Wierzę, że posłowie z
tylnych rzędów PiS są potencjalnym obozem Dudy. Większość z nich ma jakieś
poglądy, wartości, ale przez Kaczyńskiego i jego baronów są upokarzani i
traktowani wyłącznie jak maszynki do głosowania - mówi Jakub Bierzyński
Newsweek: Kto
wygrał walkę o niezawisłe sądy? Liberalne społeczeństwo czy jednak Jarosław
Kaczyński?
Jakub Bierzyński : To
było nasze zwycięstwo i porażka władzy. O sukcesie przesądziła skala
samoorganizacji, pojawienie się nowych liderów, a także to, że protesty były
nie tylko w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, ale w 240 miastach i miasteczkach.
Kiedy przejeżdżając przez Pisz, zobaczyłem manifestację przed tamtejszym
sądem rejonowym, to po raz pierwszy pomyślałem, że możemy wygrać. Obóz władzy
nie przestraszył się tego, że w Warszawie wychodzi 100 czy 150 tysięcy ludzi,
bo to już było. Natomiast to, że wychodzą ludzie w Piszu, było dla nich
szokiem. Żeby wyjść na demonstrację w Piszu, trzeba się wykazać ogromną
obywatelską odwagą. W Warszawie pan się dołącza do tysięcy i niknie w
anonimowym tłumie, a tam wychodzę z domu i nie wiem, czy nie będę sam z tą
polską flagą.
A jeszcze zobaczą
mnie mianowani przez PiS naczelnicy różnych urzędów.
- Wszyscy mnie zobaczą, bo wszyscy mnie znają. To jest
prawdziwe bohaterstwo. I władza się przestraszyła tych bohaterów z Pisza. Tym
bardziej, że najbliższe są wybory samorządowe, więc budzenie się społeczeństwa
obywatelskiego w skali powiatowej to naprawdę poważny problem dla PiS. Ale
masowe protesty robi się po coś. Trzeba mieć adresata. Tym adresatem stał się
Andrzej Duda, a hasłem - prezydenckie weto. Prezydent czuł presję ulicy. To
nie na Nowogrodzkiej, ale pod jego pałacem zbierały się tłumy. Jeśli ostatnie
protesty wygrały, to właśnie w konsekwencji odpowiedniego wybrania adresata -
prezydenta, który znajdował się w zwrotnym momencie swej biografii politycznej.
Prezes go za bardzo
przycisnął?
- Celem Kaczyńskiego jest osobista dyktatura, więc także
metody kierowania własnym obozem ma dyktatorskie. Jest zafascynowany Józefem
Stalinem, który upokarzał do granic możliwości swoje najbliższe otoczenie.
Urządzał libacje alkoholowe, w czasie których sam nie pił. Jego podwładni
zataczali się i bredzili, a on się z nich śmiał, kazał im tańczyć i śpiewać. To
służyło zbudowaniu najprostszej relacji dominacyjnej. Relacje Kaczyńskiego z
Dudą i innymi postaciami jego obozu to wypisz wymaluj relacje Stalina z
Chruszczowem czy Berią, którzy całymi latami musieli tak tańczyć. Kaczyński
uważa, że posłuszeństwo uzyskuje się bezwzględnym łamaniem i upodleniem
własnych ludzi. No i się pomylił. Andrzej Duda w czasie dwóch lat swej
prezydentury zrozumiał parę rzeczy. Przede wszystkim to, że jest nieusuwalny,
podczas gdy zwykły poseł Jarosław Kaczyński może łatwo stracić większość
parlamentarną wynoszącą, przypomnę, zaledwie pięć głosów, i w ten sposób
utracić całą swą pozycję. Duda zrozumiał też, że nie ma sensu być
nieprezydentem na stanowisku prezydenta, bo nic się na tym nie zyskuje. Także
jego najbliższe otoczenie - żona i ojciec, ja się tu zgadzam z analizą Michała
Krzymowskiego zorientowało się, że Duda staje się pośmiewiskiem. Kaczyński lubi
naciągać strunę w łamaniu własnym ludziom kręgosłupów, ale tym razem struna
pękła. A przecież wystarczyło, żeby raz na pół roku przyjechał do pałacu
prezydenckiego z rytualną wizytą. Jeśli głowy państw, prezydenci, królowie
mogą przyjeżdżać do Dudy, a zwykły poseł Kaczyński nie może, to znaczy, że temu
człowiekowi i temu urzędowi publicznie okazuje pogardę.
„Ucho prezesa” odegrało swoją
rolę?
- Duda się zorientował, że dając
się upokarzać Kaczyńskiemu, przestaje być szanowany po obu stronach sporu.
Pal licho, co mówiła opozycja, ale każdy z walczących o sukcesję po Kaczyńskim
prawicowych baronów był bardziej od niego poważany. Proszę zobaczyć, co się
dzieje teraz. Ziobro czy Suski zaczęli Dudę traktować poważnie dopiero po
wetach, co się wyraża w brutalności ich ataków.
Jeśli Duda kopie piłkę na
polityczne boisko, to znaczy, że widzi ludzi, którzy mogą ją przyjąć. Jakie to
osoby czy środowiska?
- Zacznijmy od Kościoła, który
wyraźnie wsparł prezydenta. Nie mówię o Kościele toruńskim, ale o Episkopacie
Polski, który jest, po pierwsze, mądrzejszy, a po drugie, jest realnym ośrodkiem
decyzyjnym. Kościół to instytucja, która nie planuje na kolejne wybory, ale
na kolejne sto lat. Wiązanie się z rządami autorytarnymi kończy się dla
Kościoła fatalnie - tak jak w Hiszpanii po generale Franco czy w Argentynie po
reżimie generałów.
To ostatnie jest też osobistym
doświadczeniem papieża Franciszka.
- Prędzej czy później dyktator
upada, a Kościół jest skompromitowany. Następuje masowe zeświecczenie społeczeństwa,
utrata wiernych, pieniędzy, wpływów. Kościół postrzegany jest jako współodpowiedzialny
za cierpienia i zostaje objęty społeczną anatemą. Im się to po prostu nie
opłaca. Po drugie, Kościół zawsze dobrze wychodzi, przyjmując pozycję
koncyliacyjną. Gdybym pracował dla episkopatu, to doradziłbym organizację
wielkiej mszy za ojczyznę na placu Piłsudskiego, która pod patronatem Kościoła
miałaby łączyć Polaków i gdzie musieliby się pojawić liderzy z obu stron
barykady. Ja tego nie mówię jako klerykał, bo nim nie jestem. Chodzi mi o to,
że Kościół może uratować demokrację w Polsce.
Czemu miałby to robić, skoro
dostał od Kaczyńskiego więcej niż od
PO, SLD czy AWS? Spora część Kościoła cieszy się też z eurosceptycyzmu
prawicy, bo UE kojarzy się im głównie z sekularyzacją...
- W każdej instytucji są mądrzejsi
i głupsi. Mądrzejsi ludzie w Kościele zorientowali się, że Kaczyński brnie za
daleko w konflikt. Taką ma naturę i tego nie da się zmienić. Ale też oderwanie
Polski od Zachodu, wyjście z Unii - do czego prowadzi Kaczyński - jest dla
Kościoła bardzo niebezpieczne. W naszej części Europy jest albo Watykan, albo
Kreml. Nie ma tutaj innego „dysponenta władzy duchowej”, parafrazując klasyka.
A Watykan, przy wszystkich napięciach i różnicach z Brukselą, leży jednak w
Europie i woli grać z Unią Europejską...
... która jest projektem
chadeckim i chadecy w niej rządzą.
- Zatem polski Kościół ma wybór:
albo Watykan w Europie, albo Kreml przeciw Europie. Episkopat wie, że
endemiczny Kościół toruński między Zachodem i Wschodem, jako duchowy fundament
peryferyjnej dyktatury, to mrzonka; podczas gdy Kaczyński, grający z
Rydzykiem, czy Macierewicz nakręcający się przeciwko Unii i Niemcom -
niekoniecznie to wiedzą. Nie bagatelizowałbym napięć aksjologicznych. W pewnym
momencie każdy człowiek - po lewej czy prawej stronie zaczyna jednak myśleć,
na czym mu naprawdę zależy. A Kaczyński znany jest ze swego nihilizmu - nawet
wobec religii czy narodu. On wszystko podporządkowuje grze o wzmocnienie
osobistej władzy. Wie pan, jakie jest najczęściej używane słowo w jego autobiografii?
„Gra”. Coraz większej liczbie ludzi po prawej stronie to się nie podoba. Ale dotąd nie mieli alternatywy, a teraz pojawia się Duda.
O kim pan myśli? O Gowinie,
który z faryzejskim grymasem wykona każdy rozkaz?
- Nie wierzę w Gowina, bo Kaczyński
złamał mu kręgosłup. To koniunkturalista pozujący na autonomię, a jego gesty i miny są wręcz groteskowe.
Natomiast wierzę, że wśród tych 240 posłów PiS i prawicy większość to różne
wersje Andrzeja Dudy. Ludzie, którzy mają jakieś poglądy, jakieś wartości, ale
przez Kaczyńskiego są traktowani wyłącznie jak maszynki do głosowania. I nawet
przy takiej presji trzech z nich już się zbuntowało. Proszę się postawić
psychologicznie w ich sytuacji. Człowiek młody, debiutujący w parlamencie,
przez pierwszy rok był zachwycony - poczucie zwycięstwa, uczestnictwa we
władzy... Po dwóch latach się zorientował, że jest niemym trybikiem,
traktowanym pogardliwie nawet nie przez Kaczyńskiego, ale przez Kuchcińskiego,
Suskiego i innych. Brutalność wodza przekłada się na brutalność jego baronów.
Upokorzenia trzeba gdzieś odreagować - najlepiej na słabszym, stojącym niżej
w hierarchii. W ten sposób rodzi się klasyczny mechanizm fali. Więc to oni,
posłowie z tylnych rzędów, są potencjalnym obozem Dudy.
To zwycięstwo ma gorzki smak.
Sąd Najwyższy zawiesił postępowanie w sprawie
Mariusza Kamińskiego, co ośmieli zwierzchnika służb do dalszego łamania prawa,
a podpisana przez prezydenta ustawa o ustroju sądów powszechnych daje Ziobrze
ogromną władzę nad sędziami. Czy nie zostaniemy znów przez władzę ograni?
- W polityce nie ma jednoznacznych
zwycięstw. Jeśli prezesi sądów, których mianuje Ziobro, będą tej samej
jakości co mianowani wcześniej przez tę władzę sędziowie Trybunału
Konstytucyjnego, to sądy przestaną działać, tak jak przestał działać Trybunał.
TK może się spotykać raz na pół roku, ale sądy okręgowe czy apelacyjne nie, bo
wtedy będziemy mieli kompletny chaos dotykający wszystkich - w sprawach
cywilnych, karnych, gospodarczych. Duda, podpisując trzecią ustawę, wpakował
Ziobrę na minę. Za pół roku prezydent wjedzie na białym koniu i zapyta ministra
sprawiedliwości: „Jak długo trwają postępowania sądowe po twojej reformie, jak
wiele wyroków jest kwestionowanych w trakcie apelacji?”. To są twarde
statystyki, tego się nie da obsłużyć kreatywną księgowością. Podpisanie tej
ustawy jest obosieczną bronią.
Zatem co się wydarzy?
- Pierwszy scenariusz, który, jak
sądzę, widzimy: prezydent nie oddaje odzyskanej inicjatywy politycznej i
pojawia się szansa na bardziej dynamiczną grę. To wymaga ciągłej mobilizacji
społecznej, żebyśmy byli gotowi wrócić na ulice, jak też bardziej aktywnej gry
opozycji. Liderzy opozycji już się spóźnili - powinni pogratulować Dudzie
weta, poprosić o spotkanie, zaoferować współpracę w reformie sądownictwa, w
obronie samorządów na innych politycznych szachownicach, na których toczy się
gra. To by dodatkowo zbudowało Dudę. Człowiek, którego się szanuje, sam szanuje
się bardziej. Są też jednak scenariusze sprzyjające Kaczyńskiemu. Może
pojedzie na wakacje w Bory Tucholskie i ochłonie. Ale jadą za nim Obywatele RP,
więc chyba nie będzie miał czasu na ochłonięcie.
I tak wypowiada się w miarę
ostrożnie.
- Ale nie powściąga swoich ludzi -
jakby przygotowywał ich do zniszczenia Dudy. Tymczasem jego statek ma dziurę w
burcie i zaczyna tonąć, a na prawicowych forach internetowych panuje totalny
chaos. Cała ich propaganda budowała prosty podział: „my nie tylko mamy ideę, a
racja jest po naszej stronie, ale jesteśmy zjednoczeni, tymczasem oni się gryzą,
są pokłóceni i słabi”. Ten prosty obraz nagle się rozpadł. Oni już nie wiedzą,
czy Duda jest dobry, czy zły - ani kto jest naprawdę dobry.
Jak Kaczyński może to uspokoić?
- Pierwszy sposób jest prosty.
Kaczyński mówi: „Żadnego konfliktu nie ma, prezydent skorzystał z
konstytucyjnych uprawnień, nie podobały mu się pewne zapisy ustawy, ja teraz
jadę na urlop, po wakacjach razem zaczniemy pracować i dobijemy wroga”.
Wariant bardziej przebiegły - narrację pierwszą uzupełniamy o działania
dywersyjne z udziałem kontrolowanych przez PiS mediów, które snują taką
opowieść: „Tak naprawdę Duda nigdy nam się nie urwał, przez cały czas jest
marionetką prezesa, który w swym bezgranicznym geniuszu kazał mu zawetować
dwie ustawy, żeby uspokoić protesty”. Przewaga tej drugiej opowieści jest
taka, że nie tylko utrzymuje w jedności własny obóz, ale też odbiera smak
zwycięstwa opozycji i demobilizuje społeczny opór. Dlatego jestem
przeciwnikiem rozsiewania tych spiskowych interpretacji, bo to jest woda na
młyn Kaczyńskiego. Proszę pamiętać, że polityka to nie tylko tworzenie faktów,
ale także sztuka narzucania ich społecznej interpretacji. Ale to my wygraliśmy!
Duda się podniósł. Kaczyński ma problem. N
Rozmawiał Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz