Czas się bać
W Polsce został dokonany przewrót ustrojowy. Jeśli ludzie o
umiarkowanych poglądach nie zaczną ze sobą rozmawiać, dojdzie do
niewyobrażalnej tragedii - mówi Tomasz Lipiński, muzyk, lider zespołów Brygada
Kryzys i Tilt
Rozmawia Piotr Bratkowski
NEWSWEEK: W wywiadzie,
który robiłem z tobą dla „Newsweeka” trzy lata temu, jako największe
zagrożenie dla Polski występował Janusz Korwin-Mikke. Śmieszne, nie?
TOMASZ LIPIŃSKI: Co
do nazwisk pomyliliśmy się, ale nie co do stylu uprawiania polityki.
Jak byś go zdefiniował?
- Mamy dziś w środku kraju wyrąbany rów, a po obu jego stronach stoją
ludzie i plują na siebie, mając poczucie jedynej słuszności. Kraj podzielony,
przepojony wzajemną wrogością dwóch wykluczających się sił, nigdy nie będzie
silny. „My albo oni” to droga donikąd, bo „oni” nie znikną. Mamy więc przed
sobą dwie drogi. Albo się pozabijać - ku czemu to wszystko dzisiaj dąży, albo
uznać, że jednak jesteśmy wspólnotą i wbrew duchowi czasu spróbować coś od
nowa zbudować.
A kto niby miałby to robić, skoro wszyscy zajmują się
pluciem?
- Widzę po obu stronach ludzi, którym plucie nie odpowiada. Wyróżniają
się panie ze Strajku Kobiet. Dlaczego one? Bo mogłyby stworzyć przeciwwagę dla
rządzących mizoginów. Oni boją się kobiet, jak wszyscy mizogini. Ale nie mogą
zarzucić tym trzydziestoparoletnim, fajnym dziewczynom, że są ubeckimi
wdowami, bo jak głosi dowcip, najstarszy system, jaki one pamiętają, to Windows
98. Więc się naprawdę przestraszyli tego parasolkowego protestu.
A z drugiej strony jest najbardziej skłonna do dialogu część
prawicowców republikańskich, trochę w duchu Klubu Jagiellońskiego.
Państwowotwórczych, młodych tradycjonalistów, którzy chcą państwa etycznego,
opartego na trójpodziale władzy. Oni są tak samo jak my przerażeni tym, co PiS
robi.
Znasz takich młodych?
- Rozmawiałem z nimi. Są bardzo krytyczni wobec Kaczyńskiego i jego
ekipy. Za to, że nie mają żadnego planu, że rządzą bolszewickimi metodami.
Uważają, że tak się państwa nie buduje, tylko rozwala. W tym samym duchu
zaczynają pisać niektórzy prawicowi dziennikarze. Nie jestem symetrystą, ale
sądzę, że po obu stronach są ludzie, którzy uważają, że droga, którą teraz
idziemy, jest straceńcza. Więc może potrafiliby zbudować coś w rodzaju think tanku centrowego?
PO za czasów Tuska próbowała zagospodarować to centrum. Ale dziś to miejsce w środku, dzięki
któremu Platforma dwa razy wygrała wybory, zrobiło się puste. A kiedy nie ma
centrum, nie ma dialogu.
A nie masz wrażenia, że ten mityczny środek, to
potencjalne miejsce spotkania, cały czas przesuwa się na prawo?
- Niekoniecznie. W lipcu ujawniło się w Polsce nowe pospolite
ruszenie.
To, które Beata Szydło nazwała „ulicą”?
- Tak, to okropna, neobolszewicka retoryka. To pospolite ruszenie
według mnie jest w większości właśnie centrolewicowe lub centrowe. I to są
ludzie, którzy dzisiaj nie mają żadnej reprezentacji politycznej. Za czasów
Tuska była nią po części Platforma, ale tamtej PO już nie ma.
Przesunęła się na prawo i zgubiła po drodze centrowych wyborców. A na
lewicę w Polsce w ogóle bym nie liczył. Dlaczego?
- Czym ta lewica miałaby być? I jaka, marksistowska, trockistowska,
leninowska? Prawdziwy proletariat jest dziś raczej prawicowy. Na jaki haczyk
miałaby go złowić lewica? Być może zresztą należało by zacząć od tego, że mamy
totalny chaos semantyczny. Obóz rządzący nazywa wszystkich przeciwników lewakami.
Nawet środowiska banksterskie, neoliberalne, dzieci pani Thatcher. Przecież to
paranoja. Lewak jest dziś pustym epitetem w ustach PiS i bardziej skrajnej
prawicy. Wprowadzanie takiego zamętu pojęciowego jest zresztą celowe, bo uniemożliwia
zrozumienie rzeczywistości.
Ale to działa bardzo skutecznie. Ludzie z różnych stron
przyjmują ten język.
- Tak, ja to widzę i po sobie. Szukam określenia i mówię „lewak”, bo
nic bardziej precyzyjnego nie przychodzi mi do głowy. O centrum wiadomo
przynajmniej, że jest w środku. I że dialog może uratować Polskę przed totalną
katastrofą. Więc budujmy w środku taki słup, totem, który mógłby to centrum
podtrzymać. I od niego na nowo zacznijmy budować państwo, bo w systemie
ewidentnie coś zostało spierdolone. Jeśli system dopuszcza, że wskutek
wyborczej arytmetyki jedna partia zyskuje tak totalną władzę, że przestaje
funkcjonować zapisany w konstytucji ustrój, to znaczy, że w systemie jest coś
złego. Sejm, teoretycznie miejsce dialogu, wypracowywania prawa, jest
dziś zupełnie fasadowy.
Jest tylko maszynką do produkcji ustaw.
- Wszystkie decyzje zapadają w „komitecie centralnym”. Taki Sejm nie
jest potrzebny. Jeśli tak ma wyglądać, rozwiążmy Sejm i zróbmy tam market albo
salę koncertową, będzie coś pożytecznego. Nie wydawajmy forsy na tych kilkuset
posłów, na ich biura, mieszkania, benzynę, na ich samoloty i wakacje. Ale to
przecież oznacza, że nam się ustrój zmienił.
I to dość zasadniczo.
- Trzeba przywrócić funkcjonujący system parlamentarny. Oczywiście:
skrajności nie znikną. Ale wychodząc od środka w obie strony, trzeba spróbować
dojść do takiego miejsca, które jest jeszcze strawne dla wszystkich. Dzisiaj to
brzmi jak utopia, ale trzeba postawić maszt tego namiotu i zobaczyć, jak daleko
da się go naciągnąć w różne strony. W tej chwili namiot jest rozdarty i to się
skończy tragedią dla Polski.
Jaką tragedią?
- Niewyobrażalną. PiS zabrnęło tak daleko, że się już boi.
Macierewicz, gdy tylko zmieni się układ sił, jak wybroni się z tych wszystkich
zarzutów? Ja po prostu nie widzę specjalnej perspektywy dla PiS. Będą
funkcjonować, dopóki jest dobra koniunktura gospodarcza. Kropka. Wszyscy chcą
Kaczyńskiemu podgryźć grdykę...
A nie wydaje ci się, że wciąż traktują go jako talizman?
- Myślę, że coraz mniej. Tam są też inteligentni ludzie, mam
wrażenie, że nie spodziewali się aż takiego sprzeciwu. Dla młodych ludzi nie
istnieje Kaczyński, nie istnieje Macierewicz, nie istnieje też Schetyna.
Może trochę Tusk - ale generalnie oni nie chcą tego wszystkiego, mają dość tej
postsolidarnościowej i postpezetpeerowskiej bandy. Udało jej się wmówić
wszystkim, że polityka polska to mecz pomiędzy PO i PiS, co już dawno nie jest prawdą,
ale wygodną dla obu stron fikcją. Dziś prawdziwy mecz toczy się między starym i
nowym. I pytanie brzmi: ile w tym nowym jest ONR, a ile otwartych na świat, nowoczesnych młodych
ludzi. Myślę, że dużo więcej, niż ktokolwiek przypuszcza. Kim są te tłumy,
które w lipcu wyszły protestować na ulicach? Osiemdziesiąt procent
miało poniżej czterdziestki.
Odwrotnie niż na manifestacjach KOD.
- Rzeczywiście. KOD był przede wszystkim wyrazem szoku ludzi, którzy
głosowali na Platformę. I patrzyli ze zdumieniem, co PiS odpier.... Wielu
moich kolegów z prawej strony przekonywało mnie, że to nie jest ten dawny,
straszny PiS. Że będzie spokojnie, a o szóstej rano najwyżej z wódką do mnie
przyjadą (śmiech). Uwierzyłem w to! Znam ludzi czterdzieści lat, wiem,
że nie są głupkami ani fanatykami, tylko moimi kolegami, którzy trochę inaczej
widzą świat. Pomyślałem: może rzeczywiście histeryzuję, może to już nie jest
ten PiS. Wiedziałem, że wszystko pójdzie w prawo, ale pomyślałem, że będą
wzmacniać państwo, porządkować system prawny, który jest u nas tragiczny.
No to porządkują.
- Właśnie (śmiech). I część prawicy na szczęście już to widzi.
Cóż, politykę dzisiaj uprawia się poprzez oszustwa.
Totalne oszustwa.
- Bo też umożliwia to technologia. Ona umożliwia manipulacje na skalę,
jaka dotąd była niemożliwa. W dodatku nikt nie sprawdza informacji,
dziennikarze nie sprawdzają informacji. Manipulacje robione są nieustannie, bo
PiS zaczyna palić się grunt pod nogami.
Właściwie dlaczego? Mają wszystko: władzę i narzędzia
potrzebne do jej sprawowania.
- Jeśli już prawicowe media zaczynają pisać o PiS-owskim
bolszewizmie, to znaczy, że tam się gotuje. Że i tam dostrzegają,
że to jest polityka samobójcza. Z wielu powodów. Rozpętywanie dziś w
Polsce hecy antyniemieckiej jest samobójcze. Lansowanie tezy, że skłócona z
Europą Polska może być bezpieczna - też.
Politycznie rzeczywiście PiS dominuje, ale nie wydaje mi się, żeby
ludzie dali władzy przyzwolenie, by robiła, co chce. Dużo jeżdżę po kraju i
widzę, że ludzie, którzy dotąd trzymali się z boku, wraz z częścią prawicy
mówią: „no już, k..., dosyć tego”. Bo co z tego, że PiS ma wszystko, skoro
Polska nie ma żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Trump tak naprawdę powiedział nam w
Warszawie: „Walcie się”. A o tym, że izolacja polityczna Polski jest na rękę
Putinowi, nie warto nawet gadać: to truizm.
Ciekawe, że antyrosyjska retoryka, którą tak lubił PiS,
jest dzisiaj słabsza od antyeuropejskiej.
- Być może oni mają taką rachubę, że z Unii nic już nie będzie. Bo brexit, bo uchodźcy, bo zamachy. I
ogólne zepsucie, cała ta retoryka. A my w Polsce musimy szukać jakiegoś
zabezpieczenia i jedynym jest Rosja. Ale to jest samospełniająca się
przepowiednia, bo sami - pchając się w objęcia Rosji - przyspieszamy rozpad
Unii.
Czyli: Polska kontra reszta świata, może z małą pomocą
Węgier?
- Kaczyński nie idzie drogą Orbana. Może chciałby, ale nie jest w
stanie. Orban zna języki, zna świat, jest świetnie ubrany. Kiedy jedzie do
Brukseli, tamtejsi notable klepią go po ramieniu i żartują: „Witaj, dyktatorze!”.
Chyba też Kaczyński i Orban to zupełnie inne konstrukcje
charakterologiczne?
- Kompletnie! Orban jest w stanie zadzwonić do wszystkich
najważniejszych polityków i w prywatnej rozmowie załatwić to, na czym mu zależy. Kaczyński nie
tylko sam tego nie umie, ale nie ma w swoim gronie nikogo, kto by to potrafił.
I to jest dramat.
Jesteśmy w ciemnej dupie, między Rosją a Europą - bez sojuszników,
bez bezpieczeństwa. Na razie na korzyść władzy działa ekonomia, napędzana 500+,
konsumpcją i najlepszą od lat koniunkturą gospodarczą. Ale żadna koniunktura
nie trwa wiecznie.
Skąd to utrzymujące się poparcie dla rządów PiS?
- Ono będzie słabło. Bo oni nie tylko nie potrafią prowadzić polityki
międzynarodowej, wewnętrznej też. Indolencja, antagonizowanie społeczeństwa,
podporządkowanie wszystkiego animozjom personalnym. Przecież oni reprezentują
wyłącznie interesy „swoich” i uzasadniają to, nazywając wszystkich przeciwników
obozu rządzącego zdrajcami. I to mówią oni, którzy stali się przytuliskiem dla
rozmaitych komuchów! We wszystkich partiach postsolidarnościowych byli z
natury rzeczy ludzie o ciemnej, czasem ubeckiej przeszłości. Ale żeby
prokurator ze stanu wojennego krzyczał w Sejmie do opozycji „Precz z komuną!”,
tego jeszcze nie było.
Nie myślisz życzeniowo? Ta polityka, która dla nas może
być świadectwem prymitywizmu i bezradności, podoba się sporej części
społeczeństwa.
- Tej jednej trzeciej, owszem. A co z resztą? Nie ma reprezentacji w
Sejmie. Bez zmiany konstytucji został dokonany przewrót ustrojowy. Rządzi
ośrodek pozakonstytucyjny, coraz bardziej skłócony, coraz bardziej osamotniony
na prawicy, ale i coraz bardziej zdeterminowany, żeby władzę utrzymać za
wszelką cenę. Bo zaszli tak daleko, tyle nałamali prawa, że się boją.
Że po utracie władzy pójdą do piekła?
- Oczywiście. Ale wszyscy powinniśmy się bać. Jest przecież
domniemanie, że wybijanie się na niepodległość prezydenta Dudy dokonuje się
poprzez alians ze środowiskami, dla których Kaczyński jest za mało prawicowy.
Jeśli tak, to jakiekolwiek głębsze tąpniecie w PiS oznacza przejęcie władzy
przez jeszcze bardziej skrajną prawicę. Bo cała reszta społeczeństwa nie ma
swojej reprezentacji.
I wtedy Polska będzie jeszcze bardziej osamotniona i rozbita wewnętrznie.
I coraz słabsza, coraz słabsza, coraz słabsza. Aż w końcu, jak bywało już
wielokrotnie w historii, padnie ofiarą Czegoś. Nie wiem czego, trudno coś
przewidywać w czasach, gdy mamy tylu szaleńców wokół. Przecież jakiś nocny
tweet Trumpa może nagle wywołać wojnę. Więc przerażające jest to, że wedle dzisiejszego scenariusza
jedyną alternatywą dla PiS jest bardziej skrajna prawica. Ale jedyną alternatywą
dla tego scenariusza jest zasypanie rozpadliny przynajmniej między tymi
kawałkami podzielonej Polski, które są skłonne do dialogu.
Wierzysz, że to może nastąpić za naszego życia?
- Chciałbym. To przecież jest możliwe. A jeśli coś takiego nie zacznie
się dziać, skończymy bardzo źle.
Trzeci sort
W Polsce
źle się dzieje, ale trzeba z tym żyć. Trzeba się okopać i przetrwać mówią. Ich
bierność można zrozumieć, tyle że to doskonały prezent dla autorytarnej władzy
Aleksandra Pawlicka
Mam
radykalne poglądy, ale ich nie ujawniam. Nie zamierzam ryzykować tego, co w
życiu osiągnąłem, żeby boksować się z tą władzą - mówi Andrzej z Poznania. -
Muszę chronić moją rodzinę i moją firmę, która zapewnia nam godne życie i
możliwość realizowania naszych pasji.
- Okopanie się to dziś jedyna strategia. Albo uda się przetrwać, albo
przyjdzie powiedzieć „bye, bye” i ruszyć na emigrację już nie tylko wewnętrzną
- dodaje Leszek z Warszawy.
DISNEYLAND NA KREDYT
Leszek ma niespełna 40 lat, żonę
i adoptowaną.
córkę. Jest wziętym informatykiem, zarabia
nieźle, ale - jak twierdzi - ..musi liczyć każdą
stówkę”. Jest też coraz bardziej rozżalony:
- Mam poczucie, że 25 lat mojej pracy i płacenia
podatków w tym kraju poszło na marne. Owszem, mamy lepsze samochody, coraz to nowe plazmy na ścianach,
ale nie widać
perspektyw. Służba zdrowia, edukacja - to wszystko jest naprawdę w ruinie.
Kolejne rządy obiecywały nam Disneyland, tylko nikt nie dodawał, że to
Disneyland na kredyt.
- Ludzie przedsiębiorczy i uczciwi - kontynuuje Leszek - zawsze byli w
Polsce rąbani po kieszeni, ale to, co robi teraz PiS, przekracza wszelkie granice.
Każdego, kto coś potrafi, rżnie na maksa. aby rozdawać tym. którzy nie potrafią nic. Wiem,
że powinienem wziąć cegłę i iść z nią na ulicę, tylko najnormalniej w świecie nie mam na to ani siły,
ani czasu, bo żeby utrzymać standard życia, muszę zasuwać od rana do nocy.
Andrzej z Poznania ma żonę i dwójkę dzieci. Wkrótce będzie świętował
pięćdziesiątkę. Prowadzi ze wspólnikiem warsztat samochodowy, zatrudniają 20
osób: - Gdybym zarządzał firmą tak, jak robią to politycy, dawno bym już
zbankrutował. To jest efektywność na poziomie krawężnika. Zawsze starałem się
trzymać dystans do polityki, ale w ostatnim czasie ilość baboli sadzonych
przez polityków i ta jałowa walka dwóch plemion wpychająca nas w coraz gorsze
bagno sprawiły, że chciałem wyrzucić z domu telewizor. Skończyło się tym, że
przestaliśmy oglądać wszystkie programy informacyjne i publicystyczne. Takich
jak my jest więcej - mówi.
Ilu? - Nikt nie badał tej grupy, ale szacuję, że od 40 do 60 procent
społeczeństwa. Nazywam tę grupę „zbiorowością społecznej niepartycypacji” -
mówi prof. Zbigniew Mikołejko, kierownik Zakładu Badań nad Religią w
Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. - Grupę tę tworzą ludzie niebiorący
udziału w życiu społecznym i kulturalnym, niechodzący na wybory i niezależnie
od tego, kto rządzi w Polsce, uważający, że sprawy idą w złym kierunku.
W ostatnich wyborach parlamentarnych do urn poszło nieco ponad 15 milionów
wyborców, prawie 51 procent uprawnionych do głosowania, przy czym głosy
rozłożyły się niemal po równo między PiS wraz z Kukiz’15 i KORWiN oraz
- z drugiej strony - PO, Nowoczesną, Zjednoczoną
Lewicę i partię Razem.
- Granice zbiorów zostały wykreślone w sposób arbitralny, ale w przybliżeniu
pokazują istotę i skalę problemu - pęknięcie Polski na dwie wspólnoty. Polska
narodowo-konserwatywna staje naprzeciw Polski liberalnej, IV RP przeciw III,
tradycjonalizm zmaga się z postępem... nazwy można wymyślać w nieskończoność,
ale najbardziej trafny pozostaje Popperowski podział na społeczeństwo
zamknięte i społeczeństwo otwarte - uważa dr hab. Piotr Osęka z Instytutu
Studiów Politycznych PAN i dodaje: - Pozostaje jednak jeszcze przeszło 15
milionów, które nie zagłosowało na żadną partię, ale też ma zapewne swoje
sympatie i poglądy.
Dlatego założenie, że 60 procent społeczeństwa postanowiło wziąć rozwód
z polityką, wydaje się bliskie prawdy. Bo to nie tylko ci, których głosu
zabrakło w urnie wyborczej.
Wszyscy moi rozmówcy zapewniają, że chodzą na wybory. I przedsiębiorca
Andrzej, i informatyk Leszek, i niespełna 30-letnia stewardesa Iwona, która
mówi „Newsweekowi” - Uważam, że chodzenie na wybory jest obywatelskim
obowiązkiem, ale ciągłe wysłuchiwanie kłótni polityków i wmawianie mi, że jestem
albo pisiorem, albo gorszym sortem, nie ma nic wspólnego z obywatelskością. Nie
jestem ani jednym, ani drugim. Czym więc jestem? Trzecim sortem?
UCIECZKA KOGUTA
- Agresywna narracja i konieczność ciągłej
konfrontacji z dwoma perspektywami, a tym samym
przymus dokonywania wyboru, sprawiają, że zmęczeni dochodzimy do poziomu reakcji
ucieczkowych; niczym kogut, który jeśli raz za razem staje w obliczu dwóch kur
wpuszczanych mu do pokrycia, nie podejmuje zbliżenia ani z jedną, ani z drugą,
tylko zaczyna obojętnie dziobać ziarno - mówi Jacek Santorski, psycholog
społeczny i biznesu.
Dla informatyka Leszka wy cofanie się z uczestnictwa w życiu publicznym
to wynik właśnie zmęczenia i rozczarowania polityką: - Gdy w 2007 r. doszła do
władzy Platforma, myślałem: „Nareszcie przyszła ekipa, która zreformuje kraj i
sprawi, że ludzie mający siłę, chęć i pomysł
na pracę będą mogli rozwinąć skrzydła”. Ale skończyło się na cieplej wodzie w
kranie. Teraz PiS próbuje nas przekonać, że ci od młotka i kowadła powinni
zarabiać tyle samo co wysokiej klasy specjalista. Kaczyńskiemu chodzi o
zubożenie, a tym samym upokorzenie klasy średniej, bo upodlonym społeczeństwem
łatwiej się rządzi. Dlatego mówię
polityce pas
Leszek rozważa emigrację na stałe, jeśli tylko dostanie odpowiednio
atrakcyjny kontrakt. - Moi znajomi - mówi - już w większości wyprowadzili
swoje biznesy z Polski. Gdy z nimi rozmawiam, tłumaczą: „To, co robi PiS,
mnie szczypie, kasę mam zabezpieczoną za granicą, a tu mieszkam tylko dlatego,
że kocham olchy, plaże nad Bałtykiem i pierogi babci. Polityków kochać nie
muszę”.
Andrzej, właściciel warsztatu samochodowego, kapitał ma w Polsce, ale
myśli podobnie jak Leszek: - Najważniejsze
jest zabezpieczenie niezależności finansowej. To azyl pozwalający czuć się
bezpiecznie bez względu na to, kto rządzi. Dla mnie liczy się to, żeby móc
spokojnie żyć, wyjeżdżać z rodziną i przyjaciółmi na wakacje, mieć na własne
przyjemności.
Od lat spędza lato wraz z grupą znajomych na Helu. Mieszkają w kamperach
ustawionych na brzegu morza, co kosztuje kilka tysięcy złotych miesięcznie,
serfują, wieczorami wspólnie grillują i sączą drinki. - Rozmowy o polityce są
zakazane. Oczywiście, każdy z nas ma poglądy i w większości są to poglądy radykalnie
liberalne, ale wszyscy wiemy, że na radykalizm w życiu publicznym nas nie stać.
Nikt nie zaryzykuje losu własnej firmy, bo każdy wie, że gdy zacznie się
rzucać, to będzie mieć nagłowie prokuratora albo skarbówkę. W Polsce nastał
czas: „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, więc rozsądniej żyć poza
polityką - tłumaczy - Andrzej.
- Daliśmy się uwieść narzuconej przez PiS narracji o dwóch plemionach.
To nieustanne mówienie o konieczności walki z totalną opozycją i radykalizacja
obozu władzy sprawiły, że zaczęliśmy postrzegać tylko dwie strony barykady. A
przecież to obraz nieprawdziwy, powierzchowny i fałszywie upraszczający
rzeczywistość - ocenia prof. Mikołejko i dodaje: - Ci, którzy
głosują na PSL, mają niewiele wspólnego z wielkomiejskim, młodym inteligentem
głosującym na Razem. Tkwienie w duecie PiS - anty-PiS to chocholi taniec prowadzący
nas donikąd.
ZŁY INDYWIDUALIZM
Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę z siły, jaką jest politycznie nieaktywny i
wyobcowany trzeci sort. Nie dlatego, że widzi w nim potencjalny elektorat, ale
dlatego, że ta liczna grupa, jeśli jest bierna, może być milczącym
sprzymierzeńcem władzy.
Publicysta Adam Leszczyński w niedawnym tekście „PiS. Zwyczajna polska
dyktatura” stawia tezę, że dla nowego typu autorytaryzmu, jaki reprezentują
Orban, Erdogan,
Putin czy Kaczyński, biznes i fasadowa
opozycja to dwie nogi po zwalające na długi marsz, na utrzymanie się przy
władzy przez wiele kadencji. „PiS zostawi klasie średniej swobodę robienia
swoich małych biznesów, wolność kupowania drogich samochodów i jeżdżenia na
wakacje na Bali. Niech konsumują! Wtedy lekarze, prawnicy czy architekci będą
bali się podskoczyć, bo każdy będzie miał co stracić” - pisze Leszczyński.
- Uczestniczyłem parę miesięcy temu w spotkaniu biznesmenów i pytałem
ich o stanowisko w sprawie przejmowania przez PiS kontroli nad wymiarem
sprawiedliwości - opowiada socjolog, prof. Ireneusz
Krzemiński. - Usłyszałem: „Tak, tak, wiemy, co oznacza sąd partyjny, ale póki
się da, robimy swoje interesy. Gospodarka się rozwija, trzeba korzystać z
koniunktury, trzeba kombinować i jakoś z tą władzą współżyć. Ona jest
korupcjogenna jak za Gierka”.
Prof. Krzemiński, który opisuje zmiany społeczne w Polsce od
czasów Solidarności, podkreśla, że taka postawa nie narodziła się wraz z
dojściem do władzy PiS. - Ona istnieje od początku transformacji, nazywam ją
złym indywidualizmem. Zakłada on, że nie warto ufać instytucjom, że liczą się
tylko: ja, moja rodzina i moi kumple. Słynne powiedzenie o ziomalach czy „moja
chata z kraja” skądś się w języku polskim wzięły.
Jego zdaniem zły indywidualizm to efekt doświadczenia wyniesionego z
komuny, gdy zwycięstwo Solidarności zostało zdławione przez stan wojenny i
utrwaliło w Polakach przekonanie, że w polityce liczy się tylko siła, wobec
której zwykły człowiek nie ma nic do gadania. Jest podmiotem władzy, a nie
partnerem, więc jedyne, co mu pozostaje, to kombinowanie i próba przechytrzenia
władzy.
Prof. Zbigniew Mikołejko uważa z kolei, że taka postawa ma swoje
źródło w „postchłopskiej mentalności”: - Przed wojną nie mieliśmy właściwie
polskiego mieszczaństwa, a to, które istniało, zostało wy eliminowane w czasie
okupacji. Pozostał chłop, którego przestrzeń życiowa, nie z jego winy, była
ograniczona do kilkunastu kilometrów. Dzisiejsi mieszkańcy miast to awansowani w drugim czy- trzecim pokoleniu potomkowie
społeczności wiejskiej i ten
atawizm kulturowy rodzi z jednej strony postaw)- lękowe: lepiej się nie
wychylać, a z drugiej to, że dla Polaków (co wykazują wszystkie
badania) najważniejsze są wartości rodzinne, zabsolutyzowane do
tego stopnia, że stają się alibi, aby nic nie robić, w nic się nie angażować,
bo liczy się tylko mój nos, mój tyłek, moja rodzina.
POŻYWKA DLA AUTORYTARYZMU
- Jesteśmy przyzwyczajeni do niedemokracji, co dla mnie oznacza może nie ucieczkę od wolności, o której
pisał Erich Fromm, ale świadome wyrzeczenie się społecznej i politycznej
podmiotowości na rzecz codziennej krzątaniny i życiowej zaradności - mówi Jacek
Santorski.
„Ucieczka od wolności” to książka
pisana w latach 30. w Niemczech i analizująca osobowość autorytarną i
podatność na faszyzm. Fromm rozróżnia w niej dwa rodzaje wolności. Jedna jest
„wolnością do...” wzięcia na siebie odpowiedzialności za własny los i los
społeczności, w której się żyje. Druga to „wolność od...” tej
odpowiedzialności, co oznacza oczekiwanie, że ktoś zadecyduje i dokona wyborów
za nas, zapewniając porządek oraz bezpieczeństwo.
- Jak złudne jest to przekonanie, pokazała historia nie tylko nazistowskich Niemiec, lecz także wszystkich dyktatur. Nieprawdą jest
również to, że gdy przychodzi do rozliczenia, można powiedzieć: „To nie ja
decydowałam, to on”.
Zawsze decydujemy my. Ci, którzy nie chodzą
na wybory, głosują de facto na zwycięzcę. Zastępy biernych zawsze są zapleczem władzy - mówi prof. Mikołejko.
Sytuacja komplikuje się dodatkowo, gdy dochodząca do władzy partia ma
zapędy autorytarne. - Społeczna akceptacja status quo staje się wówczas przyzwoleniem na działania wykraczające poza prawo. Władza czuje się bezkarna jak lis w
kurniku, bo wie, że ma poparcie nie tylko tych z sondaży, ale również milczącej
większości - dodaje prof.
Mikołejko.
To zaś naprawdę może prowadzić do powtórki z
historii. - Polska polityka - uważa dr Piotr
Osęka - w coraz szybszym tempie upodabnia się do sytuacji z lat 30. Być może
tamta historia powtórzy się do końca i to wcale nie jako groteska, ale z całą
okrutną dosłownością. Rządy PiS będziemy wtedy rozliczać już z Angers.
Dodajmy: Angers
to miejscowość we Francji, gdzie po klęsce
wrześniowej rezydował polski rząd na uchodźstwie.
Trzeci sort jako usprawiedliwienie politycznej bierności
często podaje słabość opozycji. „Nie ma na kogo głosować”, „mam dość
wybierania mniejszego zła”, „polityka to wyłącznie emocje, a nie działanie
mające zapewnić wzrost gospodarczy- czy solidne prawo” - mówią
Andrzej, Leszek i Iwona.
- Dlatego - uważa Jacek Santorski - jeśli PO i Nowoczesna nie zresetują
przywództwa i nie zaproponują programu roztropnego ekonomicznie, wrażliwego społecznie
i mądrze „narodowego”, większość ich elektoratu przejdzie w następnych
wyborach na polityczną emigrację albo „zda się na Dudę”.
W obu przypadkach oznacza to, że będzie coraz więcej ludzi uważających
się za trzeci sort. A to może zapewnić PiS trwanie przy władzy przez kolejne kadencje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz