Intratne posady w
spółkach dla kolegów i związanego z partią restauratora, a do tego szukanie
haków na politycznych przeciwników. Tak rządzi w swoim regionie Joachim
Brudziński, figura numer dwa w Pis
Renata Grochal
Wtorkowy
wieczór, koniec sierpnia, na lotnisku w Goleniowie koło Szczecina ląduje
samolot z Warszawy. Wysiada poseł Prawa i Sprawiedliwości Joachim Brudziński,
wicemarszałek Sejmu i jeden z najbliższych ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Wita
go Wojciech Wardacki, prezes kontrolowanej przez skarb państwa spółki Grupa
Azoty. To europejski gigant branży nawozowej i chemicznej. Według relacji
posłów opozycji, którzy przylecieli tym samym samolotem, panowie przywitali się
bardzo wylewnie.
- Wardacki wyglądał jak komitet powitalny
Brudzińskiego. Z szerokim uśmiechem. Nawet się zdziwiłem, bo pierwszy raz
widziałem u niego taką radość. Zwykle ma zacięte usta i straszy wszystkich
procesami - opowiada Norbert Obrycki, poseł PO. Gdy dzwonię do Wardackiego z
pytaniem, o czym rozmawiał z Brudzińskim, mówi, że nie ma czasu, i się
rozłącza. Po kilku dniach jego rzecznik przysyła mi e-mail z informacją, że
prezes odbierał z lotniska nie posła, tylko swoją żonę. Zaś Wardacki osobiście
do mnie dzwoni, żeby zagrozić „konsekwencjami prawnymi”, jeśli napiszę inaczej.
W Szczecinie prezes Wardacki - były kandydat
na europosła z listy PiS - uchodzi za człowieka Brudzińskiego.
KADROWY
Rok temu prezes PiS powiedział na
ważnym partyjnym posiedzeniu, że gdyby złamał nogę, to Brudziński będzie go zastępował. Został jego
pierwszym zastępcą, a wielu w PiS odebrało to jako namaszczenie sukcesora.
- Joachim jest na tyle cwany, że nigdy nie
ujawnił swoich ambicji. Brał udział w pacyfikowaniu Zbigniewa Ziobry w 2011
roku i wie, że nic tak nie wkurza Kaczyńskiego jak to, że ktoś nagle poczuje
się delfinem. Bo jeśli tak, to może już teraz będzie chciał go wygryźć - mówi
ważny polityk PiS.
Gdy PiS wygrało wybory, Brudziński mógł
zostać ministrem gospodarki morskiej, ale zaproponował na to stanowisko
swojego przyjaciela Marka Gróbarczyka. Sam skupił się na partyjnej robocie. Nie
tylko obsadził swoimi ludźmi stanowiska w centrali
przy Nowogrodzkiej, podlegają mu też partyjne struktury w całym kraju. To
przez niego można załatwić funkcję szefa okręgu u Kaczyńskiego.
Brudziński mocno rozpycha się w spółkach.
Jego zaufany Tomasz Karusewicz wszedł do zarządu PZU Życie. To były pełnomocnik
wyborczy PiS z kampanii samorządowej w 2006 r. Na Pomorzu Zachodnim, gdzie
Brudziński jest szefem regionu PiS, uchodzi za głównego kadrowego. Jego były
asystent, 34-letni Krzysztof Kozłowski, został wojewodą. Inni jego ludzie zasiadają
we władzach Portu Szczecin-Świnoujście i Polskiej Żeglugi Morskiej,
największego polskiego armatora.
- Przechodzi przez niego każda nominacja w
spółkach. Tam jest duża kasa i wielkie wpływy, dlatego PiS wyczyściło spółki
do spodu - mówi znany szczeciński polityk. Brudziński wszedł nawet w konflikt z
metropolitą szczecińsko-kamieńskim, abp. Andrzejem Dzięgą, który zabiegał o
to, by na stanowisku prezesa Zakładów Chemicznych Police, spółki córki Azotów,
pozostał platformerski nominat Krzysztof Jałosiński. Postawić się nie było łatwo,
bo Dzięga sympatyzuje z ojcem Rydzykiem, który jest blisko PiS. Zaś Jałosiński
hojnie wspierał remont miejscowej katedry. Liczył, że dzięki temu ocali
stanowisko. Jednak z kręgów kościelnych usłyszał, że Brudziński pamięta, iż
nie chciał się z nim spotkać, gdy PiS było w opozycji, a raz nawet nie ukłonił
mu się w samolocie.
Dlatego prezesem Polic został Wardacki,
który łączy tę funkcję z prezesurą Azotów. Konkursu nie było. Z kolei wiceprezesem
Azotów jest Tomasz Hinc, przyjaciel Brudzińskiego ze Szczecina i miejski radny PiS. Takie przykłady można mnożyć. - Za PO
też był skok na spółki, ale nie aż taki. PiS musiało robić łapankę na starostę,
bo wszyscy działacze chcieli pracować w Policach. Kierownik zarabia tu o kilka
tysięcy więcej od starosty - podkreśla jeden z menedżerów w spółce.
Były szef innej firmy opowiada, że czystki w
Porcie Szczecin-Świnoujście były bez precedensu: zwolniono prawie wszystkich
zatrudnionych za czasów PO, nawet inżynierów. Jest przekonany, że polecenie
przyszło z partyjnej centrali. Nazwiska nie poda, pracuje w państwowej
instytucji i boi się narazić Brudzińskiemu,
żeby nie stracić pracy. - Z Brudzińskim nie ma dyskusji. To człowiek, który
nie znosi sprzeciwu. Jak ktoś się z nim nie zgadza, to wpada w furię -
opowiada mój rozmówca.
Jeden z działaczy PiS potwierdza, że „Jojo”
(taką ksywkę Brudziński miał w młodości i w PiS też go tak nazywają) potrafi
być ostry. - Nieraz objeżdżał pracowników przy Nowogrodzkiej, nie przebierając
w słowach. Ale on zawsze był brutalny - mówi polityk. Przypomina publikację
tygodnika „NIE” sprzed lat o tym, że Brudziński jako uczeń Zespołu Szkół
Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu wyleciał za rozbój na jednym z kolegów i
kradzież, której dokonał przed budynkiem szkoły. Przyznał się do winy, został
skreślony z listy uczniów i wyrzucony z internatu, jednak po roku dyrekcja
szkoły dała mu jeszcze jedną szansę i zgodziła się na jego powrót. - Joachim
do dziś pomstuje na tygodnik „NIE”, że to lewacka gadzinówka - opowiada poseł
PiS.
Brudziński także publicznie nie stroni od
ostrego języka. Donalda Tuska nazywał niemieckim popychłem. O Lechu Wałęsie
powiedział, że to „wydepilowany, śmieszny, starszy pan, który roztrwonił swój
dorobek”. Dostało się też PiS-owskiemu wiceprezydentowi Szczecina, o którym
Brudziński mówił, że „gdyby głupota umiała latać, byłby gołębicą”.
GDYBY KACZYŃSKI MIAŁ SYNA
Brudziński już w latach 90. wstąpił do
Porozumienia Centrum, pierwszej partii Kaczyńskiego. Został asystentem
szczecińskiego senatora Jacka Sauka. Gdy prezes przyjeżdżał do Szczecina, w
biurze witał go Brudziński. Nawiasem mówiąc, po latach żona Sauka kandydowała
do parlamentu, a gdy się nie dostała, to na
otarcie łez trafiła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Obecny wiceprezes PiS cierpliwie przez lata
pracował na swoją pozycję. Prawie codziennie jest w biurze na Nowogrodzkiej,
gotów na każde zawołanie prezesa. Jeździ z nim po kraju, organizuje spotkania
z działaczami, załatwia hotele i obiady w restauracji. Po katastrofie
smoleńskiej obaj panowie zaczęli wspólnie spędzać nawet urlopy. Zdjęcia z tych
wyjazdów Brudziński zamieszcza w internecie. W sierpniu wrzucił na Twittera
fotki z wyprawy na jeden ze szczytów
w Beskidzie Sądeckim. Kaczyński
pozuje w patriotycznej przeciwdeszczowej pelerynie, która zrobiła furorę w
sieci. W partii komentowali, że prezes wyglądał nieporadnie, za to Brudziński,
który sam peleryny nie włożył, wysłał sygnał działaczom, że jego pozycja w PiS
wciąż rośnie.
Gdy Kaczyński gości w Szczecinie, stołuje
się w pizzerii Zielony Melonik. Także tutaj Brudziński spotyka się ze swoimi
ludźmi. Właścicielem lokalu jest Dariusz Śpiewak, który ma w mieście jeszcze
dwie inne knajpy. Za rządów PiS został dyrektorem wydziału marketingu w Porcie
Szczecin-Świnoujście. - Śpiewak jest okiem i uchem Brudzińskiego w porcie
- opowiada były pracownik spółki.
Pizzeria mieści się w bloku niedaleko
centrum. W ciepłych rustykalnych wnętrzach panuje domowa atmosfera, a w karcie
są chyba wszystkie rodzaje pizzy, jakie można wymyślić. Kaczyński nie lubi
tłumów, a tu można usiąść w oddzielnej loży, niewidocznej dla reszty gości.
Wielu uważa, że prezes nie może się obejść
bez Brudzińskiego, bo ten zapewnia mu komfort psychiczny. - Gdyby Kaczyński
miał syna, to chciałby, żeby był taki jak Brudziński - mówi Małgorzata
Jacyna-Witt, szczecińska radna sympatyzująca z PiS: - To jest facet z krwi i
kości, potrafi go przywieźć, zabrać, zapewnić bezpieczeństwo pod każdym
względem.
Gdy w sierpniu Kaczyński przyjechał do
Szczecina na regaty The Tall Ship Races, miał z pokładu
zacumowanego przy Wałach Chrobrego Daru Młodzieży wysłuchać koncertu
występującego przy nabrzeżu Andrei Bocellego. Brudziński załatwił wtedy w
Urzędzie Morskim statek, żeby prezes nie musiał wchodzić z lądu na pokład. -
Kaczyński bał się, że ludzie, którzy tłumnie przyszli na Wały, będą do niego
krzyczeć: „Będziesz siedzieć!” - tak jak wtedy, gdy jeździ na grób brata na
Wawel. On jest wyjątkowo wrażliwy na tego typu okrzyki. Dzięki pomysłowi
Joachima, żeby przywieźć go od strony wody, nie musiał iść przez tłum - opowiada osoba znająca kulisy wizyty.
Ale i tak gdy już po zmroku prezes wracał
statkiem z koncertu, zauważyli go właściciele jachtów zacumowanych w pobliskiej
marinie. Zaczęli gwizdać, padło także owo „Będziesz siedzieć!”. Kaczyński był
zdenerwowany, a Brudziński nagrywał zajście komórką.
Brudziński lubi podkreślać swój antykomunizm.
Gdy na jednej z manifestacji prezes PiS krzyczał o działaczach KOD „cała
Polska z was się śmieje” - szybko dokończył „komuniści i złodzieje!”. W Szczecinie
do dziś z tego żartują. - Brudziński ukończył wydział politologii i nauk społecznych
na Uniwersytecie Szczecińskim, który wtedy był nieźle „czerwony”. Jednym z
jego mentorów był prof.
Henryk Komarnicki, pierwszy sekretarz komitetu
uczelnianego PZPR. Spotkaliśmy się na jego pogrzebie, gdzie Brudziński wygłosił
ciepłą mowę pożegnalną. Niech teraz nie udaje wielkiego antykomunisty -
mówi Paweł Bartnik, radny PO.
Wszystko, co Brudziński robi dziś w woj.
zachodniopomorskim, jest podporządkowane jednemu celowi: odbiciu Platformie regionu w najbliższych
wyborach samorządowych. Żeby to zrobić, PiS najpierw musi skompromitować PO,
która rządzi województwem, a później pokazać miejscowym, że będzie lepszym
gospodarzem.
Dlatego nowy zarząd Polic przekopał
dokumenty spółki, by znaleźć coś na platformerską ekipę. W końcu złożono w prokuraturze
doniesienie na poprzednich menedżerów. Jednak sąd, i to w dwóch instancjach,
wnioski o ich tymczasowe aresztowanie odrzucił, bo dowody były za słabe.
Chodziło o zakup w Senegalu kopalni fosforytu wykorzystywanego do produkcji
nawozów, na którym - wedle nowego zarządu - firma miała stracić 30 milionów
złotych. Brudziński mówił w mediach, że Police kupiły „dziurę w buszu”. Według
byłego prezesa Polic Jałosińskiego, cała sprawa jest szyta na polityczne
zamówienie.
- Kupiliśmy kopalnię w Afryce, żeby
uniezależnić się od miejscowych dostawców fosforytu. Police zarobiły na tym
150 mln zł. A teraz robi się z nas aferzystów, żeby w całym kraju pokazać,
jakie Bizancjum było za czasów PO - podkreśla.
PROM JAK U BAREI
Brudziński chętnie występuje w
charakterze Świętego Mikołaja, przywożącego do Szczecina prezenty z Warszawy.
Pod rządami PO w regionie
panowało przekonanie, że władze centralne traktują Pomorze Zachodnie po
macoszemu. Mówiono, że jak są pieniądze, to bierze je Pomorze Gdańskie, bo
stamtąd pochodzi Tusk. Brudziński chce pokazać mieszkańcom, że pod rządami PiS to się zmieniło. Powtarza, że „silne
Pomorze Zachodnie to polska racja stanu”. A potem zaraz dodaje: „jak mawiał
świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński”.
Ostatnio dziękował wicepremierowi Piotrowi
Glińskiemu za to, że ten dał z budżetu resortu kultury dziewięć milionów
złotych na kupno zabytkowego pałacu Ziemstwa Pomorskiego, w którym mieści się
Akademia Sztuki. Pod koniec sierpnia Gliński z Brudzińskim obiecali pieniądze
na remont stoczniowej świetlicy, w której w 1980 roku podpisano Porozumienia
Sierpniowe.
Jednak najwięcej emocji budzą obietnice z kampanii, że PiS odbuduje przemysł stoczniowy w
mieście. Na razie spółka, która zarządza majątkiem dawnej stoczni, wynajmuje
hale prywatnym firmom produkującym kutry dla Norwegów i elementy platform
wiertniczych. Remontują statki i zatrudniają 1,5 tys. osób. Brudziński obiecał,
że kosztem prawie pół miliarda złotych zostanie tu wybudowany gigantyczny
prom dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej.
- Jest jak w filmach Berei. Pierwszy sekretarz
obiecał, że będzie prom, to ma być, chociaż wszyscy wiedzą, że to nierealne.
Na razie położyli stępkę, czyli coś w rodzaju kamienia węgielnego pod budowę
promu, i nie wiadomo, co dalej, bo nie ma ani projektu, ani finansowania. To
wszystko leży i rdzewieje. Takiej lipy nie było od czasów Gierka. Ale
najważniejsze, że na uroczystość przyjechał Kaczyński - mówi Olgierd
Geblewicz, marszałek województwa z Platformy Obywatelskiej.
W PiS panuje przekonanie, że jeśli
Brudzińskiemu uda się odbić Pomorze Zachodnie z rąk Platformy, to drogę do
sukcesji będzie miał faktycznie otwartą. Zbudował sobie tak silną pozycję wśród
działaczy, że gdyby prezes zrezygnował z przywództwa, to jego obecny pierwszy
zastępca w cuglach wygrałby na partyjnym kongresie z Beatą Szydło, Antonim
Macierewiczem czy Mateuszem Morawieckim.
- Ale czy Brudziński potrafiłby uwieść
wyborców i poprowadzić partię do zwycięstwa? Na to nic nie wskazuje. Mimo że
dużo przebywa z Kaczyńskim, to jego charyzma na niego nie spłynęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz