Kaczyński naśladuje Putina
Polska pod rządami
PiS reprezentuje dzisiaj zło, przed którym miała chronić Europę integracja. To
musi się skończyć dla Polski źle przestrzega były premier Włodzimierz
Cimoszewicz
Rozmawia Renata Grochal
NEWSWEEK: Dlaczego PiS
sięga po sprawę reparacji wojennych od Niemiec?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ:
Bo uważa, że duża część naszego społeczeństwa
to durnie, którzy uznają awanturnictwo za przejaw siły i skuteczności. Stawia
na ignorancję prawną i historyczną, na całkowite nierozumienie współczesnego
świata, na wzniecanie kolejnych emocji i sterowanie nimi. To zresztą kolejny
przykład naśladowania Putina. Tamten robi to samo.
Czy Polska ma jakiekolwiek szanse wywalczyć te reparacje?
- Najmniejszych. Rzecz nie tylko w
oświadczeniu z 1953 r., w którym zrzekliśmy się reparacji, ale i w ustaleniach
konferencji 2+4 z 1990 r.. która otworzyła drogę do zjednoczenia Niemiec, w powiązaniu
z formułą reparacji ustaloną w Poczdamie w 1945 r. Polskie uprawnienia miały
być realizowane w ramach reparacji ściąganych przez ZSRR. To Moskwa jako
pierwsza podjęła decyzję o zakończeniu tego przedsięwzięcia.
W tym momencie Polska straciła możliwość
uzyskania czegokolwiek więcej. Polska deklaracja z 1953 r. była de facto
potwierdzeniem stanu, na który nasz kraj nie miał wpływu. Po 1989 r. żaden
polski rząd, włącznie z PiS-owskim, nie podejmował tej kwestii.
Ale PiS mówi, że w 1953 r. nie byliśmy w pełni suwerennym
państwem, więc oświadczenie o zrzeczeniu się reparacji jest nieważne.
- Prawo międzynarodowe zna pewne
okoliczności, które mogą być podstawą do uznania oświadczenia woli jakiegoś
państwa za wadliwe, a tym samym nie- rodzące skutków prawnych, co może być
podstawą do unieważnienia traktatu. Żadna z tych okoliczności nie zachodziła wr1953
r. Państwo polskie było uznawane przez inne, polski rząd także, i wszystkie
jego działania traktowano jako działania reprezentanta podmiotu prawa międzynarodowego.
Cała reszta to propaganda. Władze PRL zawarły setki umów międzynarodowych, w tym
wiele o fundamentalnym znaczeniu dla naszego państwa, jego bezpieczeństwa, trwałości granic itd.
Rozumowanie jest
bezdennie głupie, bo jeśli uznać jakąkolwiek czynność prawną tamtych władz za
nieskuteczną, bo PRL nie była w pełni suwerenna, to jak bronić trwałości i
ważności innych decyzji tych samych władz?
Ale w 2004 r., pod rządami SLD, cały Sejm poparł uchwałę SLD
w sprawie żądania reparacji od Niemiec. To była odpowiedź na działania Eriki Steinach.
- Fakt, że Sejm przyjął tamtą
uchwałę bez głosu sprzeciwu, to powód do wstydu polityków SLD i PO. PiS udało
się wywołać w Sejmie histerię i skutecznie zaszantażować bezmyślnych polityków
innych partii. Szczególnie naganne było zachowanie rządzącego SLD. Jako minister
spraw zagranicznych na konferencji prasowej jasno stwierdziłem, że rząd nie
zamierza stosować się do uchwały domagającej się podniesienia kwestii reparacji
w stosunkach z Berlinem. W ten sposób zablokowałem potencjalny konflikt między
naszymi krajami. Nikt z jednomyślnie głosującego Sejmu nie wystąpił z jakąś
szczególną krytyką mojej decyzji. Wszyscy doskonale wiedzieli, że uchwała była
numerem z repertuaru cyrkowego.
Czy Kaczyński jest z gruntu antyniemlecki, bo ten wątek
powraca od lat? O reparacjach PiS mówiło ostatnio w lipcu 2015 r.
- Wielokrotnie miałem wrażenie, że
jego dramatycznie stereotypowe i anachroniczne -wyobrażenia o świecie i sąsiadach
są pochodną lektur z innej epoki. Widzę też jednak element zimnego cynizmu. On
gra kartą antyniemiecką dokładnie tak samo jak Gomułka. Jest jednak skuteczniejszy.
I to, mimo że dzisiaj, po wszystkich historycznych zmianach, powinno to być
trudniejsze. Jednak ogrom zakompleksionej ciemnoty sporej części społeczeństwa
wciąż daje szanse. Po wspomnianej uchwale z 2004 r. ówczesny ambasador Niemiec
rozmawiał z Kaczyńskim. Powiedział mu. że takie żądania nie mają szans i mogą
jedynie wywołać napięcia między Polską i Niemcami. Kaczyński miał
odpowiedzieć, że o to chodzi. Jeśli ta relacja, przedstawiona mi osobiście,
była prawdziwa, to byłby to ważny element odpowiedzi na pani pytanie.
Polska Jako pierwsze państwo w Unii zignorowała
postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE – chodziło o wstrzymanie wycinki Puszczy Białowieskie). Jakie będą
konsekwencje?
- Finansowe, polityczne i
wizerunkowe. Możemy być ukarani jeszcze przed wyrokiem merytorycznym.
Zwiększamy prawdopodobieństwo, że w przyszłych decyzjach budżetowych nikt nie
będzie stawał po naszej stronie. Zachowanie Polski musi być uznane za
podważające fundamentalne zasady funkcjonowania Unii. Wreszcie - ponieważ
chodzi o wandalizm w tak wyjątkowym miejscu, jakim jest Puszcza Białowieska -
rząd PiS musi być uznany przez miliony Europejczyków za barbarzyński. Niestety,
część tego cuchnącego błota ochlapie nas wszystkich.
Gdy doda się do tego trzy inne fronty, które Polska ma już
otwarte z Unią - w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, zamachu na sądy i odmowy
przyjmowania uchodźców - robi się niebezpiecznie.
- Polska pod rządami PiS
reprezentuje dzisiaj zło, przed którym miała chronić Europę integracja. Bezprawie,
awanturnictwo, egoizm, rasistowskie uprzedzenia, ograniczanie praw i wolności
obywatelskich. To musi się skończyć dla Polski źle. Odpłacą nam pięknym za nadobne.
Polska popada w coraz głębsze osamotnienie i bezmyślnie pogarsza stosunki z
kolejnymi państwami. Złe relacje z Rosją, wynikające w dużym stopniu z jej
agresji na Ukrainę, są pogarszane przez wrogie gesty w rodzaju
likwidacji pomników upamiętniających nieszczęsnych sołdatów Armii Czerwonej,
którzy zginęli w Polsce. Z Niemcami - reparacje. Z Francją - caracale i głupie
infantylne przytyki. Z Litwą - Ostra Brama w paszportach. Z Ukrainą -
agresywne uchwały parlamentu i Orlęta też w paszportach. Słowacja szuka
kompromisu w sprawie uchodźców. Zostaje Orban jako zbawca bratanków. Ponury
żart polityki wstawania z kolan.
Kaczyński przyjął kurs na polexit?
- Fakty wyraźnie na to wskazują. A
cne są ważniejsze od deklaracji, zwłaszcza tego polityka. Skłócenie się z
instytucjami Unii i z głównymi krajami członkowskimi będzie często prowadziło
do oświadczeń czy decyzji krytycznych wobec Polski Oczywiście, nikt nie
przyzna się do porażki, tylko będą przedstawiali to jako dowód wrogości do nas.
Z czasem być może emocje zostaną rozhuśtane ponad jakąkolwiek miarę. Stosunek
do Unii i pozowanie na silnych zdeterminowanych wojowników broniących świętej
racji to z kolei naśladowanie Camerona. Wiemy, czym skończyły się akrobacje
tego pozbawionego wyobraźni ego tycznego polityka. Większość Anglików uznała
ucięcie sobie jednej nogi za atrakcyjną zmianę w życiu. Nie ma gwarancji, że
Polacy nie zgłupieją podobnie.
Czy prezes PiS zrobi referendum w sprawie polexitu?
- Jak widać na przykładzie
pomysłów pana Dudy, referenda mogą pojawiać się jak grzyby po deszczu. Ale
warunkiem podobnej inicjatywy PiS musiałoby być nagromadzenie silnie
emocjonujących konfliktów z UE i ważnymi krajami członkowskimi.
PiS ciągle atakuje Niemcy, a Rosji nie. Szef MSZ Witold
Waszczykowski w wywiadzie dla „Kommiersanta” powiedział, że nie potrzebujemy
dodatkowych sił NATO w Polsce. Ani słowem nie wspomniał o zwrocie wraku
tupolewa, choć to był sztandarowy postulat PIS w kampanii. O co chodzi?
- Nie przeceniałbym tych
wypowiedzi. Ten gość jest niekompetentny, a do tego niezbyt odważny. Wszyscy
oni wiedzą też, że wrak pozostanie w Rosji tak długo, jak chce Putin, a nie jak chce PiS. Dlatego przypominanie o oddaniu go to
proszenie się o kolejną porażkę. Być może w tle jest też fakt, że w Polsce
antyrosyjskie nastroje nie są zbyt silne, zwłaszcza wśród wyborców PiS.
Jeśli prezydent Macron przeforsuje swój pomysł reformy Unii, Polska zostanie na
peryferiach. Czy to będzie do odwrócenia, gdy PiS straci władzę?
- Reformy w UE są potrzebne. Kryzysy
przełamuje się. uciekając do przodu, a nie cofając się. Większość państw UE to
rozumie i weźmie w tym udział. Polska, która obiektywnie miałaby w obecnych
warunkach szansę na wejście do głównej grupy rozgrywającej, już się tej szansy
sama pozbawiła. Ponieważ najważniejsze znaczenie będzie miało to. co się
będzie działo w strefie euro, my z definicji pozostaniemy na zewnątrz. Rząd
PiS nie rozumie konsekwencji i je lekceważy. Zapłacimy za to dramatycznie drogo.
Czy da się to naprawić w przyszłości? Pewnie tak, ale istotne jest pytanie o
to, ile musimy czekać i ile wcześniej stracić?
Pomimo licznych jak na Polskę protestów przeciwko zmianom w
sądach PiS wciąż cieszy się 40-proc. poparciem. Dlaczego?
- Z różnych przyczyn, które się
kumulują. Bardzo mierny poziom świadomości obywatelskiej, niewielki respekt
dla demokratycznych wartości, zadowolenie z prześladowania innych, rozrzutna
polityka społeczna, propaganda upartyjnionych mediów, propaganda Radia Maryja
i ogromnej części kleru itd. Są też przyczyny głębsze, które od dłuższego
czasu wywołują upowszechnianie się postaw zachowawczych, nietolerancyjnych i
przyzwalających na autorytaryzm. Moim zdaniem ma to związek z niezwykle silnym
irracjonalizmem myślenia, przekonań i zachowań, będącym pochodną treści i
metod wychowania.
Czy dzięki prezentom socjalnym i dobrej koniunkturze gospodarczej
PiS wygra kolejne wybory?
- To ponura perspektywa, ale nie
można wykluczyć takiego scenariusza. Na razie szkodnictwo PiS i różne
skandale nie zmniejszają poparcia dla tego politycznego gangu. Jak zawsze, po
pewnym czasie to się zmienia i teflon odpada. Tylko kiedy?
A jak pan ocenia opozycję? Mógłby pan z czystym sumieniem
zagłosować na PO Schetyny lub Nowoczesną Petru?
- To dramat. Mimo pewnych wyjątków
w obu tych partiach opozycja jest leniwa, amatorska, bez pomysłu i inicjatywy.
Chore i śmieszne ambicje personalne, udawany duch zespołowej gry, rywalizacja
zamiast współpracy to objawy ciężkiej choroby. Ciągle jest odrobina czasu na
poprawę, ale dotychczasowe doświadczenie nie napawa optymizmem.
Powstanie nowa lewica? Niektórzy patrzą z nadzieją na
Roberta Biedronia, ale on niespecjalnie się zaangażował w ostatnie protesty.
- Potrzebna jest otwarta,
proeuropejska, liberalna centrolewica. W tej chwili nie widzę, kto i z czego
miałby ją stworzyć. Biedroń? Sympatyczny, rozsądny człowiek, na pewno z
różnymi talentami pozwalającymi zdobywać poparcie, ale na razie bez wielkich
doświadczeń w polityce krajowej. Nie potrafię ocenić jego wiedzy w zakresie
prawa, gospodarki i spraw międzynarodowych, bez czego nie ma
się szansy nabycie rzeczywiście poważnym politykiem dużego kalibru.
A co pan sądzi o partii Razem, która zwykle jest osobno?
- Słabo ich znam. I nie mam o to
pretensji do siebie, bo jeśli tak jest, mimo mojego zainteresowania polityką,
to raczej jest to ich wina. Ostentacyjne dystansowanie się od innych jest
infantylne i sekciarskie. Takie formacje są skazane na uprawianie polityki w
kawiarni. Ich początkowe lekceważenie łamania konstytucji w sprawie TK było
bardzo rozczarowujące. Tacy współcześni bolszewicy, choć według arytmetyki -
mieńszewicy.
O co chodzi Kaczyńskiemu w polityce? Gdy nazwał opozycję
zdradzieckimi mordami i mordercami jego brata, pojawiły się głosy, że chodzi mu
wyłącznie o zemstę.
- Być może. Najpewniej jednak chodzi
mu o władzę jako sposób zaspokojenia własnych ambicji. Mam wrażenie, że jego
życie jest szokująco ubogie. Sam poświęciłem połowę dorosłego życia polityce,
ale zawsze miałem tysiące rożnych zainteresowań, bez których uważałbym te
wszystkie lata za zmarnowane. To jego chamskie wystąpienie sejmowe wskazywało
co najmniej na problemy z panowaniem nad własnymi emocjami. Jednak treść,
sugerująca zabicie Lecha przez przeciwników politycznych, mnie kojarzyła się
po prostu z paranoją.
Będzie wojna prezydenta z PiS?
- Nie spodziewałem się, że
prezydent zawetuje ustawy o sądach. Duda wielokrotnie łamał konstytucję i
akceptował podobne zachowanie partyjnych towarzyszy, jednak jednego w
konstytucji pilnuje: własnych uprawnień. W obu zawetowanych ustawach Ziobro
chciał mu coś odebrać i robił to w bezczelny sposób, udając, że realizuje
propozycje Dudy. Na pewno był to konflikt między tymi dwoma kiepskimi
prawnikami. Czy będzie konflikt z PiS? Zobaczymy, choć nie leżałby on w
interesie żadnej ze stron. Potrzebują siebie wzajemnie. Co oczywiście nie
znaczy, że za dwa lata Kaczyński nie wyjmie innego królika z kapelusza.
Polexit to szaleństwo
Obecność w Unii
Europejskiej to nie tylko możliwość rozwoju, ale też gwarancja bezpieczeństwa
dla Polski. Beztroska, z jaką zapominamy o lekcjach historii, jest wstrząsająca
Rozmawia Dariusz Ćwiklak
NEWSWEEK: Kiedy słyszy pan polexit, to co pan myśli?
PROF. WITOLD ORŁOWSKI, rektor Akademii Vistula:
Myślę, że używamy złego określenia. Jeśli
chcemy być naprawdę dumnym narodem, to powinniśmy mówić: plwyjście, a nie
korzystać z nazwy ukutej przez Brytyjczyków.
A serio?
- Brytyjczycy snują wysublimowane
analizy, czy bardziej opłaca im się być potęgą gospodarczą na zewnątrz Unii,
czy wewnątrz. Ale nasz rachunek kosztów i korzyści jest prostszy. Możemy
plunąć na to, co nam daje Unia, ale można być absolutnie pewnym, że jako naród
i gospodarka bardzo wiele na tym stracimy. Średniej wielkości kraj musi z kimś
współpracować gospodarczo. Jeśli nie z Unią, to z kim? To się sprowadza do
prostego wyboru: albo zostajemy w UE, albo robimy plwyjście i integrujemy się
z Rosją.
Brzmi niepokojąco.
- Owszem, bo wyjście z Unii
miałoby wpływ nie tylko na naszą gospodarkę, ale i na bezpieczeństwo. Można się
łudzić, że zapewnią nam je Amerykanie poprzez
NATO, ale przecież po wyborze Trumpa przez wiele miesięcy nie można było od
niego wydusić odpowiedzi, czy USA poczuwają się do odpowiedzialności za
podpisane traktaty. Przypomnę, że Polska w 1939 r. miała podpisane znakomite u
kłady z dwiema największymi potęgami zachodniej Europy i nie uchroniło nas to
przed katastrofą. Za to członkostwo w UE oznacza możliwość realnej integracji
gospodarczej i politycznej, a gospodarcze i polityczne zjednoczenie z innymi krajami
sprawia, że siła takiego sojuszu jest wielokrotnie większa.
Od II wojny minęło ponad 70 lat.
- Dlatego mamy tendencję do
zapominania ojej koszmarze, a przecież nie jest powiedziane, że takie ryzyko
nic pojawi się na nowo. Albo nie otwarta wojna, ale np. dyktat ze strony Rosji.
Kraj zintegrowany z Unią Europejską może takim naciskom dość skutecznie się
oprzeć. Wiedzą to doskonale państwa bałtyckie - tam nie było wątpliwości, czy
przyjmować euro. A samotny biały żagiel, pływający między Rosją i Unią, nie
bardzo może liczyć, że ktokolwiek mu pomoże, gdyby padł ofiarą szantażu. W
latach 90. było oczywiste, że nasze związanie się z Europą ma w ogromnej
mierze służyć temu, żeby Polska po raz kolejny w historii nie znalazła się
samotna w obliczu agresji. Beztroska, z jaką zapominamy o lekcjach historii,
jest wstrząsająca.
Mimo wszystko Unia kojarzy się bardziej ze współpracą
gospodarczą...
- Ale bezpieczeństwo jest jednym z
kluczowych warunków rozwoju gospodarczego! Drugim jest dostęp do rynków. Ktoś
budujący w Polsce fabrykę musi mieć pewność, że będzie miał gdzie sprzedawać
to, co w niej wyprodukuje. Członkostwo w Unii daje nieskrępowany dostęp do 500
min bogatych konsumentów. Jeśli premier Morawiecki chce produkcji w Polsce
miliona samochodów elektrycznych, to od razu trzeba zapytać: komu będziemy jo
sprzedawać?
A gdybyśmy z Unii wyszli...
- To inwestorzy nie mieliby
pewności, że produkty wytworzone w Polsce będą mogły trafić na rynek całej
Europy. Wtedy ktoś, kto myślałby o budowie miliona samochodów elektrycznych,
wolałby pewnie postawić fabrykę na Słowacji czy w Rumunii. Wyjście z Unii
oznaczałoby drastyczne ograniczenie atrakcyjności inwestycyjnej Polski. I mówię
nie tylko o inwestorach z zagranicy, ale także
polskich. bo przecież nie jest powiedziane, że muszą budować fabryki w Polsce.
Można oczywiście ograniczyć wywóz kapitału, ale wtedy zaczynamy zmierzać w
stronę Korei Północnej, odcięcia się od świata i powrotu do gospodarki typu
komunistycznego, która wprawdzie nie musiała konkurować, ale żyła w nędzy.
Premier Morawiecki sugeruje, że możemy liczyć np. na
inwestycje z Chin.
- Polska jest atrakcyjna dla
Chińczyków głównie dlatego, że jest w Unii. Przecież nie będą budować wielkich
fabryk po to tylko, by produkować towary dla 38 mln Polaków! Z trudem zauważą
nas na mapie.
Część polityków PIS przekonuje, że po 2020 r. będziemy
dostawać mniej funduszy, więc Unia przestanie nam się opłacać.
- Od lat powtarzam, że fundusze
unijne są bardzo przydatne, ale to nie one są największą korzyścią z
członkostwa. Większość krajów UE dokłada do budżetu i mimo to nie mają
wątpliwości, że im się w Unii opłaca być - bo to przede wszystkim możliwość
rozwoju gospodarczego, inwestycji i wzrostu produkcji. Fundusze unijne służą
temu, by łatwiej było nam skorzystać z tej szansy. Jestem za tym, żeby Polska
dostawała ich jak najwięcej, ale członkostwo w Unii opłacałoby się nam nawet
wtedy, gdyby nie było w niej żadnych funduszy strukturalnych.
A gdyby jednak władza postanowiła rozpisać referendum na
temat wyjścia z Unii?
- Teoretycznie musiałaby przekonać
do tego ponad połowę głosujących, a na razie w sondażach poparcie dla UE jest
bardzo wysokie. Ale przecież ostatnio w Polsce dzieją się rzeczy, jakie
wcześniej nikomu się nie śniły. Wypowiedzenie traktatu unijnego można by
przegłosować w parlamencie bez żadnego referendum, mimo że nakazywałyby je
zdrowy rozsądek i uczciwość.
Najgorsze, że to wcale nie musi
być kwestia świadomego scenariusza wyjścia z Unii. Może być i tak, że napięcie
między Brukselą a Warszawą sięgnie takiego poziomu, że rząd sam siebie zapędzi
w kozi róg i poczuje się zmuszony sięgnąć po to narzędzie w obawie przed utratą
twardego elektoratu.
I będzie jak w Wielkiej Brytanii.
- Premier David Cameron też nie chciał wyprowadzać kraju z Unii, ale sprawy
zaszły za daleko i nie mógł się już z tego wycofać. Rozpisał nieszczęsne
referendum, a już dzień po ogłoszeniu wyników wszyscy wiedzieli, że stało się
źle - łącznie z tymi, którzy nawoływali do brexitu.
Załóżmy, że stało się: wychodzimy z Unii. Co byłoby
najboleśniejsze?
- Tu mamy polski paradoks. Pamięta
pan, jaka grupa zawodowa była najbardziej przeciwna wejściu do Unii? Rolnicy.
A jaka grupa zawodowa najbardziej skorzystała na wejściu do Unii? Rolnicy
właśnie. To oni jako pierwsi odczuliby dramatyczny spadek dochodów - pewnie
rzędu 25-30 proc. Tak samo byłyby poszkodowane firmy budowlane. Dość szybko polexit zabolałby także tak zwane elity, korzystające z
dobrodziejstw Unii: studentów wyjeżdżających na Erasmusa, naukowców, ludzi
podróżujących służbowo za granicę czy pracujących w koncernach. Ale na dłuższą
metę odczuliby go wszyscy, bo wyjście Polski z Unii przełożyłoby się na
zmniejszenie inwestycji, na wolniejszy wzrost płac, a może i spadek. W
Wielkiej Brytanii mówi się przecież nie tylko o zmniejszeniu inwestycji, ale o
przenoszeniu części miejsc pracy do innych krajów.
Można też sobie wyobrazić scenariusz polexit light: nie występujemy z Unii,
ale tak się kłócimy z Brukselą, że jesteśmy coraz bardziej marginalizowani.
Już wisi nad nami groźba odebrania prawa głosu w
Radzie Europejskiej.
- Są inne, znacznie dotkliwsze
sankcje - np. utrudnianie wykorzystania pieniędzy unijnych. Można to robić
metodami administracyjnymi. Większość realizowanych w Polsce dużych unijnych
projektów wymagała wydłużania terminów czy zmiany sposobu wydawania pieniędzy.
Gdyby urzędnicy w Brukseli chcieli być naprawdę złośliwi, to każde przesunięcie terminu oddania odcinka autostrady
mogłoby być podstawą do wstrzymania albo wycofania unijnego finansowania.
Zimna wojna między Brukselą a Warszawą.
- I to bardzo dla nas bolesna. Ten
brak dobrej współpracy prędzej czy później może zacząć niepokoić inwestorów.
Ale chodzi też o bieżące decyzje. Cztery lata temu dwie linie lotnicze w
naszym regionie znalazły się naskrajubankructwa: polski LOT i węgierski Malev. Rządy obu krajów chciały udzielić swym przewoźnikom pomocy
publicznej. W przypadku Polski Komisja Europejska zachowała się z dużą życzliwością;
LOT dostał wsparcie i wyszedł na prostą. A Malev dostał
nakaz zwrotu pomocy publicznej i następnego dnia zbankrutował. To pokazuje, jak
wiele mogą kosztować złe stosunki z Brukselą.
Możemy przecież budować sojusze i bronić swoich interesów.
- Owszem, tak działa Unia. Tyle że
po wyniku głosowania nad wyborem Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej
dobitnie widać, jaka jest dziś nasza zdolność budowy sojuszy: 27:1 to wynik
jednoznaczny, przeciw' nam głosował nawet bratanek znad Dunaju. Stajemy się
krajem, który nie jest w stanie w Unii forsować swoich spraw, a przecież za chwalę
ruszają negocjacje dotyczące kolejnego unijnego budżetu! Jestem wystanie zrozumieć
argument}-, że ktoś chce grać w Unii ostrzej albo ma inny pomysł na ułożenie
relacji z Niemcami. Ale przede wszystkim trzeba mieć jakąś strategię.
A może to jest właśnie ta strategia: strzelanie focha?
- Kiedy Polska doprowadza do kryzysu,
bo jako pierwszy kraj w historii nie respektuje nakazu Trybunału Sprawiedliwości
UE w sprawie zaprzestania wycinki w Puszczy Białowieskiej, to mnie to zaczyna
przerażać. Zwłaszcza że robi to z powodu rzeczy o trzeciorzędnym znaczeniu
gospodarczym. Można się domyślać, że dwudziestu paru tysiącom pracowników Lasów
Państwowych zależy, aby ich firma zarobiła miliony złotych na wycince, bo
dzięki temu wzrosną płace. Ale żeby z tego powodu wzniecać gigantyczny konflikt?
To już nie jest nawet brak strategii, ale brak panowania nad sytuacją.
Każdy konflikt z Brukselą można
przepasać biało-czerwoną szarfą i mówić, że jest to obrona suwerenności
narodowej. Ale czy warto się tak kłócić o drobiazgi, narażając na szwank
wielkie korzyści, bezpieczeństwo i możliwość rozwoju? A tymczasem nie ma nikogo
w rządzie, kto powiedziałby: to jest szaleństwo.
Tym bardziej że przed tym samym Trybunałem chcemy walczyć o
zablokowanie gazociągu Nord Stream 2.
- To pokazuje skalę tego, co
możemy zyskać dzięki Unii i jak drobne interesy- różnych grup mogą to
zniweczyć. 40 tys. górników ozłociłoby pewnie tego, kto wyprowadziłby nas z
Unii i zrezygnował z polityki klimatycznej. Ale przecież mamy jeszcze 38 mln
obywateli, którzy bardziej lub mniej na naszej obecności w Unii zyskują. Mam
tylko nadzieję, że w rządzie i w PiS ktoś nad tą strategią panuje.
Można w to wątpić, patrząc na nową awanturę: o reparacje od
Niemiec.
- W szczycie kryzysu w Grecji
populiści też domagali się od Niemiec reparacji, a wszyscy wokół kiwali
głowami z politowaniem. Natomiast w sensie politycznym może to być próba
wmówienia ludziom, że zamiast być w Unii, wystarczy kazać Niemcom wypłacić
reparacje. I będziemy dostawać tyle pieniędzy, ile dostawaliśmy, za to nikt nam
się nie będzie do niczego wtrącać. Ale trzeba być bardzo niemądrym, żeby w coś
takiego uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz