Uwikłanie
Autor prezydenckiej
ustawy o Sądzie Najwyższym przyjął w depozyt milion złotych od spółki, za którą
stoją ludzie podejrzani o udział w mafii paliwowej. Członek władz warszawskiej
palestry: - Pewnie trzeba będzie wszcząć wobec niego postępowanie dyscyplinarne
Michał Krzymowski
Takich adresów nie ma w Warszawie wiele.
Idealnie odrestaurowana kamienica, wszystko jak spod igły - odnowione
sztukaterie na suficie, kute balustrady, zdobione drzwi drewniane. Śnieżna biel
ścian i podwórko tonące w kwiatach. Kancelaria Michała Królikowskiego do
niedawna zajmowała jedno piętro, teraz ma dwa.
PROFESOR PROWADZI MNIE DO GABINETU
- Dopiero się
wprowadziliśmy. Widzi pan tę szafę? - wskazuje gablotę stojącą pod ścianą.
- To ostatnia rata z IPetrolu. Zapłacili meblami.
IPetrol to
cypryjska spółka handlująca paliwem. Stoją za nią dwaj bracia z Węgrowa. Od pół
roku siedzą w areszcie. Prokuratura podejrzewa ich o udział w grupie
przestępczej, wyłudzanie VAT i pranie brudnych pieniędzy. Zanim
IPetrol oddał Królikowskiemu meble, płacił pieniędzmi. Za ostatnie pół roku
współpracy autor prezydenckiej ustawy o Sądzie Najwyższym zainkasował od
paliwowej spółki 300 tys. zł. Przyjął też dwa depozyty adwokackie na poczet
przyszłych kar, poręczeń majątkowych i kosztów postępowań - jeden na milion złotych, a drugi na 150 tys. dol.
Depozyt adwokacki to coś w rodzaju powiernictwa. Klient
może przekazać adwokatowi pieniądze na przechowanie. Środki muszą trafić na
oddzielny rachunek bankowy i powinny być wypłacane na każde żądanie ich
dysponenta. Jest warunek: spisując umowę depozytu, klient powinien jasno
wskazać jego cel. Instytucja depozytu pieniężnego jest w pełni legalna -
pojawia się w orzecznictwie Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego, a
także w dokumentach Naczelnej Rady Adwokackiej - ale prawnicy nie korzystają z
niej zbyt często.
PROFESOR DONOSI OPERACYJNIE
Sprawę pieniędzy
zdeponowanych na rachunkach Królikowskiego
bada Prokuratura Regionalna w Białymstoku. To jeden z wątków dużego
śledztwa w sprawie mafii paliwowej. Zdaniem śledczych skarb państwa mógł
stracić na jej działalności prawie 700 mln zł. Zarzuty
do tej pory usłyszało 15 osób, część z nich od kilku miesięcy siedzi w
areszcie.
Choć postępowanie dotyczy przestępczości gospodarczej,
to ma wyraźny kontekst polityczny i trudno nie łączyć go ze zmianami w
sądownictwie, które zostały zablokowane przez prezydenckie weta. Śledztwo od
ponad pół roku nadzoruje Prokuratura Krajowa, ale wątek Królikowskiego nabiera
rozpędu dopiero wtedy, gdy okazuje się, że adwokat pracuje nad prezydenckimi
projektami ustaw o Sądzie Najwyższym i
Krajowej Radzie Sądownictwa. Wtedy też sprawą zaczyna się interesować Ziobro,
główny architekt zastopowanej reformy.
Dlaczego prokuratorzy interesują się Królikowskim? Ich
zdaniem adwokat, przyjmując depozyt, mógł pomóc podejrzanej spółce ukryć
pieniądze pochodzące z przestępstwa.
Problemy Królikowskiego zaczynają się w lutym 2017 roku,
kiedy do jego kancelarii przyjeżdża roztrzęsiony Wojciech C., dyrektor
polskiego oddziału IPetrolu. Królikowski reprezentuje tę spółkę w
postępowaniach skarbowych i administracyjnych. Dyrektor boi się aresztowania i
prosi, by Królikowski w razie czego podjął się jego obrony. Ten mówi, że nie ma
problemu, ale prowadzenie sprawy karnej będzie dodatkowo kosztować. Rozmowa
kończy się bez konkretów.
Dwa dni później Centralne Biuro Śledcze Policji zatrzymuje
braci z Węgrowa stojących za IPetrolem. Dyrektor pozostaje na wolności, ale
znienacka dzwoni do Królikowskiego z informacją, że właśnie przelał mu z
rachunku spółki 300 tys. zł honorarium za wykonane usługi i milion złotych na
ustanowienie depozytu. Adwokat mówi, że nie życzy sobie więcej takich sytuacji,
i stawia dyrektora przed wyborem: albo jeszcze tego samego dnia podpiszą umowę
legalizującą depozyt, albo przelew zostanie odesłany. Dyrektor jest w Londynie,
więc Królikowski leci do niego i podpisuje z nim umowę.
Dyrektor Wojciech C. opowie tę historię podczas wrześniowego
przesłuchania w CBŚP. Zaznaczy, że profesor przyjął depozyt niechętnie i że
stanowczo nalegał na podpisanie umowy.
6 lipca - dwa i pół tygodnia przed prezydenckimi wetami
- do Królikowskiego dociera informacja, że IPetrol
zdeponował pieniądze nie tylko u niego, ale także u innych adwokatów, i że
prokuratura zajęła te środki z powodu podejrzenia o pranie brudnych pieniędzy.
Profesor wpada w popłoch. Jeśli pójdzie do prokuratury z
informacją o złożonym u niego depozycie - złamie tajemnicę adwokacką i
zadenuncjuje klienta. Jeśli zatai - narazi się na zarzut pomocnictwa w praniu
pieniędzy. Wymyśla więc, że zgłosi się do CBŚP, ale „operacyjnie”. Przez
telefon informuje funkcjonariusza o depozycie.
Mimo to ślad po tym kontakcie trafi do akt śledztwa - oficer sporządzi
notatkę z rozmowy i przekaże ją prokuratorowi.
Czy przed 6 lipca Królikowski
mógł się nie domyślać, że depozyt jest próbą ukrycia brudnych pieniędzy przed
prokuraturą?
- Kręceniem VAT zazwyczaj zajmują się firmy
wydmuszki bez prawdziwego biura, ze słupami w zarządzie. Tu mistyfikacja była
lepiej zorganizowana. Warszawski oddział
IPetrolu miał elegancką siedzibę w Mordorze [potoczna nazwa skupiska biurowców
na warszawskim Mokotowie - red.], a dyrektor był prawdziwym menedżerem z
dorobkiem w biznesie. Można było się nabrać - twierdzi znający kulisy śledztwa
rozmówca „Newsweeka”.
Z drugiej strony przecież już w lutym zatrzymano braci z
Węgrowa. Jednak teoretycznie profesor mógł nie rozgryźć tych związków, bo
IPetrol na papierze należy do cypryjskiego prawnika, który związany jest z
nimi nieujawnioną umową. Prezydencki prawnik miał prawo tego nie wiedzieć, ale
powinien był się domyślać, bo znał mechanizm działania braci. Reprezentował
ich w sprawach podatkowych, wypowiedział im pełnomocnictwo w 2016 roku.
PREZYDENT: ZIOBRO CIĘ OBRYZGA
Dzień po
telefonicznej rozmowie z oficerem CBŚP prokuratura zwraca się do Królikowskiego o wskazanie
rachunku, na którym znajduje się depozyt podejrzanej spółki. Królikowski
odpowiada po 10 dniach namysłu - w Warszawie akurat ruszają demonstracje w
obronie sądów. Odpisuje śledczym: numeru konta nie podam, bo obowiązuje mnie
tajemnica adwokacka, ale skoro środki mogą pochodzić z przestępstwa, to sam je
zamrożę. Nawet jeśli klient wyda dyspozycję wypłaty, to nie zrealizuję jej,
żeby nie narazić się na podejrzenie pomocnictwa w praniu pieniędzy.
W połowie sierpnia portal OKO.press donosi, że profesor
Michał Królikowski kieruje pracami zespołu, który w pałacu pisze sądowe
ustawy. Mija kilka dni i wątek depozytu w śledztwie nabiera przyspieszenia.
Dyrektor IPetrolu zostaje ponownie wezwany do CBŚP. Funkcjonariusz
mówi mu, że przesłuchanie będzie dotyczyć pieniędzy powierzonych adwokatowi i
sugeruje, że oddzielne wezwanie otrzyma Królikowski. To wyjątkowa sytuacja -
prokuratura rzadko decyduje się na przesłuchiwanie pełnomocników
występujących w sprawie.
Królikowski najpierw esemesami, później w rozmowie informuje
prezydenta Andrzeja Dudę o zainteresowaniu śledczych. Przestrzega, że
prokuratura lada chwila zrobi z niego adwokata na usługach mafii paliwowej.
Duda nie jest tym zaskoczony, uznaje, że sprawa jest polityczna. - Jeśli Ziobro
będzie mógł, to obryzga cię błotem. To kwestia czasu - ostrzega Królikowskiego,
ale nie wycofuje go z prac nad ustawami.
Mimo to śledztwo jest dla Królikowskiego problemem. Jeśli
prokuratura rzeczywiście wezwie go na przesłuchanie, zmieni się jego status w
sprawie. Z pełnomocnika stanie się świadkiem, a może i podejrzanym? -
Prokuratura może zostać wykorzystana dla celów politycznych, stąd nie mogę
wykluczyć uwikłania mnie w absurdalne zarzuty karne z tego tytułu, że wykonuję
zawód adwokata - mówi „Newsweekowi”.
Królikowski ponownie kontaktuje się z oficerem CBŚP, który
radzi mu, by zrezygnował z udziału w przesłuchaniu dyrektora spółki paliwowej.
Skoro sam lada chwila ma być wezwany, to nie powinien przyjeżdżać jako
pełnomocnik. W zastępstwie wysyła więc znajomego adwokata. Dyrektor w jego
obecności szczegółowo opowiada o przelewach dla prezydenckiego eksperta.
Gdy w końcu zeszłego tygodnia „Newsweek” na swej stronie
internetowej informuje, że śledczy wzięli Królikowskiego na celownik, szef
Prokuratury Krajowej Bogdan Święczkowski zadeklaruje na specjalnie zwołanej
konferencji prasowej, że nie planuje wzywać go na przesłuchanie nawet w
charakterze świadka. Ujawni przy okazji, że prokuratura właśnie weszła na
konto jego kancelarii.
To, że Ziobro interesuje się wątkiem depozytu, jest jednak
faktem. Z odpowiedzi białostockiej prokuratury na pytania „Newsweeka”:
„Prokurator prowadzący postępowanie rutynowo przekazuje informacje o śledztwie
Departamentowi do spraw Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Krajowej.
Prokurator generalny powziął informacje o szczegółach śledztwa w połowie
września po publikacjach medialnych na ten temat”.
Innymi słowy, białostoccy śledczy raportowali o
postępach w śledztwie regularnie, ale Ziobro zainteresował się sprawą dopiero w
połowie września, czyli po tym, jak dyrektor Wojciech C. został przesłuchany w
sprawie przesłanego Królikowskiemu depozytu. A
skłoniły go do tego doniesienia medialne. W
pierwszej połowie września o białostockim śledztwie pisał tylko portal TVP.info. „Pracował dla wyłudzaczy VAT. Nieznana
przeszłość Michała Królikowskiego” - brzmiał tytuł tekstu.
SPÓŁKA PALIWOWA UZALEŻNIA ADWOKATA
Profesor Królikowski
zapewnia w rozmowie z „Newsweekiem”, że działał zgodnie z prawem i
zasadami wykonywania zawodu zaufania publicznego. - Gdyby ciążyły na mnie
jakiekolwiek zarzuty karne lub dyscyplinarne, dla dobra pana prezydenta
uchyliłbym się od współpracy w zakresie pomocy eksperckiej - deklaruje.
To jednak ogólniki, a w sprawie jest wiele pytań o
szczegóły. Na przykład: czy Królikowski powinien przechowywać pieniądze spółki,
za którą stali ludzie podejrzani o kierowanie mafią paliwową? I w drugą
stronę: czy wolno mu było donieść służbom o depozycie złożonym u niego przez
klienta? Dlaczego zrobił to chyłkiem i czy nie zdradził w ten sposób tajemnicy
adwokackiej?
I wreszcie: czy miał prawo samodzielnie zamrozić depozyt?
Zadaliśmy te pytania doświadczonemu mecenasowi Włodzimierzowi
Sarnie, wiceszefowi komisji etyki Naczelnej Rady Adwokackiej Andrzejowi
Malickiemu oraz pierwszemu zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Rady
Adwokackiej w Warszawie Grzegorzowi Fertakowi. Wszyscy trzej zastrzegają, że
sprawa jest skomplikowana, a oni wygłaszają jedynie osobiste opinie bez
znajomości akt.
Włodzimierz Sarna: - Z jednej strony adwokat musi zachować
w tajemnicy wszystko, czego dowiedział się od klienta, a z drugiej ustawa o
przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy nakłada na niego obowiązek
informowania służb o podejrzanych
transakcjach. Moim zdaniem prof. Królikowski próbował tu
zadośćuczynić obu przepisom. Powiadomił służby o depozycie, ale nie wskazał
numeru rachunku.
Andrzej Malicki ocenia zachowanie Królikowskiego jako
„adekwatne do stanu faktycznego i obowiązujących regulacji”, ale zwraca uwagę,
że odmowa zwrotu depozytu rodzi sytuację konfliktu z klientem, w której powinno
się wypowiedzieć pełnomocnictwo: - Adwokat nie może być sędzią swojego klienta
ani jego wrogiem w jakimkolwiek aspekcie.
- Całą sytuację oceniam jako wysoce niezręczną dla adwokata
- mówi Grzegorz Fertak.
- Czy profesor Królikowski mógł jej uniknąć?
- Jak usłyszałem od pana, z depozytu miało być pokryte
m.in. przyszłe honorarium prof. Królikowskiego. Czyli można
powiedzieć, że było to coś w rodzaju przedpłaty na poczet przyszłego
wynagrodzenia adwokata. Nie jest to czynność zabroniona przez prawo. Jednakże
nasze przepisy korporacyjne zabraniają wchodzenia w takie relacje z klientami,
które uzależniają adwokata od klienta.
- Czy to znaczy, że prof. Królikowski
powinien odmówić przyjęcia depozytu?
- Gdyby znał sytuację spółki, wiedział o jej kłopotach,
zainteresowaniu prokuratury, możliwych aresztowaniach członków jej władz, to
przyjęcie takiego depozytu byłoby wysoce ryzykowne. Jest to kwestia oceny
ryzyka.
- Same okoliczności przyjęcia depozytu też były
niecodzienne. Dyrektor spółki najpierw przelał Królikowskiemu pieniądze, a
dopiero potem go o tym poinformował i podpisał z nim umowę.
- Gdyby mój klient podjął takie działania bez mojej zgody,
zaprzestałbym z nim dalszej współpracy.
***
Rozmówca z władz warszawskiej
adwokatury: - Dla Królikowskiego to dopiero początek problemów. Spodziewamy
się, że za chwilę ktoś na niego doniesie i będzie trzeba wszcząć postępowanie
dyscyplinarne.
Polityk PiS sprzyjający Ziobrze: - Bez względu na to, jak
skończy się ta historia dla Królikowskiego, prezydent ma poważny kłopot, bo
jego ustawę o Sądzie Najwyższym przygotował adwokat mafii paliwowej. Nie sądzę,
by prezes mógł zagłosować za takim projektem. Pytanie, czy akurat to w
projektach sądowych ustaw będzie dla Jarosława Kaczyńskiego największym
problemem, czy też będzie nim raczej ich treść.
Czystka
Sędziowie mówią:
„Zaczęło się”. Resort Ziobry nie tylko chce obsadzić swoimi ludźmi sądy, ale
przede wszystkim rozbić sędziowską solidarność, którą wzmocniły uliczne
protesty
Renata Grochal, Aleksandra Pawlicka
Zaczną od najważniejszych sądów w dużych
miastach, a potem będzie przegląd sąd po sądzie. Czystka dotknie cały kraj.
Wiceminister nie pozostawił złudzeń - mówi po spotkaniu z Łukaszem Piebiakiem,
zastępcą Zbigniewa Ziobry, warszawski sędzia. W resorcie sprawiedliwości to
właśnie Piebiak odpowiada za zmiany na stanowiskach prezesów i wiceprezesów
sądów. Przez najbliższe pół roku można ich dokonywać bez podania przyczyny, bo
tak stanowi nowa ustawa o ustroju sądów powszechnych - ta, której nie
zawetował w lipcu prezydent.
- Ziobro od dawna
zapowiadał rozbicie sędziowskiej „kasty”. Teraz ma już wszystkie narzędzia -
dodaje nasz rozmówca.
WYRZUCONY ZE
STOWARZYSZENIA
14 września Ministerstwo Sprawiedliwości odwołało
- przed upływem ich kadencji - trzy wiceprezeski Sądu Okręgowego w Warszawie.
To jeden z najważniejszych sądów w kraju, prowadzący sprawy polityków, urzędników,
przedsiębiorców, dziennikarzy. Sędzie odpowiadały za sprawy karne (Beata
Najjar), cywilne (Maria Dudziuk) i gospodarcze (Ewa Malinowska).
Najwięcej
kontrowersji wzbudziła dymisja sędzi Malinowskiej, która kilka lat temu miała
porachunki z Łukaszem Piebiakiem, gdy ten w sądzie rejonowym orzekał w pionie
gospodarczym. Skrytykowała jego pracę i doprowadziła do wszczęcia wobec niego
postępowania dyscyplinarnego. Zarzuciła mu, że „manifestował wrogość; jeden
dzień był w pracy, cztery poza nią albo do niej wpadał. Raz nie było go przez
dwa tygodnie w sądzie, bo miał szkolenia”. Chodziło o szkolenia zagraniczne, o
których nie poinformował przełożonego. W postępowaniu dyscyplinarnym został
uznany za winnego, co zablokowało mu ścieżkę awansu w sądach. Na szczęście dla
niego wygrało PiS i Ziobro powołał go na swego zastępcę.
Odwołanie
Malinowskiej to jego zemsta. Wiele razy mówił znajomym, że nawet gdyby miał
odwołać ją dwa dni przed upływem kadencji, to jej nie daruje. Dwie pozostałe
wiceprezeski dostały rykoszetem - mówi jeden z sędziów.
Malinowska została
odwołana miesiąc przed upływem swej kadencji.
Zanim Piebiak
znalazł pracę u Ziobry, wiele razy występował do Krajowej Rady Sądownictwa o
awans do sądu okręgowego, ale konkursy przegrywał. - Skarżył się, że jest krzywdzony,
ale był po prostu słaby. Tak pewnego siebie i aroganckiego człowieka nigdy nie spotkałem.
Mówił, że jest sędzią i może sobie robić, co chce - opowiada członek KRS, który
brał udział w przesłuchaniach konkursowych Piebiaka. Sam wiceminister z „Newsweekiem”
nie chciał rozmawiać.
Odpowiedzialnością
za czystkę w warszawskim Sądzie Okręgowym Piebiak próbował obarczyć nową prezes
Joannę Bitner (poprzedniej skończyła się kadencja). Rzecznik resortu sprawiedliwości
ogłosił, że to na jej wniosek wymieniono zastępców. Jednak Bitner temu
zaprzeczyła. A ponieważ jest członkiem krytycznego wobec reformy sądownictwa
Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, poprosiła środowisko sędziów o ocenę
swej nominacji. Pojawiły się bowiem głosy, że przyjęcie jej przez nią jest
legitymizowaniem działań ministra Ziobry. - Zgodziła się na to, by narzucono
jej wiceprezesów, na przerwanie kadencji ich poprzedników - zauważa sędzia
Waldemar Żurek, rzecznik KRS.
We wtorek
zgromadzenie ogólne sędziów warszawskiego Sądu Okręgowego potępiło czystkę w
warszawskim sądzie. A w czwartek warszawski oddział Iustitii wykluczył ze
stowarzyszenia Łukasza Piebiaka. Jako powód podano „jego działania i
wypowiedzi wspierające ustawę o ustroju sądów powszechnych, sprzeczne z podstawowymi
celami stowarzyszenia, którymi są umacnianie niezależności sądów i niezawisłości
sędziów”.
KLIN W SOLIDARNOŚĆ
Gdy w sierpniu weszła w życie ustawa o ustroju
sądów powszechnych, Iustitia zaapelowała do sędziów, by „nie przyjmowali
stanowisk po wyrzucanych w tym trybie prezesach. Pamiętajmy, że za każdą taką
decyzją stoi pozbawienie naszych kolegów i koleżanek funkcji w sposób
urągający wszelkim zasadom prawnym i międzyludzkim”. Iustitia określa
działania Ziobry „procederem namiestnikowskim, w którym dominującą pozycję w
sądach powszechnych ma polityk: minister sprawiedliwości-prokurator generalny.
Ta nadzwyczajna procedura w sposób oczywisty narusza konstytucyjną zasadę
trójpodziału władzy oraz separacji władzy sądowniczej od władzy politycznej”.
- Nie mam
wątpliwości, że Ziobrze chodzi o rozbicie sędziowskiej solidarności. Wie, że
jeśli uda mu się wbić w to środowisko klin, erozja będzie postępować szybciej
- mówi członkini Iustitii.
- Zadałem sobie ten
ból i obejrzałem jedną z ostatnich konferencji ministra Ziobry od początku do
końca. To, ile razy użył w swoim wystąpieniu słowa „Iustitia”, nie pozostawia
złudzeń, że jesteśmy na celowniku - mówi prezes sędziowskiego stowarzyszenia
Krystian Markiewicz.
W czystce w Sądzie
Okręgowym w Warszawie najwięcej kontrowersji budzi nazwisko jednego z trzech
nowych wiceprezesów: Dariusza Drajewicza.
- Jest członkiem
Iustitii i wie, że przyjęcie nominacji w miejsce sędziów pozbawianych
stanowisk jest niezgodne z konstytucją - mówi prezes Markiewicz.
Sędziemu Drajewiczowi grozi wykluczenie z Iustitii. -
Nie możemy pozwolić rozbić naszej solidarności. Nawet jeśli wyłamie się kilku,
a może i kilkudziesięciu sędziów, to Iustitia liczy 3,5 tys. członków. Musimy
trzymać wspólny front - dodaje Markiewicz.
- Ziobro i Piebiak liczą, że pojawi się jakaś Iustitia bis
i będą mogli mówić: „środowisko sędziowskie nie jest jednolite, są jakieś
elity, ale część stowarzyszenia współpracuje z rządem, chcąc robić reformę
sądów dla ludzi” - kreśli scenariusz krakowski sędzia. Dodaje, że to metoda
sprawdzona już przez ministra sprawiedliwości w środowisku prokuratorów. W
Szczecinie posłuszni Ziobrze prokuratorzy wszczęli śledztwo przeciw sędziom,
którzy nie wydali zgodnego z ich oczekiwaniami orzeczenia. W obronie tych
sędziów wystąpili zaś prokuratorzy zrzeszeni w stowarzyszeniu Lex Super Omnia, krytykującym niszczenie wymiaru
sprawiedliwości przez rząd Prawa i Sprawiedliwości.
KUPCZENIE AWANSAMI
- Kupczenie sędziowskimi awansami odbywa
się od początku przejęcia władzy przez PiS. Za chwilę trudno będzie znaleźć
prezesa czy wiceprezesa, którego nie nominowano z partyjnego klucza - nie kryje
obaw jeden z naszych rozmówców.
W Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej minister Ziobro
próbował powołać swojego prezesa już w zeszłym roku. Jednak większość
tamtejszych sędziów sprzeciwiła się kandydaturze Anny Szwed-Szczygieł, córki
bielsko-bialskiego posła PiS Stanisława Szweda. Ziobro powołał ją więc na
wiceprezesa, mimo ponownej negatywnej opinii gremium sędziowskiego - zarówno
w Bielsku-Białej, jak i Sądu Apelacyjnego w Katowicach.
Swojego człowieka resort ma już także w Przemyślu.
Mianowany w ostatnich dniach prezesem Sądu Okręgowego Jacek Saramaga to bliski
współpracownik wiceministra Piebiaka. - Był głównym specjalistą w
departamencie legislacyjnym, opracowującym z Piebiakiem
propozycje zmian w prawie - mówi pracownik resortu. W Przemyślu sędzia
Saramaga zasłynął oddaleniem pozwu feministki Małgorzaty Marenin przeciw
ówczesnemu abp. przemyskiemu Józefowi Michalikowi. Żądała, aby przeprosił za
słowa: „dziecko samo wpycha się do łóżka pedofila”.
Za człowieka resortu uchodzi także prezes Sądu
Okręgowego w Szczecinie Maciej Strączyński. Powołano go na mocy nowych
przepisów. Do ubiegłego roku to on był szefem Iustitii, a dziś jest skłócony z
obecnym prezesem. W rodzinnym mieście dorobił się przydomka „strażnik Teksasu”
- głównie przez zamiłowanie do kapeluszy i surowych wyroków; m.in. jako
pierwszy sędzia w Polsce skazał w 2001 r. na dożywocie mężczyznę oskarżonego o
podwójne zabójstwo.
- Ziobro próbuje rozbić Iustitię. Proponuje zrzeszonym w
niej sędziom awanse w sądach i ściąga ich do pracy w resorcie. Taką ścieżkę
zaproponowano m.in. sędziom Henrykowi Walczewskiemu, Dariuszowi Pawłyszcze czy
Dagmarze Pawełczyk. Oprócz normalnej pensji sędziowie w ministerstwie dostają
trzy różne dodatki, co daje drugą wypłatę - mówi jeden z naszych rozmówców.
Gorzko komentuje: - Niektórzy dają się kupić.
WYBRONILI PREZESA
Środowisko sędziowskie nerwowo zareagowało na to, że
pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf pojawiła się w pałacu
prezydenckim podczas zaprzysiężenia nowego sędziego Trybunału Konstytucyjnego.
Justyn Piskorski to tzw. dubler, wybrany niezgodnie z prawem.
- Jak zobaczyłem ją na zdjęciu z pałacu, to się załamałem.
Jej obecność na zaprzysiężeniu dublera to jak plucie w twarz tym wszystkim,
którzy bronili sądów i jej urzędu - mówi „Newsweekowi” sędzia z wieloletnim
stażem. Pojawiły się podejrzenia, że prezes SN układa się z władzą, by
zachować stanowisko.
Początkowo Gersdorf tłumaczyła sytuację stresem i
przepracowaniem, które sprawiają, że „każdemu zdarzają się kroki podjęte
bezrefleksyjnie” - tak przedstawił to w jej imieniu rzecznik Michał Laskowski.
Ostatecznie jednak przyznała się do popełnienia błędu. Jeden z naszych
rozmówców wyjaśnia, że tego dnia Gersdorf odwoziła męża do szpitala i gdy poinformowano ją, że ma spotkanie u prezydenta, nie
dopytywała z jakiej okazji. Zorientowała się dopiero na miejscu.
- Musimy być niezwykle czujni, bo to, że będą nas
rozgrywać, jest oczywistą oczywistością. I to, co się stało w Sądzie Okręgowym
w Warszawie, jasno pokazuje, w jakim kierunku zmierza Ziobro. A przecież można
zachować się tak jak sędziowie w Łodzi - mówi przedstawiciel Iustitii.
W tamtejszym sądzie okręgowym minister sprawiedliwości
próbował odwołać prezesa Krzysztofa Kacprzaka, któremu nie minęła nawet połowa
kadencji. Wybronili go sędziowie - 68 spośród 70 z nich zagłosowało przeciw odwołaniu.
Większość była wcześniej wzywana do resortu na poufne rozmowy, a wielu proponowano
zajęcie fotela po Kacprzaku.
- Doskonale rozumiemy, że dziś sędzia Kacprzak, a jutro
ten, który go zastąpi, jeśli tylko wyroki nie będą zapadać pod dyktando prokuratora.
Gdy zwycięży myślenie „szybka kariera, a po mnie potop”, to już teraz można
zawiesić togę na kołku - mówi jeden z naszych rozmówców.
Inny dodaje: - Jasne jest, że ten, kto nie jest z Ziobrą,
ma przechlapane. Nie ma co liczyć na awans. Tyle że sędzią jest się do końca
życia, a nie do końca rządów jednej partii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz