Język obcy
Opozycja
ponosi klęskę na polu politycznego języka, zdominowanego przez PiS-owską
narrację i estetykę. Jak długo to się nie zmieni, PiS będzie panowało
niepodzielnie.
Tak, na początku było słowo. Nie afera taśmowa, nie 500+, nie. obietnica
przywrócenia niższego wieku emerytalnego, PiS mogło zdobyć władzę, bo
zawładnęło językiem, a wraz z nim - wyobraźnią milionów Polaków. Nie był ten
język spełnieniem życzenia Słowackiego o języku giętkim, który powie wszystko,
co pomyśli głowa, był ordynarną kalką języka każdej autorytarnej siły.
Język PiS był jak echo wielu wypowiedzi przywódców, którzy dochodzili do
władzy w latach 30., pobrzmiewał Gomułką i propagandą Jaruzelskiego. Było
jednak w nim także coś nowego. Insynuacyjny ton portalu Pudelek połączony z
brutalnością internautów na forum portalu wPolityce. Podczas gdy właściciele
portali internetowych głowili się., jak wyeliminować na swych forach język
oszczerstw i przemocy, PiS go po prostu użyło. I tak jak właściciele Pudelka
zrobili na tym świetny interes, tak biznes polityczny zrobiło na tym PiS.
Ten język nie wziął się oczywiście z niczego. Było w końcu już lata temu
„spieprzaj, dziadu”, była „małpa w czerwonym” i „jesteś na mojej krótkiej
liście” w wykonaniu kanonizowanego dziś przez PiS byłego prezydenta. Ale to
były spontaniczne wybuchy rozzłoszczonego polityka. Jego brat zamienił słowo w
epitet, najcięższe oskarżenie w przecinek, z oszczerstwa uczynił normę.
„Zdradzieckie mordy” aż tak ogromne zrobiły wrażenie nie przez słowa, lecz
przez absolutny amok, w który wpadł szef PiS.
W PiS nikt nikogo nie przywołuje do porządku za werbalne ekscesy.
Przeciwnie, trwa prostacka licytacja - kto głośniej i mocniej. Politycy tej
partii ulegli fascynacji - najpierw brutalnością własnego języka, potem jego
bezkarnością. A na końcu politycznymi dywidendami, jakie on przynosi. Bo oto
język donosu i przemocy bardzo wielu się spodobał. Można więc opluć każdego,
każdego można pozbawić godności, tak łatwo można odreagować wszystkie
kompleksy i frustracje, A więc to takie proste.
Język PiS nie jest ani językiem kompromisu, ani językiem debaty, jest
kijem bejsbolowym, którym okłada się wroga i środkiem do komunikowania się z
„suwerenem”. Dlatego telewizyjne programy z udziałem polityków PiS niezmiennie
zamieniają się w pyskówki. Nie idzie 0 słuchanie argumentów oponenta, ale o
przywalenie mu i ośmieszenie go, najlepiej odwołując się do najbardziej
prymitywnych odruchów i emocji. Chcecie przyjmować uchodźców? A, to weźcie
ich sobie do domu. Popieracie
terroryzm. Mówicie o izolacji Polski w Europie? Donosicie na własny kraj,
służycie Berlinowi. Macie wątpliwości co do 500+? Gardzicie
ludźmi. Dyskusja w tym stylu oczywiście nie ma najmniejszego sensu, ale nie o
dyskusję tu idzie, nie o wątpliwości i niuanse.
Opozycja jest w każdej z tych kwestii całkowicie bezradna, w żadnej z
nich nie potrafi narzucić własnej narracji. A nie potrafi, nie dlatego, że jest
to z założenia niemożliwe, ale dlatego, że wymaga to prawdziwego ducha walki,
nieustępliwości, wielkiej pasji i odporności, także na nieuchronne ciosy
poniżej pasa - PiS-owska propaganda tylko czeka, by wroga wziąć pod obcasy.
PiS-owski język tak wielu się podoba, bo emanuje z niego siła. Język opozycji
tak wielu się nie podoba, bo wyziera z niego słabość i defensywność. Nie twierdzę,
że zmierzenie się z kanonadą kłamstw czy insynuacji jest proste. Ale inaczej
się nie da.
Pałkarski język PiS ma Oczywiście liczne odpowiedniki w wielu krajach, w
których panuje zamordyzm. Nie przez przypadek pan Jaki domaga się tortur, ku
uciesze twardzieli z internetowych forów. To znany z tak wielu miejsc i epok
język fascynacji siłą i brutalnością. Putin mówił
kiedyś, że FSB powinna ścigać terrorystów nawet w wychodku. Prezydent Filipin
Duterte powtarzał, że w jego kraju są trzy miliony narkomanów, a on byłby
szczęśliwy, wszystkich ich mordując. Panów Jakich będzie coraz więcej,
Ta ofensywa bezceremonialności i zwykłego chamstwa może być zatrzymana
wyłącznie za sprawą języka, równie giętkiego, co twardego. Potrzeba różnych
tonów. Opozycja nie ma żadnych szans, jeśli nie znajdzie kogoś, kto: potrafi
mówić jednocześnie twardym, a nawet brutalnym językiem Piłsudskiego,
elokwentnym, wyrafinowanym i patetycznym często językiem Churchilla oraz
empatyczno-wspólnotowo-inspiracyjnym językiem Mandeli czy Martina Luthera
Kinga. Tak, to zadanie wybitnie trudne. Ale bez odzyskania języka nie da się
Polski opowiedzieć, nie da się nikogo poruszyć ani nikogo przekonać, choćby do
najsensowniej szych pomysłów. Nie da się odzyskać Polski, nie odzyskując
języka. Na początku było słowo. Kto nad nim zapanuje, napisze też pointę.
Tomasz Lis
Pan zwykły i elity
Reprezentujący PiS-owską elitę władzy
prezydent, który brutalnie podeptał konstytucję bronioną przez zwykłych ludzi,
proponuje pracę nad nową konstytucją, dla „zwykłych ludzi”, a nie dla elit.
Niby nie pierwszy raz, niby wszystko jest jasne, a jednak
niezmiennie szokujące jest, gdy prezydent, który prosił Boga o pomoc w zadaniu
ochrony konstytucji, mówi o niej z bezgraniczną pogardą. I jak swoją filipikę
podlewa populistycznym sosem. Konstytucja ma być dla „zwykłych ludzi”, a
obecna - jak stwierdził w wywiadzie dla swego ulubionego brukowca - „została
napisana przez elity”. Że też nie wpadli na to, że elitarne autorstwo
konstytucji ją kompromituje, ani ojcowie założyciele w USA, ani żaden z
kolejnych ponad 40 amerykańskich prezydentów.
Oczywiście,
konstytucja powinna być dla wszystkich, czyli dla zwykłych ludzi. Skoro jednak
dla zwykłych, to muszą być też jacyś niezwykli. Którzy to? To pewnie owa elita.
Ale która? Bo przecież chyba nie obecna. Czas, by prezydent Duda zauważył, że
elitą są teraz jego byli partyjni koledzy, ich krewni, znajomi i znajomi
znajomych. Idzie więc zapewne o jakąś inną elitę, pewnie poprzednią. Pojawia
się w tym momencie pytanie - czy ludzie maszerujący przed ogrodzeniem zupełnie
nieelitarnej posiadłości prezydenckiej w Juracie, którzy domagali się wet w
sprawie ustaw sądowych, a więc demonstrowali w obronie konstytucji, byli elitą?
A podnajemca posiadłości, który fruwał w tym czasie na jet ski, jest zwykłym
człowiekiem? Czy może odwrotnie?
Andrzej Duda był
zapewne mniej skłonny do antyelitarnych tyrad, gdy był członkiem Unii Wolności,
czyli wtedy, gdy nie musiał jeszcze zmieniać partii, wiedząc, że w Unii i z
Unią kariery już nie zrobi. Ale dziś, choć sam jest najwybitniejszym
przedstawicielem nowej elity, wciąż peroruje przeciw elicie. Definiuje ją tak,
jak każdy populistyczny polityk - jako tych, którzy są przeciw niemu. W ten
sposób rzecznikiem zwykłych ludzi może być i miliarder Trump, i doktor prawa,
prezydent Duda.
Zwykli to
oczywiście ci, którzy go popierają. I nie ma to absolutnie nic wspólnego ani ze
statusem społecznym, ani majątkowym. Miliony Polaków prezydenta Dudy po prostu
nie popierają i uznają, że depcze on konstytucję, którą oni uważają za swoją. Z
założenia czyni ich to w jego oczach przedstawicielami elity. Złej,
niechcianej, przeznaczonej do wymiany.
Nie wiadomo, jak
Andrzej Duda skończy, ale do początków szczęścia nie ma. Prezydenturę zaczął od
deklaracji, że jest niezłomny, po czym niezłomnie łamał konstytucję. Wykonując
zapisane w konstytucji obowiązki jej strażnika, wziąłsię do unicestwienia Trybunału Konstytucyjnego. Debatę na temat nowej konstytucji zaczął zaś od pokazu populizmu, z użyciem PRL-owskiej retoryki o „elitach odrywających się od społeczeństwa”. Andrzej Duda stwierdził, że Trybunał Konstytucyjny „zdelegitymizował się” w jego oczach, gdy zdecydował, że podwyższenie wieku emerytalnego jest legalne. I tak się rozsierdził na trybunał, że postanowił go odnowić przy pomocy magister Przyłębskiej, agenta Muszyńskiego i dwóch innych dublerów, którzy zajęli miejsca sędziów trybunału wybranych prawidłowo, czego raczył nie przyjąć do wiadomości, bo na tym etapie i poprzedni Sejm, i konstytucja pewnie się w jego oczach zdelegitymizowały.
Andrzej Duda po
dwóch wetach miał - według niektórych - szansę na nowe otwarcie. Jeśli nawet ją
miał, to już ją stracił. Ten sam tupet, ten sam brak szacunku dla poprzedników,
ta sama pogarda dla konstytucji, ta sama pogarda dla tych, którzy nie popierają
jego i PiS. Prezes Kaczyński może odetchnąć z ulgą. Prezydent zazdrosny o swe
obcinane mu kompetencje czasem może bryknąć, ale obrońcą prawa, strażnikiem
konstytucji, rzecznikiem wszystkich ludzi nie będzie nigdy. To jest ponad jego
siły i ponad jego interesy. Bo nie chodzi Andrzejowi Dudzie o żadną
konstytucję, tylko o własne uprawnienia, tak jak przy okazji dwóch wet nie
szło o konstytucję i państwo prawa, ale o jego prezydenckie
kompetencje i urażoną dumę.
I może dobrze, bo
nie ma nic gorszego niż pielęgnowanie złudzeń. Andrzej Duda nie po to niszczył
konstytucję, nie po to zdemolował Trybunał Konstytucyjny, nie po to ułaskawił
niewinnego Kamińskiego, nie po to podpisał niedawno ustawę pozwalającą Ziobrze
niszczyć niezawisłość sądów, by teraz stać się obrońcą państwa prawa. Idzie mu
wyłącznie o własną pozycję, którą będzie chciał wzmocnić populistycznymi
hasłami o potrzebie socjalnych zapisów w konstytucji.
Populistą Duda jest
rzeczywiście, ale z „elitami” i ze „zwykłymi ludźmi” powinien sobie jednak
odpuścić. Za „ojczyznę dojną” już przepraszał. Za chwilę zwykli ludzie znowu
dziesiątkami tysięcy przyjdą pod pałac prezydencki i trzeba się będzie z nimi
przeprosić, udając, że jest się także ich prezydentem.
Tomasz Lis
Patryk Jaki wyklucza. Warszawiacy zapłacą
Komisja weryfikacyjna do spraw warszawskiej
reprywatyzacji jest lokomotywą, która ma utorować PiS drogę do zwycięstwa w
następnych wyborach: najpierw samorządowych w Warszawie, a potem parlamentarnych.
Ma pokazać winę peowskich władz Warszawy i sądów. I krzywdę lokatorów
reprywatyzowanych kamienic. Tydzień temu nie wszystko poszło według planu.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki (PiS), by wrócić do scenariusza, usunął z
sali pełnomocników prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Zadawali pytania,
które ten scenariusz psuły. Lokatorzy zreprywatyzowanej w 2013 r. kamienicy
przy ul. Poznańskiej opowiadali o swoim niegodnym pozazdroszczenia losie.
Podniesiono im kilkakrotnie czynsz: z niecałych 9 zł za metr, do niecałych 60
zł. Kilka osób zdecydowało się rozwiązać umowę najmu i poszukać innego
mieszkania. Pozostali muszą znosić niekończące się remonty, bo zwolnione
mieszkania przerabiane są na luksusowe apartamenty. Był nawet pożar, mieszkańcy
podejrzewają, że to podpalenie. Była próba włamania do jednego z mieszkań.
Lokatorzy dostają od nowych właścicieli propozycje, by zrezygnowali z najmu w
zamian za jakąś gratyfikację. Pytani przez członków komisji mówili, że „nie
mają wiedzy”, żeby miasto jakoś im pomagało.
Ale pytani przez
pełnomocników prezydent Warszawy powiedzieli, że „nie mają wiedzy”, czy ktoś
się o tę pomoc zwracał. Że jedna z lokatorek miała wyrok eksmisji za
niepłacenie czynszu, ale dzięki darmowej pomocy prawniczki z ratusza do
eksmisji nie doszło. Że wprawdzie podniesiono im czynsz, a niektórzy nawet mają
wyroki eksmisyjne za jego niepłacenie, ale egzekucja wyroków jest wstrzymana,
bo odwołali się do sądu od nieuzasadnionej podwyżki, a w takiej sytuacji prawo
nie wymaga płacenia podwyższonego czynszu i nie można wykonać eksmisji. Że nic
nie wiedzą o eksmisjach na bruk, a osoby, które zrezygnowały z wynajmowania
mieszkań w tej kamienicy, najczęściej zamieszkały z rodziną. A jednej z tych
osób rodzina pomogła kupić inne mieszkanie.
Jedna z lokatorek szczegółowo przedstawiła
badania dokumentów, z których wynikało, że nie jest pewne, czy kamienica
rzeczywiście należała do ojca mężczyzny, który teraz odzyskał do niej prawa,
bo po wojnie do dziedziczenia w kolejce byli też inni krewni. Nie wiadomo, czy
przeżyli wojnę i jak to dziedziczenie powinno wyglądać. Ale z pytań
pełnomocników prezydent Warszawy dowiedzieliśmy się też, że te wątpliwości
lokatorzy podnosili przed sądem podczas postępowania spadkowego i sąd uznał,
że nie mają zasadniczego znaczenia. A więc decyzja miasta o zwrocie była oparta
nie na widzimisię, lecz prawomocnym postanowieniu sądu.
Dowiedzieliśmy się,
że prokuratura za czasów PO wprawdzie przyjęła doniesienie o przestępstwie
poświadczenia nieprawdy we wniosku spadkowym, ale oprócz wszczęcia postępowania
nic nie zrobiła. Natomiast pytania pełnomocników ujawniły, że prokuratura
Zbigniewa Ziobry od marca 2016 r. też nic nie zrobiła. W szczególności nie złożyła
wniosku do sądu o wznowienie sprawy spadkowej.
I tu już przewodniczący komisji Patryk Jaki
nie wytrzymał: wykluczył pełnomocników miasta z rozprawy. „Państwo przekraczacie
granice, i jeszcze za publiczne pieniądze. Widzicie, co przeszli lokatorzy
kamienicy, i teraz chcecie ich przeczołgać po raz drugi!” - uzasadnił. A gdy
pełnomocnicy argumentowali, że jeśli uzna pytanie za niestosowne - może je
uchylić, wyłączył im mikrofon i zarządził przerwę.
Do opinii
publicznej prawdopodobnie dotrze tylko przekaz, że prawnicy ratusza dręczyli
świadków, a przewodniczący Jaki świadków obronił. Może więc warto przypomnieć,
że pełnomocnicy miasta biorą pieniądze za konkretną pracę. W tym wypadku: za wybronienie
miasta od płacenia odszkodowań. Bo ustawa o komisji mówi, że może ona nakazać
miastu (czyli wszystkim warszawiakom) wypłacenie odszkodowania lub zadośćuczynienia
lokatorowi zreprywatyzowanej kamienicy, jeśli wobec niego „zastosowano
uporczywie lub w sposób istotnie utrudniający korzystanie z lokalu groźbę
bezprawną, przemoc wobec osoby lub przemoc innego rodzaju lub podwyższono
czynsz albo inne opłaty za używanie lokalu (...), jeżeli spowodowało to
istotne pogorszenie jego sytuacji materialnej (art. 33 ustawy)”
Gdyby pełnomocnicy
nie dociekali szczegółów, można byłoby im postawić zarzut niedopełnienia
obowiązku. A prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz - niegospodarności, bo płaci
za złą robotę.
Na szczęście miasto może się odwołać do
sądu od ewentualnej decyzji komisji o odszkodowaniu czy zadośćuczynieniu. Sąd
zaś już nie usunie z sali rozpraw pełnomocników miasta i nie wyrzuci do kosza
ich dowodów. Ale i wtedy będzie, jak ma być: władza PiS chce dobrze dla ludzi,
a sądy, jak zwykle, brużdżą.
Ewa Siedlecka
As w rękawie
Nie zazdroszczę Mariuszowi Błaszczakowi,
że jako emeryt zostanie odpowiednią ustawą zdepisowany i będzie musiał
osobiście chodzić na pocztę po 600 zł emerytury. Na razie minister SWiA nie
ukrywa radości, że tylu „ubeckim oprawcom” odebrano znaczną część świadczeń. Są
wśród nich lekarze, którzy przyjmowali w przychodniach Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych w czasach PRL, uczniowie szkół milicyjnych - nawet tacy, co minuty
w MO nie przepracowali. Jest akowiec, powstaniec warszawski, ponieważ 25 lat
kierował biblioteką w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie. I wielu innych.
Ostatnio dorwano dwóch polskich oficerów biorących udział w operacji Samum -
gen. Gromosława Czempińskiego i płk. Andrzeja Maronde. W 1990 r. wywieźli oni
z Iraku uwięzionych tam agentów CIA - podjęli się tej akcji jako jedyni w
świecie. Amerykanie nie ukrywali, że sukces polskich komandosów otworzył nam
drogę do NATO. Aż się ciśnie przepełnione troską pytanie, czy takie NATO, co
nam pogrobowcy stalinizmu zafundowali, jest Polsce potrzebne? Może wyjdźmy i
załóżmy lepsze?
Wróg wewnętrzny
czai się wszędzie, i to tak umocowany, że nikt by nie pomyślał. Parę dni temu,
pewnie niechcący, zdekonspirował się jeden harcerz. Ukrywał się na
Westerplatte, a namierzyła go wczesnym rankiem urzędniczka z departamentu
kultury w MON. Całe harcerstwo trzeba będzie teraz wziąć pod lupę.
Przy okazji wrześniowej rocznicy rząd i partia wzmogły
propagandowe wysiłki, by suweren uwierzył, że Polakom należy się bilion
amerykańskich dolarów. Od Niemców, w ramach reparacji wojennych. Dlaczego
bilion? Ano dlatego, że jest to ulubiona suma szefa z Nowogrodzkiej. W 2013 r.
obiecał on, że kiedy dojdzie do władzy, to przeznaczy bilion, by rozpędzić
gospodarkę. I rzeczywiście, prawie mu się już udało.
Swoją drogą ciekawe, dlaczego PiS nie żąda ani grosza od
Rosji za stalinowski nóż w plecy wbity nam 17 września 1939 r.? I za 40 lat w
RWPG? Jak to, nie żądamy? Na razie wycinamy Puszczę Białowieską, żeby łatwiej
wjechały do nas ciężarówki z pieniędzmi od Putina.
A skoro już mówimy o przyjaciołach z
zagranicy, to rząd PiS ma ich z każdej opcji politycznej. Można wymieniać
pojedyncze osoby, można nawet całe partie. Ot, choćby Komunistyczną Partię
Czech i Moraw, która zachwyca się naszą premier i jej rządem. W Parlamencie
Europejskim też mamy asa w swoim rękawie. Niemca Udo Voigta. W czasie niedawnej
debaty w Brukseli o zagrożeniu praworządności w Polsce nie obawiał się poprzeć
pisowskich dokonań: „Nie poparłbym procedur przeciw Polsce. W przeciwieństwie
do Niemiec Polska to wolny i suwerenny 4 kraj. Polacy sami zdecydują o swojej
przyszłości” - stwierdził życzliwie. A że wcześniej ów neonazista żądał
oddania Gdańska i Wrocławia, granicę na Odrze i Nysie uznał za nieporozumienie
i nazywał Hitlera mężem stanu? To drobiazg.
Po co nam Angela
Merkel? Żeby pouczać rząd, jak reformować władzę sądowniczą? Po co nam Francja
ze swoim jakże niedoświadczonym politycznie (według premier Szydło)
prezydentem? Macron ma czelność zarzucać Polsce, że nie przestrzega demokracji
i swobód obywatelskich, choć nawet nie wie, jak jest po polsku „dzień dobry”.
Niech się pan nie czepia, panie prezydencie. I pani kanclerz też zechce się
zastanowić nad swoimi słowami. Gdy jest ładna pogoda, a nawet gdy jej nie ma,
wielu ludzi w miastach i miasteczkach wychodzi u nas na spacer. Nie dość, że
im za to płacą, to jeszcze za darmo rozdają świeczki. Policja robi pamiątkowe
zdjęcia, a niektóre osoby otacza dyskretną opieką. L’ordre regne a Pologne.
Porządek panuje w Polsce.
Stanisław Tym
Na Berlin!
„Zawsze, gdy w Polsce
odradzał się patriotyzm, powodowało to wzrost zainteresowania bronią" -
argumentują posłowie, którzy chcą zmiany ustawy o dostępie do broni. Ale za
patriotycznym zadęciem często kryją się całkiem niepatriotyczne interesy i
interesiki.
Polska się zbroi! Oddziały Wojskowej Obrony
Terytorialnej przemierzają knieje, wsie i zakamarki miejskie, sprawdzając, kto
z kim przestaje, kto u kogo bywa i kto z kim robi interesy.
Piąta kolumna, złożona ze zdradzieckich mord, ubeckich wdów
i bolszewickich upiorów wszędzie ryje pod „dobrą zmianą”, więc roboty jest huk.
Na razie tylko w województwach wschodnich, ale mówią, że prywatna armia
Macierewicza (to nie ja, to prezydent Duda tak określił WOT) będzie niedługo
przeniesiona pod granicę zachodnią. Pan Antoni - dzięki swoim kontaktom ze
wschodnim sąsiadem, o czym barwnie w swojej książce pisze Tomasz Piątek -
opanował zagrożenie ze strony Rosji, wzrasta natomiast niebezpieczeństwo ze
strony Niemiec. Wysunięty po 72 latach jakże słuszny postulat, aby potomkowie
zwyrodnialców zapłacili nam 1 bln dol. odszkodowań (przyjmiemy także, choć
niechętnie, 1 bln zł), może spowodować, że Niemcy zażądają zwrotu prapolskich
Ziem Odzyskanych i poczynią w tym kierunku jakieś dywersyjne kroki. Problem
wszakże w tym, że ochotników WOT ciągle niezbyt wielu, a poza tym ćwiczą tylko
w soboty i w niedziele, a przecież Niemcy mogą zaatakować w piątek, jak w 1939!
Co robić?!
Od czegóż jednak są przyjaciele, czyli
posłowie Kukiz'15? Złożyli oni projekt ustawy o broni, który pozwala prawie
wszystkim Polakom bez problemu zaopatrzyć się w broń palną. „Możliwie szeroki
dostęp obywateli do broni - czytamy w uzasadnieniu - jest ważnym elementem
zapewnienia bezpieczeństwa państwowego” bo, jak wiadomo, na „tygrysy mamy
visy”. Dziś, aby uzyskać pozwolenie na posiadanie (ale niekoniecznie noszenie)
broni, trzeba nie tylko wskazać na ważny powód jej posiadania, ale także
potrzebę tę uzasadnić. Aktualne przepisy wymagają dostarczenia zaświadczenia o
zdrowiu psychicznym, wystawionego przez certyfikowanego lekarza psychologa lub
psychiatrę. Nie daje się także pozwolenia osobom uzależnionym od alkoholu lub
narkotyków.
Dzięki tym
przepisom Polska ma jeden z najniższych w świecie wskaźników „uzbrojenia”
mieszkańców, ale też jeden z najniższych wskaźników poważnych przestępstw z
użyciem broni palnej.
Projekt Kukiz'15 znosi obowiązek uzasadnienia przyczyny
występowania o pozwolenie. Co więcej, zaświadczenie o stanie psychicznym będzie
mógł wystawić pediatra i będzie ono ważne bezterminowo - badań nie trzeba
będzie już ponawiać. Nie będzie miało też znaczenia to, że ktoś jest alkoholikiem,
narkomanem lub uprawia przemoc domową w rodzinie. Kryteria te - dziś
obowiązujące - w projekcie znikają, czemu zresztą trudno się dziwić, bo niby
kto miałby dokonać wywiadu środowiskowego, jeśli pozwolenia nie będzie już
wydawał komendant policji, ale - uwaga! - starosta powiatowy. Po uzyskaniu
pozwolenia na posiadanie broni w domu będzie można bez zbędnych ceregieli
uzyskać pozwolenie na jej noszenie pod pachą. Straszyć bronią wprawdzie nie
wolno, ale przecież nikt nie zabrania uchylić na chwilę poły marynarki.
Powróćmy do uzasadnienia: „Zawsze, gdy w
Polsce odradzał się patriotyzm, powodowało to wzrost zainteresowania bronią'”(!).
Pięknie powiedziane, wzruszenie odebrało mi głos. Problem wszakże w tym, że w
Polsce namnożyło się „patriotów”, dla których jedynym przejawem patriotyzmu
jest podkreślanie swojego patriotyzmu. W tym celu gotowi są na wiele, np. na
ubieranie się w biało-czerwone peleryny z orłem na piersi, czego przykład dał
sam prezes i jego świta. Po przyjęciu omawianej ustawy nowym przejawem
patriotyzmu - jak można sądzić - będzie noszenie pod peleryną solidnego
„gnata”.
Życie nauczyło nas
jednak, że za patriotycznym zadęciem często kryły się całkiem niepatriotyczne
interesy i interesiki. Wiedziony tym podejrzeniem doczytałem uzasadnienie do
końca - i nie zawiodłem się! Ze specjalnej tabelki dowiadujemy się, że dzięki
nowej ustawie w najbliższych latach różni producenci sprzedadzą: 660 tys. sztuk
różnorakiej broni, 160 tys. kabur do pistoletów, 190 tys. lunet strzeleckich,
270 tys. kas pancernych i jeszcze wiele innych bojowych gadżetów i usług - w
sumie na wartość ok. 5,4 mld zł! W ten sposób tajemnica wzmożenia
patriotycznego autorów ustawy została rozwiązana - za całym tym pomysłem,
ubranym w patriotyczny kostium, stoi po prostu lobby zbrojeniowo-strzeleckie!
Byłbym wszakże niesprawiedliwy, gdybym
intencje autorów projektu ustawy sprowadzał wyłącznie do chęci zaspokojenia
lobbystycznych zachcianek. Ich myśl wylatuje bowiem ponad tak płaskie cele -
jest także do bólu strategiczna. Jeszcze raz zacytujmy uzasadnienie: „Polska ma
w tej chwili unikalny w swej historii okres spokoju na granicach. Ale taki stan
nie będzie trwał wiecznie, a jak uczy historia, nie wolno popełniać grzechu
bezczynności - już nie raz wydawało się, że nasz kraj będzie trwał niezagrożony
przez wieki, co wkrótce okazywało się bolesną ułudą”.
Nie ma co -
kanclerskie głowy! Jest tylko jedno pytanie, które wymaga pilnej odpowiedzi: z
której strony przyjdzie atak?! Sformułowane na wstępie felietonu podejrzenie,
że może chodzić o Niemcy, uzyskało właśnie potwierdzenie z ust nie byle jakich,
bo samej Beaty Szydło. „78. rocznica wybuchu wojny winna być refleksją dla
polityków europejskich, chcących partykularyzmów rozmowy z pozycji siły” -
powiedziała pani premier z właściwą sobie bezpośredniością, niebanalną
polszczyzną i intelektualnym zacięciem. Rozszyfrujmy zatem tę myśl: jeśli Unia
nadal będzie domagać się przestrzegania zasad praworządności przez pisowski
rząd, a większość krajów członkowskich zaakceptuje np. dyrektywę pracownikach delegowanych (bo PiS dramatycznie obniżył
zdolność negocjacyjną Polski) - to... aż się boję pomyśleć, a co dopiero powiedzieć! Ale dość dyplomacji - po prostu 1 września, ewentualnie w innym miesiącu, może się
powtórzyć! Ale z taką panią premier nie pójdzie im tak łatwo. Cały naród,
uzbrojony w rewolwery, pistolety, sztucery, lunety, kabury i kasy pancerne
stawi zacięty opór. A być może wyciągniemy wnioski z przeszłości i dokonamy
usprawiedliwionego ataku wyprzedzającego - na Berlin! Czy aby ktoś tu nie
oszalał? Niestety, na to wygląda, ale zapewniam, że nie ja.
PS Chciałbym
wpisać się w modną obecnie tendencję do zmian nazw. Proponuję, aby nazwę
słynnej niegdyś aukcji koni w Janowie „Pride of Poland” - zmienić na „Shame of
Poland”, lepiej oddającą skutki „dobrej zmiany” w tej dziedzinie
Marek Borowski
Nadgorliwość ukarana
Polacy, nic się nie
stało - można by powiedzieć po tym, jak minister sportu i turystyki - wyrzucił
Marka Olszewskiego, szefa Polskiej Organizacji Turystycznej, za „skandaliczne
wypowiedzi o Auschwitz”. Powołany niedawno na to stanowisko Olszewski zaczął
wykreślać z programów promujących Polskę wizyty w KL Auschswitz oraz w Muzeum
Polin. W rozmowie z „Wyborczą” pogrążył się, mówiąc: „Nie mam potrzeby
eksponowania miejsc i zdarzeń związanych z kulturą innych narodów”. „To
polskie, a nie żydowskie elity zostały w czasie wojny zupełnie przeorane i
zlikwidowane. Pamiętajmy, że kultura żydowska w praktyce cała przetrwała. W latach
30. z Niemiec wielu Żydów emigrowało. W Polsce pod okupacją niemiecką nie było
takiej możliwości”.
Cóż za kłamstwo,
jaki wstyd! Jakiego nieuka mianowano na ważne stanowisko! Przecież to pójdzie
w świat, że szef polskiej turystyki twierdzi, iż kultura żydowska w praktyce
cała przetrwała, przeorane zostały elity polskie, a nie żydowskie. Czyli
Eichmann, Himmler, Hoess niewiele zdziałali? Nie można być usatysfakcjonowanym,
że autor tych bredni został zwolniony ze stanowiska. Nie jest tak, że „nic się
nie stało - gramy dalej”. Poglądy p. Olszewskiego pasują bardziej do ONR czy do
wszechpolaków niż do urzędnika państwowego. Chyba że nasze państwo zmierza w
tym kierunku.
Skąd ten pan
czerpał swoje poglądy, gdzie się z nimi zetknął, co go kształtuje? Potrzeba
„przebicia się z naszą własną kulturą” jest zrozumiała, ale nie kosztem kłamstwa
oraz kosztem innych kultur, jak choćby prawosławnej, żydowskiej czy
niemieckiej na terenie obecnej Polski i poza jej granicami. Powinniśmy być
dumni i pokazywać turystom, że na naszych ziemiach odradza się kultura
żydowska, która miała być starta z powierzchni ziemi, podobnie jak kultura
polska. Ale nie opowiadać bredni.
Za słowa, że to
polskie, a nie żydowskie, elity zostały zupełnie przeorane i zlikwidowane, za
tę bezmyślną licytację krzywd Olszewski powinien otrzymać zakaz zajmowania
jakichkolwiek stanowisk w instytucjach państwowych powyżej portiera do czasu
ukończenia szkoły podstawowej. Choć nie wiadomo, jakiej historii będzie się po
reformie uczyło dzieci w szkołach. Historyk dr Piotr Osęka zauważył bowiem, że
w nowym podręczniku dla klasy IV nie ma ani słowa o zagładzie Żydów. Skąd więc
Olszewscy mają się o tym dowiedzieć? Za brednie o tym, że kultura żydowska w
praktyce cała przetrwała, skazałbym ignoranta na długotrwałą kurację w Muzeum
Polin. Jak taki pożal się Boże szef POT się uchował, skąd się wziął? Moim
zdaniem to nadgorliwość, pan O. wybiegł przed szereg, bo słyszał coś o nowej
polityce historycznej, o tym, że Polska przede wszystkim, że pedagogika dumy,
a nie wstydu, że każdy naród musi dbać o swoją pamięć, że Muzeum II Wojny
Światowej w Gdańsku jest niemieckie, że - jak powiedział prezes - to podarunek
Tuska dla Merkel. Głupie, szkodliwe poglądy Olszewskiego i innych wzięły się z
karykaturalnej, zakłamanej, pseudo „polityki historycznej”. (Biorę w cudzysłów,
bo moim zdaniem „polityka historyczna” to oksymoron, w przyrodzie występuje
albo polityka, albo historia). Olszewski „chciał dobrze”, wyczuł, w którą
stronę wiatr wieje, ale dał się zbytnio ponieść. Nadgorliwość została ukarana,
ale nie martwmy się o ofiarę. Tyle jest posad do rozdania!
Umniejszanie strat
narodu żydowskiego i eksponowanie strat poniesionych przez inne narody (przede
wszystkim niemiecki) zaczęło się już w czasie wojny i zaraz po niej. Jeszcze dymiły
krematoria, kiedy mówiono, że Żydom krzywda się nie dzieje. Adolf Eichmann,
jeden z głównych sprawców Zagłady, pisał po wojnie, że Żydzi ponieśli
stosunkowo niewielkie straty, które przyniosły im „niezależność narodową”,
czyli własne państwo. Prawdziwymi ofiarami były Niemcy, z siedmioma milionami
zabitych oraz z milionami zamordowanych w czasie usuwania ich po wojnie z ich
dawnych terytoriów - pisał. Panu Olszewskiemu, który przejściowo będzie miał
więcej czasu na czytanie i refleksję, polecam znakomitą książkę Moniki
Sznajderman „Fałszerze pieprzu”. Autorka pochodzi z rodziny polsko-żydowskiej.
Rodzina żydowska (ze strony ojca) zginęła, rodzina polska (ze strony matki)
ocalała cała.
A że reakcja
ministra Bańki była natychmiastowa? To dobrze. Kompromitacja była horrendalna.
Także niektórzy publicyści bliscy IV RP dostrzegają już ogłupianie narodu. Jak
widać w przypadku byłego już prezesa POT - skuteczne. Łukasz Warzecha w
tygodniku Lisickiego zamieścił felieton pt. „Nie wychowujmy baranów”,
krytyczny nie tylko wobec partii Tuska i jej stosunku do historii (co nie jest
żadną nowością), ale i tego, co się wyprawia dzisiaj. „Nie da się uczyć
krytycznego myślenia o historii, wpajając gotowe frazy, że Piłsudski był
Wielki i Nieskazitelny, że w Teheranie i w Jałcie zły zachód zdradził
Szlachetnych Polaków, że żołnierze niezłomni byli chodzącymi Aniołami i
stanowią Najwyższy Wzór Cnoty do naśladowania, a Powstanie Warszawskie było
Wielkim, Wspaniałym, Bohaterskim Zrywem”. Autor apeluj e by „nie wychowywać
baranów bez świadomości przeszłości, jak i baranów bez śladu refleksji”.
Wygląda na to, że redaktor nie będzie autorem scenariusza filmu, który na
zamówienie premiera Glińskiego ma powstać w Hollywood.
Pod rządami PiS państwo polskie pisze
historię na nowo i wpaja ją na każdym kroku, od dzieci po sędziwych weteranów
powstania warszawskiego, którym wciska się apel smoleński. Tam, gdzie to jest
reakcja na indoktrynację komunistyczną czy inne kłamstwa - OK, ale tam, gdzie
dawne kłamstwa zastępowane są nowymi - stop! Popieram to, co powiedział prof.
Antoni Dudek („Rz”): „Za kilkadziesiąt lat w Polsce będą stały pomniki Lecha
Wałęsy, a nie tylko te stawiane teraz Lechowi Kaczyńskiemu. Zapewne Jarosław
Kaczyński chciałby zrzucić z cokołu Wałęsę i zastąpić go bratem, ale mimo że
jest dziś najpotężniejszym politykiem w Polsce, nie ma na to szans”. To
prawda, ale spustoszenie w umysłach już jest ogromne.
Daniel Passent
Jesteśmy świętymi żandarmami
Z całym szacunkiem dla dobrej zmiany i
wstawania z kolan przyznać trzeba, że pierwsi z podłogi podnieśli się bracia
Rosjanie pod mężnym, zdecydowanym i twardym jak jego często eksponowana goła
klata przywództwem Władimira Putina.
Gdy zaś próbuje się
definiować putinizm, obowiązkowo pada nazwisko Aleksandra Dugina, ideologa
rosyjskiego tradycjonalizmu, neoimperializmu i eurazjatyzmu. To nie jest tak,
że Putin głosi i realizuje koncepcje Dugina, ale wiele myśli ekscentrycznego
brodacza prędzej czy później trafia do oficjalnej narracji. Choćby więc dlatego
warto go czytać. Zatem poczytałem. I przedstawiam szanownym czytelnikom małe
wypisy do refleksji.
„My, Rosjanie i Niemcy, rozumujemy w pojęciach
ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani
po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani
wchłonięciem, za pomocą wywieranego przez nas nacisku, maksymalnej liczby
dopełniających nas kategorii. Nie jesteśmy zainteresowani kolonizowaniem tak
jak Anglicy, lecz wytyczaniem swoich strategicznych granic geopolitycznych bez
specjalnej nawet rusyfikacji, chociaż jakaś tam rusyfikacja powinna być. Rosja
w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest
zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie
jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków
czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i
geopolityki. (...) Polska nie umiała stworzyć własnej cywilizacji i musi
dokonać wyboru. Myślę, że istnieje jeszcze możliwość, byście dokonali
normalnego wyboru, tzn. bizantyjskiego. Wymaga to wiele odwagi, nonkonformizmu,
nietypowych form działania, jakichś skinheadów, anarchistów, mistyków. Polski
chaos przeciw polskiemu porządkowi”.
„Rosja nie zatrzyma się w swoim wyzwoleńczym
marszozrywie na terytorium Krymu ani na Dnieprze, ani nawet na zachodnich
granicach eks-Ukrainy. Naszym celem jest wyzwolenie Europy od atlantyckich
okupantów, tych samych, którzy doprowadzili do katastrofy w Kijowie i oddali
tam władzę przestępczej juncie. Naszym celem jest wielkokontynentalna walka
wyzwoleńcza. Najpierw bitwa o Europę. Także w egoistycznych celach zabezpieczenia
sobie odpowiednich granic będziemy zmuszeni wyzwolić Europę - przy tym całą,
nie tylko środkową, ale i zachodnią. (...) Rewolucja ma swój początek, ale nie
ma końca. W bitwie o Europę walczymy jednak nie Europę rosyjską, ale o Europę europejską,
o wolną Europę, o Europę ducha, kultury, tradycji i etnosów. Aby zapewnić sobie
samym bezpieczeństwo, Rosjanom przyjdzie udzielić pomocy Europejczykom, by ci
odzyskali władzę w swoje ręce. Wszystko to dopiero się zaczyna. (...)
Nazywaliście nas »żandarmem Europy«. Rzeczywiście, jesteśmy nim. Jesteśmy
żandarmami. Stoimy na straży porządku, konstytucji, prawa i bezpieczeństwa.
Karzemy przestępców i zakuwamy w kajdany buntowników. Stoimy na straży zdrowej
rodziny i sprawiedliwości. Bronimy kultury i ducha. Wiary i moralności. Tożsamości
i Tradycji. Jesteśmy świętymi żandarmami. I idziemy do was. Na zachód. Broniąc
naszych granic”.
„Wzlot Trumpa po pierwsze i najważniejsze
kładzie kres światu jednobiegunowemu. Trump bezpośrednio odrzucił hegemonię
Stanów Zjednoczonych zarówno w jej łagodnej formie, na którą nalega Council on Foreign
Relations, jak i w radykalnej odmianie, której żądają neo- konserwatyści. (...)
Putin, stojący w awangardzie wysiłków na rzecz wielobiegunowości, do tego
doprowadził. 8 listopada 2016 r. był najważniejszym zwycięstwem Rosji i jego
osobistym. Nie ma alternatywy dla ładu wielobiegunowego, a my nareszcie możemy
tworzyć architekturę tego nowego ładu światowego - nie poprzez wojnę, ale
pokój. To wkład Trumpa. Globalistyczna sieć niezliczonych »organizacji
pozarządowych« i zagranicznych agentów w Rosji straci poparcie jeszcze
bardziej. (...) Nie będzie już więcej funduszy na obrzucanie błotem i degradowanie
innych kultur i tradycji. W przeciwieństwie do Clinton Trump nie uważa LGBT,
feminizmu i postmodernizmu za ostatnie słowo postępu, ale za chorobę. Teraz
będą w stanie uzyskać od Ameryki co najwyżej leczenie swoich perwersji.
Fundacja Sorosa, już zdelegalizowana w Rosji, najwyraźniej także w USA
zostanie niedługo rozpoznana jako rozsadnik ekstremizmu. Wszystko to i wiele
więcej to dzieło Donalda Trumpa”.
Kolorowych snów!
Marcin Meller
Lekcja nr 1: „Wesele”
Tuż przed rozpoczęciem bardzo nowego
roku szkolnego odbyła się szósta edycja Narodowego Czytania, sympatycznej akcji
zapoczątkowanej jeszcze przez prezydenta Komorowskiego, a polegającej na
zbiorowej publicznej lekturze wybranego arcydzieła literatury polskiej. Tym
razem w setkach miejsc czytano „Wesele” Wyspiańskiego. Andrzej Duda ogłosił ten
wybór w lutym, podczas tej samej uroczystości, na której, ku konsternacji
środowisk polonistycznych, uhonorował wielką nagrodą „Zasłużonego dla
Polszczyzny” poetę Wojciecha Wencla, nazywanego smoleńskim bardem, którego twórczość
właśnie została wprowadzona do nowego kanonu szkolnych lektur obowiązkowych.
Jeśli PiS będzie rządził dłużej, pan Wencel być może doczeka
się swojego Narodowego Czytania, ale w tym roku głosujący, ogromną większością
głosów, wytypowali „Wesele”. I był to wybór mający cechy internetowej anarchii
oraz złośliwości. Od początkowego „Cóż tam, panie, w polityce?”, aż po końcowe
„Miałeś, chamie, złoty róg” dramat Wyspiańskiego pełen jest politycznych, i
raczej nieprzyjemnych dla obecnej władzy, aluzji. Zanim jednak kuratoria
narzucą polonistom jakąś nową obowiązkową interpretację utworu, póki jeszcze
można - wciąż warto na nowo czytać i odczytywać „Wesele”. Nasz zmarły niedawno
kolega Zdzisław Pietrasik co jakiś czas, na naszą prośbę, układał - dla zabawy -
szkice nienapisanych scenariuszy i fabuły nienakręconych filmów, inspirowane
literaturą i historycznymi wydarzeniami. Konwencja w sam raz na ten moment,
kiedy już język drętwieje od komentowania kolejnych propagandowych przekazów
dnia i występów panującej ekipy. Więc mogłoby być tak...
Dom weselny jak z filmu „Wesele”
Smarzowskiego. Elita nowej władzy radośnie brata się z ludem. Lokalu i ludu
dyskretnie pilnują rozmieszczeni w różnych kątach agenci służb specjalnych. Gra
i śpiewa Zenek Martyniuk, a oprócz „Oczu zielonych” hitem wieczoru jest utwór
disco polo „Pięćset plus”, z refrenem włączającym do zabawy kolejne grupy
uczestników: pięćset plus dla emerytów, pięćset dla nauczycieli dyplomowanych,
pięćset dla ratowników medycznych, dla żołnierzy obrony terytorialnej, dla
policjantów itd. Każdy wywołany podnosi rękę i pozdrawia Zenka oraz innych
uczestników imprezy. Centralną postacią wesela jest jednak Prezes ubrany w
czepiec z pawich piór i zamiast sukmany w biało-czerwoną pelerynkę z orłem.
Zresztą, cała bawiąca się z ludem elita wystrojona jest podobnie, każdy ma na
sobie jakiś element odzieży patriotycznej; w rozgrzanych kręgach tanecznych (tu
z kolei jak w „Weselu” Wajdy) migają orły, powstańcze kotwice, żołnierze
wyklęci, husaria, biało-czerwone rogi wikingów. Okrzyki: „A to Polska
właśnie!”. Jest i premier Szydło, minister Ziobro i Patryk Jaki, Pan Antoni i
minister Mariusz; także trzymający się trochę na uboczu (jakby z wahaniem, czy
włączyć się w korowód czy raczej wyjść na zewnątrz) Pan Prezydent. Tak to trwa,
dopóki nie wiadomo przez kogo zaproszone, przeoczone przez śpiących agentów,
wśród weselników zaczynają pojawiać się Osoby Dramatu.
(Didaskalia: największą uciechą byłoby napisanie dialogów
między Osobami PiS i poszczególnymi Osobami Dramatu. Zostawiamy to ewentualnie
polonistom i uczniom do szkolnych teatrzyków, zanim nie zostaną zlikwidowane i
zastąpione ćwiczeniami strzeleckimi). Wyobraźmy jednak sobie, że oto na polskim
weselu pojawia się umorusany Uchodźca i spotyka z ministrem Mariuszem. Tu w
dialogu można nic nie zmieniać z Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie
wojna/byle polska wieś zaciszna/byle polska wieś spokojna” - recytuje Mariusz,
wołając na koniec sceny: „A kysz!” (To już „Dziady”). A przechodząca mimo Pani
Premier powtarza w zapamiętaniu: „Europo, wstań z kolan!”.
Wśród zjaw nachodzących wesele powinien niewątpliwie pojawić
się Demonstrant ze świeczką, potrząsający woreczkiem srebrników; Totalny
Opozycjonista („Wyście sobie, a my sobie, każden sobie rzepkę skrobie”), a u
boku Pana Prezydenta wicepremier Morawiecki („Tak by się het gnało, gnało/do
ogromnych wielkich rzeczy/a tu pospolitość skrzeczy, a tu pospolitość
tłoczy/włazi w usta, uszy, oczy”). Łatwo sobie wyobrazić wierszowany dialog
Patryka Jakiego, pragnącego zadawania tortur i wymierzania kary śmierci ze
sprzedajną Sędzią; Zbigniewa Ziobro z krwawym Fransem Timmermansem czy mroczne
spotkanie Macierewicza z Putinem. Jednakowoż żeby ochronić „Wesele” przed
staczaniem się z narodowego dramatu w komedię, można by dopuścić do dialogu
Prezesa z Lechem Wałęsą, a przede wszystkim z upiorem Donalda Tuska. To on
mógłby Prezesowi przekazać złoty róg władzy („my jesteśmy jak przeklęci, że nas
mara, dziwo nęci”). A dalej już prosto: Prezes oddaje róg Zenkowi, zostawiając
sobie ino sznur, Martyniuk gra na rogu „Oczy zielone”. Mary i zjawy uciekają w
mrok, porzucając kaduceusz, czarodziejską laskę służącą do uśmierzania sporów.
Prezes podnosi laskę i dyryguje chocholim tańcem. Chór Osób Dramatu: „Kłam
sercu, nikt nie zrozumie, hasaj w tłumie! Masz to kaduceusz, chwyć! Rządź! Mąć
nim wodę, mąć!”. Potem opada ciężka biało-czerwona kurtyna, odcinając Polaków
od reszty Europy i świata...
No dobrze, to teraz już bez żartów. W nowej
szkole, jeśli trafnie odczytujemy intencje układających podstawę programową, z
Wyspiańskim będą same kłopoty. On kompletnie nie pasuje do obecnej państwowej
ideologii.
To wciąż okropnie gorzki porachunek z polską mitomanią i
megalomanią, wiarą w cuda i w „wielkich mężów”, kpina z narodowego i
społecznego egoizmu, ciągłych pretensji wobec wszystkich, zaściankowości,
nieudolności, heroizacji własnej historii. Każdy kiedyś to już opisał w
wypracowaniu z polskiego. Ale kto by myślał, że „Wesele” tak realnie (choć
groteskowo) wróci w XXI w.? Że znów zabrzmi jak literatura wywrotowa? „Pieścimy
się ino snami, a to co nas tu otacza, zdolność naszą przeinacza”. Nie
odrobiliśmy tej lekcji z Wyspiańskiego i obawiam się, że w nowej pisowskiej
szkole będzie trudno. Tym bardziej trzeba nam wspierać nauczycieli i dyrekcje
szkół w obronie przed ideologiczną agresją władzy; może także czas przygotować
się do domowych kompletów? Inaczej my i nasze dzieci będziemy skazani na
wieczną repetę z polskiego i z historii.
Jerzy Baczyński
Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuń