Pęknięty tandem
Jeśli prezes PiS
będzie chciał pozbawić Beatę Szydło stanowiska, prezydent nie kiwnie palcem.
Między Dudą a Szydło nie ma już dawnej chemii, jest totalna nieufność
Renata Grochal
Druga połowa
sierpnia. Premier Szydło przyjeżdża na krótki urlop do prezydenckiego ośrodka
w Juracie. W tym samym czasie odpoczywa tu prezydent Andrzej Duda. Media
spekulują, że rodzi się ich polityczny sojusz. Być może szefowa rządu szuka
wsparcia prezydenta, Im obawia się odwołania ze stanowiska, o czym coraz
częściej mówi się w PiS. To byłby powrót do dawnego tandemu z czasów
kampanii prezydenckiej. Szydło była szefową sztabu Dudy i jego najbliższą
współpracownicą,
Jednak według ustaleń „Newsweeka” żadnego: sojuszu nie ma. Bliski współpracownik
prezydenta mówi mi, że to nie Andrzej Duda zaprosił Szydło do Juraty. Ona
szukała po prostu ustronnego miejsca, gdzie mogłaby odpocząć beż tłumu gapiów.
Ktoś w jej kancelarii podpowiedział Juratę.
Prezydent spędzał tu urlop z żoną, rodzicami i siostrą, mieszkał w
głównej rezydencji. Pani premier była w domku dla gości. Oba budynki są od
siebie oddalone o ok. 200
metrów. Prezydent widywał Szydło pływającą kajakiem z
mężem, kilka razy nawet rozmawiali. Ale - jak wynika z naszych informacji -
była to raczej kurtuazyjna wymiana zdań.
- Co z tego, że rozmawiali, skoro Andrzej wie, iż Szydło i tak zrobi
to, czego chce prezes. Ona uwierzyła, że klucz do jej przyszłości jest w rękach
Kaczyńskiego. Nie zrobi nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia, że próbuje budować
własną pozycję - mówi jeden ze współpracowników Dudy. W PiS krąży opowieść,
że Szydło wpadła w popłoch na wieść o tym, że współpracownicy pokazali prezesowi
jej urlopowe zdjęcia w tabloidzie, mówiąc mu: „O, zobacz, Beata nie powiedziała
ci, że jedzie do Juraty”. Zaraz ruszyła w Polskę na spotkania z poszkodowanymi
w nawałnicach na, Pomorzu. Chciała pokazać Kaczyńskiemu, że działa, chociaż
reakcja rządu była mocno spóźniona.
SŁABA PREMIER NIE
POMOŻE
Po wygranych przez pis wyborach wydawało się, że Duda
i Szydło mogą wspólnie stworzyć ośrodek władzy, konkurencyjny wobec
Kaczyńskiego, Ale prezes szybko wciągnął ich w demontaż Trybunału
Konstytucyjnego, czyniąc de facto wspólnikami łamania konstytucji. Szydło
całkowicie mu się podporządkowała, a Duda po dwóch latach próbuje budować
własną pozycję. O żadnej partii prezydenckiej nie ma na razie mowy, ale Duda
zrozumiał, że 40 proc. wyborców PiS nie wystarczy mu, żeby wygrać drugą
kadencję. Dlatego musi robić gesty w stronę wyborców z Centrum. Tylko mając
silną pozycję, może zmusić Kaczyńskiego, żeby PiS poparło go w kolejnych
wyborach.
Według Ludwika Dorna, byłego wiceprezesa PiS, ogromne znaczenie odegrał
także czynnik psychologiczny. Duda się zbuntował, bo ma większe poczucie godności
niż Szydło, była burmistrz niewielkich Brzeszcz.
- Ona uważa, że jak ją Kaczyński czołga, to tak po prostu musi być, bo
tak jest świat zbudowany. A Duda jest z krakowskiej profesorskiej rodziny i
wżenił się w rodzinę znanego poety Juliana Kornhausera, także profesora. To
daje poczucie:; nikt mnie nie będzie upokarzał. Dwa lata zaciskał zęby, a w
końcu powiedział: dość - mówi Dorn.
W pałacu mówią, że Szydło jest wielkim rozczarowaniem Dudy. Nie pomogła
mu w ciągnącym się od czerwca konflikcie z szefem MON Antonim Macierewiczem.
To jest dziś najpoważniejszy problem Dudy w relacjach z rządem. Jego
współpracownicy mówią nawet, że pani premier wykonuje gesty wrogie wobec
prezydenta.
Generał Jarosław Kraszewski to dyrektor departamentu zwierzchnictwa nad
siłami zbrojnymi w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Jest
krytyczny wobec działań Macierewicza. Tymczasem nadzorowana przez szefa MON
Służba Kontrwywiadu Wojskowego odebrała mu dostęp do informacji niejawnych.
Duda stracił ważne źródło informacji o tym, co się dzieje w wojsku.
Według moich rozmówców w pałacu prezydent po raz pierwszy rozmawiał
o tym z panią premier już pod koniec czerwca.
Postawił wtedy sprawę jasno; jeśli służby mają coś na generała, to niech
pokażą te obciążające informacje. Szydło przez całą rozmowę tylko kiwała głową,
ale nic nie obiecała.
W lipcu prezydent ponowił swoją prośbę, dał premier miesiąc na rozwiązanie
konfliktu. Szydło kiwała głową, ale konflikt trwa do dziś. Ich ostatnia dłuższa
rozmowa na temat sytuacji w wojsku odbywa się 15 sierpnia w Belwederze. Trwała
przeszło pół godziny, ale scenariusz był ten sam: premier potakiwała, ale nie
zajęła żadnego stanowiska.
- Szydło nie ma wpływu na Macierewicza, a jedyną osobą, która może mu
coś kazać, jest Kaczyński. Premier mogłaby mu szepnąć słowo, ale nawet to boi
się zrobić - irytują się w pałacu. Duda osobiście nie rozmawiał dłużej z Kaczyńskim
od miesięcy - na pewno od początku roku, a niektórzy twierdzą nawet, że od 10
kwietnia 2016 r., bo wtedy naraził się prezesowi. W rocznicę katastrofy
smoleńskiej wezwał do wzajemnego wybaczenia, a Kaczyński publicznie mu
odpowiedział, że „wybaczenie jest potrzebne, ale po wymierzeniu kary”.
Poza tym - jak mówią w PiS - nigdy nie było między nimi chemii, nie są
nawet po imieniu. Łącznikiem między Kancelarią Prezydenta a prezesem jest
Krzysztof Szczerski, szef gabinetu Dudy. Spotyka się z Kaczyńskim na wspólnych
obiadach lub kolacjach. Ale Szczerski sprawy Macierewicza
ostro nie postawi, bo liczy, że będzie mógł kandydować w wyborach z list PiS.
ZADOWOLIĆ
KACZYŃSKIEGO
Ludzie Dudy mają żal do Szydło, że nie powstrzymała
ataku Zbigniewa Ziobry na Dudę po zawetowaniu przez niego ustaw o sądach,
ale minister sprawiedliwości miał zgodę od samego prezesa. Teraz, gdy pałac
przygotowuje własne projekty, nikt się z Ziobrą nie konsultuje. - Trudno sobie
wyobrazić, żeby po; takim zachowaniu był dla nas partnerem - mówi
współpracownik Dudy. Szydło nie próbuje nawet łagodzić tego konfliktu. Czeka na
to, jak do sprawy podejdzie prezes.
Jeśli premier przychodzi do Andrzeja Dudy, to wyłącznie w roli
żołnierza Kaczyńskiego. Przedstawia polecenia z centrali. Tak było po wetach,
gdy wraz z marszałkami Sejmu i Senatu przyjechała do prezydenta, żeby go
przekonać do zmiany decyzji.
- Mówiła, że to są ważne reformy i dlatego prezydent musi cofnąć decyzję.
Andrzej na to: „No co wy, przecież ja to ogłosiłem publicznie”. Ale
Szydło przekonywała go, że to się da PR-owo sprzedać tak, by wyjść z tego z
twarzą. A przecież jakby on to odwołał, to byłby skończony jako polityk i jako
człowiek - opowiada współpracownik Dudy. Wieczorem po tym spotkaniu Szydło
wygłosiła w rządowej TVP orędzie atakujące Dudę. W pałacu są
przekonani, że telewizja wstrzyma orędzie prezydenta, by nadać wystąpienie
pani premier. To musiało być z nią uzgodnione. - W tej sytuacji o żadnym
zaufaniu nie może być mowy - podsumowuje człowiek Dudy.
Dlatego nawet gdyby Kaczyński chciał odwołać Szydło, prezydent nie
zamierza interweniować. Ludwik Dorn jest przekonany, że jeśli Duda będzie
prowadził ofensywną politykę, czyli wetował ustawy, wzywał rząd na rady
gabinetowe, to w ciągu kilku miesięcy Kaczyński wymieni premiera.
- W takiej sytuacji tylko Jarosław
Kaczyński będzie w stanie utrzymać spoistość obozu władzy. Przecież już
dzisiaj Krzysztof Szczerski apeluje do ministrów, żeby przychodzili do
prezydenta konsultować swoje ustawy. Prezes nie może sobie na to pozwolić -
podkreśla Dorn. Przewiduje, że Kaczyński wezwie Szydło na posiedzenie komitetu
politycznego i zmusi ją do rezygnacji ze stanowiska. Na otarcie łez dostanie
ona funkcję marszałka Sejmu.
Gdyby Szydło z Dudą zawarli sojusz, pani premier byłaby praktycznie nie
do ruszenia. Mogłaby powiedzieć prezesowi, że jeśli chce ją usunąć, musi
przeprowadzić w Sejmie konstruktywne wotum nieufności wobec rządu, a ona zaufanie
prezydenta ma. To byłby polityczny problem dla PiS, bo wymiana premiera w
atmosferze sejmowej awantury (Kaczyński musiałby krytykować podczas debaty
własną premier) zaszkodziłaby partii.
Jednak w pałacu wątpią, by prezes szybko zdecydował się odwołać Szydło.
Chociaż stara gwardia w PiS, czyli politycy Porozumienia Centrum, pierwszej
partii Kaczyńskiego: (m.in. Joachim Brudziński), go do tego namawiają. Mówią,
że powinien po raz drugi zostać premierem, tak jak Piłsudski.
- Szydło może być drugim Buzkiem, czyli słabym premierem, ale posłusznym,
i może doczołgać się do końca kadencji - przewiduje współpracownik prezydenta.
NIEUDANY SPISEK
Gdy pytam ludzi Dudy i polityków
PiS o moment, w którym zaufanie między premier i prezydentem zaczęło się kruszyć, wskazują początek kadencji rządu.
Prezes PiS powiedział wtedy w zaufanym gronie, że premierem nie będzie Beata
Szydło, tylko Piotr Gliński. Miał ogłosić to na posiedzeniu komitetu
politycznego. Ale Szydło się o tym dowiedziała i pobiegła do Kaczyńskie^ go
złożyć deklarację lojalności. Wtedy miała się zgodzić na skład rządu narzucony
przez prezesa, czyli m.in. obecność w nim Macierewicza. Według moich rozmówców
premier ma żal do Dudy, że za mało się zaangażował w jej obronę, chociaż
ostatecznie ją poparł.
Zapamiętała mu to, choć znają się od lat. Zaprzyjaźnili się jeszcze, gdy
oboje działali w małopolskim PiS. Kiedy Duda został kandydatem na prezydenta,
Marcin Mastalerek, wówczas rzecznik partii, wymyślił, żeby to Szydło stanęła na
czele jego sztabu i przekonał do tego pomysłu Kaczyńskiego. Szydło była już
wtedy wiceprezesem PiS.
- Na początku była trochę drewniana, ale szybko się wyluzowała.
Potrafiła zażartować, to była równa babka. Dużo słuchała, bo nie robiła
wcześniej kampanii. Nie miała takiej inteligencji emocjonalnej jak Tusk, ale
potrafiła zagadać do rolników, do młodych. W starciu z histeryczną Kopacz jej
flegmatyczność była atutem - opowiada sztabowiec PiS. Dodaje;,: że wtedy Duda
i Szydło całymi dniami wisieli na telefonie, bo on jeździł po Polsce, a ona
często musiała zostać w Warszawie. Wszystko ze sobą ustalali: - Była między
nimi chemia i duże zaufanie.
Ale po objęciu Stanowiska premiera Szydło się zmieniła. Stała się nieufna
i zamknęła się w sobie. W kancelarii otoczyła się przyjaciółkami bez politycznego
doświadczenia, które tę nieufność podsycają. Jej wystąpienia w Sejmie zaczęły
być coraz ostrzejsze, stała się partyjnym bulterierem.
- Czasem jak słucham Szydło, to mam wrażenie, że ona jest bardziej
radykalna od Kaczyńskiego. Nie wierzę, że ona tak naprawdę myśli. Po prostu
panicznie boi się utraty stanowiska - mówi ważny działacz PiS.
Wielka gra Kościoła
Episkopat popiera
prezydenta, bo chce zmian w konstytucji. Biskupi marzą o Invocatio Dei zamiast
preambuły. Ale we władzach Kościoła walczą o wpływy dwie konserwatywne frakcje
Aleksandra Pawlicka
Gdy przemawia
prymas, ważne jest, co mówi, gdzie mówi i kto siedzi w pierw- szym rządzie -
mówi jeden z wpływowych duchownych. Prymas Wojciech Polak przemówił na Jasnej
Górze, która w ostatnich latach stała się mekką polityków PiS, skrajnych
nacjonalistów z ONR i wyznawców Tadeusza Rydzyka. Przemówił do prezydenta,
pani premier, marszałków Sejmu i Senatu oraz licznych parlamentarzystów
zebranych z okazji obchodów 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej
Częstochowskiej.
Zaapelował o poszanowanie „porządku i ładu społecznego oraz konstytucyjnego,
który jest gwarantem naszego współistnienia, a nie nadwerężanie go czy wręcz
omijanie dla takich czy innych racji". Nikt nie miał wątpliwości, że to
krytyka rządu, który destabilizuje państwo prawa i dąży do upartyjnienia wymiaru
sprawiedliwości.
NADAWANIE NA TYCH
SAMYCH FALACH
Głosy krytyczne, i to w zdecydowanie ostrzejszej
formie niż kazanie prymasa,
słychać w polskim Kościele od dawna, tyle że wypowiadają je duchowni
niepełniący ważnych funkcji w episkopacie. Emerytowany biskup Tadeusz Pieronek
nazwał ostatnio łamanie przez PiS konstytucji „łajdactwem”. Dominikanin Ludwik
Wiśniewski opublikował gorzki list do biskupów. „W naszym państwowym życiu -
pisał - wystąpiły w ostatnich latach zjawiska, które nie doczekały się moralnej
oceny Kościoła, są to takie kwestię jak nieposzanowanie Konstytucji czy brak
szacunku dla obywateli »gorszego sortu«”. Ojciec Paweł Gużyński poszedł w
krytyce jeszcze dalej: „Część duchownych uległa złudzeniu, że Jarosław zbawi
Polskę. Wystarczyło, że prawicowi politycy uderzyli w bogoojczyźnianą strunę,
powtarzali jak mantrę »Bóg, Honor, Ojczyzna« i łatwo zyskiwali sympatię
duchowieństwa”.
To głosy odosobnione, które episkopalna wierchuszka zbywała milczeniem.
Aż do weta prezydenta w sprawie ustaw Sądzie
Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa,
kiedy to szef episkopatu abp Stanisław Gądecki w trybie ekspresowym udzielił
poparcia Andrzejowi Dudzie. - Jak na kościelne młyny zarówno tempo, jak i tryb
przygotowania listu były niespotykane - mówi osoba zbliżona do episkopatu. - W
takich sytuacjach wypowiada się zwykle prezydium episkopatu. Tym razem
przewodniczący z nikim tego nie konsultował i nikt w episkopacie nie wiedział,
że taki list powstaje. Nikt oprócz prezydenta - dodaje mój rozmówca.
Andrzej Duda prosto z wakacji na Helu udał się do Częstochowy. Jednemu
ze współpracowników miał później powiedzieć, że w sprawie wet „dostał wsparcie
od swojego biskupa”. Czyli kogo? Nie od metropolity warszawskiego kard. Kazimierza
Nycza, bo między nimi panuje wręcz dyplomatyczny chłód. Andrzej Duda zaprosił
kardynała do pałacu zaraz po wygranych wyborach. - Spotkanie trwało krótko i
zakończyło: się w chłodnej atmosferze. Do ponownego nie doszło. Nie było
chemii, zupełnie inaczej niż z abp. Gądeckim, z którym prezydent nadaje na
tych samych falach - mówi pracownik pałacu prezydenckiego.
Czy to abp Gądecki spotkał się z Andrzejem Dudą na Jasnej Górze? Nie
wiadomo, wiadomo za to, że po ogłoszeniu wet arcybiskup gościł w pałacu
prezydenckim.
INTERES W IMIĘ BOGA
W ten sposób prezydent zyskał wsparcie najważniejszego
polskiego biskupa, który uchodzi za przedstawiciela konserwatywnej
frakcji kościelnych hierarchów, mającej w episkopacie zdecydowaną większość.
Jednak ważniejsze jest pytanie, co na sojuszu z prezydentem chce ugrać
szef polskich biskupów? - Tu chodzi o zabezpieczenie interesów Kościoła w
ustawodawstwie są tłumaczy duchowny zbliżony do episkopatu.
- A konkretnie? - dopytuję.
- Na przykład o wpływ na zmianę konstytucji, nad czym prace zainicjował
właśnie Andrzej Duda. Abp Gądecki dostał od prezydenta zapewnienie, że będzie
stroną konsultującą te zmiany. Stroną, której głos będzie decydujący - mówi
mój rozmówca.
- Czy biskupi mogą zażądać usunięcia preambuły? - drążę temat.
- I zaproponować w jej miejsce Invocatio Dei -
brzmi odpowiedź.
Preambułę obecnej konstytucji napisał Tadeusz Mazowiecki na; podstawie
tekstu Stefana Wilkanowicza, redaktora naczelnego „Znaku”. Definiuje ona naród
polski jako „wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, zarówno wierzących w Boga
będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i
niepodzielających tej wiary”.
W Invocatio
Dei miejsca dla niewierzących nie ma. Bóg
stanowi źródło prawdy, ale i prawa.
- Jeśli zapowiedziane przez prezydenta pisanie nowej konstytucji
określanej jako „konstytucja nie dla elit” dojdzie do skutku, to Zmiany w
preambule, lub wręcz jej usunięcie, mogą być jednym z pierwszych efektów - mówi
„Newsweekowi” wiceprezes Stowarzyszenia Sędziów Iustitia Katarzyna Kruk.
Członkowie stowarzyszenia uważają, że obecnej konstytucji nie należy ruszać, a
zwłaszcza robić tego pod dyktando biskupów.
Jeden z hierarchów zapytany przez „Newsweek”, co należałoby zmienić w
konstytucji, przyznaje, że lista jest długa. Od zapisu o ochronie życia
doprecyzowanego jako życie od poczęcia (co automatycznie oznacza zaostrzenie
prawa antyaborcyjnego) po jednoznaczne określenie małżeństwa jako związku kobiety
i mężczyzny.
- Może też zakaz handlu w niedzielę - mówi duchowny.
- Zakaz handlu w niedzielę ma być wpisany do konstytucji?
- Skoro padła propozycja, aby wpisać do konstytucji 500+, to dlaczego
nie zakaz handlu w niedzielę. Abp. Gądeckiemu bardzo na tym zależy -
odpowiada.
- A jeśli zmiana konstytucji nie dojdzie do skutku?
- To niezbędne rozwiązania trzeba będzie wprowadzić ustawami. Prezydent
jest żarliwym katolikiem, czego nie ukrywa. Abp Gądecki znalazł w nim godnego
partnera. Przekonał go, że mają wspólny interes do zrobienia.
PRYMAS NA IMIENINACH
Sojusz szefa episkopatu i prezydenta dojrzewał powoli. Początkowo wszystko wskazywało na
to, że episkopat znajdzie wspólny język z tym, kto naprawdę rozdaje karty w
polskiej polityce. To Jarosław Kaczyński po wygranych wyborach zadeklarował na
Jasnej Górze, że nie ma Polski bez Kościoła. Zorganizowane kilka miesięcy
później obchody 1050. rocznicy chrztu Polski były uroczystością państwową. Z
tej okazji odbyło się wyjazdowe posiedzenie Zgromadzenia Narodowego w Poznaniu,
na którym biskupi chwalili polityków, że nigdy po 1989 r. nie było tak dobrej
współpracy rządzących i Kościoła.
- Ten entuzjazm stopniowo jednak topniał. Kaczyński rozczarował abp.
Gądeckiego swoją kapitulacją w czasie czarnego protestu. I nie chodzi tylko o
wycofanie poparcia prezesa PiS dla zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, ale
przede wszystkim zmuszenie do tego swoich posłów, których większość podziela
stanowisko biskupów w tej sprawie - mówi ksiądz z diecezji poznańskiej, czyli z
matecznika abp. Gądeckiego, i dodaje: - Dla szefa episkopatu był to jasny
sygnał: wojsko PiS musi robić to, co chce wódz, nawet gdyby do każdego posła
listy słało stu biskupów.
- Abp Gądecki - kontynuuje poznański ksiądz - postanowił, że nie będzie
handlował z kimś, komu zależy tylko na natychmiastowym efekcie. Gdy pojawiła
się szczelina między pałacem prezydenckim a centralą PiS, postanowił wykorzystać
okazję.
Do współpracy z Andrzejem Dudą skłoniły szefa episkopatu także uliczne
protesty. Począwszy od grudniowych w sprawie mediów i wolności słowa, po
lipcowe w sprawie sądów. Były pozbawione jakichkolwiek elementów religijnych,
pokazały, że Kościół nie ma wpływu na samoorganizujące się społeczeństwo.
Zwrócił na to uwagę Klub Inteligencji Katolickiej - na kilka dni przed wetami
prezydenta wysłał list do abp. Gądeckiego, domagając się od episkopatu zajęcia
stanowiska „w sprawie prób zmian ustrojowych, stanowiska
wynikającego z chrześcijańskiej
wizji praw człowieka i przysługującej mu wolności”. Katoliccy działacze nie
wiedzieli jeszcze wtedy, że szef episkopatu jest w trakcie przygotowywania
tajnego paktu z prezydentem.
Następstwem poparcia abp. Gądeckiego dla prezydenckich wet było
wystąpienie prymasa Wojciecha Polaka na Jasnej Górze, Zwyczajowo podczas
podobnych uroczystości kazanie wygłasza szef episkopatu albo miejscowy biskup.
Tym razem przewodniczący przekazał pałeczkę prymasowi. Dlaczego? - Aby krytyczny
głos Kościoła wobec działań PiS nie był głosem jednego hierarchy - tłumaczy
mój rozmówca i dodaje: - W przypadku abp. Polaka nie było to trudne. Na
niedawnych imieninach u Hanny Suchockiej wiele osób przekonywało prymasa, że
gest jednoznacznej dezaprobaty dla łamania przez PiS konstytucji jest ze
strony Kościoła bardzo potrzebny.
Biskupom, którzy krytykują poczynania PiŚ, nie chodzi jednak o
odzyskanie apolitycznej twarzy. To raczej próba budowania antypisowskiego
frontu w episkopacie w przededniu zapowiadanych na jesień zmian w kościelnej
hierarchii. Na obsadę nowymi biskupami czekają trzy diecezje: Łódź, Toruń i od
listopada diecezja warszawsko-praska, bo na emeryturę przejdzie abp Henryk
Hoser. Listy z nazwiskami kandydatów zostały już wysłane do Watykanu przez
nuncjusza papieskiego w Polsce.
Pytanie, czy papież Franciszek postawi na duchownych związanych z partią
rządzącą, tak jak to było w przypadku Krakowa i nominacji abp.
Jędraszewskiego, uważanego za głównego orędownika „dobrej zmiany”, czy poprze
biskupów próbujących dystansować się wobec PiS? Na sierpniowym przyjęciu u
nuncjusza zabrakło abp. Jędraszewskiego i niektórzy odebrali to jako sygnał,
że jego opcja jest na cenzurowanym.
Jednocześnie toczy się podskórny spór - wpływ
Kościoła na PiS-owskie media. Gdy po wizycie bp. Rafała Markowskiego na uroczystościach
rocznicowych w Jedwabnem TVP wycięła z relacji najważniejszą
część mowy biskupa - przeprosiny za mord Polaków na Żydach - u prezesa TVP Jacka Kurskiego interweniował sam kard. Nycz. Zagroził
wycofaniem serwisów redakcji katolickiej. Osoba znająca tło konfliktu
opowiada: „Kierownictwo TVP liczyło, że tą manipulacją sprowokuje
szefa redakcji katolickiej do dymisji - dzięki
temu będzie można na to stanowisko powołać redaktora naczelnego gazetki
»Idziemy«, ks. Zielińskiego”. To jeden z najbardziej konserwatywnych periodyków
prasy katolickiej, wydawany przez kurię warszawsko-praską abp. Hosera. A Henryk
Hoser to w episkopacie ta frakcja co abp Jędraszewski.
W episkopacie trwa więc próba sił dwóch konserwatywnych grup. Jedna
jest gotowa legitymizować poczynania Jarosława Kaczyńskiego w zamian za
przywileje i profity; druga, współpracując z Andrzejem Dudą, chciałaby mieć
wpływ na kształt prawa i tekst konstytucji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz