niedziela, 10 września 2017

Brzytwa Błaszczaka



Dezubekizacja według PiS to golenie do gołej skóry. Ma boleć. Mniejsza, kogo i dlaczego.

Piotr Pytlakowski

Wojciech Raczuk, były mi­licjant z Białej Podlaskiej, który ani jednego dnia nie przepracował w Służbie Bezpieczeństwa, z pisma Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA dowiedział się, że podjęto decyzję obniża­jącą jego rentę inwalidzką. Dotychczas do­stawał nieco ponad 2 tys. zł, od 1 paździer­nika jego renta wyniesie 854 zł na rękę.
- Opłaty za mieszkanie i leki wynoszą ok. 800 zł - mówi. - Nie wiem, jak za 54 zł mam przeżyć miesiąc.
   Marian L. dostał nowe wyliczenie re­sortowej emerytury. Z prawie 4 tys. zł spadnie mu do 1,7 tys. zł. Nie był w SB, ale pod koniec lat 80. skończył kilkumie­sięczny kurs organizowany w Legionowie przez Wyższą Szkołę Oficerską. Do 2007 r. był policjantem.
   1 października wchodzi w życie tzw. ustawa dezubekizacyjna (o zmianie ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym funk­cjonariuszy policji i służb specjalnych oraz ich rodzin). Dotyczy osób, które zaczynały
służbę w czasach PRL i, jak określono: peł­niły ją „na rzecz totalitarnego państwa”. Uchwalono ją 16 grudnia 2016 r. podczas słynnej już nocy, kiedy marszałek Kuchciński przeniósł obrady do Sali Kolumnowej, gdzie nie wpuszczono części posłów opo­zycji. Wszystko odbywało się w pośpiechu, głosowania nie poprzedzono konsultacja­mi, zamarkowano debatę. Przepchnięto przepisy wadliwe i według wielu prawni­ków niezgodne z konstytucją.

Dezubekizacja dla 50 tys.
Zgodnie z ustawą obniżono do najniż­szego wymiaru emerytury i renty tych, którzy przepracowali w Służbie Bezpie­czeństwa PRL całe dorosłe życie, ale też tych, którzy u schyłku PRL zaledwie otar­li się o SB, przeszli weryfikację i w III RP byli funkcjonariuszami policji czy UOP/ ABW. Ustawa obejmuje też absolwentów i studentów WSO w Legionowie kształ­cącej kadry dla SB, a nawet uczestników kursów organizowanych przez legionowską szkołę. Tnie równo. Tyle samo - czyli 1,7 tys. zł - emerytury dostanie posterunkowy z wiejskiego komisa­riatu i były komendant główny policji.
Taka sama renta inwalidzka i rodzinna - 854 zł - przypadnie osobom przewlekle chorym oraz żonom lub dzieciom zmar­łych funkcjonariuszy, także tych, którzy polegli z rąk bandytów.
   Współautor ustawy Mariusz Błaszczak, minister spraw wewnętrznych i administracji, oszacował, że tzw. regu­lacje emerytalne (czytaj: obniżki) obejmą ok. 32 tys. osób. - To nieprawda - mówi Zdzisław Czarnecki, szef Federacji Sto­warzyszeń Służb Mundurowych RP. - Nie uwzględnił między innymi pobierających renty rodzinne. Wyliczyliśmy, że ustawa uderzy w co najmniej 50 tys. osób.
   Dotyczy nie tylko byłych esbeków, ale też funkcjonariuszy BOR, Straży Gra­nicznej, Państwowej Straży Pożarnej, Żandarmerii Wojskowej (dawniej WSW), pracowników pionu wywiadu i kontrwy­wiadu, łączności i techniki MSW i wszyst­kich służb resortu wykonujących zadania m.in. dla SB, np. departament PESEL czy Zakład Konstrukcji Sprzętu Operacyjnego. A także byłych milicjantów nadzorujących administracyjnie lokalne piony SB, w tym komendantów wojewódzkich MO i część ich zastępców. Lista jest długa, liczy kilka­dziesiąt pozycji.
   Ofiarą tak pomyślanej dezubekizacji zostanie prawdopodobnie generał policji Jerzy Stańczyk, jeden z najbardziej cenio­nych szefów policji w III RP. Był komen­dantem wojewódzkim w Szczecinie i War­szawie, a w latach 1995-97 komendantem głównym. Teraz dotknie go kara, bo w la­tach 80. był zastępcą szefa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych (w Kielcach i Szczecinie). Jego emerytura zostanie zre­dukowana do 1,7 tys. zł.
   Propagandowo akcję obniżania eme­rytur esbeckim oprawcom - jak ich na­zwano - przeprowadzono wzorcowo. PiS szedł do wyborów z taką obietnicą i teraz ją spełnia. Elektoratowi konsekwencja rządzącej partii bardzo się podoba, tym bardziej że esbek to przecież synonim zła. Odebranie nadmiernych przywile­jów oprawcom to postulat słuszny. Jest tylko jeden warunek - o tym, kto był oprawcą, nie decyduje elektorat PiS ani minister spraw wewnętrznych. To po­winna być wyłącznie decyzja sądu, ale tak nie jest w tym przypadku. Teraz rolę sądu powierzono IPN, który z automatu wyszukuje w archiwach wszystkich pod­padających pod ustawę.

Zabójcy górą
W Służbie Bezpieczeństwa w 1989 r. pra­cowało ok. 24 tys. funkcjonariuszy. Prawie połowa z nich pozytywnie przeszła wery­fikację (nie stwierdzono, że byli, jako się rzekło, oprawcami) i zasiliła UOP policję, Straż Graniczną i inne służby państwowe. Państwo zawarło z nimi umowę, która gwarantowała, że nie spotka ich retorsja działająca wstecz. Mają pracować zgodnie z regułami, a w zamian będą wynagradzani według ustalonych stawek, a potem pobie­rać emeryturę zgodną z taryfikatorem.
   Nie tylko PiS złamał umowę, bo te warun­ki były już wcześniej zmieniane. W 1994 r. zmniejszono pełną emeryturę funkcjona­riuszy ze 100 do 75 proc. W 2009 r. koalicja PO-PSL przy poparciu PiS uchwaliła zmia­nę ustawy, obniżając wysokość emerytur funkcjonariuszom i żołnierzom aparatu bezpieczeństwa PRL służącym do 1990 r. z 2,6 proc. za każdy rok służby do 0,7 proc. Wysokość średniej emerytury wypłacanej z ZER MSWiA wynosiła wówczas 2870 zł, a dla osób, którym obniżono emeryturę ustawą z 2009 r., spadła do 2125 zł.
   Ustawa dezubekizacyjna z 2016 r. wpro­wadziła stawkę 0,0 proc. za każdy rok prze­pracowany w SB do 1990 r. i 2,6 proc. za lata następne, ale w sumie funkcjonariusze nie mogą pobierać więcej niż 1700 zł.
   Były wiceminister spraw wewnętrznych gen. Adam Rapacki zauważa, że przestęp­com, w tym na przykład zabójcom od­bywającym karę pozbawienia wolności, za każdy rok odsiadki liczy się 0,7 proc. podstawy do emerytury. - Zabójca księ­dza Jerzego Popiełuszki będzie miał wyższą emeryturę niż komendant główny policji - mówi. - Paradoksalnie wyższe emerytu­ry będą mieli funkcjonariusze SB, którzy nie poddali się lub nie przeszli weryfika­cji, podjęli pracę w cywilu, niż ci, którzy uwierzyli państwu polskiemu i uczciwie służyli Polakom.
   Wspomniany Wojciech Raczuk praco­wał w służbie kryminalnej MO. W 1982 r. brał udział w pościgu za niebezpiecznym przestępcą, słynnym swego czasu Józe­fem Koryckim, hersztem bandy działają­cej na Podlasiu. Korycki na widok mili­cjantów sięgnął po pepeszę. Jedna z serii dosięgła ppor. Raczuka. Dostał sześć kul w okolice klatki piersiowej. Cudem prze­żył, ale do pracy już nie wrócił. Przeszedł kilka operacji, wycięto mu część wątroby. Zakwalifikowano go do II grupy inwa­lidzkiej. - Jeszcze na zwolnieniu lekar­skim dostałem nowy przydział służbowy na funkcję zastępcy komendanta komisa­riatu do spraw politycznych - mówi. - Prze­łożeni nie wiedzieli, że ja już do pracy nie wrócę i szukali dla mnie jakiegoś zajęcia za biurkiem. Mieli świadomość, że mój stan zdrowia wyklucza ganianie za bandytami.
   Wkrótce przeszedł na rentę, zastępcą komendanta pozostał jedynie na papierze. Teraz objęła go ustawa dezubekizacyjna, bo stanowisko zastępcy ds. polityczno-wychowawczych znalazło się w wykazie funkcji pełnionych na rzecz totalitarnego państwa. - Najbardziej bolą mnie słowa premier Szydło, że ta ustawa dotyczy ban­dytów, oprawców narodu polskiego - za­uważa z żalem. - Za to, że przelałem krew i utraciłem na zawsze zdrowie, zostałem teraz oprawcą?
   Piotr Wróbel, jeden z najlepszych w la­tach 90. specjalistów do walki z przestęp­czością zorganizowaną, w połowie lat 80. podjął pracę w milicji. - Skierowano mnie do szkoły w Legionowie - opowiada. - A po­tem przyszła transformacja i już jako po­licjant ścigałem najgroźniejszych gangste­rów. Teraz zostanę za to ukarany.
   Grażyna Biskupska, b. szefowa Wydzia­łu Terroru Kryminalnego KSP, absolwent­ka bibliotekoznawstwa, w 1987 r. podjęła pracę w MSW jako maszynistka. Chcia­ła być milicjantką, ale powiedziano jej, że to na razie niemożliwe, bo akurat kobiet nie potrzebują. I teraz za te trzy lata biu­rowej pracy w resorcie uznano ją za wro­gi element. W lutym 2017 r. odwołała się na podstawie art. 8a ustawy, który mówi, że decyzją ministra można odstąpić od ob­niżania emerytury ze względu na krótko­trwałą służbę przed 1 lipca 1990 r. oraz rzetelne wykonywanie zadań po tym ter­minie, w szczególności z narażeniem życia i zdrowia. Niewątpliwie spełnia te warunki. Decyzji do dzisiaj nie dostała.
   Nie tylko ona. Większość funkcjonariu­szy pracujących po 1989 r. odwołała się, ale bez odzewu. Ministerstwo przekra­cza wszystkie administracyjne terminy udzielania odpowiedzi. Jedna z policjan­tek dostała zawiadomienie, że w jej spra­wie decyzja spodziewana jest dopiero w maju 2018 r. Jedyna rada, jakiej udzielają urzędnicy resortu, to odwoływanie się do wydziału XIII (ds. ubezpieczeń spo­łecznych) Sądu Okręgowego w Warszawie.
   Odmienny przypadek to niewątpliwie Kazimierz Sulka, były funkcjonariusz wy­działu IV SB w Suchej Beskidzkiej. Pracował tam półtora roku do 30 listopada 1986 r., kiedy na własną prośbę odszedł. Powodem była odmowa wykonania rozkazu doko­nania zamachu na życie ks. Adolfa Choj­nackiego z parafii w Juszczynie. Po dwóch tygodniach Sulka trafił pod fałszywym zarzutem do aresztu, gdzie spędził ponad dwa lata. Udało mu się wysłać do księ­dza Chojnackiego gryps z ostrzeżeniem. Ksiądz przeczytał jego treść z ambony pod­czas kazania. Publicznie przyznał, że życie zawdzięcza byłemu esbekowi. Tę wersję potwierdziła później senacka komisja pra­wa człowieka i praworządności pod kie­runkiem Zbigniewa Romaszewskiego.
   Kazimierz Sulka po 1990 r. w policji już nie pracował, bo podupadł na zdrowiu i przeszedł na rentę. Dzisiaj dostał de­cyzję o obniżeniu renty do sumy 854 zł. Pyta, dlaczego potraktowano go jak złego esbeka, a nie człowieka, który zaryzykował wolność, aby ocalić księdza?

Tylko sąd ostateczny
Zdzisław Czarnecki z Federacji Stowa­rzyszeń Służb Mundurowych RP mówi, że trzy osoby po tym, jak dostały decyzje o obniżeniu świadczeń, popełniły samo­bójstwo, a kilka innych zmarło na skutek zawałów serca i udarów mózgu. - Ludzie nie są w stanie pogodzić się z tak jawną niesprawiedliwością - zauważa.
   Wszystkim, których ta ustawa krzyw­dzi, pozostaje droga prawna. Kilka takich spraw prowadzą adwokatki Monika Gąsiorowska i Justyna Metelska. Obie mają przekonanie, że nowe prawo łamie wszystkie możliwe normy i narusza Konstytucję RP.
- Ta ustawa nawet nie pozostawia miej­sca na indywidualne traktowanie ludzi. Działa jak brzytwa i tnie każdego równo - mówi Justyna Metelska. Skargi trafia­ją do warszawskiego Sądu Okręgowego, gdzie we właściwym wydziale pracuje tyl­ko troje sędziów, więc ich rozpatrywanie może trwać latami.
   Sąd może zmienić decyzję ZER MSWiA, stosując wprost konstytucję. Może też zwrócić się do Trybunału Konstytucyjne­go, aby ten rozstrzygnął zgodność ustawy z najwyższym prawem (tu akurat wynik wydaje się przesądzony) albo do Sądu Naj­wyższego z pytaniem o wykładnię. Kiedy ministrowi Ziobrze uda się plan zglajchszaltowania SN i ta droga pozostanie za­mknięta. Wtedy ofiary ustawy dezubekizacyjnej pójdą do Strasburga. Nie są już młodzi, więc przed międzynarodowy sąd dotrą tylko niektórzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz