Hierarchowie
zaczynają mieć pierwsze wątpliwości, czy polityczna kuratela PiS jest dla
polskiego Kościoła tak korzystna, jak dotąd sądzili. Ale wyjście poza pisowskie
opłotki będzie bardzo trudne.
Dwie wypowiedzi biskupów nie czynią w Kościele odwilży.
Dobrze, że prymas Wojciech Polak upomniał się o poszanowanie ładu
konstytucyjnego, a abp Stanisław Gądecki, szef Konferencji Episkopatu Polski,
podziękował prezydentowi Dudzie za weta sądownicze. Już we wrześniu doszedł do
nich apel zespołu biskupów odpowiedzialnych za kontakty z episkopatem
niemieckim o opamiętanie w zaostrzaniu konfliktu między pisowską Warszawą a
Berlinem. Kto jak kto, ale polski episkopat akurat ma mocny tytuł do tej
interwencji, bo to polscy biskupi zaryzykowali w 1965 r. wyciągnięciem ręki do
katolików niemieckich w soborowym duchu pojednania.
Po słowach hierarchów posypały się spekulacje. Obracają
się one wokół tezy czy raczej pobożnego życzenia, że coś w Kościele drgnęło.
Że przybywa biskupów stawiających politycznie na domniemany obóz prezydencki i
dystansujących się od obecnego obozu rządowego. Że uwaga i nadzieja
episkopatu przesuwają się z nieobliczalnego Jarosława Kaczyńskiego na bardziej
centrowego prezydenta Andrzeja Dudę.
W rzeczywistości niewiele wskazuje, by taki ruch
tektoniczny miał miejsce. Przytomne, obywatelskie, chrześcijańskie wypowiedzi i
zachowania kilku biskupów - Polaka, Guzdka, Czai, Nossola, Muszyńskiego,
Zadarki, Pieronka - nie tworzą masy krytycznej. Nie równoważą, a tym bardziej
nie osłabiają, wpływu o. Rydzyka w episkopacie, a zatem i w polityce
kościelnej. Pośrednio dowodzi tego masowa obecność elity pisowskiej na
zgromadzeniach i w studiach radiomaryjnych. Swą obecnością pisowska władza
potwierdza i wzmacnia przywództwo Rydzyka w Kościele. Księża i świeccy
wyciągają z tego wnioski, jaka w Kościele obowiązuje dziś poprawność
polityczna: ta radiomaryjna.
Przed wetami doszło do
kontaktów między szefem episkopatu a prezydentem. List dziękczynny Gądeckiego po wetach sprawiał wrażenie
wcześniej przygotowanego po rozmowie obu dygnitarzy. Należy go czytać także w
kontekście upokorzeń, jakich od nowej pisowskiej władzy doznał jeszcze przed
polskim lipcem 2017 r., który wybuchł w obronie sądownictwa. Najpierw drogi
rozeszły się w sprawie uchodźców. Pisowski rząd, choć ostentacyjnie katolicki,
całkowicie zignorował przesłanie Franciszka i postulaty Kościoła w Polsce
wychodzące papieżowi naprzeciw: w tym ideę korytarzy humanitarnych. Rząd
premier Szydło, wskutek interwencji Jarosława Kaczyńskiego, zawiesił
zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Biskupom przeszkadza, że wciąż nie zakazano handlu w niedzielę. Kościół prowadzi intensywną
kampanię w tej sprawie, mając poparcie propisowskiej Solidarności, tymczasem
rząd się waha. To wszystko nie składa się jednak na kryzys w relacjach
Kościół-władza.
Nasze kościelne źródła wskazują, że między Gądeckim i Dudą
doszło do dialogu przede wszystkim dlatego, że szef episkopatu liczy na pomoc
prezydenta i PiS w przeprowadzeniu takich zmian prawnych, które na długie lata
zabetonują katolickie postulaty dotyczące definicji małżeństwa i ochrony życia.
Pamiętajmy, że prezydent wziął do pomocy w opracowywaniu własnych projektów
ustaw sądowniczych byłego wiceministra sprawiedliwości w rządzie PO-PSL Michała
Królikowskiego, zdeklarowanego katolickiego konserwatystę, bliskiego
światopoglądowo obecnemu wicepremierowi Jarosławowi Gowinowi. To autor
książkowej rozmowy z abp. Henrykiem Hoserem, świecki zakonnik (oblat)
benedyktyn, przeciwnik in vitro, obrońca dr. Chazana i
zwolennik tezy, że z postulatu neutralności
światopoglądowej państwa nie wynika, że musi być ono świeckie. To myślenie
jest zbieżne z poglądem abp. Gądeckiego, iż Kościół powinien być duszą
państwa, bo bez wartości chrześcijańskich państwo obumiera.
Łącznikiem między Gądeckim a prezydentem ma być szef jego
kancelarii Krzysztof Szczerski. Minister Szczerski kontaktował się też z
kardynałem Kazimierzem Nyczem, uważanym za kościelnego centrystę, ale
spotkanie nie należało do owocnych. Zamysł prezydenta rysuje się tak, że chce
on uzyskać poparcie Kościoła dla idei referendum konstytucyjnego. Referendum
ma być uzasadnieniem dla nowej konstytucji, która umocni ustrojową pozycję
prezydenta, a przy okazji unieważni wytaczane przeciwko Dudzie zarzuty.
Doskonale streszcza je wypowiedź bp. Tadeusza Pieronka. W telewizyjnej
rozmowie z Moniką Olejnik stwierdził: „to kolejny wielki dramat, jeśli strażnik
konstytucji łamie ją raz po raz i dodatkowo chce ją zmienić, żeby
te swoje łajdactwa usprawiedliwić”.
Konstytucyjna inicjatywa
prezydenta Dudy potrzebuje poparcia szerszego niż kościelne, przede wszystkim w
samym PiS. Trudno sobie wyobrazić, by Duda poszedł na wojnę z Kaczyńskim i
żeby w tej wojnie poparł go episkopat. Tak samo jak trudno sobie wyobrazić, by
otoczenie prezydenta i on sam umieli stworzyć coś z niczego: niezależną od PiS
partię prezydencką. Duda nie ma potencjału polskiego Macrona. Gra toczy się
zatem w obrębie szeroko rozumianego obozu pisowskiego: Duda, Kaczyński, Rydzyk,
episkopat. Kościół wiąże z obecną władzą swoje interesy, więc w sensie
politycznym nie wyjdzie z PiS, nie przyłączy się do opozycji, postawi na
przeczekanie. Profesor Stanisław Obirek widzi to tak: - Może PiS się
opamięta, a może opozycja zwycięży? Lepiej poczekać. Akurat ten rodzaj stosunku
do władzy wydaje mi się dla polskiego Kościoła zabójczy, tak jak zabójcza dla
naszej demokracji jest obecna władza. Jeśli jej poczynania nie spotkają się z
rzeczową i zdecydowaną krytyką ze strony episkopatu, to nieśmiałe głosy domagające
się poszanowania praw obywatelskich pozostaną bez znaczenia.
Tej krytyki nie można się jednak spodziewać. Czekano na
nią w ostatnim okresie wiele razy, na kolejnych etapach demontażu naszej
demokracji konstytucyjnej. Nie przyszła. Głosy rozsądne sprawiedliwe, takie
jak prymasa Polaka, nie są nagłaśniane w Kościele ani podejmowane. „Wołający na
puszczy” mogą najwyżej wysłać sygnał do opinii publicznej, który podejmą media
niekontrolowane przez PiS.
Tylko że te głosy są kierowane nie do przekonanych, a
właśnie do wewnątrz Kościoła. W mediach kościelnych i prorządowych, po
początkowej konsternacji i dezorientacji w związku z kazaniem prymasa i listem
szefa episkopatu, szybko nastąpił powrót do starej melodii: Polacy, nic się
nie stało. - Generalnie nie widzę tu żadnej zmiany kursu w episkopacie -
mówi Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny katolickiego kwartalnika „Więź”. - Po
prostu większym echem odbiły się indywidualne wypowiedzi tych mądrych
hierarchów, którzy są w KEP w mniejszości. Oni w ten sposób mówią
konsekwentnie, tylko są i słabiej słyszalni, i słabo słuchani.
Samotność tej nielicznej grupy hierarchów widać ostrzej w
zestawieniu z dworami biskupów propisowskich, takich jak abp Marek
Jędraszewski, metropolita krakowski. Prymas Polak ma kontakty z środowiskami
zaniepokojonymi sytuacją w Kościele i w polityce, np. z byłą premier i byłą
ambasador w Watykanie prof. Hanną Suchocką. Słucha chętnie
opinii autorytetów niezwiązanych z obecnym obozem władzy, także krytycznych.
Jednak odzywa się zbyt rzadko i zbyt późno, by stał się uczestnikiem
regularnej debaty publicznej. Natomiast abp. Jędraszewskiego otacza w Krakowie
lokalny odłam środowiska nazwanego sektą smoleńską (m.in. ks. Dariusz Oko,
fotografik Adam Bujak oraz Leszek Sosnowski, szef prawicowego wydawnictwa
Biały Kruk). Dba o to, by ataki Jędraszewskiego na lewactwo i kłamstwo
smoleńskie krążyły jak najszerzej.
Kościelna elita, jaką jest episkopat, nie rozluźni stosunków
z elitą pisowską. W lutym odbyło się spotkanie Komisji Wspólnej Rządu i
Episkopatu. Jej współprzewodniczącymi są obecnie ze strony Konferencji
Episkopatu abp Leszek Sławoj Głódź, sojusznik o. Rydzyka, a ze strony rządowej
minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak. Oficjalnie tematem spotkania
była polityka prorodzinna (tu rząd i episkopat mówią jednym głosem), ochrona
danych osobowych w Kościele (w związku z zaostrzeniem ochrony tych danych w
prawie europejskim) i reforma edukacji.
Według naszych kościelnych źródeł bardzo aktywny podczas
spotkania minister Błaszczak miał proponować reaktywację Komisji Majątkowej,
która zajmowała się kościelnymi roszczeniami materialnymi. Argumentował, że
skoro inne Kościoły mają nadal takie komisje, to czemu nie Kościół
rzymskokatolicki. Tego strona kościelna nie podchwyciła, za to chętnie przyjęła
ofertę ścisłej współpracy edukacyjnej przedstawioną przez minister Annę Zalewską
(członka komisji). Jak widać, sprawa likwidacji gimnazjów katolickich w ramach
pisowskiej reformy edukacji schodzi już na dalszy plan. Zwłaszcza że oferta minister Zalewskiej dotyczyła konkretów: treści programu nauczania
i statusu wychowania katolickiego w szkołach publicznych.
Wieści o wychodzeniu episkopatu
z zauroczenia PiS są mocno przesadzone.
Co innego kwestie personalne.
Jarosław Kaczyński nie budzi w Kościele wielkiego zaufania, tak samo jak w
społeczeństwie. Część biskupów jest autentycznie zaniepokojona upartyjnieniem
Kościoła po linii pisowskiej. Obawiają się sytuacji, w której z ambon będzie
płynął jeden polityczny przekaz. Widzą, jak PiS po dojściu do władzy rozgrywa
Kościół politycznie. Jak swoje kontrowersyjne posunięcia legitymizuje także
tym, że ma poparcie Kościoła. Ta część episkopatu zdaje sobie sprawę, że w
miarę jak PiS umacnia się na tronie, kościelny ołtarz będzie mu coraz mniej potrzebny.
A wtedy i Kościół może trafić pod lupę pisowskiej władzy.
Profesor Tadeusz Bartoś ostrzega, że w Polsce nie mogą
działać obok siebie dwie instytucje autorytarne: Kościół i narodowo-katolicka
partia wodzowska. - Zmiany wprowadzane przez PiS oscylują w kierunku chaosu
prawnego, arbitralności, powszechnej inwigilacji, budowania księgi haków na
wszystkich, tak na wszelki wypadek. Władza poza wszelką kontrolą zagraża więc
potencjalnie interesom Kościoła. Ten ma interes w tym, by kontrolować
system edukacji, służbę zdrowia, politykę kadrową. Krążą na przykład opowieści
o tym, jak prominentny metropolita na północy Polski steruje miejscowym
wojewodą i ingeruje w składy rad nadzorczych spółek państwowych. I trudno się temu dziwić, bo to przecież
wynika z kościelnej doktryny o wyższości prawa naturalnego nad stanowionym i
Kościele jako „duszy państwa”.
Dotykamy tu najgłębszych pokładów polskiego katolicyzmu.
Bartoś: - Kościół katolicki w Polsce ma struktury głębokiego trwania. Jedną
z nich jest wstręt do liberalnego Zachodu. Zachód to cywilizacja śmierci,
konsumpcjonizm, hedonizm, rozwiązłość, wolność przeradzająca się w samowolę,
aborcja, antykoncepcja, gender. To diagnoza odziedziczona po
Janie Pawle II, której polscy biskupi akurat pozostają wierni. Tych stałych
danych nie da się zmienić kilkoma wypowiedziami. Bartoś stawia tezę, że kondycja Kościoła w Polsce jest
produktem „mesjańsko-nacjonalistycznego przekazu nauczania Jana Pawła II”.
Takie wypowiedzi jak prymasa Polaka o poszanowaniu konstytucji wydają się wręcz aktem bohaterstwa
na tle dominującego dziś przekazu kościelnego i pisowskiego, lecz w normalnym
państwie demokratycznym byłyby czymś tak oczywistym, że banalnym. - Dwie
łagodne wypowiedzi biskupów wiele nie zmieniają.
Nie podważają autorytarnej, antyzachodniej
struktury mentalnej katolicyzmu polskiego, owocu pracy świętego Jana Pawła II
- podsumowuje Bartoś.
Już po słynnej jasnogórskiej homilii prymasa Polaka bez
trudu odnajdziemy w mediach przykłady tego syndromu. W Wieluniu w rocznicę
wybuchu wojny abp Wacław Depo zrobił przytyk antyeuropejski: „Mówią o izolacji
Polski w Europie i przypominają - wy [w Polsce - red.] macie wartości i zasady,
ale my mamy środki”. Tego samego dnia bp Adam Lepa grzmiał w katedrze łódzkiej
na temat rzekomej antypolskiej retoryki „pewnego urzędnika Unii Europejskiej,
przez nikogo niewybranego”. Wypaczając wypowiedź Fransa Timmermansa (bo to jego
miał na myśli Lepa), wyraził swój ból w ten sposób: „Tego Polsce nigdy nie
odpuścimy. Tak powiedział urzędniczyna nam Polakom, którzy mamy taką cudowną
historię! Powinna być fala protestów, by miał świadomość, że mówi do Polaków, a
nie do podbitego narodu!”.
Teraz przykład z niższego
szczebla hierarchii kościelnej. Podczas
obchodów rocznicy sierpniowej w Gorzowie proboszcz tamtejszej fary ks. dr
Zbigniew Kobus tak opisał obecną sytuację w Polsce: „Ludzie, których ręce są
zbroczone krwią przez udział w zbrodniczym systemie, dziś próbują pouczać,
umoralniać, głosić prawdę. To ci, którzy niszczyli patriotyzm i ducha narodu
polskiego, bo bliższe im były sztandary czerwone, dzisiaj uważają się za
obrońców demokracji i ładu konstytucyjnego” (nie wiemy, czy miał też na myśli
prymasa Polaka i dwudziestolatków protestujących przeciwko ziobryzacji prawa).
Naturalnie znajdziemy też wypowiedzi rozumne i
chrześcijańskie. Oto z tej samej okazji rocznicy porozumień sierpniowych
biskup kaliski Edward Janiak przypomniał, że „patriotyzm jest cnotą, a
nacjonalizm grzechem”. Ksiądz Adam Boniecki, któremu właśnie zdjęto zakaz
wypowiedzi publicznych, mówił w „Gazecie Wyborczej”, że spotyka w całej Polsce
wspaniałych księży, co jest dla niego dowodem, że Kościół nie jest w całości radiomaryjny
czy pisowski. Przypomina też dokument episkopatu o chrześcijańskim kształcie
patriotyzmu pokazujący, że „nie można powoływać się na Ewangelię i jednocześnie
nienawidzić”.
Jednak na takie wypowiedzi ludzi Kościoła jest dziś
mniejszy popyt w katolickim internecie niż na przykład na obronę apostrofy
wiceministra Patryka Jakiego do kary śmierci i tortur. Zmiana w myśleniu hierarchów
to jedno, ale są jeszcze masy wiernych, którymi PiS, jak wiele na to wskazuje,
niepodzielnie rządzi.
Adam Szostkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz