środa, 13 września 2017

Degrengolada pod nadzorem



Wizyty ministrów w Trybunale i sędziów TK w siedzibie PiS. Inwigilacja pracowników, naciski na stronę postępowania, ręczne sterowanie składami sędziowskimi i praca dla rodziny eurodeputowanego. Tak działa polski sąd konstytucyjny

Michał Krzymowski

Pracownicy biura Trybunału Konstytucyjnego mówią, że pod rządami prezes Julii Przyłębskiej i sędziego Mariusza Muszyńskiego TK zamienił się w jeden z departamentów Mini­sterstwa Sprawiedliwości. Gmach odwiedzają szefowie tego resortu i powiązani z nimi po­słowie, z wykładami dla pracowników przy­jeżdżają publicyści sympatyzujący z „dobrą zmianą”. A sędziowie bywają w biurze PiS, Kancelarii Premiera i Kancelarii Sejmu.

TECZKA ŁĄCZEWSKIEJ
Jak ustalił „Newsweek", Julia Przyłębska i Mariusz Mu­szyński w 2016 r. gościli w głównej siedzibie partii rządzącej przy ul. Nowogrodzkiej. W tym czasie Trybunałem kierował jeszcze profesor Andrzej Rzepliński, ale Przyłębska była już dopuszczo­na do orzekania. Muszyński uzyskał ten status dopiero po wizycie w PiS, w grudniu 2016 roku.
   U kogo gościli Przyłębska z Muszyńskim - u Jarosława Kaczyń­skiego czy u innego polityka PiS? Zespół Prasy i Informacji TK nie odpowiedział na pytania „Newsweeka”. - Choć­bym chciała, to nie mam panu czego wysłać. Nie przekazano mi żadnych informacji w tej spra­wie - mówi nam pracownica Trybunału odpo­wiedzialna za kontakty z mediami. Z naszych informacji wynika, że sędziowie wchodzili do biura partii nie głównym wejściem, ale tylnymi drzwiami znajdującymi się w głębi podwórka. Tymi samymi, z których każdego ranka korzy­sta prezes PiS.
   Sędziowie TK nie tylko gościli w biurze par­tii rządzącej, ale też przyjmowali jej polityków w gmachu swojego urzędu. Jak podaje portal oko.press, minister-koordynator ds. służb spe­cjalnych Mariusz Kamiński w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy był w Trybunale trzykrotnie.
Służby prasowe TK podają, że jedna z tych wi­zyt miała charakter kurtuazyjny i jej celem było złożenie gratulacji Julii Przyłębskiej w związku z objęciem przez nią funkcji prezesa (sędziowie złożą później rewizytę w Kancelarii Premiera).
W tym czasie Trybunał badał sprawy ważne dla Kamińskiego: ustawę antyterrorystyczną i za­sady kontroli operacyjnej stosowanej przez służby. W przypadku obu postępowań prezes Przyłębska zmieniała skład sędziowski, a sprawozdawcą zostawał Mariusz Muszyński.
   - Wśród urzędników powszechna jest wiedza o tym, że w trak­cie jednej z wizyt Kamińskiego do sekretariatu sędziego Mu­szyńskiego przyniesiono teczkę personalną pracownicy biura Trybunału Iwony Łączewskiej - mówi „Newsweekowi” rozmów­ca z TK, który jest gotowy potwierdzić tę relację przed sądem. Trybunał nie odpowiedział na nasze pytanie w tej sprawie.
   Łączewska jest żoną sędziego, który w marcu 2015 roku skazał Kamińskiego na trzy lata więzienia za przekroczenie uprawnień przy operacji CB A, związanej z aferą gruntową. W biurze TK pra­cuje do dziś. Jak zaznaczają nasi rozmówcy, po wizycie Kamiń­skiego nie spotkały jej żadne nieprzyjemności.
   Kilka tygodni temu Łączewską wybrano do komisji, która ma porządkować trybunalskie archiwa. Mówi jej znajoma: - Zasia­danie w tej komisji nie uwłacza niczyjej godności, ale to boczny tor. Do tej samej komisji skierowano na przykład byłego dyrekto­ra Zespołu Prezydialnego, drugiego najważniejszego urzędnika biura w czasach Andrzeja Rzeplińskiego. Porządkowanie archi­wów odbywa się w piwnicy. Iwona przedstawiła zaświadczenie le­karskie o alergii i odmówiła udziału w pracach komisji. Jej pismo od tygodnia czeka na odpowiedź, ale liczymy się z tym, że sprawa może się zakończyć dyscyplinarnym zwolnieniem.
SĘDZIA Z DOJŚCIEM DO RZĄDU
Wizyty polityków PiS w gmachu Trybunału to od kilku mie­sięcy norma. Mówi sędzia wstanie spoczynku Stanisław Biernat, do 27 czerwca wiceszef TK: - W budynku Trybunału widziałem w pierwszym półroczu 2017 r. posła Arkadiusza Mularczyka, a tak­że wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, odwiedza­jących pokoje, które zajmują Julia Przyłębska i Mariusz Muszyński. Od pracowników Trybu­nału słyszałem o bytności w Trybunale ministra Zbigniewa Ziobry. Wizyty polityków w gabine­cie Przyłębskiej lub Muszyńskiego były szeroko komentowane wśród pracowników Trybunału, nieprzyzwyczajonych do takich praktyk.
   Ten sam zestaw nazwisk podają nam pozosta­li rozmówcy. Resort sprawiedliwości zapytany o wizyty Ziobry i Warchoła w gmachu Trybunału milczy. Poseł Mularczyk z PiS odpowiada py­taniem: - To interesujące. Którzy pracownicy TK twierdzą, że mnie widywali?
   - Pracownicy byli i obecni proszący o anonimowość. Oficjalnie potwierdza to sędzia Biernat.
   - Miałem kilka rozpraw, na których występo­wałem w imieniu Sejmu. Pewno wtedy mnie wi­dzieli - twierdzi poseł.
   Sędzia Biernat mówi, że było inaczej: - Mular­czyka spotkałem na schodach w Trybunale po jego wyjściu z pokoju Julii Przyłębskiej czy Ma­riusza Muszyńskiego. Nie było wtedy żadnych rozpraw. Być może był na spotkaniu także z innymi nowymi sę­dziami, ale tego nie wiem.
   Muszyński nie kryje się ze swoim i kontaktami z politykami PiS. Gdy się czyta wewnętrzną korespondencję Trybunału, do któ­rej dotarliśmy, można odnieść wrażenie, że traktuje je jako atut, dzięki któremu uda mu się zaskarbić sympatię starych sędziów i pracowników. 13 października zeszłego roku Muszyński, wtedy jeszcze niedopuszczony do orzekania, rozsyła e-mail: „Przesyłam do wiadomości odpowiedź rządu RP skierowaną do Komisji We­neckiej. Bardzo interesująca merytorycznie. Polecam lekturę (...). Udało mi się też uzyskać polską wersję, którą załączam”. Media ujawnią ten dokument dopiero nazajutrz. Dwa tygodnie później ze skrzynki sędziego dublera wychodzi kolejny załącznik: „Do­stałem do lektury odpowiedź Rządu RP na zalecenia KE [Komi­sji Europejskiej - red.]. To kompletny tekst w przeciwieństwie do krążących w mediach fragmentów”.

DORADCA PREZES, CZYLI MĄŻ BRATANICY
Za kadencji Przyłębskiej rusza też cykl wykładów dla pracowników, które wygłaszają ludzie partii rządzącej. W maju referat o „liberalnej postdemokracji” prezentuje europoseł Pra­wa i Sprawiedliwości Zdzisław Krasnodębski. W gmachu przy al. Szucha po jego wizycie zostaje coś więcej niż pamiątkowe zdję­cia. Po kilku tygodniach do grona doradców Przyłębskiej dołącza bowiem Robert Lubański, były asystent deputowanego, a prywat­nie mąż jego bratanicy. Lubański nie jest wyjątkiem - szefem ze­społu prezydialnego TK jest Marcin Koman, inny były asystent Krasnodębskiego (zatrudniono go dwa miesiące przed wykła­dem). - Żadnego z tych panów nie rekomendowałem, z nikim nie rozmawiałem, by ich zatrudnić. Wręcz przeciwnie, byłem nieza­dowolony z ich odejścia, gdyż oznaczało ono osłabienie mojego zespołu - zapewnia w e-mailu do „Newsweeka” europoseł.
   Miesiąc po Krasnodębskim Trybunał odwiedza publicysta ty­godnika „wSieci” Bronisław Wildstein. Tytuł wykładu: „Porewolucyjna Europa i prawo”. Przyłębska przedstawia go jako „jednego z największych polskich pisarzy”. Gdy kilkanaście dni później sędzia Biernat będzie odchodzić z Trybunału, Przyłębska wyśle do niego kierowcę z podarkiem na pożegnanie. Będzie I to książka Wildsteina. Pani prezes powie później w wywiadzie, że celowo sprezentowała mu dzieło autora nielubianego przez „elity, których częścią jest Biernat”.
   Sędziowie przyjmują gości w Trybunale, ale też sami składają wizyty - nie zawsze miłe. Kilka miesięcy temu Biuro Analiz Sejmowych odwiedza Michał Warciński, jeden z nowych członków TK. Kontakty między sędziami a pracownikami Biura to kwestia niezwykle delikatna, bo Sejm jest stroną postępowań przed Try­bunałem. To tak, jakby sędzia bywał u adwokat a o skarżonego albo u prokuratora.
   Opowiada były wicedyrektor Biura Jakub Borawski: - Pamię­tam, że nawet kordialnie z nim się przywitałem, bo sędzia Warciń­ski przed wyborem do Trybunału był dyrektorem w Biurze Analiz Sejmowych. Po fakcie dowiedziałem się, że spotkał się tam z wi­cedyrektorem Biura Przemysławem Sobolewskim i ekspertem do spraw legislacji odpowiedzialnym za przygotowanie stanowiska Sejmu na jedno z postępowań przed Trybunałem. Pracownik wy­szedł z tej rozmowy bardzo wzburzony i niebawem odszedł z Biu­ra. Podobno sędzia Warciński zagroził mu wyrzuceniem z pracy, jeśli ten nie będzie pisał odpowiednich stanowisk.
   Dzwonimy do pracownika, na którego - według relacji Borawskiego - krzyczał sędzia Warciński. - Nie chciałbym tego komen­tować - mówi. Prosi, by nie podawać jego nazwiska.

LIST OTWORZYĆ I SKSEROWAĆ
Przeglądamy składy sędziowskie w najważniejszych po­stępowaniach toczących się przed trybunałem za kadencji Przyłębskiej. Wyraźna jest prawidłowość: w sprawach o dużym politycznym znaczeniu sprawozdawcą zostaje Muszyński. Tak dzieje się z prawem o zgromadzeniach (legalizującym cykliczność miesięcznic smoleńskich), z ustawą o Krajowej Kadzie Sądowni­ctwa, z regulaminem wyboru pierwszej prezes Sądu Najwyższego i z wyborem trzech sędziów TK dokonanym przez Sejm w listopa­dzie 2010 roku.
   Uwagę zwracają też roszady w składach sędziowskich. Znaleź­liśmy trzy postępowania, w których prezes Trybunału zmienia­ła skład. Za każdym razem robiła to bez wskazania powodu i za każdym razem w wyniku tych przetasowań większość zyskiwali nowi sędziowie, kosztem tych starych. Ani razu zmiana składu nie przynosiła odwrotnego efektu - czyli osiągnięcia przewagi przez członków 'TK wybranych w poprzednich kadencjach Sejmu. - To wygląda jak ręczne sterowanie orzeczeniami - nie ma wątpliwo­ści jeden z prawników zatrudnionych w TK.
   Inny dodaje: - Obsadzanie Muszyńskiego w roli sprawozdawcy nie jest przypadkiem. To on sprawuje prawdziwą władzę w Trybu­nale, Przyłębska jest papierowym prezesem.
   Kilka miesięcy temu „Gazeta Wyborcza” podała, że Muszyń­ski w latach 90. przebywał w Niemczech jako agent wywiadu UOP o przybranym nazwisku „Badeński”. Jego szpiegowska przygoda miała się skończyć dekonspiracją i wydaleniem z polskiej amba­sady w Berlinie, w której pracował jako szef działu prawnego. Dziś jako członek sądu konstytucyjnego Muszyński sprawuje kontro­lę nad całą instytucją Przegląda teczki pracowników, osobiście otwiera korespondencję sędziów, nadzoruje kadrowe roszady, wprowadza swoje porządki. W Trybunale od pół roku obowiązują na przykład nowe zasady ruchu na bramkach wejściowych. Żeby wyjść z budynku, każdy pracownik musi odbić kartę jak w fabryce i wpisać do zeszytu ewidencji” prowadzonego przez Straż Trybu­nalską swoje dane, stanowisko, godzinę wyjścia, godzinę plano­wanego powrotu i cel. W niektórych przypadkach do opuszczenia gmachu potrzebna jest także pisemna zgoda przełożonego. - Wyj­ście do apteki czy do sklepu po bułkę jest praktycznie niemożliwe. Jakiś czas temu wystąpiłem o pozwolenie na wyjście z budynku i dostałem je po trzech dniach - opowiada jeden z prawników.
   Na polecenie Muszyńskiego wprowadzono też zwyczaj czyta­nia listów adresowanych do pozostałych sędziów i pracowników. Kilka tygodni temu jedna z prawniczek zatrudnionych w Trybu­nale odebrała w biurze list polecony z sądu pracy z wezwaniem na sprawę między byłym pracownikiem a TK. Koperta była ro­zerwana i miała dołączoną adnotację, że pismo z sądu skserowano i przekazano pełnomocnikowi Trybunału występującemu w tej sprawie. W jednym z e-maili do pracowników TK Muszyń­ski zapewnia, że kontroli podlega jedynie służ­bowa korespondencja, ale w innym przyznaje, że zdarzyło mu się otworzyć przesyłkę z książ­ką zaadresowaną do sędzi Sławomiry Wronkowskiej-Jaśkiewicz, a w kolejnym - że przeglądał osobiste zaproszenie dla prof. Biernata na kon­ferencję jubileuszową w Trybunale Sprawiedli­wości w Luksemburgu.
   Co do zmian personalnych: Muszyński doko­nuje ich osobiście. Kilka miesięcy temu wezwał do siebie asystenta jednego ze starych sędziów, człowieka z doktoratem i habilitacją. Powiedział mu, że nie pasuje do nowego zespołu, i w kilkudziesięciosekundowej rozmowie zakończył z nim współpracę. Innemu z asystentów, pracującemu z sędzią Wronkowską, zaproponował zmianę warunków zatrudnienia. - Wronkowska poszła z nim do Muszyńskiego, ale odbiła się od drzwi.
Muszyński wpuścił asystenta, a jej nie. Powie­dział, że jej nie zapraszał. Wronkowska, dystyn­gowana pani profesor, była tym zdruzgotana. Dla niej to był szok. „Jak można się tak zachować?” - dziwiła się. Poszła na skargę do Przyłębskiej, ale żadnych konsekwencji nie wyciągnięto.

KLUCZEM W ZĘBACH
Wieloletnia pracownica TK: - Muszyński wprowadził do Trybunału nowy, niespotykany dotąd styl. Kilka miesięcy temu wezwał mnie na rozmowę; przyjął mnie rozwalony na kanapie, a ja stałam na baczność.
   Inna historia rozpowszechniona wśród pracowników przez młodego prawnika z tak zwanej „skargi”, czyli Zespołu Wstęp­nej Kontroli Skarg Konstytucyjnych i Wniosków: Muszyński wzywa go do swojego gabinetu i kładzie przed nim wydruk z jego Facebooka - złośliwy wpis poświęcony wypowiedzi marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego dotyczącej Sądu Najwyższe­go. Mówi, że to krytyka pracodawcy, i żąda wyjaśnień. - Ale ja nie jestem zatrudniony w Kancelarii Senatu, tylko w Trybunale Kon­stytucyjnym - odpowiada prawnik.
   Muszyński wyciąga na to drugi wydruk. Tym razem to polubie­nie postu prof. Uniwersytetu Warszawskiego Marcina Matczaka, wytykającego niekonstytucyjny tryb powołania Julii Przyłębskiej na p.o. prezesa TK. - Skąd pan to ma? - dziwi się prawnik. Zwraca uwagę, że jego profil nie jest ogólnodostępny, a zamieszczone tam wpisy mogą czytać tylko znajomi. Muszyński mówi, że ktoś ano­nimowo przesłał mu zrzuty z ekranu. Na koniec dodaje, że słyszał jeszcze o udziale pracownika w demonstracji KOD poświęconej Trybunałowi. Ale - jak mówi - traktuje to jako plotkę, bo w prze­ciwnym razie dalsza współpraca byłaby niemożliwa.
   Sędzia Muszyński, którego chcieliśmy zapytać o to spotkanie, rzuca słuchawką: - Proszę do mnie nie dzwonić.
   Na pytania wysłane SMS-em nie odpisuje. Podobnie jak Ze­spół Prasy i Informacji Trybunału, który w ogóle nie reaguje na e-maile „Newsweeka”.
   Jedną z niewielu osób, które odpłacały Mu­szyńskiemu tym samym, był Andrzej Rzepliński. Jeszcze za jego prezesury trzej sędziowie niedopuszczeni do orzekania - Muszyński, Lech Morawski i Henryk Cioch - przychodzą na naradę. - Numery 16, 17, 18 wychodzą - zarzą­dza Rzepliński, tradycyjnie zwracając się do sę­dziów dublerów za pomocą numerów. Morawski i Cioch opuszczają salę, ale Muszyński siedzi da­lej. Rzepliński podchodzi i pyta: - Czy pan po­trzebuje specjalnego zaproszenia? Muszyński znika za drzwiami.
   Prawnik z biura TK: - Poziom ludzi, którzy się tu pojawili po objęciu prezesury przez Przyłębską, jest taki, że wstyd mówić. Jeden z nowych pracowników spytał niedawno, dlaczego w jed­nym z wyroków jest sformułowanie „artykuł nie jest niezgodny z konstytucją”. Przecież to po­dwójna negacja, dziwił się. A przecież ten zwrot należy do klasyki orzecznictwa! Ręce opadają. Z nowymi sędziami jest niewiele lepiej. Niedawno jeden z nich podczas narady dłubał sobie kluczem w zębach. Dla profesorów, którzy całe życie spę­dzili na uniwersytetach, te obyczaje są wstrząsem.
   Po kilku dniach obcowania z ludźmi z nowego zaciągu jeden ze starych profesorów będzie krę­cić głową w rozmowie ze współpracownikiem: - Wiem, że nieprzyjemne sytuacje mogą się zda­rzyć na targu, w kontakcie z niewychowanym są­siadem. Ale w sądzie konstytucyjnym?
Prawnik z kilkunastoletnim stażem w TK:- Niekompetentni sędziowie zdarzali się za wszystkich rządów, ale Trybunał świet­nie sobie z nimi radził. Niewprawiony sędzia dostawał doświad­czonego asystenta z doktoratem, habilitacją i od razu wiedział, w jakich ramach wolno mu się poruszać. Dziś asystentami zostają sędziowie sądów rejonowych, którzy nie znają się na prawie kon­stytucyjnym. Pamięć instytucjonalna tego urzędu jest niszczona na wszystkich poziomach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz