wtorek, 5 września 2017

Legalne łamanie Konstytucji



Śledzenie, nagrywanie i podsłuchiwanie w miejscach publicznych to są rutynowe działania policji i służb wobec nieformalnej opozycji. A prawdopodobnie też wobec niektórych polityków opozycji parlamentarnej.

Ewa Siedlecka

Informacje z tekstu Wojciecha Czuchnowskiego w „Gazecie Wyborczej" (z 21 sierpnia) są bulwersujące. Tyle że większość tych działań policji była zgodna z Ustawą o policji i z Kodeksem postępowania karnego. Można zapytać: dlaczego ustawy są niezgodne z konsty­tucją? A także z prawem UE, Rady Europy i ONZ? I dlaczego jest tak nie od czasu rzą­dów PiS. ale od co najmniej kilkunastu lat?
   Odpowiedź brzmi: bo przepisy inwigilacyjne piszą w III RP służby specjalne i policja - pod siebie. A nas mamią wizją „bezpieczeństwa". Mamią skutecznie: ludzie wierzą, że im więcej będzie inwigi­lacji, tym mniej grozi im, że będą okradzeni. zamordowani czy padną ofiarą zama­chów terrorystycznych.
   Teraz okazało się, że naszemu „bez­pieczeństwu” zagrażają: Obywatele RP. KOD. Akcja Demokracja. Obywatele So­lidarnie w Akcji. Stowarzyszenie TAMA. Strajk Kobiet. I Ryszard Petru.
   Polskie prawo wymaga zgody sądu wyłącznie na stosowanie podsłuchu te­lefonicznego czy „pokojowego” - w po­mieszczeniach prywatnych. I na kontrolę korespondencji. Nie wymaga jej natomiast ani na to, żeby człowieka śledzić, chodząc za nim. obserwując np. za pomocą moni­toringu wizyjnego czy dronów. Nie trzeba zgody na podsłuchiwanie i podglądanie w miejscach publicznych. Prawdopodob­nie sąd nie uznałby też, że konieczna jest jego zgoda na podsłuchiwanie kogoś za po­mocą przyczepionego ukradkiem do jego ubrania urządzenia podsłuchowego. Tak jak nie wymaga się - w przeciwieństwie do prawa innych krajów Rady Europy czy UE - sądowej zgody na śledzenie za pomo­cą przyczepionego do samochodu nadajni­ka GPS. Ani na podsłuchiwanie za pomocą mikrofonów kierunkowych: z drona lub przyczepionych do okna mieszkania czy biura.
   Technika szpiegowska poszła tak bar­dzo do przodu, że podsłuch „pokojowy” stał się anachronizmem. A nasze prawo utknęło w latach 90. Śledzenie - tzw. ob­serwacja - nie jest poddane niezależnej kontroli. Podobnie jak sięganie po dane te­lefoniczne: lokalizacje telefonu mobilnego, billingi rozmów, badanie sieci powiązań. Policja może pobierać te dane bezpośred­nio od operatora telefonicznego i nie musi o nie prosić. Także jeśli dotyczą np. dzien­nikarzy, dzięki czemu można łamać tajem­nicę dziennikarskich źródeł informacji.

Na początku 2016 r. wybuchła afera z inwigilacją dziennikarzy za czasów koalicji PO-PSL, głównie tych opisują­cych „aferę taśmową” (podsłuchiwanie polityków i biznesmenów w restaura­cjach). MSW zrobiło „audyt”, którego wyniki opatrzono klauzulą niejawności. Posłano prokuraturze, a ta nic dopatrzy­ła się przestępstwa. Dlaczego? Prawdo­podobnie dlatego, że owa inwigilacja polegała na sięganiu po ich dane teleko­munikacyjne czy śledzeniu. Teoretycznie powinno się to dziać w ramach konkretne­go postępowania, ale nie ma zewnętrznej kontroli, czy policja i służby nie naduży­wają tych uprawnień. Za to inwigilować można w ten sposób każdego, nie tylko osoby podejrzewane o cokolwiek.
   Podobnie - dzięki pisowskiej nowelizacji prawa z początku 2016 r. (tzw. ustawa inwigilacyjna) - nie trzeba żadnego przestępstwa, aby policja i służby zapoznawały się niejawnie z danymi o tym, jak korzystamy z internetu: z jakimi stronami się łączymy, jakie pliki ściągamy, z kim korespondu­jemy mailowo. Policja nie może jedynie - bez zgody sądu - zajrzeć do treści tej ko­respondencji. Ale i bez tego, analizując tyl­ko nasze zainteresowania, kontakty i miej­sca pobytu. może o nas wiedzieć niemal wszystko. A do tego ma dostęp do wszel­kich rejestrów publicznych, w tym danych o zdrowiu, zatrudnieniu czy korzystaniu z pomocy społecznej. A dzięki uchwalonej nieco ponad rok temu ustawie antyterro­rystycznej ABW może w ramach „testowania bezpieczeństwa sieci telekomunikacyjnych” legalnie włamywać się do wszelkich systemów komputerowych, łącznie z tymi, które działają wewnątrz firm.
   Do niedawna znaliśmy przynajmniej ogólne dane o liczbie „sięgnięć” policji i służb po dano telekomunikacyjne. Po pi­sowskiej nowelizacji z lutego 2016 r. już ich nie poznamy. W ramach wprowadzenia mechanizmu zewnętrznej kontroli naka­zano te dane przekazywać raz na kwartał sądom, które – jeśli zechcą - mogą je skon­trolować. Dane te jednak należy przeka­zywać „w trybie informacji niejawnych”, z czego wyciągnięto wniosek, że same dane statystyczne też są tajne.
   Taka dobrowolna kontrola sądowa okazała się papierowa. Dane zebrane na początku tego roku przez Fundację Panoptykon pokazują, że wykonują ją nieliczne sądy. I to losowo. I że MSW nie reaguje na zgłaszane przez sędziów przy­padki nadużyć. Np. że pobierane są dane telekomunikacyjne w przypadkach podej­rzenia o wykroczenie, czego policji i służ­bom robić nie wolno. Ale akurat wykro­czenia są polem, na którym można gnębić Obywateli RP i innych dysydentów, więc MSW nie jest zainteresowane w wyjaśnia­niu tego typu „nieprawidłowości”, czyli w istocie przestępstw nadużycia władzy.
   Pokrzywdzony nie wytoczy sprawy, bo nie dowie się. że był inwigilowany. Nie ma bowiem obowiązku poinformo­wania inwigilowanego po ostatecznym zamknięciu sprawy. Mimo wyroków Try­bunału w Strasburgu (ostatni ze stycznia 2016 r. Szabo i Vissy przeciwko Węgrom), w Luksemburgu (ostatni z grudnia2016r., w połączonych sprawach szwedzkiej - Tele2 Sverige AB. oraz brytyjskiej - Wat­son i inni. przeciw brytyjskiemu MSW), sygnałów ze strony polskiego Trybunału Konstytucyjnego i raportu Komisji We­neckiej (z czerwca zeszłego roku na temat polskich przepisów inwigilacyjnych).

W 2014 r. inwigilację mógł uporząd­kować Trybunał Konstytucyjny. Trafiło do niego pięć wniosków: od prokuratora generalnego Andrzej a Serem eta i od rzecz­nika praw obywatelskich. Zaskarżono wszystkie słabości prawa inwigilacyjnego. leszcze przed wyrokiem polskiego Trybunału Trybunał Sprawiedliwości UE (sprawa Digital Rights Irland) wydał wy­rok, że prawo nieprzewidujące zewnętrz­nej. niezależnej kontroli nad sięganiem po dane teleinformatyczne. pozwalające na takie sięganie nie tylko w przypadkach najcięższych przestępstw (jak zabójstwa, terroryzm, porwania), niewymagające, by wcześniej wykorzystano inne. mniej ingerujące w prywatność, sposoby zdoby­cia informacji. oraz niechroniące tajem­nic zawodowych (jak dziennikarska czy obrończa), jest niezgodne z Kartą Praw Podstawowych UE.
   Wszystkie te wady ma polskie prawo. Tymczasem polski Trybunał wydał wyrok minimalistyczny i poumarzał większość wątków zaskarżonych w skargach proku­ratora i RPO. Prawdopodobnie dlatego, że sędziowie bardzo różnili się w poglą­dach. a jakiś wyrok trzeba było wydać. TK nie uwzględnił nawet wyroku Trybu­nału Sprawiedliwości. Jednak nakazał wprowadzenie jakiejkolwiek kontroli się­gania po dane telekomunikacyjne i nisz­czenie materiałów zawierających tajem­nice zawodowe.
   PO-PSL nie śpieszyły się z dostosowa­niem prawa do tego wyroku. TK wydał go jesienią 2014 r.. a projekt ustawy pojawił się późną wiosną 2015 r.. gdy szykowano się już do nowych wyborów. Został skry­tykowany przez organizacje broniące prywatności i praw człowieka, samorządy zawodów prawniczych, rzecznika praw obywatelskich, niezależnego wtedy jeszcze prokuratora generalnego. MSZ. Rządowe Centrum Legislacji, organizacje zagranicz­ne. Po ciężkiej batalii został nieco popra­wiony. pod kontem uwzględnienia wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE. Ale nie wy­szedł z rządu z powodu oporu służb, które nie godziły się na takie ograniczenia.
   No i przyszedł rząd PiS. Prace podjęto pod wodzą Macieja Wąsika. Tego samego, który za pierwszych rządów PiS. jako wi­ceszef CBA kazał sobie zainstalować w ga­binecie odsłuch podsłuchów i słuchał dla relaksu. Osobiście zlecał „billingowanie”, czyli sięganie po dane telekomunikacyj­ne. wybranych dziennikarzy (po zmianie władzy ustalono nazwiska 11 „billingowanych”). Prace nad przepisami inwigilacyjnymi podjęte pod kuratelą Macieja Wąsika (obecnie ministra w Kancelarii Premiera) zakończyły się uchwaleniem „ustawy inwigilacyjnej”, otwierającej policji i służbom swobodny dostęp do naszych danych in­ternetowych. Ustawę za niezgodną z eu­ropejskimi standardami uznała w czerwcu zeszłego roku Komisja Wenecka.

Nadzieja w sądach. Tych, które PiS przejął trzy tygodnie temu noweli­zacją ustawy o ustroju sądów powszech­nych. Dlaczego? Otóż Obywatele RP Ta­deusz Jakrzewski i Wojciech Kinasiewicz na podstawie doniesień „Gazety Wybor­czej”, która zdobyła nagrania policyjne świadczące o wzięciu ich pod obserwa­cję. złożyli do prokuratury doniesienie o przestępstwie nadużycia władzy. Piszą, że czynności operacyjne wobec nich „nie były uzasadnione niezgodnym z prawem postępowaniem. (...) Niewątpliwie w ni­niejszej sprawie nie został wypełniony żaden z celów wskazanych wart. 14 Usta­wy z 6 kwietnia 1990 r. o policji, który wy­znacza granice, w jakich Policja wykonuje czynności operacyjno-rozpoznawcze”.
   Tu Obywatele RP wymieniają, że można to robić tylko wobec osób podejrzanych, ukrywających się i dla poszukiwania zaginionych. A także „rozpoznawania, zapobiegania i wykry­wania przestępstw i wykroczeń". Tymczasem Obywatele RP korzystali ze swo­ich konstytucyjnych praw i wolności, w tym wolności zgromadzeń. „W świe­tle powyższego można stwierdzić, że uprawnienia funkcjonariuszy policji zostały wykorzystane jedynie w celu inwigilacji członków opozycji, prowa­dzących w pełni legalną działalność, mającą na celu ochronę konstytucyjnych wartości i praw. które w ich przekonaniu zostały naruszone w związku z przepro­wadzaną reformą sądownictwa”.
   Prokuratura zapewne nie dopatrzy się przestępstwa. Ale Tadeusz Jakrzewski i Wojciech Kinasiewicz wnioskują o sta­tus pokrzywdzonych. A jako pokrzywdzeni będą się mogli odwołać do sądu. A nawet wnieść własny akt oskarżenia, jeśli proku­ratura ostatecznie umorzy sprawę. I wtedy przed sądem stanie pytanie: czy nieprzestępcze działania dysydentów uprawnia­ją do ich inwigilacji, wziąwszy pod uwagę konstytucyjne prawo do prywatności, wolność słowa i zgromadzeń oraz zakaz zbierania przez władze informacji o oby­watelach innej niż niezbędna i przewidziana prawem?
   Sąd może zadać pytanie prawne Sądowi Najwyższemu. Tylko czy z dąży przed jego przejęciem przez PiS? Ale może też orzec sam. Tym bardziej że według informatora „Gazety Wyborczej” w tej sprawie było też oczywiste złamanie przepisów inwigilacyjnych: służby stosowały bez zgody sądu podsłuchy w trybie „niecierpiącym zwłoki” - tzw. pięciodniowe. I - wbrew prawu - nie zgłaszały ich „jednocześnie" (art. 19 ust. 3) do sądu. by uzyskać tzw. zgodę następczą. Pytanie: czy są na to dowody ?
   Obywatele RP Tadeusz Jakrzewski i Woj­ciech Kinasiewicz mogą też wykorzystać drogę cywilną: wnieść pozew o ochro­nę dóbr osobistych w postaci prawa do prywatności. Precedens jest: w kwiet­niu 2Ó13 r. dziennikarz „Gazety Wybor­czej” Bogdan Wróblewski wygrał proces cywilny przeciwko CBA. Które - za czasów Mariusza Kamińskiego, na polecenie Ma­cieja Wąsika - „billingowało” jego i jego żonę przez trzy miesiące. Sąd stwierdził, że nie było do tej inwigilacji żadnego roz­sądnego powodu, a tylko wtedy - w świe­tle konstytucyjnej zasady ochrony prawa do prywatności - można prowadzić jaką­kolwiek inwigilację.
   Jeśli sędziowie - mimo przejęcia sądów przez PiS - pozostaną niezawiśli i uznają, że obowiązuje ich konstytucyjny zapis: „konstytucję stosuje się bezpośrednio", mogą rozpocząć realną kontrolę nad inwigilacją. Mimo że prawo piszą służby'. Bo nie da się ukryć, że dowolność inwigilacji wca­le nie służy naszemu bezpieczeństwu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz