sobota, 9 września 2017

Kaczyński naśladuje Putina i Polexit to szaleństwo



Kaczyński naśladuje Putina

Polska pod rządami PiS reprezentuje dzisiaj zło, przed którym miała chronić Europę integracja. To musi się skończyć dla Polski źle przestrzega były premier Włodzimierz Cimoszewicz

Rozmawia Renata Grochal

NEWSWEEK: Dlaczego PiS sięga po sprawę reparacji wojennych od Niemiec?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ: Bo uwa­ża, że duża część naszego społeczeństwa to durnie, którzy uznają awanturnictwo za przejaw siły i skuteczności. Stawia na ignorancję prawną i historyczną, na cał­kowite nierozumienie współczesnego świata, na wzniecanie kolejnych emo­cji i sterowanie nimi. To zresztą kolejny przykład naśladowania Putina. Tamten robi to samo.
Czy Polska ma jakiekolwiek szanse wywalczyć te reparacje?
- Najmniejszych. Rzecz nie tylko w oświadczeniu z 1953 r., w którym zrze­kliśmy się reparacji, ale i w ustaleniach konferencji 2+4 z 1990 r.. która otworzy­ła drogę do zjednoczenia Niemiec, w po­wiązaniu z formułą reparacji ustaloną w Poczdamie w 1945 r. Polskie upraw­nienia miały być realizowane w ramach reparacji ściąganych przez ZSRR. To Moskwa jako pierwsza podjęła decy­zję o zakończeniu tego przedsięwzięcia.
W tym momencie Polska straciła moż­liwość uzyskania czegokolwiek więcej. Polska deklaracja z 1953 r. była de fac­to potwierdzeniem stanu, na który nasz kraj nie miał wpływu. Po 1989 r. żaden polski rząd, włącznie z PiS-owskim, nie podejmował tej kwestii.
Ale PiS mówi, że w 1953 r. nie byliśmy w pełni suwerennym państwem, więc oświadczenie o zrzeczeniu się reparacji jest nieważne.
- Prawo międzynarodowe zna pewne okoliczności, które mogą być podstawą do uznania oświadczenia woli jakiegoś państwa za wadliwe, a tym samym nie- rodzące skutków prawnych, co może być podstawą do unieważnienia traktatu. Żadna z tych okoliczności nie zachodziła wr1953 r. Państwo polskie było uznawane przez inne, polski rząd także, i wszystkie jego działania traktowano jako działania reprezentanta podmiotu prawa między­narodowego. Cała reszta to propaganda. Władze PRL zawarły setki umów między­narodowych, w tym wiele o fundamental­nym znaczeniu dla naszego państwa, jego bezpieczeństwa, trwałości granic itd. Ro­zumowanie jest bezdennie głupie, bo jeśli uznać jakąkolwiek czynność prawną tamtych władz za nieskuteczną, bo PRL nie była w pełni suwerenna, to jak bronić trwałości i ważności innych decyzji tych samych władz?
Ale w 2004 r., pod rządami SLD, cały Sejm poparł uchwałę SLD w sprawie żądania reparacji od Niemiec. To była odpowiedź na działania Eriki Steinach.
- Fakt, że Sejm przyjął tamtą uchwałę bez głosu sprzeciwu, to powód do wsty­du polityków SLD i PO. PiS udało się wywołać w Sejmie histerię i skutecznie zaszantażować bezmyślnych polityków innych partii. Szczególnie naganne było zachowanie rządzącego SLD. Jako mini­ster spraw zagranicznych na konferen­cji prasowej jasno stwierdziłem, że rząd nie zamierza stosować się do uchwały domagającej się podniesienia kwestii re­paracji w stosunkach z Berlinem. W ten sposób zablokowałem potencjalny kon­flikt między naszymi krajami. Nikt z jednomyślnie głosującego Sejmu nie wystąpił z jakąś szczególną krytyką mo­jej decyzji. Wszyscy doskonale wiedzieli, że uchwała była numerem z repertuaru cyrkowego.
Czy Kaczyński jest z gruntu antyniemlecki, bo ten wątek powraca od lat? O reparacjach PiS mówiło ostatnio w lipcu 2015 r.
- Wielokrotnie miałem wrażenie, że jego dramatycznie stereotypowe i anachro­niczne -wyobrażenia o świecie i sąsia­dach są pochodną lektur z innej epoki. Widzę też jednak element zimnego cyni­zmu. On gra kartą antyniemiecką dokładnie tak samo jak Gomułka. Jest jednak skuteczniejszy. I to, mimo że dzisiaj, po wszystkich historycznych zmianach, po­winno to być trudniejsze. Jednak ogrom zakompleksionej ciemnoty sporej czę­ści społeczeństwa wciąż daje szanse. Po wspomnianej uchwale z 2004 r. ówczesny ambasador Niemiec rozmawiał z Kaczyń­skim. Powiedział mu. że takie żądania nie mają szans i mogą jedynie wywołać napię­cia między Polską i Niemcami. Kaczyński miał odpowiedzieć, że o to chodzi. Jeśli ta relacja, przedstawiona mi osobiście, była prawdziwa, to byłby to ważny element odpowiedzi na pani pytanie.
Polska Jako pierwsze państwo w Unii zignorowała postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE – chodziło o wstrzymanie wycinki Puszczy Biało­wieskie). Jakie będą konsekwencje?
- Finansowe, polityczne i wizerunkowe. Możemy być ukarani jeszcze przed wy­rokiem merytorycznym. Zwiększamy prawdopodobieństwo, że w przyszłych decyzjach budżetowych nikt nie będzie stawał po naszej stronie. Zachowanie Pol­ski musi być uznane za podważające fun­damentalne zasady funkcjonowania Unii. Wreszcie - ponieważ chodzi o wandalizm w tak wyjątkowym miejscu, jakim jest Puszcza Białowieska - rząd PiS musi być uznany przez miliony Europejczyków za barbarzyński. Niestety, część tego cuch­nącego błota ochlapie nas wszystkich.
Gdy doda się do tego trzy inne fronty, które Polska ma już otwarte z Unią - w sprawie Trybunału Konstytucyjne­go, zamachu na sądy i odmowy przyjmowania uchodźców - robi się niebezpiecznie.
- Polska pod rządami PiS reprezentuje dzisiaj zło, przed którym miała chronić Europę integracja. Bezprawie, awanturnictwo, egoizm, rasistowskie uprze­dzenia, ograniczanie praw i wolności obywatelskich. To musi się skończyć dla Polski źle. Odpłacą nam pięknym za na­dobne. Polska popada w coraz głębsze osamotnienie i bezmyślnie pogarsza sto­sunki z kolejnymi państwami. Złe rela­cje z Rosją, wynikające w dużym stopniu z jej agresji na Ukrainę, są pogarszane przez wrogie gesty w rodzaju likwidacji pomników upamiętniających nieszczęs­nych sołdatów Armii Czerwonej, którzy zginęli w Polsce. Z Niemcami - repara­cje. Z Francją - caracale i głupie infan­tylne przytyki. Z Litwą - Ostra Brama w paszportach. Z Ukrainą - agresywne uchwały parlamentu i Orlęta też w pasz­portach. Słowacja szuka kompromisu w sprawie uchodźców. Zostaje Orban jako zbawca bratanków. Ponury żart po­lityki wstawania z kolan.
Kaczyński przyjął kurs na polexit?
- Fakty wyraźnie na to wskazują. A cne są ważniejsze od deklaracji, zwłaszcza tego polityka. Skłócenie się z instytu­cjami Unii i z głównymi krajami człon­kowskimi będzie często prowadziło do oświadczeń czy decyzji krytycznych wo­bec Polski Oczywiście, nikt nie przyzna się do porażki, tylko będą przedstawiali to jako dowód wrogości do nas. Z czasem być może emocje zostaną rozhuśta­ne ponad jakąkolwiek miarę. Stosunek do Unii i pozowanie na silnych zdeter­minowanych wojowników broniących świętej racji to z kolei naśladowanie Ca­merona. Wiemy, czym skończyły się akrobacje tego pozbawionego wyobraźni ego tycznego polityka. Większość Angli­ków uznała ucięcie sobie jednej nogi za atrakcyjną zmianę w życiu. Nie ma gwa­rancji, że Polacy nie zgłupieją podobnie.
Czy prezes PiS zrobi referendum w sprawie polexitu?
- Jak widać na przykładzie pomysłów pana Dudy, referenda mogą pojawiać się jak grzyby po deszczu. Ale warunkiem podobnej inicjatywy PiS musiałoby być nagromadzenie silnie emocjonujących konfliktów z UE i ważnymi krajami członkowskimi.
PiS ciągle atakuje Niemcy, a Rosji nie. Szef MSZ Witold Waszczykowski w wywiadzie dla „Kommiersanta” powiedział, że nie potrzebujemy dodatkowych sił NATO w Polsce. Ani słowem nie wspomniał o zwrocie wraku tupolewa, choć to był sztandarowy postulat PIS w kampanii. O co chodzi?
- Nie przeceniałbym tych wypowiedzi. Ten gość jest niekompetentny, a do tego niezbyt odważny. Wszyscy oni wiedzą też, że wrak pozostanie w Rosji tak długo, jak chce Putin, a nie jak chce PiS. Dlate­go przypominanie o oddaniu go to pro­szenie się o kolejną porażkę. Być może w tle jest też fakt, że w Polsce antyrosyj­skie nastroje nie są zbyt silne, zwłaszcza wśród wyborców PiS.
Jeśli prezydent Macron przeforsuje swój pomysł reformy Unii, Polska zostanie na peryferiach. Czy to będzie do odwrócenia, gdy PiS straci władzę?
- Reformy w UE są potrzebne. Kryzy­sy przełamuje się. uciekając do przodu, a nie cofając się. Większość państw UE to rozumie i weźmie w tym udział. Pol­ska, która obiektywnie miałaby w obec­nych warunkach szansę na wejście do głównej grupy rozgrywającej, już się tej szansy sama pozbawiła. Ponieważ naj­ważniejsze znaczenie będzie miało to. co się będzie działo w strefie euro, my z de­finicji pozostaniemy na zewnątrz. Rząd PiS nie rozumie konsekwencji i je lekce­waży. Zapłacimy za to dramatycznie dro­go. Czy da się to naprawić w przyszłości? Pewnie tak, ale istotne jest pytanie o to, ile musimy czekać i ile wcześniej stracić?
Pomimo licznych jak na Polskę protestów przeciwko zmianom w sądach PiS wciąż cieszy się 40-proc. poparciem. Dlaczego?
- Z różnych przyczyn, które się kumu­lują. Bardzo mierny poziom świadomo­ści obywatelskiej, niewielki respekt dla demokratycznych wartości, zadowole­nie z prześladowania innych, rozrzutna polityka społeczna, propaganda upar­tyjnionych mediów, propaganda Ra­dia Maryja i ogromnej części kleru itd. Są też przyczyny głębsze, które od dłuż­szego czasu wywołują upowszechnianie się postaw zachowawczych, nietolerancyjnych i przyzwalających na autory­taryzm. Moim zdaniem ma to związek z niezwykle silnym irracjonalizmem my­ślenia, przekonań i zachowań, będącym pochodną treści i metod wychowania.
Czy dzięki prezentom socjalnym i dobrej koniunkturze gospodarczej PiS wygra kolejne wybory?
- To ponura perspektywa, ale nie moż­na wykluczyć takiego scenariusza. Na ra­zie szkodnictwo PiS i różne skandale nie zmniejszają poparcia dla tego polityczne­go gangu. Jak zawsze, po pewnym czasie to się zmienia i teflon odpada. Tylko kiedy?
A jak pan ocenia opozycję? Mógłby pan z czystym sumieniem zagłosować na PO Schetyny lub Nowoczesną Petru?
- To dramat. Mimo pewnych wyjątków w obu tych partiach opozycja jest leni­wa, amatorska, bez pomysłu i inicjatywy. Chore i śmieszne ambicje personalne, udawany duch zespołowej gry, rywaliza­cja zamiast współpracy to objawy cięż­kiej choroby. Ciągle jest odrobina czasu na poprawę, ale dotychczasowe doświad­czenie nie napawa optymizmem.
Powstanie nowa lewica? Niektórzy patrzą z nadzieją na Roberta Biedronia, ale on niespecjalnie się zaangażował w ostatnie protesty.
- Potrzebna jest otwarta, proeuropejska, liberalna centrolewica. W tej chwili nie widzę, kto i z czego miałby ją stworzyć. Biedroń? Sympatyczny, rozsądny czło­wiek, na pewno z różnymi talentami po­zwalającymi zdobywać poparcie, ale na razie bez wielkich doświadczeń w polity­ce krajowej. Nie potrafię ocenić jego wie­dzy w zakresie prawa, gospodarki i spraw międzynarodowych, bez czego nie ma się szansy nabycie rzeczywiście poważnym politykiem dużego kalibru.
A co pan sądzi o partii Razem, która zwykle jest osobno?
- Słabo ich znam. I nie mam o to preten­sji do siebie, bo jeśli tak jest, mimo moje­go zainteresowania polityką, to raczej jest to ich wina. Ostentacyjne dystansowanie się od innych jest infantylne i sekciarskie. Takie formacje są skazane na uprawianie polityki w kawiarni. Ich początkowe lek­ceważenie łamania konstytucji w spra­wie TK było bardzo rozczarowujące. Tacy współcześni bolszewicy, choć według arytmetyki - mieńszewicy.
O co chodzi Kaczyńskiemu w polityce? Gdy nazwał opozycję zdradzieckimi mordami i mordercami jego brata, pojawiły się głosy, że chodzi mu wyłącznie o zemstę.
- Być może. Najpewniej jednak cho­dzi mu o władzę jako sposób zaspokoje­nia własnych ambicji. Mam wrażenie, że jego życie jest szokująco ubogie. Sam po­święciłem połowę dorosłego życia poli­tyce, ale zawsze miałem tysiące rożnych zainteresowań, bez których uważałbym te wszystkie lata za zmarnowane. To jego chamskie wystąpienie sejmowe wskazy­wało co najmniej na problemy z panowa­niem nad własnymi emocjami. Jednak treść, sugerująca zabicie Lecha przez przeciwników politycznych, mnie koja­rzyła się po prostu z paranoją.
Będzie wojna prezydenta z PiS?
- Nie spodziewałem się, że prezydent zawetuje ustawy o sądach. Duda wie­lokrotnie łamał konstytucję i akcepto­wał podobne zachowanie partyjnych towarzyszy, jednak jednego w konstytucji pilnuje: własnych uprawnień. W obu za­wetowanych ustawach Ziobro chciał mu coś odebrać i robił to w bezczelny sposób, udając, że realizuje propozycje Dudy. Na pewno był to konflikt między tymi dwo­ma kiepskimi prawnikami. Czy będzie konflikt z PiS? Zobaczymy, choć nie leżał­by on w interesie żadnej ze stron. Potrze­bują siebie wzajemnie. Co oczywiście nie znaczy, że za dwa lata Kaczyński nie wyj­mie innego królika z kapelusza.

Polexit to szaleństwo

Obecność w Unii Europejskiej to nie tylko możliwość rozwoju, ale też gwarancja bezpieczeństwa dla Polski. Beztroska, z jaką zapominamy o lekcjach historii, jest wstrząsająca

Rozmawia Dariusz Ćwiklak

NEWSWEEK: Kiedy słyszy pan polexit, to co pan myśli?
PROF. WITOLD ORŁOWSKI, rektor Aka­demii Vistula: Myślę, że używamy złego określenia. Jeśli chcemy być naprawdę dumnym narodem, to powinniśmy mó­wić: plwyjście, a nie korzystać z nazwy ukutej przez Brytyjczyków.
A serio?
- Brytyjczycy snują wysublimowane ana­lizy, czy bardziej opłaca im się być potęgą gospodarczą na zewnątrz Unii, czy we­wnątrz. Ale nasz rachunek kosztów i ko­rzyści jest prostszy. Możemy plunąć na to, co nam daje Unia, ale można być abso­lutnie pewnym, że jako naród i gospodar­ka bardzo wiele na tym stracimy. Średniej wielkości kraj musi z kimś współpra­cować gospodarczo. Jeśli nie z Unią, to z kim? To się sprowadza do prostego wy­boru: albo zostajemy w UE, albo robimy plwyjście i integrujemy się z Rosją.
Brzmi niepokojąco.
- Owszem, bo wyjście z Unii miałoby wpływ nie tylko na naszą gospodarkę, ale i na bezpieczeństwo. Można się łudzić, że zapewnią nam je Amerykanie poprzez NATO, ale przecież po wyborze Trumpa przez wiele miesięcy nie można było od niego wydusić odpowiedzi, czy USA poczuwają się do odpowiedzialności za podpisane traktaty. Przypomnę, że Pol­ska w 1939 r. miała podpisane znakomite u kłady z dwiema największymi potęgami zachodniej Europy i nie uchroniło nas to przed katastrofą. Za to członkostwo w UE oznacza możliwość realnej integracji go­spodarczej i politycznej, a gospodarcze i polityczne zjednoczenie z innymi kra­jami sprawia, że siła takiego sojuszu jest wielokrotnie większa.
Od II wojny minęło ponad 70 lat.
- Dlatego mamy tendencję do zapomina­nia ojej koszmarze, a przecież nie jest po­wiedziane, że takie ryzyko nic pojawi się na nowo. Albo nie otwarta wojna, ale np. dyktat ze strony Rosji. Kraj zintegrowa­ny z Unią Europejską może takim naci­skom dość skutecznie się oprzeć. Wiedzą to doskonale państwa bałtyckie - tam nie było wątpliwości, czy przyjmować euro. A samotny biały żagiel, pływający mię­dzy Rosją i Unią, nie bardzo może liczyć, że ktokolwiek mu pomoże, gdyby padł ofiarą szantażu. W latach 90. było oczy­wiste, że nasze związanie się z Europą ma w ogromnej mierze służyć temu, żeby Polska po raz kolejny w historii nie zna­lazła się samotna w obliczu agresji. Bez­troska, z jaką zapominamy o lekcjach historii, jest wstrząsająca.
Mimo wszystko Unia kojarzy się bardziej ze współpracą gospodarczą...
- Ale bezpieczeństwo jest jednym z klu­czowych warunków rozwoju gospodar­czego! Drugim jest dostęp do rynków. Ktoś budujący w Polsce fabrykę musi mieć pewność, że będzie miał gdzie sprzedawać to, co w niej wyprodukuje. Członkostwo w Unii daje nieskrępowa­ny dostęp do 500 min bogatych konsu­mentów. Jeśli premier Morawiecki chce produkcji w Polsce miliona samochodów elektrycznych, to od razu trzeba zapytać: komu będziemy jo sprzedawać?
A gdybyśmy z Unii wyszli...
- To inwestorzy nie mieliby pewności, że produkty wytworzone w Polsce będą mogły trafić na rynek całej Europy. Wte­dy ktoś, kto myślałby o budowie milio­na samochodów elektrycznych, wolałby pewnie postawić fabrykę na Słowacji czy w Rumunii. Wyjście z Unii oznaczałoby drastyczne ograniczenie atrakcyjności inwestycyjnej Polski. I mówię nie tylko o inwestorach z zagranicy, ale także pol­skich. bo przecież nie jest powiedziane, że muszą budować fabryki w Polsce. Można oczywiście ograniczyć wywóz kapitału, ale wtedy zaczynamy zmierzać w stronę Korei Północnej, odcięcia się od świata i powrotu do gospodarki typu komuni­stycznego, która wprawdzie nie musiała konkurować, ale żyła w nędzy.
Premier Morawiecki sugeruje, że może­my liczyć np. na inwestycje z Chin.
- Polska jest atrakcyjna dla Chińczyków głównie dlatego, że jest w Unii. Przecież nie będą budować wielkich fabryk po to tylko, by produkować towary dla 38 mln Polaków! Z trudem zauważą nas na mapie.
Część polityków PIS przekonuje, że po 2020 r. będziemy dostawać mniej funduszy, więc Unia przestanie nam się opłacać.
- Od lat powtarzam, że fundusze unijne są bardzo przydatne, ale to nie one są naj­większą korzyścią z członkostwa. Więk­szość krajów UE dokłada do budżetu i mimo to nie mają wątpliwości, że im się w Unii opłaca być - bo to przede wszyst­kim możliwość rozwoju gospodarczego, inwestycji i wzrostu produkcji. Fundusze unijne służą temu, by łatwiej było nam skorzystać z tej szansy. Jestem za tym, żeby Polska dostawała ich jak najwięcej, ale członkostwo w Unii opłacałoby się nam nawet wtedy, gdyby nie było w niej żadnych funduszy strukturalnych.
A gdyby jednak władza postanowiła rozpisać referendum na temat wyjścia z Unii?
- Teoretycznie musiałaby przekonać do tego ponad połowę głosujących, a na razie w sondażach poparcie dla UE jest bardzo wysokie. Ale przecież ostatnio w Polsce dzieją się rzeczy, jakie wcześniej niko­mu się nie śniły. Wypowiedzenie traktatu unijnego można by przegłosować w par­lamencie bez żadnego referendum, mimo że nakazywałyby je zdrowy rozsądek i uczciwość.
Najgorsze, że to wcale nie musi być kwe­stia świadomego scenariusza wyjścia z Unii. Może być i tak, że napięcie między Brukselą a Warszawą sięgnie takiego po­ziomu, że rząd sam siebie zapędzi w kozi róg i poczuje się zmuszony sięgnąć po to narzędzie w obawie przed utratą twarde­go elektoratu.
I będzie jak w Wielkiej Brytanii.
- Premier David Cameron też nie chciał wyprowadzać kraju z Unii, ale sprawy zaszły za daleko i nie mógł się już z tego wycofać. Rozpisał nieszczęsne referen­dum, a już dzień po ogłoszeniu wyników wszyscy wiedzieli, że stało się źle - łącz­nie z tymi, którzy nawoływali do brexitu.
Załóżmy, że stało się: wychodzimy z Unii. Co byłoby najboleśniejsze?
- Tu mamy polski paradoks. Pamięta pan, jaka grupa zawodowa była najbar­dziej przeciwna wejściu do Unii? Rolnicy. A jaka grupa zawodowa najbardziej sko­rzystała na wejściu do Unii? Rolnicy właśnie. To oni jako pierwsi odczuliby dra­matyczny spadek dochodów - pewnie rzędu 25-30 proc. Tak samo byłyby poszkodowa­ne firmy budowlane. Dość szybko polexit zabolałby także tak zwane elity, korzystają­ce z dobrodziejstw Unii: studentów wyjeż­dżających na Erasmusa, naukowców, ludzi podróżujących służbowo za granicę czy pracujących w koncernach. Ale na dłuższą metę odczuliby go wszyscy, bo wyjście Pol­ski z Unii przełożyłoby się na zmniejsze­nie inwestycji, na wolniejszy wzrost płac, a może i spadek. W Wielkiej Brytanii mówi się przecież nie tylko o zmniejszeniu in­westycji, ale o przenoszeniu części miejsc pracy do innych krajów.
Można też sobie wyobrazić scenariusz polexit light: nie występujemy z Unii, ale tak się kłócimy z Brukselą, że jeste­śmy coraz bardziej marginalizowani. Już wisi nad nami groźba odebrania prawa głosu w Radzie Europejskiej.
- Są inne, znacznie dotkliwsze sankcje - np. utrudnianie wykorzystania pienię­dzy unijnych. Można to robić metodami administracyjnymi. Większość realizo­wanych w Polsce dużych unijnych projek­tów wymagała wydłużania terminów czy zmiany sposobu wydawania pieniędzy. Gdyby urzędnicy w Brukseli chcieli być naprawdę złośliwi, to każde przesunięcie terminu oddania odcinka autostrady mo­głoby być podstawą do wstrzymania albo wycofania unijnego finansowania.
Zimna wojna między Brukselą a Warszawą.
- I to bardzo dla nas bolesna. Ten brak do­brej współpracy prędzej czy później może zacząć niepokoić inwestorów. Ale cho­dzi też o bieżące decyzje. Cztery lata temu dwie linie lotnicze w naszym regionie zna­lazły się naskrajubankructwa: polski LOT i węgierski Malev. Rządy obu krajów chcia­ły udzielić swym przewoźnikom pomocy publicznej. W przypadku Polski Komisja Europejska zachowała się z dużą życz­liwością; LOT dostał wsparcie i wyszedł na prostą. A Malev dostał nakaz zwrotu pomocy publicznej i następnego dnia zbankrutował. To pokazuje, jak wiele mogą kosztować złe stosunki z Brukselą.
Możemy przecież budować sojusze i bronić swoich interesów.
- Owszem, tak działa Unia. Tyle że po wy­niku głosowania nad wyborem Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Euro­pejskiej dobitnie widać, jaka jest dziś na­sza zdolność budowy sojuszy: 27:1 to wynik jednoznaczny, przeciw' nam głosował nawet bratanek znad Dunaju. Stajemy się krajem, który nie jest w stanie w Unii for­sować swoich spraw, a przecież za chwa­lę ruszają negocjacje dotyczące kolejnego unijnego budżetu! Jestem wystanie zrozu­mieć argument}-, że ktoś chce grać w Unii ostrzej albo ma inny pomysł na ułożenie relacji z Niemcami. Ale przede wszystkim trzeba mieć jakąś strategię.
A może to jest właśnie ta strategia: strzelanie focha?
- Kiedy Polska doprowadza do kryzy­su, bo jako pierwszy kraj w historii nie respektuje nakazu Trybunału Spra­wiedliwości UE w sprawie zaprzesta­nia wycinki w Puszczy Białowieskiej, to mnie to zaczyna przerażać. Zwłasz­cza że robi to z powodu rzeczy o trze­ciorzędnym znaczeniu gospodarczym. Można się domyślać, że dwudziestu paru tysiącom pracowników Lasów Państwo­wych zależy, aby ich firma zarobiła mi­liony złotych na wycince, bo dzięki temu wzrosną płace. Ale żeby z tego powodu wzniecać gigantyczny konflikt? To już nie jest nawet brak strategii, ale brak pa­nowania nad sytuacją.
Każdy konflikt z Brukselą można prze­pasać biało-czerwoną szarfą i mówić, że jest to obrona suwerenności narodowej. Ale czy warto się tak kłócić o drobiaz­gi, narażając na szwank wielkie korzyści, bezpieczeństwo i możliwość rozwoju? A tymczasem nie ma nikogo w rządzie, kto powiedziałby: to jest szaleństwo.
Tym bardziej że przed tym samym Trybunałem chcemy walczyć o zabloko­wanie gazociągu Nord Stream 2.
- To pokazuje skalę tego, co możemy zy­skać dzięki Unii i jak drobne interesy- róż­nych grup mogą to zniweczyć. 40 tys. górników ozłociłoby pewnie tego, kto wy­prowadziłby nas z Unii i zrezygnował z polityki klimatycznej. Ale przecież mamy jeszcze 38 mln obywateli, którzy bardziej lub mniej na naszej obecności w Unii zy­skują. Mam tylko nadzieję, że w rządzie i w PiS ktoś nad tą strategią panuje.
Można w to wątpić, patrząc na nową awanturę: o reparacje od Niemiec.
- W szczycie kryzysu w Grecji populiści też domagali się od Niemiec reparacji, a wszy­scy wokół kiwali głowami z politowaniem. Natomiast w sensie politycznym może to być próba wmówienia ludziom, że zamiast być w Unii, wystarczy kazać Niemcom wy­płacić reparacje. I będziemy dostawać tyle pieniędzy, ile dostawaliśmy, za to nikt nam się nie będzie do niczego wtrącać. Ale trze­ba być bardzo niemądrym, żeby w coś ta­kiego uwierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz