniewierzył się swoim
wartościom” i niesłusznie osądził dawnego lidera. - To jest czas, kiedy
trzeba mu pomóc. Pomaganie ludziom w potrzebie to mój chrześcijański obowiązek.
Tego nauczyli mnie rodzice - mówi.
Dodaje, że ojciec Leon Pawłowicz przykazał też trójce swoich dzieci
(najstarszy Andrzej, później urodziła się Krystyna i najmłodsza Elżbieta), że
trzeba bronić tego, w co się wierzy. Elżbieta jest przekonana, że obie z
siostrą wyniosły z rodzinnego domu przywiązanie do wolności osobistej, odwagę i
patriotyzm. Choć inaczej je teraz pojmują. Ojciec pochodził z Dyneburga na
Łotwie, gdzie swego czasu osiedliła się duża grupa Polaków. Udzielał się w
polskim harcerstwie. Elżbieta zapamiętała, że prawie każdego wieczora w ich
dwupokojo- wym mieszkaniu w Ursusie, na obrzeżach Warszawy, mówił do nich po
łotewsku: „dobranoc moje kochane dzieci”. W czasie wojny związał się z
konspiracyjnymi oddziałami Armii Krajowej. Został zesłany do obozu
koncentracyjnego w Stutthofie. Uciekł z marszu śmierci podczas ewakuacji obozu
przez Niemców na początku 1945 r. i do końca życia mierzył się z traumą tamtego
czasu. - W domu śpiewało się pieśni patriotyczne, ojciec pokazywał nam
Polskę, a klimat tamtych dramatycznych czasów był bardzo obecny. To było we
mnie tak żywe, że do dziś nie oglądam żadnych filmów wojennych - zwierza
się Elżbieta.
Matka wojnę przeżyła w Łowiczu. Młodsza siostra wspomina, że kiedy w
podstawówce pani od historii opowiadała o Katyniu jako o zbrodni niemieckiej,
to ona wstawała i prostowała jej wersję - mówiła, że zrobili to Rosjanie. - Pamiętam,
jak nauczycielka w pewnym momencie wybiegła z klasy, a potem wróciła zapłakana
i powiedziała: „Ja wiem, jak było, ale ja muszę wam mówić tak, jak mówię”
- wspomina Elżbieta.
Matka zmarła trzy lata temu, ojciec kilkanaście lat wcześniej. Ona była
urzędniczką w Pruszkowie, on zajmował stanowiska administracyjne m.in. w
fabrykach Ursusa i Wedla. Leon Pawłowicz zaczął studiować prawo na
uniwersytecie w Rydze, ale zawierucha wojenna pokrzyżowała mu naukowe plany.
Córka Krystyna poszła w jego ślady, skończyła studia prawnicze, choć pierwszym
studenckim wyborem była filologia angielska, ale oblała egzaminy. Angielski nie
był też mocną stroną Elżbiety, bo nie zdała języka na egzaminach wstępnych na
wymarzoną od dziecka psychologię. Obie miały pasję do sportu. Krystyna opowiada
w wywiadach, że w podstawówce była w setce najlepszych polskich sprinterek.
Elżbieta natomiast ćwiczyła akrobatykę, należała do sekcji strzeleckiej i
jeździła na zawody, osiągając dobre wyniki. Kilka lat temu skończyła kurs krav magi.
Siostry mają rodowód solidarnościowy. Krystyna wykładała na UW najpierw
zarządzanie gospodarką narodową, później administracyjne prawo gospodarcze.
Choć miała krytyczny stosunek do reżimu komunistycznego, to nie była zaangażowaną
opozycjonistką. Aż do stanu wojennego, kiedy
zaczęła kolportować bibułę, w którą zaopatrzył ją prof. Lech Falandysz. Na zielonym przebitkowym papierze wypisane
były prześmiewcze wiersze o Stalinie. Przez te wiersze trafiła w lutym 1982 r.
na komendę MO w Pałacu Mostowskich. Szybko ją wypuścili, ale, jak mówiła
dziennikarzowi „Rzeczpospolitej”, tamten incydent z początku stanu wojennego
ukierunkował ją, zaczęła się mocniej interesować polityką. I stała się radykalna.
Na Wydziale Prawa UW m.in. dzięki Markowi Safjanowi i Lechowi Falandyszowi
był dostęp do ludzi opozycji. Dostała od nich propozycję pracy przy Okrągłym
Stole w grupie roboczej do spraw ustawy o zgromadzeniach.
W wydanej w 1989 r. przez Komitet Obywatelski książce „Okrągły Stół. Kto jest
kim” wydrukowano jej zdjęcie z krótkim biogramem: „Od 1980 do 1981 r. była
członkiem komisji zakładowej Solidarności na Wydziale Prawa i Administracji
UW”.
Elżbieta skończyła policealne studium handlu zagranicznego i zatrudniła
się w Centrali Handlu Zagranicznego, gdzie pracowała na stanowisku handlowca,
m.in. ustalała warunki kontraktów. Ona akurat przez swoje zaangażowanie opozycyjne
straciła pracę. - Zapisałam się do zakładowej Solidarności, byłam członkiem
Zarządu i dokładnie w dniu moich urodzin wyrzucili mnie z wilczym biletem z pracowniczo-moralną
oceną, która mniej więcej brzmiała tak: bezdzietna panna, która intensywnie
działa w Solidarności - opowiada.
Poszła do sądu pracy, bo, jak mówi, chciała dać ludziom przykład, że nie
wolno się bać i trzeba walczyć o swoje prawa. W sądzie broniła się sama, żeby
nikogo nie narażać, ale do dziś czuje wdzięczność i docenia to, że Krystyna wtedy za nią stanęła. - Przychodziła
na moje rozprawy, a razem z nią prof. Lech
Falandysz z jeszcze innym profesorem od prawa pracy. A rozprawę prowadziła
młoda sędzia, która była ich studentką. Oni nie musieli nic mówić, tylko na nią
patrzyli, a ona nie wytrzymała tej
presji i oddała sprawę innej doświadczonej sędzi. Elżbieta po roku wygrała proces, dostała odszkodowanie
równowartości dwóch pensji, ale nie wróciła do tamtej pracy. Znalazła posadę w
fabryce i stemplowała robotnikom kartki żywnościowe.
Rozstajne drogi
Po kilku miesiącach miała już
dosyć i wtedy przyszła propozycja pracy w Instytucie Psychiatrii i Neurologii
przy Sobieskiego w Warszawie. - Poszukiwano terapeutów zajęciowych. Ta
praca okazała się idealna dla mnie. Codziennie, przez dziewięć lat, spotykałam tu dorosłych ludzi pokonanych przez chorobę
psychiczną, nieszczęśliwych i często, z biegiem czasu, opuszczanych przez
najbliższą rodzinę. Najwytrwalsze były matki, które z każdym kolejnym nawrotem
choroby ich dorosłych już dzieci spędzały godziny w szpitalu. Pamiętam, że
niewielu chciało tu pracować. Ta praca była jednym z najważniejszych okresów
mojego życia - wspomina Elżbieta
Pawłowicz. Dodaje, że to właśnie dzięki temu jeszcze bardziej utwierdziła się
w przekonaniu, że każdemu należy się szacunek, niezależnie od tego, co robi, w
jakim jest stanie, jakie zajmuje stanowisko, jakie ma poglądy czy skąd pochodzi.
W tym samym czasie Krystyna zrobiła aplikację sędziowską, siedem lat
później obroniła doktorat. Na wydziale trzymała się z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Były jedynymi kobietami w Zakładzie Prawa Administracyjnego. W internecie
łatwo wyłowić wspólne zdjęcie obu pań. Obecna prezydent Warszawy pamięta
dobrze, kiedy fotograf zrobił ten kadr. Objęła właśnie prezesurę w NBP. Dziś
nie chce mówić o dawnej koleżance z uczelni. Pawłowicz opowiada w mediach, że
to jej Gronkiewicz-Waltz zawdzięcza to stanowisko. Pierwsze sejmowe głosowanie
przegrała i to ona wyprosiła u ówczesnego szefa Porozumienia Centrum Jarosława
Kaczyńskiego poparcie dla koleżanki. Kaczyński uważał wtedy, że
Gronkiewicz-Waltz, teoretyk prawa bankowego, nie poradzi sobie z praktycznym
zarządzaniem NBP.
Pawłowicz już wcześniej miała dobre kontakty z Jarosławem. Kiedy
Elżbieta zdecydowała się odejść ze szpitala, bo zarobki w służbie zdrowia były
bardzo niskie, to siostra przekazała jej propozycję pracy od Jarosława
Kaczyńskiego właśnie: - On szukał sekretarki, kogoś w rodzaju asystentki,
zaufanej osoby, która dostarczy pocztę z Sejmu, przygotuje projekty różnych
pism. Po godzinnej rozmowie przyjął mnie do pracy. Pamiętam, że zrobił na mnie
dobre wrażenie, merytorycznego, opanowanego, szarmanckiego mężczyzny, który po
swojemu szanuje kobiety.
W biurze PC przy pl. Unii Lubelskiej w Warszawie Elżbieta dobrze poznała
panią Barbarę: - Jedną z najbardziej profesjonalnych sekretarek, jakie znam
- dodaje. Do dziś jest sekretarką prezesa PiS, tą, która dzielnie strzeże
drzwi do jego gabinetu przy Nowogrodzkiej. Poznała także matkę braci
Kaczyńskich Jadwigę, dystyngowaną panią, która zawsze i o każdej porze mogła
wejść do gabinetu syna. Mówi, że jak na pasjonatkę psychologii przystało, z wielką
ciekawością przyglądała się ludziom, którzy przychodzili do Jarosława. - Jestem
wobec nich lojalna i nie chcę o nich opowiadać ani o tym napięciu, które tam
często panowało - tłumaczy Elżbieta. W 1992 r. przyjęła propozycję pracy
od prezes NBP Hanny Gronkiewicz-Waltz, która potrzebowała w swoim sekretariacie
zaufanej osoby. Elżbieta przepracowała tu prawie dwie kadencje pani prezes, a
po nadejściu Leszka Balcerowicza przeniosła się z sekretariatu do Departamentu
Bezpieczeństwa. W tym czasie skończyła studia - psychologię społeczną na SWPS
- już jako pięćdziesięciolatka, i dwa lata temu
przeszła na emeryturę. A to zbiegło się z przejęciem władzy przez PiS.
Tymczasem Krystyna coraz bardziej zacieśniała relacje z Jarosławem
Kaczyńskim. Najpierw w 2007 r. PiS rekomendował ją do Trybunału Stanu, a w 2011
r., realizując pomysł profesorsko-merytorycznego wzmocnienia PiS, Kaczyński
wciągnął ją na listy wyborcze. Pawłowicz została posłanką, choć zamysł prezesa
nie do końca się powiódł, bo Krystyna ze stateczną profesurą - z racji
specyficznego temperamentu - raczej się nie kojarzyła.
Kiedy pierwszy raz została posłanką, to odeszła z UW. Oficjalnie za
porozumieniem stron. Nieoficjalnie z powodu konfliktu z Gronkiewicz-Waltz,
wtedy już prezydentem stolicy (z PO), dodatkowo przełożoną Krystyny w Zakładzie
Administracyjnego Prawa Gospodarczego UW. Pawłowicz żaliła się, że szefowa
zabrała jej prawie wszystkie wykłady i ćwiczenia. Ale inni zapamiętali też, że
Pawłowicz chciała uniezależnić się od Gronkiewicz-Waltz, z której poglądami
nie było jej już po drodze, że grała na podzielenie Zakładu. Ale na UW też nie
umiała tworzyć koalicji na rzecz swoich spraw, jest solistką, nie buduje zaplecza,
również w partii. Dobrze to widać w ławach poselskich, rzadko ktoś się do niej
przysiada, kiedy obok jest pusty fotel.
Posłanka wyznała kiedyś
dziennikarzowi, że ma dobre wzorce, bo matka pochodzi z wielodzietnej
rodziny, było ich jedenaścioro. Ale Krystyna nigdy nie wyszła za mąż. Mówiła,
że wybrała życie samotne, przez co może strzec chrześcijańskich fundamentów.
Podobno nie pogodziła się z tym, że jej młodsza siostra Elżbieta rozwiodła się z mężem, z którym ma dwoje dorosłych już
dzieci.
Krystyna swoje życie zorganizowała wokół nauki, opieki nad rodzicami, a
po ich śmierci - wokół polityki. - Ja miałam dzieci, a Krystyna do końca
życia rodziców mieszkała z nimi. Jestem jej ogromnie wdzięczna za to, że
bardzo czule się nimi opiekowała. To był jej wybór i zasługuje na mój wielki
szacunek - mówi Elżbieta.
O rodzicach Krystyna nie mówi
inaczej - również w wywiadach - jak mamusia
i tatuś. Kiedy w lipcu tego roku ktoś oblał ich grób
czerwoną farbą, opublikowała na Facebooku ponad dwadzieścia zdjęć
dokumentujących ten akt wandalizmu. Elżbieta, razem ze swoimi przyjaciółmi,
przez kilka godzin wyczyściła grób.
Religijne inaczej
„Gazecie Wyborczej” Krystyna
mówiła, że kiedyś prezes PiS bardzo jej zaimponował, bo zauważył, że ona, tak jak
on sam, też zajmuje się chorą mamą. „Wyobraża pan sobie mnie, jak siedzę za stołem,
piję kawę i plotkuję?” - pytała retorycznie dziennikarza. Prezes też nie ma
czasu na takie przyziemne towarzyskie sprawy. W ogóle wiele między nimi jest
podobieństw i Krystyna lubi to podkreślać. Jest też dla niej autorytetem -
zaraz po rodzicach - więc nie ma co się dziwić, kiedy ostatnio w Sejmie
stwierdziła, że jeden zapis z ustaw sądowych jest „jaskrawie niezgodny z konstytucją”,
ale zagłosuje za nimi „z powodu umowy politycznej”. Elżbiecie wydaje się, że
ich ojciec miał poglądy polityczne zbliżone do niej, a matka do Krystyny.
Krystyna też - jak prezes - długo nosiła przy sobie najstarszy model
telefonu kmórkowego, nie ma prawa jazdy, a konto w banku założyła dopiero kilka
lat temu, kiedy nie chciano jej już wypłacać honorariów w gotówce. Dziś jest
jedną z najbardziej aktywnych posłanek na Facebooku.
Elżbieta także korzysta z mediów społecznościowych, przede wszystkim manifestując
tu swoje poparcie dla wartości demokratycznych. Pisze „wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem” lub „jestem gorszym
sortem”; relacjonuje swą aktywność przeciw nagannym postępkom władzy, a
czasami poda jakiś zabawny mem, np. z wizerunkiem Kaczyńskiego i podpisem:
„Wszystko czego nie lubię musi być zakazane!”.
Elżbieta pytana o to, co szczególnego łączy ją z siostrą: - Myślę, że
obie jesteśmy religijne, choć inaczej sobie tę religijność wyobrażamy i
inaczej wyrażamy. Jak mówi, ich ojciec stracił wiarę w obozie koncentracyjnym,
a ona była ochrzczona chyba jak miała 10 lat. Nie pamięta, kiedy rodzice
zanieśli do kościoła Krystynę. Monika Płatek, feministka, prawniczka, z którą
Krystyna pod koniec lat 70. przygotowywała się do aplikacji sędziowskiej,
pamięta, że jej ówczesna koleżanka była obojętna w sprawach wiary, a jej
poglądy były zbliżone do socjaldemokracji. Mówi, że wtedy Krystyna miała cięte
riposty i poczucie humoru, ale nigdy nieprzekreślające ludzi. Dziś potrafi
powiedzieć do posła w Sejmie „Spie...aj”, kiedyś o Annie Grodzkiej, że ma twarz boksera, a o swoich krytykach,
że to „przedstawiciele środowisk lewacko-genderowo-feministycznych znanych z
opluwania Kościoła”.
Dla Krystyny świat stał się
czarno-biały.
Elżbieta prawdziwe nawrócenie przeżyła w czasie komuny, kiedy pojechała
na pielgrzymkę do Medjugorje, z kilkoma dolarami w kieszeni i z paszportem cudem
wyrobionym w kilka dni. Tam bliżej poznały się z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
- Ja jestem konserwatystką i
katoliczką.
I to te wartości nakazują mi
pomagać i być odważną w sprawach, w które wierzę. Nakazują nie oceniać nikogo pochopnie
i pomagać innym, tak jak Mateuszowi Kijowskiemu. Ja nie chcę dzielić ludzi na
dwa wrogie obozy i skupiam się bardziej na tym, co może nas połączyć.
Dodaje, że z ich rodzinnego domu pamięta szacunek, z którym mówiło się
o mniejszościach. Matka opowiadała, że chodziła do
szkoły z dziewczynkami żydowskimi i że to były fantastyczne koleżanki.
Elżbieta pokazuje tomik wierszy księdza Jana Twardowskiego z dedykacją dla
niej. Był jej spowiednikiem. Praca magisterska Elżbiety nosiła tytuł: „Intensywność
postaw religijnych a sposoby radzenia sobie ze stresem”. - U wielu osób
obserwuję religijność zewnętrzną, instrumentalną, to znaczy, że usta są pełne
Boga, a co innego jest w sercu - zauważa.
Elżbieta opowiada, że z tej pielgrzymki do Medjugorje wróciła wyciszona,
że nie ma w niej nienawiści, nikogo nie odrzuca, ma dystans do wielu trudnych
sytuacji. Tak, ta sytuacja z Krystyną jest dla niej trudna, ale są przecież
siostrami, i ona też się za nią modli, tak jak siostra za nią.
Anna Dąbrowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz