Kraina pozorantów
Zmiana oblicza prezydenta Dudy była chyba
najtańszym zabiegiem plastycznym naszych czasów. Jeden gest, dwa weta, trzy
miny, cztery tygodnie, pięć spotkań konsultacyjnych i oto mamy nowego
prezydenta.
Czasem radykalna
zmiana oblicza nie wymaga radykalnych ruchów skalpela. By wzbudzić uznanie
publiki, wystarczą detale poprzedzone obniżeniem oczekiwań. Już nie podpisuje
wszystkiego jak leci? Zawetował coś? Brawo! Niezłomny!
Andrzejowi Dudzie
strasznie musiał doskwierać ten Adrian w poczekalni, ale chyba sam się nie
spodziewał, jak niewiele trzeba, by przedsionek gabinetu naczelnika opuścić.
Andrzej przestał być Adrianem, ale nie przestał być wyrobem prezydentopodobnym. Andrzej ma więc prawo świętować wizerunkowy sukces, ale Polska
żadnego powodu do świętowania nie ma, bo wciąż nie ma głowy państwa z
prawdziwego zdarzenia.
Prezydentowi Dudzie
nie przeszkadzało niszczenie konstytucji, której miał strzec, co na tę
konstytucję zaprzysiągł. Przeszkadzały mu wyłącznie drwiny i szyderstwa ze
strony prezesa i „Ucha prezesa”. Nie szło więc o to, by zmieniła się istota
rzeczy, ale o to, by prezydent mógł zachować twarz, a zatem pozory.
Prezydentura pozorowana nie potrzebuje ani realnych
osiągnięć, ani realnego sporu. Potrzebuje wyłącznie pozorów. Mieliśmy więc
pozory niezależności w postaci dwóch wet przy jednoczesnym podpisaniu kluczowej
ustawy antykonstytucyjnej. Następnie mieliśmy pozory, że naczelnik państwa
traktuje głowę państwa poważnie, bo zamiast przyjąć głowę na audiencji u siebie,
pojechał do niej w odwiedziny. Teraz mamy pozory konsultacji w sprawie nowych
projektów ustaw - opozycja udaje, że uczestniczy w realnej politycznej grze,
choć jej rola sprowadza się do pełnienia funkcji przykrywki dla operacji, na
którą nie ma żadnego wpływu.
W zapasach między
prezydentem a prezesem nie idzie oczywiście o żadną konstytucję, a jedynie o
to, kto w pisowskim obozie będzie miał możliwość jej łamania - prezydent Duda
czy jego dawny promotor, minister Ziobro. Z punktu widzenia niezawisłości sądów
i niezależności sędziów ma to jednak znaczenie trzeciorzędne. Obu panów różnią
bowiem ambicje, a nie poglądy. Widzieliśmy to kilka dni temu - w tym samym
czasie, gdy prezydent udawał konsultacje w sprawie ustaw o KRS i Sądzie
Najwyższym, Ziobro rozpoczynał czystki w sądach. Czystki, które stały się
możliwe dzięki podpisowi Dudy pod niekonstytucyjną ustawą.
Panu prezydentowi
nie można - nawiasem mówiąc - odmówić poczucia humoru. Zadeklarował
mianowicie, że jego projekty na pewno będą zgodne z konstytucją. Zapewne
stwierdzą to pani Przyłębska i panowie dublerzy, bezprawnie wpakowani do Trybunału Konstytucyjnego w ramach wspólnego
dzieła prezydenta, premiera i prokuratora Piotrowicza.
Obserwowanie
wszystkiego, co dzieje się w Polsce, jest dla osób wrażliwych bolesne, ale
sugeruję odłożenie środków przeciwbólowych i widzenie rzeczy takimi, jakie są -
bez pudru i ornamentów. Trzeźwość spojrzenia jest tym ważniejsza, im więcej
instytucji skupia się na tworzeniu pozorów. Kościół zaznacza nieco odrębne od
władzy stanowisko w różnych kwestiach, by mieć alibi na wypadek politycznej
przewrotki. Nie zaznacza go jednak aż tak, by nie czerpać garściami z symbiotycznej
relacji z PiS. Sąd Najwyższy kolejny raz zasłania się literą prawa, by nie
dostrzec jego ducha, licząc zapewne, że odpuszczając pani Przyłębskiej, zasłuży
na wdzięczność władzy. Ze smutkiem zawiadamiam, że nie zasłuży.
Generalnie w ramach
zachodzącego w Polsce procesu normalizacji, czyli udawania, że nienormalne
jest normalne, trwa walka owiec, by ustawić się jak najdalej w kolejce pod nóż.
Ważna tu jest umiejętność pocieszania samego siebie i koloryzowanie czerni -
plus odrzucanie grozy. W gazetach na przykład pocieszają się, że prawdziwym
celem władzy jest
w ramach repolonizacji i dekoncentracji - wyeliminowanie z
gry TVN24. W okolicach TVN24 trwa zaś samouspokajanie się, że PiS idzie o
połknięcie gazet, co na jakiś czas smoka zaspokoi. Szanowni Państwo - smok was
pogodzi, a stwierdzicie to nieomylnie, stacjonując w jego układzie pokarmowym.
Kłamstwa,
pazerność, krętactwa władzy, których skala, unaoczniona aferą billboardową,
może szokować, wbrew nadziejom optymistów władzy nie zaszkodzą. Przeciwnie,
prawoskrętnemu suwerenowi dają nawet poczucie satysfakcji
robią to nasi, kłamią jak z nut, prowadzą nagonkę, zarabiają
na tym i jeszcze włos im za to z głowy nie spadnie. Tak spełnia się sen o
bezkarności i ludowej sprawiedliwości. A ponieważ koniunktura na świecie jest
dobra, rozkręcona przez poprzedników gospodarka kręci się jak trzeba, a
uchodźcami i Niemcami można skutecznie straszyć jeszcze całe lata, wszystko
runie dopiero po następnych wyborach.
To wszystko nie
musi jednak martwić. Wystarczą pozory, których mamy teraz nadprodukcję.
Tomasz Lis
Żeby wyli
Sam też popełniałem ten błąd, próbując zrozumieć,
o co chodzi PiS-owi. Znaczy nie tak, że w ogóle nie rozumiałem, pojmowałem
oczywiście ich ujmująco dziecinne wstawanie z kolan, prężenie muskułków,
pohukiwanie dla dodania sobie kurażu, ale zastanawiałem się, po co brną w
jakieś kompletne absurdy typu nocne głosowania jak w bananowej republice ze
średnio śmiesznej komedii, wycinka Puszczy Białowieskiej, obrażanie każdego,
kto nie jest nimi, neurotyczne ataki na Unię Europejską, wszczynanie wojenek z
Niemcami czy Francją. OK - te ostatnie można od biedy wyjaśnić chęcią
przypodobania się jakże męskiemu panu na Kremlu i wtłoczenia Polakom
przekonania, że śmiertelny wróg czai się na zachodzie. Ale co im puszcza
zawiniła?
Może mieli traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa
ze świerkami czy z innymi jodłami? Może wredne iglaki atakowały ich po drodze
do szkoły, tak jak te bestialskie sadzonki z warszawskich klombów, rzucające
się w nienawistnym amoku na nieśmiałych młodzieńców z Marszu Niepodległości?
Może tak było, więcej, jestem pewien, że tak było, z traumą nie ma żartów, ale
czy z tego powodu warto robić kichę zarządzanemu przez siebie państwu na pół
kontynentu? Ja też, bywa, budzę się w środku nocy z przeraźliwym okrzykiem na
wspomnienie kożucha na mleku, które kazali mi pić rodzice, ale przecież nie
biegam dzisiaj dla odreagowania po warmińskich łąkach z maczetą i nie ścinam
łbów krowom. Chociażbym chciał, nie przeczę.
To w czym rzecz? -
zachodziłem w głowę. Aż posłuchawszy i poczytawszy sobie sympatyków i
działaczy przewodniej siły narodu, pojąłem. Ich światopogląd i sens działań
dałoby się streścić do maksymy: „żeby lewactwo wyło”. Czyli - jak to klarownie
ujęli ostatnio strażnicy ministra Szyszki, okładając jakiegoś protestującego
przeciw wycince puszczy - „ma boleć”. Przy czym do lewactwa należy każdy, kto
myśli inaczej niż oni, każdy nieukąszony wiarą w dobrą zmianę.
Gazety liczą liczbę
cytowań swych artykułów, naukowcy starający się o granty wiedzą, jak ważna
jest liczba tych cytowań - zwłaszcza w prestiżowych periodykach. A w PiS - jak
sądzę - każdy minister, funkcjonariusz, politruk w napięciu i podnieceniu
czeka, czy jego surrealistyczny czyn lub słowo zostaną skrytykowane przez
Wielowieyską, Lisa, Kuźniara lub Olejnik. Jest? Udało się? Powiedzieli, że
robimy pośmiewisko z Polski, że właśnie osiągnęliśmy kolejny szczyt bezmyślności,
szkodnictwa i durnoty? Jupi! - oby tylko Prezes to usłyszał! Ach! Och! Bosko,
jak słodko, ale musiało ich zaboleć! Niech jęczy i kwiczy lewactwo, za nasze
osiem lat przegrywanych wyborów, o tak!
I w ten sposób
łatwo zrozumieć i decyzję o wycince puszczy, i pójście w zaparte,
nieprzejmowanie się jakimiś zniewieściałymi europejskimi trybunałami
sprawiedliwości, jakimikolwiek konsekwencjami, bo najważniejsze jest jedno:
Wajrak zawył, wyje i wyć będzie, a piękno jego wycia jest wprost nie do opisania
i warto by te całe białowieskie chaszcze zalać betonem tylko dla tego
rozpaczliwego lewackiego wycia Wajraka. Które dla PiS-owskiej duszy jest niczym
balsam niebiański, muzyka aniołów i przemówienie Prezesa w jednym.
Nic tu więc po
logice, nie ma sensu jej szukać ani pytać się, czy wstydu nie mają, że mimo iż
dostają potężne dotacje na partię, mało im i doją pieniądze ze spółek skarbu
państwa na swą partyjną kampanię medialno-outdoorową przeciw sądom. Tak jak nie
ma sensu pytanie, dlaczego fundacja, która miała dbać o dobre imię Polski za
granicą, przepuszcza pieniądze przez spółeczkę młodych PiS-owców na krajową nawalankę
polityczną. Liczy się tylko odpowiedź na jedno pytanie: czy z powodu tej
kampanii lewactwo zawyło? Zawyło? Ano zawyło. Bingo! Znaczy zabolało, znaczy
warto było, reszta nie ma znaczenia.
A jak już lewactwo
pokwili, to mu się powie coś wesołego. Na przykład, że skoro kilkadziesiąt
procent obywateli RP stanowią genetyczni zdrajcy na żołdzie
niemiecko-francuskim, to to jest tak, jakbyśmy kierowali kampanię za granicę,
czyli wszystko się zgadza. I co nam zrobicie? Powyjcie sobie, tak jak lubicie. Zrozumcie,
durne pały, że nie ma niczego zbyt absurdalnego, bezsensownego, niestosownego,
szkodliwego, czego byśmy nie uczynili, jeśli tylko wiemy, że to was zaboli. I
że zawyjecie. Nawet nie wiecie, jak nas to kręci.
Marcin Meller
Twitterowa opozycja
Rok temu opublikowałem w intemecie tekst
„Mój Ruch Oporu”. Ku mojemu niekłamanemu zaskoczeniu zyskał ogromny rozgłos.
Ludzie go kopiowali, rozmnażali w internecie, gazety cytowały, politycy
komentowali. „Wyborcza” opublikowała go w całości. Odezwały się do mnie niemal
wszystkie partie, na zebraniach powoływano się na ów tekst, twierdzono: „to
musimy zrobić”, więc nie szczędziłem czasu, spotykałem się, jeździłem,
odpowiadałem, nikomu nie odmawiałem. Czułem się jak ktoś, kto przypadkiem
otworzył klapę od śmietnika, zajrzał do środka i ujrzał skarb piratów z
Karaibów - musiałem się nim podzielić ze wszystkimi, bo przecież nie był mój.
Umówmy się: pisałem
rzeczy oczywiste, truizmy (jak je nazywa Andrzej Celiński), coś, co w miarę rozgarnięty
człowiek powinien wiedzieć od dawna. Wiecie, jak to jest: gitarzysta rockowy,
goniony zewsząd kundel, który musi umieć przetrwać w mieście pełnym
nieprzyjaznych ludzi, innych złych psów, pędzących samochodów, hycli i żuli z
kamieniami w ręku - taki oczy ma wszędzie i widzi wszystko, co groźne. I jako
taki ujrzałem całe zło polskiej opozycji.
Minął rok. Jest
jeszcze gorzej. Znacznie gorzej. Społeczeństwo opadło z sił i już nie reaguje
na obejmowanie wszystkich obszarów życia przez polityczną gangsterkę. KOD de
facto przestał funkcjonować. Opozycja sejmowa jest na dnie. Denne wyniki sondaży
jej nie ruszają. Na oczach społeczeństwa partie pertraktują z dilerami
kłamstwa i łamaczami konstytucji. Kompromitują się, co wywołuje powszechną
niechęć. Ugruntowują bezprawie. Codziennie dostają w nos kolejnym prawym
prostym, zadawanym im ze śmiechem i z pogardą, i skamlą, jak wtedy, na
Twitterze.
Młodzi politycy
opozycji są moim największym rozczarowaniem. To do nich, do młodej i z natury
zbuntowanej opozycji, powinna należeć obrona Polski przed jej kompletnym
zdewastowaniem - niestety, wielu tych młodych, fajnych i inteligentnych ludzi
nie ma pojęcia o tym, jak walczyć o kraj. Kwękają nad kawą, rozglądając się,
czy nikt nie słyszy. Bezradni, tchórzliwi, nie stać ich na ruchy z grupy
najwyższego ryzyka czy koniecznej desperacji. Nie mają pomysłów, są stale o
dwa kroki z tyłu i jedynie reagują. Nie skoczą w ogień - przyjadą, jak straż go
ugasi. Więc co im zostaje?
Czołowy
przedstawiciel wielkiej partii opozycyjnej w ciągu jednego dnia pisze 80
tweetów, średnio 8 na godzinę, i to jest jego polityczna praca od podstaw?!
To, panie pośle, robiły wynajęte przez Szefernakera nastolatki dwa lata temu.
On zaś, ważna figura, nie ma czasu na kreację, on non stop czyta internet, tam
spala swoje emocje, robi „copy-paste”, dołącza komentarz „Przeczytajcie” - i
to ma być wytwarzanie zrywu społecznego? Śmiechu warte.
W tym czasie ruch
Obywatele RP naprawdę walczy, wiesza kontrbillboardy obnażające obrzydliwą kampanię
antysądowniczą PiS. (Na stacji benzynowej podszedł do mnie facet, wskazał na
pobliski billboard PiS i zapytał: „Zajumali 19 dużych baniek w biały dzień i
nic?! Dlaczego PO nie robi własnych?!”. „Ano właśnie” - odpowiedziałem).
Obywatele RP bez kasy i mediów produkują szablony, wlepki, udzielają pomocy
skazanym. Kobiety ze Strajku Kobiet budują struktury, już nie liczą na pomoc
opozycji, mają plan i robią to, co powinni robić opozycyjni politycy, ale oni
nie - siedzą na Twitterze i tylko czasem widząc sukces czyjejś akcji na
mieście, wskakują na schody kolumny Zygmunta, by pomachać do kamer. Żenada.
Nie ma ich na ulicach, gdy 10 tysięcy nauczycieli ląduje na bruku. Jednak
opiszą to na Twitterze.
Mam już niemal w
całości napisany drugi manifest, zatytułowany „Moja Deklaracja Niepodległości”.
Jest zbyt obszerny, by go tu zmieścić, więc może go wrzucę do internetu, może
nie. Zastanawiam się bowiem, czy jest jeszcze sens wychodzenia na ring i
walenia we wszystkie dyndające tam worki bokserskie, którym zawdzięczamy
upadek kraju. Pani Kopacz twierdzi, że nie jest źle i tylko Schetynę trzeba
wspierać (na zebraniach zwolenników PO ludzie wyją z dezaprobatą, gdy pada jego
nazwisko). Trzaskowski twierdzi, że zmiana lidera nie ma znaczenia. Kierwiński
uważa, że tak wybrała PO, więc idziemy dalej pod tym przywództwem... Dramat.
Krótko mówiąc, opozycja nie ma pojęcia o tym, co się dzieje,
jakie są nastroje i na czym współczesny świat polega. Nie chce zmiany - chce
cudu. Oddaje Polskę w ręce barbarzyńców, nie widząc własnej winy. Więc może
wrzucę.
Zbigniew Hołdys
Polacy na Madagaskar
W TOK
FM, omawiając doroczne orędzie szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera „O stanie Unii”; prowadzący audycję (nazwisko
znane redakcji), ku uciesze słuchaczy, przejęzyczył się, nazywając
przewodniczącego „junkersem” Junkers, jak wiadomo, to bombowiec z
czasów drugiej wojny światowej, zwany też „sztukasem" groźna i hałaśliwa
niemiecka broń. Można sobie bez trudu wyobrazić, jak ten przypadkowy greps
mógłby znakomicie wykorzystać Jan Pietrzak podczas występu na Festiwalu w
Opolu, wplatając subtelnie Juncker(s)a w temat niemieckich reparacji wojennych
albo w unijne naloty na Polskę. Tym razem jednak oficjalna propaganda jakby
się zakrztusiła, bo przewodniczący Komisji nie zagrał przypisanej mu roli
„polakożercy". Poza paroma aluzjami, nie wymienił negatywnie rządu PiS,
dość zdecydowanie odrzucił plan Macrona, czyli budowy nowej Unii wokół strefy
euro, ba, zasugerował, chyba szczególnie miłą prezesowi, możliwość likwidacji
urzędu pełnionego dziś przez Donalda Tuska. Zapewne ostatni raz przed
wdrożeniem wobec polskiego rządu sankcyjnego art. 7 za łamanie
praworządności PiS otrzymał szansę, aby wyjść z twarzą z absurdalnego
konfliktu z Komisją. Juncker
dał sygnał, że Unia wciąż czeka na powrót Polski.
Do
opisu stanu Unii wymyślano różne metafory: był pacjent z kroplówką, rower
(który musi jechać, by się nie przewrócić); teraz jest moda na porównania
kolejowe. Zatem: kończy się paroletni postój unijnego pociągu na stacji, która
mogła być wręcz końcem wspólnej drogi; hamujący podróż wagon brytyjski został
odczepiony; niemiecka lokomotywa gospodarcza kipi pod parą; kto teraz nie
wsiądzie, zostaje na peronie. Faktycznie, od ubiegłorocznego smętnego orędzia
Junckera nastroje w Europie zmieniły się diametralnie. Gospodarki unijne rosną
w tempie nieznanym od dekady; opanowany został kryzys grecki; waluta euro ma
się świetnie; dzięki porozumieniom z Turcją i Libią radykalnie ograniczono
napływ imigrantów; antyunijni populiści przegrali wybory w Holandii i Francji,
a w Niemczech zapowiada się triumf Angeli Merkel; ba, nawet
Brytyjczycy, ku satysfakcji eurokratów, zaczynają dyskutować o „exicie z brexitu" Lansowana przez Junckera
koncepcja „Unii, która chroni" wydaje się dziś niezłą emocjonalną, a więc
i polityczną, odpowiedzią na wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia dla
Europejczyków. To nie jest oczywiście czas na nowy federalizm, jednak
zaproszenie wszystkich krajów UE do strefy euro, plan ujednolicania standardów
socjalnych czy usprawnienia procesów decyzyjnych wyraźnie wskazują kierunek
jazdy pociągu: więcej Europy. A my? Wsiadamy czy wysiadamy?
Jeśli
odrzucić propagandowe zaklęcia, nie ulega wątpliwości, że wszystko, co robił
PiS w sprawach europejskich, sugerowało wolę wyjścia, może nawet nie formalnego
„polexitu" z Unii, ale faktycznego „euroexitu" z
Polski. Podgrzewanie konfliktów w sprawie ochrony praworządności i
niezależności sądownictwa, nielegalne wycinki Puszczy Białowieskiej, odmowa
solidarności wobec imigrantów, teraz sprawa niemieckich reparacji - a przede
wszystkim agresywna rządowa retoryka i propaganda antyunijna musiały być
odbierane jako kroki w kierunku drzwi.
Na pytanie: dlaczego Oni tak czynią, jest kilka uzupełniających się
odpowiedzi, choć żadnego dobrego wytłumaczenia. Jasne: przede wszystkim, żeby
wyzwolić się z ograniczeń, jakie na każdy unijny rząd nakłada wspólnie przyjęte
prawo; żeby zademonstrować swojemu elektoratowi buńczuczną suwerenność; żeby
odsunąć Polskę PiS od wpływów Tuska i „jego popleczniczki Merkel". Zapewne gra też rolę metoda polityczna PiS, czyli
atakowanie każdego, kogo podejrzewamy o brak szacunku; zasada - sprawiać
kłopoty, bo wtedy będą się z nami liczyć. Ale być może chodzi także o planowe
formowanie własnego elektoratu. Jeśli PiS chce utrzymać ludowy, antyelitarny,
scalony mitami i lękami, zamknięty charakter własnej formacji, musi niszczyć
mit Zachodu, obowiązujący przez ostatnie dekady nakaz doganiania i
upodabniania się do zachodniej Europy, przejmowania tamtejszych standardów
ustrojowych, obyczajów, wzorców kultury. Rządzone autorytarnie, monopartyjne
„katolickie państwo narodu polskiego" nie da się wmontować w unijną
konstrukcję.
Niestety, także opozycja, oszołomiona sondażową popularnością PiS,
wydaje się niegotowa, aby odpowiedzieć na wezwanie Junckera do wzmocnienia
integracji i przyjęcia euro. Zapewne więc na dłużej zostaniemy na peronie.
Prezes Kaczyński użył ostatnio innej metafory, mówiąc o jego Polsce jako
- czemu nie? - samotnej „wyspie wolności i tolerancji". Jakby PiS
zamierzał przesiedlić nas z Europy na polityczny Madagaskar, gdzie - jak w
filmie o tymże tytule - w państwie lemurów rządził będzie ekscentryczny kacyk.
To jest dużo śmieszniejsze niż występ Pietrzaka w Opolu. Tyle że nie możemy
opuścić amfiteatru.
Jerzy Baczyński
Łaska stanu
Decyzje
prezydenta w sprawie ustaw o SN i KRS powiedzą nam bardzo wiele o tym, czego
możemy się po nim spodziewać w drugiej części jego prezydentury.
Audiencje
- bo trudno nazwać je konsultacjami - jakich w ubiegłym tygodniu prezydent
Andrzej Duda udzielił delegacjom sejmowych klubów parlamentarnych, nie
przyniosły wielu informacji dotyczących projektów ustaw o Sądzie Najwyższym i
Krajowej Radzie Sądownictwa, przygotowywanych w prezydenckiej kancelarii. Z
wypowiedzi przedstawicieli klubu Kukiz'15 wynikałoby jednak, że prezydent
podtrzymuje pomysł wybierania przez Sejm (większością 3/5) sędziów do KRS.
Taka zmiana byłaby ewidentnie zła,
gdyż sędziowie staliby się nominatami politycznymi, a nie jak dotychczas
reprezentantami samorządu sędziowskiego.
Z kolei z wypowiedzi prof. Michała Królikowskiego, biorącego
udział w pracach nad ustawami, wynika, że prawdopodobne jest obniżenie wieku
emerytalnego sędziów z 70 do 65 lat, co umożliwiłoby usunięcie z Sądu
Najwyższego połowy jego składu. Takie rozwiązanie, wątpliwe pod względem jego
zgodności z konstytucją, także nie jest dobrym sygnałem dla zwolenników
utrzymania niezależności wymiaru sprawiedliwości od władzy politycznej.
Współpracownicy głowy państwa zapowiadają, że prezydenckie projekty
ustaw zostaną ogłoszone w ostatnim tygodniu września. Niebawem więc okaże się,
czy rację mają ci, którzy sceptycznie oceniają szanse, iż prezydent Duda
stanie się sojusznikiem obrońców niezależności wymiaru sprawiedliwości. Czy też
lepiej przewidywali optymiści, którzy sądzili, że logicznym następstwem decyzji
podjętych przez prezydenta pod koniec lipca powinno być jego wyemancypowanie
się spod przemożnego wpływu Jarosława Kaczyńskiego i przeciwstawienie się jego
ustrojowym planom.
Bez względu na to, kto ma rację, dwie sprawy są już teraz oczywiste:
decyzje prezydenta powiedzą nam bardzo wiele o tym, czego możemy się po nim
spodziewać w drugiej części jego prezydentury. Będą one także miały wielki
wpływ na rozwój sytuacji politycznej i na kształt ustrojowy Polski.
Andrzej
Duda fatalnie rozpoczął swoją prezydenturę. Decyzje o „ułaskawieniu” Mariusza
Kamińskiego i jego współpracowników, o odmowie zaprzysiężenia prawidłowo
wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i zaprzysiężenie sędziów-dublerów
otwierały trwający ponad półtora roku okres, w którym prezydent sprawiał
wrażenie człowieka całkowicie politycznie podporządkowanego Jarosławowi
Kaczyńskiemu i posłusznie wypełniającego rolę, jaką mu wyznaczono. Nic więc
dziwnego, że pierwsze weto prezydenckie wobec ustawy przegłosowanej przez PiS,
dotyczącej Regionalnych Izb Obrachunkowych, rzadko było interpretowane jako
dowód, że coś zmienia się w relacjach pomiędzy prezydentem a partią, z której
się wywodzi.
Inaczej było z wetami prezydenckimi dotyczącymi ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS. Wyraźna większość Polaków,
interesujących się sprawami publicznymi, była nimi zaskoczona. Ja także.
Być może nie zdarzyłyby się, gdyby
nie lipcowe protesty uliczne, bez wątpienia najliczniejsze od objęcia władzy
przez PiS. Mylili się jednak ci obserwatorzy naszego życia politycznego, którzy
w decyzji prezydenta Dudy widzieli taktyczny manewr uzgodniony z Jarosławem
Kaczyńskim. Złość i chaos w obozie rządzącym po decyzji prezydenta były
autentyczne i zbyt widoczne, aby uznać je za element makiawelicznego planu prezesa PiS. Telewizyjne orędzie pani
premier, polemizujące z prezydencką decyzją, świadczyło o tym, że konflikt w
obozie władzy jest faktem. Późniejsze wymiany złośliwości pomiędzy prezydenckim
rzecznikiem a współpracownikami ministra Ziobry tę tezę potwierdzały.
Projekty
ustaw, które w przyszłym tygodniu ma przedstawić prezydent Duda, pozwolą nam
odpowiedzieć na pytanie - istotę tego sporu. Czy dotyczy on przede wszystkim
pozycji prezydenta w obozie władzy? Jeśli tak jest, prezydent przedstawi
projekty, których filozofia niewiele będzie się różnić od tych, jakie z
inspiracji ministra Ziobry firmowali posłowie PiS. Zasadnicza różnica będzie
wówczas sprowadzać się do tego, że kompetencje, które w zawetowanych ustawach
były przypisane ministrowi sprawiedliwości, zostaną przyznane prezydentowi.
Jest jednak także druga możliwość. Polega ona na tym, że Andrzej Duda
zrozumiał, iż ustrojowy plan Jarosława Kaczyńskiego szkodzi Polsce, a także
jego własnej pozycji i karierze.
Ta ewentualność jest mniej prawdopodobna, ale nie można jej wykluczyć.
Tadeusz Mazowiecki używał określenia „łaska stanu”. Uważał, że bywają politycy,
wcale nie najwyższych lotów, którzy obejmując wysoki urząd, zaczynają dojrzewać
do wzięcia odpowiedzialności za państwo. Jedno jest pewne. Andrzej Duda ma
jeszcze - pomimo złych początków swej prezydentury - szansę na odegranie
pozytywnej roli w historii Polski. Zależy to jednak od jego rzeczywistych
poglądów, charakteru i politycznej wyobraźni.
Ustrojowy plan Jarosława Kaczyńskiego jest klarowny. Jego celem jest
ustanowienie autorytarnego, scentralizowanego państwa przy zachowaniu fasady
instytucji demokratycznych. Tego planu nie można zrealizować, zachowując
sądownictwo niezależne od władzy politycznej. Ostatnie ogniwo łańcucha musi
zostać domknięte. Obok dyspozycyjnego funkcjonariusza służb i dyspozycyjnego
prokuratora musi pojawić się dyspozycyjny, a przynajmniej przestraszony,
sędzia.
Nawet
jeśli prezydent Duda nie przyłoży jeszcze raz ręki do dalszego tłamszenia
władzy sądowniczej i tak będzie się ona znajdowała w niezmiernie trudnym położeniu.
W dużym stopniu przyczyniło się do tego stanu rzeczy podpisanie przez
prezydenta ustawy o organizacji sądów powszechnych, dającej ministrowi
sprawiedliwości wielką władzę nad sądami i sędziami. Trybunał Konstytucyjny już
został sprowadzony do roli posłusznego narzędzia władzy politycznej, a poziom
jego przewodniczącej - wiceprzewodniczącego
stanowi prognostyk, jak może wyglądać obsada Sądu Najwyższego w wypadku
realizacji planów Prawa i Sprawiedliwości.
Trwa bezprecedensowa kampania rządowa dyskredytująca sędziów. Dziwne to
państwo, w którym jedna z władz państwowych niszczy z premedytacją autorytet
innej. Sędziowie są w trudnej sytuacji, ale będą w znacznie gorszej, jeśli
prezydent ograniczy się jedynie do wprowadzenia kosmetycznych zmian w projektach
ustaw przygotowanych przez PiS. Trzeba będzie wówczas liczyć na to, że
społeczeństwo obywatelskie zmobilizuje się tak, jak stało się to w lipcu.
Aleksander Hall
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz