Demoralizacji aparatu
władzy prezes PiS próbuje przeciwdziałać po dawnemu, na sposób gomulkowski,
głośno tupiąc i zabierając swym ludziom pieniądze. Nic z tego nie będzie, bo im
się marzy partyjne uwłaszczenie na bratni wzór węgierski
Modne stało się
nazywanie Viktora Orbana i Jarosława Kaczyńskiego „nowymi komunistami”.
Ostatnio napisał tak o nich nawet renomowany portal „Politico”. Ale mylą się ci. którzy widzą w nich środkowoeuropejskich
bliźniaków' - budujących bliźniacze autorytaryzmy przy użyciu identycznych
metod.
W rzeczywistości obaj bardzo się różnią. Pokazała to
ostatnia afera z nagrodami dla działaczy PiS i sposób poradzenia sobie z nią
(czy raczej nieporadzenia) przez Jarosława Kaczyńskiego, który kazał swoim
ludziom oddać kasę i jeszcze do tego publicznie ich upokorzył, sugerując, że
„poszli do polityki dla pieniędzy”, i sprzedając „PiS-owskiemu ludowi” w
zamian za słupki w sondażach.
Czegoś takiego
Victor Orban nigdy by nie zrobił oligarchom z Fideszu.
PODOBIEŃSTWA...
Oczywiście zarówno Orban, jak i Kaczyński gardzą
państwem i prawem, a już najbardziej gardzą własnymi wyborcami, których traktują
jako łatwą do zmanipulowania hołotę. Instrumentem swojej władzy uczynili
scentralizowane monopartie, które prawo łamią, państwo mają „postawić do
pionu", a społeczeństwo przerobić na jednolity. zdyscyplinowany naród.
Kaczyński zbudował swoją popularność na programie 500+ i obniżce wieku
emerytalnego. Orban potrafi przed wyborami przerabiać na ulotki wyborcze nawet
rachunki za prąd, informując w nich, że to jego partii Węgrzy zawdzięczają
„dar” w wysokości kilkuset, a czasami nawet paru
tysięcy forintów.
Dalej jednak podobieństwa się kończą. Zarówno podobieństwa
między ustrojem budowanym przez Orbana i Kaczyńskiego a komunizmem, jak i
między oboma liderami. Zarówno Kaczyński, jak i Orban dobrze wiedzą, czym był
komunizm i dlaczego upadł. Zabiła go bieda, a także odkrycie przez ludzi
dawnego komunistycznego aparatu, że są znacznie biedniejsi niż zachodnie
kapitalistyczne elity. Stąd wzięła się najpierw korupcja działaczy partyjnych,
a potem odrzucenie przez nich komunistycznego systemu.
Dlatego Kaczyński i Orban budują nie tylko nową elitę
władzy. Budują także nową elitę pieniądza. A państwowe rozdawnictwo na
groszowym poziomie ma propagandowo osłaniać bez porównania większe korzyści,
które z bycia przy władzy czerpią czołowi działacze Fideszu i PiS.
... I RÓŻNICE
Tu jednak pojawia się największa różnica pomiędzy Viktorem
i Orbanem i Jarosławem Kaczyńskim. Lider węgierskiego Fideszu należy do pokolenia
dorastającego w latach 80., które głęboko i autentycznie odrzuciło „realny
socjalizm”. Orban - podobnie jak wielu jego rówieśników' na Węgrzech i w
Polsce - zakochał się kiedyś w Margaret
Thatcher. W latach 90. był jednym z członków Grupy Windsor, organizacji
wspieranej przez brytyjskich konserwatystów, propagującej wartości
thatcheryzmu i liberalizmu gospodarczego w krajach Europy Środkowej. W Polsce
do Grupy Windsor należeli m.in. Kazimierz Michał Ujazdowski i Wiesław
Walendziak, na Słowacji tamtejsi liberalni chadecy, a na Węgrzech właśnie
młodzi liderzy Fideszu.
Orban - jak prawie całe jego pokolenie w regionie - uznał,
że jedynym źródłem bogactwa narodów jest własność prywatna. Buduje siłę swej
partii, przekazując jej czołowym działaczom na własność całe firmy, a nawet
gałęzie węgierskiej gospodarki (hazard, monopol tytoniowy, media, budowlankę,
sektor finansowy). Uczynił z nich klasycznych oligarchów - na podobieństwo ludzi
dominujących, za zgodą Władimira Putina, w gospodarce rosyjskiej.
Jarosław Kaczyński, o pokolenie starszy od Viktora Orbdna, jest dzieckiem głębokiego PRL i nigdy nie wyrósł z
etatystycznych nostalgii. Jego mistrzem intelektualnym był peerelowski teoretyk
prawa Stanisław Ehrlieh, który nawet po swoim odejściu od dogmatycznego marksizmu
zarówno niezawisłość sądów, jak i własność prywatną uważał za zagrożenie dla
„silnego państwa”. Kaczyńskiemu zdarzało się publicznie chwalić a to
patriotyzm Mieczysława Moczara, a to etatyzm Edwarda Gierka. Nie wiadomo, ile w
tym cynicznej chęci manipulowania PiS-owskim elektoratem, tęskniącym za opieką
państwa, a ile szczerego przekonania, że dla wzmocnienia państwa trzeba
odbudować PRL-owski model władzy monopartii i jej pełną kontrolę nad gospodarką
i administracją.
Oprócz różnicy ideologii ważna jest też różnica taktyczna.
Kaczyński - pewnie bardziej niż Orban - boi się własnych ludzi. Pamięta, że
zdradzali go przy każdej okazji i znów mogą go zdradzić. Dlatego od
PiS-owskich oligarchów woli urzędników państwowych kontrolowanych przez
partię, a nawet udomowionych milionerów z PiS - uwłaszczonych do poziomu w
najlepszym razie powiatowego. nie mogących zbudować własnej oligarchicznej
pozycji, od której już tylko krok do względnej niezależności.
Symbole „polityki gospodarczej” Viktora Orbiina to Lajos Simicska (dawny skarbnik Fideszu, później
szef węgierskiego urzędu skarbowego, wreszcie oligarcha z majątkiem w
budowlance, przemyśle metalurgicznym, sektorze finansowym i mediach), Andrew Vajna (właściciel kasyn, skupujący dla Orbana prywatne media
węgierskie), Janos Santa (z nadania Fideszu właściciel monopolu tytoniowego),
Lórinc Meszaros i Janosz Flier (instalator rur i budowlaniec z
rodzinnego miasta Orbana, którzy za jego rządów wygrywają przetargi na największe
inwestycje publiczne). Orban pozwolił im stworzyć własne biznesy, niezależne
od państwa, choć zbudowane na transferze publicznego majątku.
Tymczasem Kaczyński nie pozwala swoim partyjnym żołnierzom
przejmować państwowych firm, które mają pozostać pod kontrolą partii. Nie przeszkadza
mu. że Andrzej Jaworski zarobił przez rok dwa miliony w PZU. a Wojciech
Jasiński przez dwa lata pięć milionów w Orlenie. Dobrze - nie popadną w nędzę,
jeśli PiS straci władzę. Ale pojawienie się jakiegoś PiS-owskiego Solorza czy
Kulczyka byłoby dla prezesa nie do pomyślenia.
Jeśli jednak Jarosław Kaczyński naprawdę wierzy, że uda mu
się zablokować proces uwłaszczenia się ludzi z jego partii na publicznym
majątku, to znaczy, że jest nie tylko cyniczny, ale też naiwny. Jesteśmy dopiero
na początku drogi. Skarbnik Fideszu Lajos Simicska też był kiedyś szeregowym
żołnierzem Orbana, ale później zbudował gigantyczną fortunę i wydał swemu panu
wojnę. Dziś hojnie wspiera skrajnie prawicowy Jobbik i ma nadzieję przeżyć
ewentualny upadek swego mentora.
Jarosław Kaczyński sądzi, że do końca będzie miał nad
wszystkim kontrolę, ale jego pretorianie już mają większe apetyty - co
pokazali, przyznając sobie samym podwyżki i nagrody. Następuje szybka
demoralizacja aparatu władzy, której prezes próbuje przeciwdziałać po dawnemu.
na sposób I sekretarza PZPR Władysława Gomułki, który podobno miał zwyczaj
głośno tupać na nieposłusznych partyjnych działaczy.
KULAWY KAPITALIZM
Trudno powiedzieć, która strategia jest bardziej
patologiczna: oligarchowie bez wolnego rynku Viktora Orbana
czy kapitalizm bez właścicieli Jarosława Kaczyńskiego.
Oligarchowie Orbana dbają o swe firmy, bo liczą, że
majątek przekażą swoim dzieciom. Patologiczne jest jednak to, że wzbogacili
się nie dzięki biznesowemu talentowi i ciężkiej pracy, lecz dzięki partyjnym
układom. A na dodatek nadal korzystają z przychylności władzy. Dzięki kolejnym
decyzjom Orbana, a także kolejnym ustawom i rozporządzeniom macierzystej partii
monopolizują kolejne węgierskie rynki towarów i usług. Wciąż mogą też liczyć
na publiczne zamówienia i kredyty z państwowych banków. To wszystko sprawia,
że węgierski kapitalizm staje się kulawy i niemal równie niekonkurencyjny jak
oligarchiczny kapitalizm putinowskiej Rosji. A jedynym stabilnym źródłem
dochodów węgierskiego budżetu są dziś niemieckie montownie samochodów i
sprzętu AGD.
Jednak etatystyczna doktryna Kaczyńskiego prowadzi do
patologii jeszcze głębszych. Nawet milionerzy z PiS nie są bowiem
właścicielami, ale jedynie tymczasowymi partyjnymi komisarzami w zarządzanych
przez siebie firmach i całych sektorach
gospodarki. Posłuszeństwo Kaczyńskiemu i partii jest lepszą gwarancją
przetrwania niż racjonalne zarządzanie powierzoną sobie publiczną własnością.
Ich jedyną prywatną motywacją jest pilnowanie, aby po roku czy dwóch latach w
zarządach największych spółek skarbu państwa (bo najwyżej tyle trwają
„kadencje” w czasach ciągłych PiS-owskich czystek personalnych) wyjść
bezpiecznie z milionem złotych. Nie są wskazywani palcem przez Kaczyńskiego,
nie są też niepokojeni przez CBA, które (obok niszczenia opozycji) ma w systemie
Kaczyńskiego pełnić funkcję analogiczną do dawnej PZPR-owskiej Komisji
Kontroli Partyjnej.
Pojawienie się zysków w kilku największych spółkach skarbu
państwa nie wynika z dobrego zarządzania nimi, lecz z tego, że PiS-owscy
dygnitarze - bojąc się ryzyka podejmowania strategicznych decyzji -
zablokowali długofalowe inwestycje. Zyski te nie są (rzecz jasna!) przeznaczane
na rozwój firm. ale - jak w Polskiej Grupie Górniczej - przeznaczane w całości
na nagrody oraz podwyżki pensji dla górników i działaczy związkowych. Kaczyński
swoich nominatów za to nagradza, bo to zapewnia mu społeczny spokój. Ofiarą
partyjno-państwowych monopoli, jakie buduje PiS. padają jednak polscy
konsumenci. Rosną ceny prądu i ubezpieczeń, spada jakość usług Polskich Kolei
Państwowych, znowu łączonych przez władzę w jeden scentralizowany holding.
Groszowe „dary od państwa” nie pokryją strat, jakie przynosi konsumentom brak
konkurencji na rynku energetycznym, finansowym, ubezpieczeniowym,
komunikacyjnym.
Na Węgrzech wszystkie te monopole są prywatne, należą do
oligarchów, którzy wywodzą się z Fideszu, ale dziś są już „na swoim”. W Polsce
pozostają partyjno-państwowe, pod kontrolą PiS. Kaczyński uważa - zapewne
słusznie - że jest to rozwiązanie nie tylko bezpieczniejsze dla jego
personalnej władzy, ale także bardziej akceptowalne przez etatystyczny
elektorat Prawa i Sprawiedliwości.
Już jednak pokolenie czterdziesto- i pięćdziesięciolatków z
otoczenia Mateusza Morawieckiego, Jarosława Gowina, Jacka Kurskiego czy
Zbigniewa Ziobry sądzi inaczej. Ta właściwa „personalna substancja”
prawicowej władzy lubi własność prywatną, nie lubi zaś płacić podatków, można
powiedzieć, że w tym wymiarze jest wręcz „neoliberalna”. Jej „konserwatyzm”
wyraża się tylko w publicznym okazywaniu sympatii dla Kościoła (głównie w
wydaniu Tadeusza Rydzyka), a także w ściganiu aborcji i antykoncepcji (byle
nie u własnych kochanek). Oni wszyscy mają poglądy Orbana i wolą jego wizję
oligarchicznego kapitalizmu. Pod warunkiem - rzecz jasna - że to oni byliby w
nim tymi oligarchami. Jarosława Kaczyńskiego szanują za to, że doprowadził ich
do władzy i średnich - biorąc pod uwagę ich „węgierskie” apetyty - pieniędzy.
Ale jednocześnie uważają go za anachronicznego etatystycznego staruszka,
którego panowanie trzeba jakoś przetrzymać, żeby potem naprawdę pełnymi garściami
korzystać z władzy, którą im dał.
Na razie jednak Polską rządzi Kaczyński. nie Orban. I w
tym kontekście trzeba postrzegać zimny prysznic, jaki prezes PiS zgotował swym
partyjnym funkcjonariuszom. To jest wojna odchodzącego anachronicznego
etatysty z młodymi wilkami, których apetyty sam rozbudził - dając im pełnię
niekontrolowanej przez prawo władzy nad gospodarką - państwem.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz