Wiele
wskazuje na to, że PiS się dopiero rozkręca. Że przez dwa lata ustawiał grę po
to, aby teraz zacząć strzelać gole. 2018 r. powie nam dużo o dalszych zamiarach
rządzących i szansach opozycji.
W
2018 r., po długim czasie posuchy, odbędą się pierwsze od 2015 r. wybory,
prawdziwy sprawdzian siły politycznej skonfliktowanych stron. Ten realny
pojedynek może wiele zmienić. PiS wyraźnie się do próby szykuje - od zmiany
ordynacji po zmianę premiera.
Ale ta rywalizacja nie jest równa. Rządzący przejęli wszystkie
instytucje państwa, łącznie z tymi, które powinny pozostać w roli niezależnych
arbitrów, chroniących prawa politycznych mniejszości. Padły złudzenia, jakie
niektórzy łączyli z prezydentem Dudą, wyczerpuje się powoli potencjał ulicznych
protestów. Wraca czysta polityka: partie, kampania, programy, liderzy,
koalicje. Wybory są bezlitosne - to już nie debaty, seminaria, ideowe impresje,
ale konkrety. Albo jeszcze więcej dla władzy, albo coś dla jej przeciwników.
Jaki więc będzie ten 2018 r. dla polskiej polityki, jakie kryje zagadki? Kilka
z nich poniżej.
1 Kto wygra wybory samorządowe?
To jedyne wybory, w których często nie ma oczywistego, jednego
zwycięzcy, i to jest
pewna szansa dla opozycji. Gdyby liczyć jako
miarodajne poparcie dla partii w wyborach do sejmików wojewódzkich, to
pierwsze głosowanie, które po paśmie sukcesów Platforma przegrała z PiS, odbyło
się już w 2014 r., a nie rok później. Jednak wówczas powstały koalicje
Platformy z PSL i utrzymały władzę w 15 z 16 województw. Jak się przewiduje, po
wyborach w 2018 r. PiS odbierze z tej puli przynajmniej kilka województw
i to przy dobrym wyniku dawnego koalicjanta
Platformy, czyli PSL. Jednak przy tak marnych dla opozycji sondażach jak dotychczas
i posypaniu się partii ludowców klęska może być dużo większa. Zwłaszcza jeśli w
PSL rozpocznie się rozliczanie prezesa Kosiniaka-Kamysza, nastąpi zmiana
przywództwa, a nowy szef ludowców spróbuje dogadać się z PiS. Porażkę w
sejmikach można częściowo przykryć sukcesami w dużych miastach. Jeżeli kandydaci
na prezydentów forsowani przez PiS nie wygrają w żadnym mieście z wielkiej
szóstki - Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku, Łodzi - to partia
Kaczyńskiego nie będzie mogła przedstawiać wyborów jako sukcesu. Z drugiej
strony, jeśli Platforma utrzyma np. Warszawę, Gdańsk, Łódź,
część mniejszych miast i kilka województw, może ogłosić umiarkowane zwycięstwo.
I Schetyna utrzyma przywództwo. Niemniej na razie perspektywa wyborów
samorządowych nie wygląda dla opozycji dobrze. Zwłaszcza że PiS w swoim
przekazie wyraźnie stawia na prowincję, małe wspólnoty, regionalną tożsamość, a
przeciw „lokalnym elitom”. Z drugiej strony kilka wyborów uzupełniających w
małych miastach, jakie odbyły się w ostatnich miesiącach, kandydaci PiS
przegrali, czasami dotkliwie. Między takimi obawami i nadziejami zatem będzie
się opozycja kołatała aż do dnia wyborów.
2 Jak PiS
wybrnie ze Smoleńska?
Na kwiecień 2018 r. prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział ostateczny
finał kwestii smoleńskiej. Mają powstać dwa pomniki - Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy, ale przede wszystkim
„ma się wreszcie okazać”, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 r. Budowa pomników
zapewne nadal będzie przedmiotem konfliktu między władzą centralną a warszawskim
ratuszem, ale to dla PiS kłopot mniejszy, bo jest i większy. Szef MON Antoni
Macierewicz zapowiedział, że podkomisja ds. badania przyczyn katastrofy jednak
doszła do przełomowych wniosków i je przedstawi „na wiosnę”. Wynika z nich, że
katastrofa - jak stwierdził Macierewicz - „nie była wypadkiem” i że na pewno
były wybuchy. Już sam fakt, że z tymi odkryciami Macierewicz chce czekać do
rocznicy katastrofy, nie brzmi dla Jarosława Kaczyńskiego zachęcająco.
Prezes PiS stanie wtedy przed trudnym wyborem. Czy uznać wnioski
podkomisji za w miarę prawdziwe, z pełną świadomością, że trzeba się ich
będzie potem trzymać, a premier Morawiecki będzie za nie świecił oczami za
granicą? Czy też zignorować ustalenia Macierewicza i pozostać przy wariancie,
jaki - robiąc sobie bezpieczną furtkę - sam przedstawił podczas jednej z
jesiennych miesięcznic, czyli że prawdy o Smoleńsku być może nigdy nie uda się
ustalić. Ta druga wersja, choć wygodniejsza, byłaby jednak jakąś kapitulacją
wobec oczekiwań najtwardszego elektoratu. Może więc będzie tak, jak to często
się dzieje w przypadku decyzji Kaczyńskiego, że podejmie ją w bieżącej
sytuacji, patrząc, co konkretnie w kwietniu bardziej mu się opłaci. Zawsze
kiedy polityczna sytuacja staje się napięta, a sondaże się pogarszają,
Kaczyński zwraca się do żelaznych wyborców, bez względu na konsekwencje, bo
instynktownie czuje, że to jest kwestia przetrwania. Kiedy jest lepiej, prezes
PiS robi gesty w kierunku centrum, jak wtedy, kiedy zastąpił Beatę Szydło
Mateuszem Morawieckim na funkcji premiera. Zapewne tak samo stanie się w
przypadku decyzji o wyborze przyczyn katastrofy smoleńskiej.
3 Co z
referendum konstytucyjnym
Kiedy w maju 2017 r. prezydent Duda ogłosił zamiar zorganizowania w
100-lecie niepodległości konstytucyjnego referendum, już wtedy w PiS nie
wyczuwało się, łagodnie mówiąc, entuzjazmu. Potem przyszły lipcowe weta w
sprawie ustaw sądowych i całe zamieszanie wokół „zdrady prezydenta”. Atmosfera
jeszcze bardziej się popsuła i już chyba nigdy nie powróci do stanu
wyjściowego. Poza tym referendum w sprawie nowej konstytucji w istocie nie jest
PiS do niczego potrzebne. Po przejęciu i degradacji Trybunału Konstytucyjnego
ustawa zasadnicza z 1997 r. przestała być dla partii rządzącej jakimkolwiek
problemem. Konstytucyjny projekt PiS sprzed kilku lat natomiast (najlepiej
oddający myślenie tej partii na temat państwa, prawa i obywateli) co prawda nie
ma na razie szans na uchwalenie, ale może kiedyś, np. po wyborach w 2019 r.,
będzie do tego okazja. Dlatego inicjatywa prezydenta jawi się z perspektywy
Kaczyńskiego jako, używając starego powiedzenia, wtrącanie się między wódkę a
zakąskę.
Oficjalnie wyrażona opinia społeczna w najważniejszych kwestiach
państwa mogłaby PiS związać ręce w momencie, kiedy pojawiłaby się sposobność
uchwalenia tego pierwotnego, „tożsamościowego” projektu. Oczywiście PiS może
znaleźć potem wiele pretekstów, aby nie uwzględniać referendalnej opinii, gdyż
standardy prawne i tak przestały obowiązywać. Niemniej to referendum
pozostawałoby w głowach wyborców jak wyrzut sumienia i nieformalnie, podskórnie
delegitymizowałoby poczynania władzy. Dlatego Kaczyński ma z tym problem.
Znowu wiele będzie zależało od sytuacji w 2018 r. Na referendum musi się
zgodzić zdominowany przez PiS Senat. Jeśli Duda
da się do tego czasu zupełnie spacyfikować, to Kaczyński może mu narzucić kilka
niegroźnych, wypranych z głębszej treści, pytań referendalnych, na które
odpowiedzi da się różnie, w zależności od potrzeb, zinterpretować. Jeśli zaś
prezydent będzie się stawiał, można go ogłosić ostatecznie wrogiem (w zapasie
jest „nasza” Beata Szydło) i nie zgodzić się na referendum jako bezsensowne w
sytuacji, kiedy i tak nie ma politycznego momentu do uchwalenia nowej ustawy
zasadniczej.
Duda znajduje się na wyraźnie słabszej pozycji negocjacyjnej, bo już
kilka razy ogłosił, z charakterystyczną dla siebie emfazą, że referendum się
odbędzie. Jeśli tak się nie stanie, wyjdzie po raz kolejny na kompletnie
niepoważną figurę. Dlatego PiS ma go w tej sprawie w garści i bardzo
prawdopodobne, że już teraz ta karta jest rozgrywana w pakiecie z sądami,
Macierewiczem i ordynacją wyborczą.
4 Opozycja się zjednoczy?
Intuicyjna odpowiedź na tę zagadkę brzmi: nie. I to mimo dość trafnej
opinii, że jeżeli opozycja wciąż głosi tezę o zagrożeniu dla podstaw demokracji
w Polsce ze strony PiS, to zjednoczenie, ponad wszelkimi programowymi
różnicami, wydaje się dla zwolenników demokracji jedyną logiczną opcją. Zatem
jeśli się nie jednoczą, to widocznie zagrożenie nie jest aż takie duże.
Zwłaszcza że - jak pokazują niektóre sondaże - twór o nazwie „zjednoczona
opozycja” uzyskuje wyraźnie lepsze wyniki niż suma obecnych notowań
antypisowskich partii.
Problemem jest jednak to, że przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r.
są jeszcze wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego. Platforma,
Nowoczesna, PSL i szczątkowa lewica traktują te elekcje jako sposobność do
wywalczenia lepszej pozycji przetargowej przed próbą główną. Nie chcą już teraz
wyprzedawać aktywów w nadziei, że nabiorą one jeszcze wartości. Przypomina to
trochę biznesową strategię firm przed spodziewaną fuzją. Pojawiają się
propozycje recept na przełamanie tego klinczu. Grzegorz Schetyna stwierdził, że
zgodziłby się na nową nazwę dla „zjednoczonej opozycji”, chce wspólnego z
Nowoczesną parlamentarnego prezydium. Marek Borowski, niezależny senator,
zaproponował, aby każda partia składowa opozycyjnej koalicji miała ten sam numer
na liście wyborczej. Jest też pomysł na prawybory w opozycji, które zdecydują,
jak zostaną obsadzone miejsca na listach, ale to bardzo trudne technicznie.
Prof. Radosław Markowski sugeruje, aby zawrzeć koalicję z jednym
tylko zadaniem - odsunięcia PiS od władzy, bez potrzeby uzgadniania
programowych szczegółów, ale z zaakceptowanym założeniem, że półtora roku po
wyborach w 2019 r. odbędą się kolejne, przedterminowe, do których każdy pójdzie
już pod własnym szyldem, a wcześniej doprowadzi się demokratyczny system do
stanu sprzed dewastacji, jakiej dokonał PiS. Pomysł Markowskiego, choć efektowny,
zawiera oczywiste niebezpieczeństwo: może nie być większości potrzebnej do
skrócenia kadencji Sejmu, bo PiS wciąż przecież, nawet jeśli trochę słabszy,
pozostanie w grze. A jeżeli nie będzie wcześniejszych wyborów, to antypisowi
koalicjanci mogą się tak pokłócić o wszystko, że wyborcy potem dadzą PiS
większość konstytucyjną. Niemniej widać dojrzewającą myśl, że bez zjednoczenia
nie da się pokonać Kaczyńskiego, przyznają to ostatnio także politycy
najsilniejszej Platformy. Liderzy opozycji chyba powoli zauważają, że chociaż
odpowiadają przede wszystkim za swoje partie, trochę jak za zakłady pracy -
czyli muszą zapewnić pieniądze, etaty, miejsca na listach, sejmowe mandaty
przynajmniej dla najbliższych kolegów - to bez
pokonania PiS cały ten polityczny interes nie ma przyszłości. 2018 r. pokaże,
który trend weźmie górę, i będzie to zapowiedź na decydujący 2019 r.
5 Czy PiS
zacznie spadać poparcie?
Niedawny sondaż POLITYKI pokazał, że wśród polskich wyborców ścierają
się dwa żywioły, polityczny i socjalny. To, co PiS robi z państwem i jego
instytucjami, zniechęca Polaków do tej partii, ale kwestie ekonomiczno-socjalne
łagodzą ten krytycyzm. Sięgające ponad 40 proc. poparcie dla ugrupowania
Kaczyńskiego świadczy o tym, że lęk przed
utratą socjalu i efektów dobrej gospodarczej koniunktury, która kojarzy się z
czasami PiS (choć to trend światowy), jest nadal większy niż obawy o ustrój
państwa i stan obywatelskich swobód.
PiS wciąż nie osiąga dawnych pułapów Platformy, które w dobrych czasach
dochodziły do niemal 60 proc. poparcia. Ale nawet przy rekordach Platformy PiS
nie spadał poniżej 20 proc., miał stały, bardzo wierny elektorat, który od
pewnego momentu zaczął rosnąć w kierunku politycznego centrum. Świadczy to, że
także i teraz kluczowe są - niezależnie od
notowań władzy - samodzielne wzrosty sondażowe opozycji. Nic nie jest w stanie
wzruszyć dobrego samopoczucia rządzących, żadne demonstracje i najostrzejsze
sejmowe wystąpienia, tak jak zmniejszanie się dystansu w sondażach. Tak się
stało wiosną 2017 r., kiedy kilka razy Platforma zrównała się z PiS. Wciąż
najlepszym sposobem na walkę z obozem władzy są nie marsze i protesty, ale
deklarowanie poparcia dla którejkolwiek partii opozycyjnej.
W 2018 r. PiS chce wreszcie odpalić program Mieszkanie plus, jednak nie
będzie on tak powszechny jak 500 plus, sprawa jest o wiele trudniejsza, świadczy o tym także zwłoka w jego
realizacji; będą wymogi, kryteria, to nie to samo. Dotychczasowe programy
socjalne trochę spowszedniały. Być może wyborcy zaspokoją już swoje
najpilniejsze potrzeby, nie będą się spodziewać nowych świadczeń (w polityce
nie ma wdzięczności, są tylko oczekiwania) i zwrócą
większą uwagę na potrzeby „luksusowe”, czyli reguły demokratycznego państwa
prawa. Warunek jest jeden: opozycja musi wiarygodnie przekonać ludzi, że to, co
już mają, jest pewne, a doda do tego standardy normalnego europejskiego kraju.
Naturalnie zawsze może stać się „coś”, co nagle wywróci władzę, ale liczenie
tylko na to byłoby dla opozycji zgubne. Jeśli wierzy ona w sukces w wyborach w
2019 r., to musi się on solidnie zacząć w 2018 r.
6 Jak przebiegną obchody 100-lecia niepodległości?
To ma być wielkie święto PiS, podparte 200 mln zł przeznaczonych na
obchody z budżetu państwa, a ta kwota prawdopodobnie się powiększy; zresztą
miliard dla mediów rządowych też zapewne obejmie ten fragment polityki
historycznej rządu. Już teraz trwa opowieść prowadząca od Piłsudskiego i
Dmowskiego wprost do pisowskiej prawicy, jako naturalnej spadkobierczyni niepodległościowej
tradycji. 100-lecie jest planowane jako swego rodzaju „odnowienie ślubowania”;
w tej opowieści historia zatoczyła koło i Rzeczpospolita, po wielu okresach
przejściowych (PRL, III RP w tym rządy Platformy), na nowo się odradza.
Ale PiS ma z tą rocznicą swoje problemy. Pierwszy, co zrobić z corocznym
Marszem Niepodległości, który swoim rozmachem, a na 100-lecie może to być grubo
ponad 100 tys. uczestników, może przykryć oficjalne państwowe obchody.
Rasistowskie hasła i banery byłyby w tej sytuacji skandalem, bo uwaga zagranicznych
mediów będzie w 2018 r. na pewno znacznie większa niż ostatniego 11 listopada,
a już wtedy była stanowcza reakcja. Zakazać marszu się nie da, skoro wcześniej
się go chwaliło. Przejąć też będzie trudno, bo organizujący od lat marsz
narodowcy już są mocno poirytowani „napaściami” polityków PiS, które polegały
na niewyraźnych sugestiach, że niektóre hasła na ostatnim marszu były nieco
kontrowersyjne. Niewykluczone więc, że PiS będzie się musiał z narodowcami
dogadać na zasadzie, że włączą marsz do oficjalnego grafika obchodów, może
wesprą go organizacyjnie i finansowo, ale pod warunkiem, że MSW przejrzy
wcześniej treść haseł, a może i listę narodowych aktywistów.
I drugi problem. Kancelaria Prezydenta już zapowiedziała, że zaproszenia
na główne obchody zostaną wystosowane, jak to się działo dotychczas, do
wszystkich byłych prezydentów i premierów. Może więc pojawić się Donald Tusk,
Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i inni, których - łagodnie mówiąc - do
patriotycznej rodziny PiS nie zalicza. Sprawi to zasadniczy kłopot Jarosławowi
Kaczyńskiemu, który może nie chcieć występować na trybunie honorowej z tymi
postaciami. Wyjazd do Krakowa, co do tej pory stosował, w tak okrągłą rocznicę
wyglądałby dziwnie i nie broniłby się w opinii publicznej.
Może więc ostatnie ruchy rządu wokół objęcia „opieką” placu Defilad to
zapowiedź planów PiS, aby przejąć obchody albo przynajmniej ich znaczącą część
z rąk prezydenta Dudy. Wiele wskazuje, że Kaczyński, zwłaszcza jeśli będzie
wtedy premierem - a można brać to pod uwagę, bo nie wiadomo, na jak długo jest
Morawiecki - zechce mieć własną imprezę, na
której niechcianych gości nie będzie. Możemy więc oglądać rozgrywki, których
celem będzie zrobienie z Kaczyńskiego nowego Piłsudskiego, zmarginalizowanie
prezydenta Dudy i tuszowanie faktu istnienia innych zasłużonych historycznie
osób. I to wszystko na żywo pokaże telewizja rządowa, z odpowiednimi paskami u
dołu ekranu. Opozycja już dzisiaj zatem powinna pomyśleć o zorganizowaniu
efektownych alternatywnych obchodów. Ale zarazem nie rezygnować z uczestnictwa
przy państwowym stole, bo państwo to również opozycja, a taka rocznica
pozostaje w annałach na dekady.
7 Czy Unia Europejska nałoży sankcje?
Do tej pory w kwestii Unii Europejskiej partia Kaczyńskiego stosowała
zasadę zwaną „win-win” - że zawsze się wygrywa. Kiedy Unia daje pieniądze, to
po prostu wywiązuje się z obowiązku rekompensaty za polskie moralno-historyczne
straty, a ponadto świadczy to o skuteczności patriotycznego rządu. A jeśli nie
daje, to znaczy, że podpuszczone przez krajową opozycję europejskie, lewackie
elity, realizujące program kulturowej rewolucji, atakują zdrową, pielęgnującą
tradycyjne wartości Polskę. To prosty i skuteczny marketingowo skrypt.
Świadczą o tym niewyraźne reakcje opozycji, która nie bardzo wie, co z tym
zrobić - podobnie jak w kwestii uchodźców.
Jednak uruchomienie przez Komisję Europejską artykułu 7 Traktatu
europejskiego zmienia sytuację. Bo o ile PiS nie przejmuje się słownymi
upomnieniami ze strony Unii czy Komisji Weneckiej, wręcz przeciwnie - używa
ich jako instrumentu w polityce wewnętrznej, o tyle jednak obawia się sankcji
finansowych, czyli wyraźnego zmniejszenia kwot w następnym unijnym budżecie. A
rozpoczęcie procedury wobec Polski może prowadzić do sankcji. I chociaż wciąż
argumentem jest, że Węgry nie pozwolą na ich wprowadzenie, to absolutnej
pewności, po głosowaniu w sprawie Tuska na wiosnę, nie ma: wystarczy, że Orban
się wstrzyma. A redukcja np. dopłat do rolnictwa czy choćby tylko taka groźba
byłaby dla obozu władzy, zwłaszcza w roku wyborów samorządowych, katastrofą.
Wpływowy polityk PiS Jarosław Sellin, zaraz po decyzji o wymianie Szydło na
Morawieckiego, powiedział w wywiadzie, że właśnie fundusze europejskie i
dopłaty do rolnictwa były jedną z przesłanek zmiany na stanowisku szefa rządu.
Na razie skutek okazał się przeciwny, a w ciągu trzech miesięcy, bo tyle dała
KE Polsce na zmianę ustaw dotyczących sądów, może się rozstrzygnąć, czy PiS
chce pójść na jakiś kompromis, czy zdecyduje się iść w zaparte bez względu na
konsekwencje.
PiS wyznaczył sobie grupy społeczne, których nie zamierza pozyskiwać do
swoich politycznych planów, jako „nieprzekonywalne”: wielkomiejską klasę
średnią, zawodowe elity itp. Dlatego postanowił te grupy eksploatować
finansowo, czego przykładem ostatnie
zwiększenie dla nich obciążeń emerytalnych. Ale rolnicy to dla obecnej władzy
tlen, bez którego sobie nie poradzi, bo świadomie postawiła na prowincję,
wspólnotowość i lokalność. Eksperci mówią o niezadowoleniu na wsi z powodu
epidemii afrykańskiego pomoru świń czy nieregularnego wypłacania dopłat.
Nastroje się pogarszają. Politycy opozycji mawiają, że najbardziej obawiają
się, że chłopi obwiniliby o sankcje właśnie opozycyjnych europosłów. Jednak
PiS obawia się bardziej. Przez całe lata od 2004 r., czyli od czasu akcesu
Polski do Unii, nie było zagrożenia sankcjami, pojawiło się dopiero za rządów
ekipy Kaczyńskiego. Rolnicy nie widzą żadnych wymiernych korzyści z polityki
„wstawania z kolan”, za to mogą dostrzec, a może już dostrzegają, zagrożenia.
Ostatnie sondaże pokazywały pewną zwyżkę notowań PSL. To wzbudziło na
Nowogrodzkiej duży niepokój. W teren ma ruszyć znowu Kaczyński, zapewne także
Szydło. Ale pytanie, kto pojedzie przekonywać Unię?
8 Czy PiS zacznie aresztowania swoich politycznych
przeciwników i wytoczy im procesy?
Do tej pory władza nęka, wzywa na przesłuchania, zakłada sprawy, ostrzega,
nachodzi w domach, krytykuje (łagodnie mówiąc) w rządowych mediach. Nie
wiadomo, jak będzie dalej. Wydaje się, że strzelba zawieszona na ścianie w
końcu musi wystrzelić. Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego i prokuratury,
zmiana regulacji dotyczących służb specjalnych i ich dofinansowanie, atak na
rzecznika praw obywatelskich i niezależne organizacje pozarządowe, kontrola
nad sądownictwem wszystkich szczebli i procedurami wyborczymi, wskazywałyby na
przygotowania do jakieś wielkiej operacji. Możliwości są dwie. Albo Kaczyński
postanowił rzeczywiście rozprawić się z opozycją i za pomocą Kodeksu karnego
oraz całego aparatu władzy „szukać dojścia” do Platformy, Nowoczesnej czy PSL,
albo też karabiny są ustawione, ale wciąż nieuzbrojone i funkcjonują jako
nieustająca groźba (jeśli wystarczy zastraszenie). Ostateczna decyzja może
zapaść pod wpływem bieżącej sytuacji, sondaży, relacji w obozie władzy,
potrzeby zadowolenia twardego elektoratu. Może właśnie w 2018 r.?
W tym nadchodzącym roku jeszcze jedna strzelba może wypalić.
Narastająca brutalizacja życia politycznego, arogancja i ostentacja władzy
wzmacnia frustracje społeczne, pogłębia poczucie bezsilności i beznadziei. A z
takiego stanu łatwo przechodzi się do jakiegoś wybuchu, do straceńczych czynów
i gestów, na które druga strona jak gdyby czeka, sama pozostając w stanie
wrzenia. Czy ktokolwiek, choćby ludzie Kościoła, będzie gotowy tym zagrożeniom
się przeciwstawić, przeciwdziałać scenariuszowi jakiejś tragedii? To może
najbardziej dramatyczna zagadka 2018 r.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz