Kościół zapłaci
Jak długo Kościół
katolicki będzie w Polsce świętą krową, instytucją, której wolno wszystko i
która szantażuje polityków, każąc sobie drogo płacić za poparcie? Myślę, że
czas jego dominacji się kończy
Kościół
dostaje potężne wsparcie finansowe państwa. Prawie miliard osiemset milionów
złotych rocznie trafia na jego konta w ramach wynagrodzenia dla uczących w
szkołach katechetów, Funduszu Kościelnego,
opłaty za ubezpieczenia socjalne i zdrowotne księży. A do tego trzeba jeszcze
dodać różnego rodzaju wsparcia dla poszczególnych parafii czy instytucji
kościelnych - w rodzaju dotacji dla imperium Tadeusza Rydzyka czy bezpłatnych
gruntów.
Tymczasem na tacę wierni kładą jedynie 720
milionów złotych rocznie; niewielka część przychodów to opłaty za sakramenty.
Prosty rachunek wskazuje, że 60-70 procent przychodów Kościoła katolickiego w
Polsce to pieniądze podatników - także tych niewierzących.
Hierarchowie, którzy mają rząd dusz i bardzo
sprawny aparat dystrybucji treści i mobilizacji społecznego poparcia
(kościoły, homilie, media katolickie), bez skrupułów używają swoich wpływów,
negocjując przywileje finansowe z państwem.
OWIECZKI UCIEKAJĄ
Czy ta sytuacja jest na dłuższą metę do utrzymania? Jak długo Kościół będzie świętą krową? Moim zdaniem już
niedługo.
Dziś wydaje się potęgą. Blisko 90 proc.
Polaków deklaruje się jako osoby wierzące. Prawie wszyscy to katolicy.
Jesteśmy jednak w przededniu antyklerykalnej rewolucji. Kościół wszedł w
politykę i przegra wraz z partią, którą wspiera. Cena tej klęski będzie wysoka:
utrata pozycji politycznej - na zawsze. Ale przede wszystkim utrata rządu dusz
- masowa sekularyzacja. Gdy wierni oddzielą
religię od instytucji, rozpocznie się gwałtowny proces odwrotu.
Już się zaczął. Z czasem będzie nabierał
tempa. Coraz mniej Polaków uczestniczy regularnie w praktykach religijnych.
Według badań własnych Komisji Episkopatu liczba uczestników mszy świętych
spadła z około 50 procent ogółu Polaków w latach 80. do alarmujących 37 proc.
w roku 2016.
Można w tym procesie wyróżnić parę
drastycznych tąpnięć.
Pierwsze związane było z upadkiem komunizmu.
Kościół stracił wtedy monopol na bycie jedyną instytucją społeczną niezależną
od opresyjnego systemu komunistycznego i jedyną zorganizowaną opozycyjną siłą.
Odsetek uczestniczących w mszach spadł z powyżej 50 procent do 45 procent w
ciągu paru pierwszych lat polskiej transformacji.
Kolejny drastyczny spadek miał
miejsce w 2008 roku. Kościołowi nie wyszło na dobre zaangażowanie się w
wyborach po jednej ze stron politycznego sporu. Przegrał wraz z prawicą, którą
popierał. Odsetek aktywnych regularnych uczestników kościelnego życia spadł do
40 procent. Dziś wynosi 37 proc.
Jednak te lekcje niczego polskich hierarchów
nie nauczyły. Kościół angażuje się po stronie rządzących jak nigdy dotąd i -
na skalę dotąd niespotykaną - bierze za to finansowe dywidendy. Media donoszą
o kolejnych transzach pieniędzy, grantów, finansowania infrastruktury,
remontów nieruchomości czy przecenionych praktycznie do zera gruntów. Skala
zachłanności instytucji kościelnych przekroczyła wszelkie oczekiwania. Widzą
to Polacy, a sprawa publicznych finansów jest dla nich bardzo ważna.
Zdecydowana większość rodaków ma też inne
niż episkopat zdanie w kwestii aborcji. Postulat zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej
popiera tylko 15 procent (IPSOS, 2018). Nie tylko nie podoba nam się radykalne
stanowisko episkopatu w tej kwestii, ale też sposób, w jaki wywiera on wpływ
na decyzje polityczne. 55 proc. badanych nie akceptuje opiniowania uchwał
parlamentu przez hierarchów Kościoła, aż 84 proc. nie akceptuje zaangażowania
Kościoła w wyborach (CBOS, 2015).
Jeśli za dwa lata większość wiernych usłyszy
w niedzielę wyborczą mniej lub bardziej zawoalowaną sugestię z ambony, na kogo
głosować - jak miało to miejsce poprzednio - to liczba regularnie
uczestniczących w nabożeństwach może spaść poniżej 30 proc. Będzie to dla
Kościoła prawdziwa katastrofa.
RELIGIA DO PARAFII
Już widać, że szybko spada odsetek popierających nauczanie
religii w szkole. Jeszcze w 2007 roku 72 proc.
było na „tak” (CBOS). Sześć lat później już tylko 51 proc. (TNS). Za to aż 43
proc. opowiadało się za przeniesieniem lekcji religii tam, gdzie odbywały się
ponad 25 lat wcześniej - do parafii. W 2010 roku jedynie 46 proc. Polaków
wysłałoby swoje dzieci na lekcje religii (Homo Homini), 15 proc. wolałoby etykę,
a aż 32 proc. pozostawiło wolny wybór dzieciom.
Od tamtego czasu Ministerstwo Edukacji
ramię w ramię z Kościołem zrobiło wiele, by popularność lekcji religii jeszcze
zmniejszyć. Ze szkół zaczęły znikać alternatywne do religii lekcje. Na świadectwie
pojawiła się ocena. Treści religijne przenikają do programów innych
przedmiotów. Szkoły regularnie i masowo biorą udział w uroczystościach religijnych
(rekolekcje, uroczystości patriotyczne z oprawą religijną, modły,
przedstawienia itp.).
Przymus w kwestiach światopoglądowych może
przynieść tylko jeden skutek: niechęć, odmowę, w końcu otwarty bunt. Dziś
jesteśmy na granicy niechęci i odmowy. W 2015 roku 49 procent Polaków było
przeciwnych płaceniu za naukę religii w szkołach z podatków (IBRIS). Tylko 41
proc. popierało opłacanie katechetów przez państwo. Konferencja Episkopatu
Polski przytacza dane, z których wynika, że 80 proc. Polaków akceptuje naukę
religii w szkołach. Jednak problem z badaniami delikatnych kwestii
światopoglądowych jest taki, że odpowiedzi zależą od sposobu sformułowania
pytania. Gdy pytamy o religię w szkołach, to - owszem - większość jest za. Gdy
uściślimy pytanie, zawężając je jedynie do szkół publicznych, odsetek
zwolenników gwałtownie spada.
Wydaje się też, że rodzice mają zupełnie
inne oczekiwania wobec programu nauczania religii niż Kościół. Gdy głębiej
przeanalizować dane, okazuje się, że Polacy chcą w szkołach raczej lekcji
religioznawstwa niż lekcji religii. Zdaniem 57 proc. dorosłych Polaków na lekcjach
religii powinno się przekazywać wiedzę na temat różnych systemów religijnych i
wierzeń. Jedynie jedna trzecia uważa, że program powinien być zawężony głównie
do zasad religii katolickiej (CBOS 2007).
BISKUPI IDĄ NA SKRÓTY
Według międzynarodowych badań (PEW Research 2017)
Polacy biją rekord w praktykach
religijnych. Aż 41 procent deklaruje regularne chodzenie do kościoła -
znacznie więcej niż gdziekolwiek w Europie Środkowo-Wschodniej. Jednak w
ocenie relacji państwo - Kościół Polacy są na drugim biegunie. Jedynie 28 proc.
zgadza się, by Kościół otrzymywał jakiekolwiek finansowanie ze strony państwa,
a tylko co czwarty - by rząd promował religię. Trzy czwarte Polaków uważa, że
Kościół ma „ogromne” czy „duże” wpływy polityczne, a prawie 70 proc. twierdzi,
że te wpływy są zbyt duże.
I w tym problem. Kościół katolicki nadużywa
swojej pozycji, w coraz większym stopniu żyje na koszt państwa (czyli podatników),
a jednocześnie wymusza kolejne koncesje w sferze symbolicznej (pomniki,
kościoły, nazwy ulic itp.), społecznej (nauka religii w szkołach, ocena na
świadectwie, uroczystości religijne, państwowe itp.) oraz czysto politycznej
(projekty ustaw, zmiany w prawie aborcyjnym, zakaz handlu w niedziele itp.).
We wszystkich tych kwestiach stanowisko
Kościoła jest popierane przez mniejszość wyborców. Zaś przeciwnicy Kościoła
mają większość - czasem niewielką (nauka religii w szkole), a czasem zdecydowaną
(w kwestii aborcji).
Tymczasem biskupi idą na skróty. Łatwiej
bowiem jest przepchnąć ustawę, niż budować realny wpływ na poglądy wiernych,
oparty na zaufaniu i faktycznym przewodnictwie duchowym. Zmiany w prawie nie
mogą zastąpić miękkiej władzy w postaci autorytetu moralnego lub wpływu na
decyzje wiernych za pomocą nauczania, homilii, wsparcia kapłanów czy
instytucji spowiedzi.
Przy tym wszystkim Kościół w Polsce staje
się coraz bardziej dziwny, a nawet dziwaczny. Zbacza z uniwersalnego nauczania
wiary ze źródłem w Rzymie i coraz bardziej przypomina lokalną sektę. W
fundamentalnych sprawach mówi innym językiem niż Watykan - choćby w kwestii
uchodźców czy w sprawie Europy.
Nawet gdy dochodzi do otwartego buntu, jak
wtedy gdy prominentny rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji
Krakowskiej, członek Komitetu Nauk Teologicznych PAN, modli się o śmierć
papieża, jego przełożonego (konserwatywnego abp. Marka Jędra- szewskiego) stać
tylko na wyrazy ubolewania. De facto to Tadeusz Rydzyk i związane z nim
środowisko wyznaczają dziś główną linię polskiego Kościoła. Linia ta jest
bardzo blisko interesów politycznych Prawa i Sprawiedliwości. Zaangażowanie
polityczne jest jawne i całkowicie bez refleksji. Czasami wręcz kompromitujące
- film z pielgrzymki narodowców na Jasną Górę przypomina najczarniejsze karty
historii.
LAWINA
Zmiany społeczne mają charakter nieliniowy. Ważne trendy dojrzewają latami, by wybuchnąć pod wpływem
zbiegu historycznych okoliczności. Gdy w umysłach większości wiernych dokona
się oddzielenie wiary od Kościoła i zaczną ją traktować jako domenę ściśle
prywatną, to instytucja straci monopol kontroli nad bardzo ważną sferą życia
społecznego. Przełoży się to na załamanie pozycji
politycznej Kościoła.
Biorąc pod uwagę wyniki dostępnych badań,
nie mam wątpliwości, że partia zdecydowanie antykościelna (lecz nie
antyreligijna), która jasno narysuje linie podziałów pomiędzy tym, co państwowe,
a tym, co kościelne, pomiędzy tym, co jest prawem obowiązującym wszystkich, a
tym, co jest moralnym wezwaniem sumienia, która zapowie oddzielenie państwa
od Kościoła, odmówi udziału w uroczystościach religijnych i zakończy
ureligijnianie uroczystości państwowych, może liczyć w katolickiej Polsce na
masowe poparcie.
Raczej nie skorzysta z tego dzisiejsza
opozycja. Platforma Obywatelska przez osiem lat rządów nie zrobiła nic, aby powstrzymać
kościelną ekspansję w świat państwa i prawa.
Nie widzę też, aby miała w swoich szeregach polityka o takim formacie, by
odważył się stanąć przeciw interesom Kościoła.
Z kolei Nowoczesna zawsze miała na
sztandarach postulat oddzielenia Kościoła od państwa, jednak ostatnio w
kwestiach światopoglądowych wyraźnie się pogubiła.
Sojusz Lewicy Demokratycznej - owszem -
dostrzegł w antyklerykalnym nurcie swą szansę i rzeczniczka ugrupowania
zapowiedziała renegocjację konkordatu, wyprowadzenie religii ze szkół i
zniesienie ulg podatkowych dla Kościoła. Te deklaracje nie brzmią jednak
wiarygodnie. Gdy lewica miała pełnię władzy (Leszek Miller był premierem,
Aleksander Kwaśniewski prezydentem), nie zrobiła w
tej kwestii nic.
Ten oczywisty potencjał polityczny jest więc
do zagospodarowania przez nową lewicową bądź liberalną opozycję. Kościół
będzie się musiał zmierzyć z groźnym przeciwnikiem; jego zachłanność na
pieniądze, wpływy i władzę, jego nieumiarkowanie będą przyczyną klęski.
Pierwsze tego oznaki już widać. Czarny protest 23 marca rozpoczął się
demonstracją przed warszawską kurią. To złamanie ważnego tabu.
Już tylko 16 proc. Polaków uważa stosunek
Kościoła do rządu PiS za właściwy (Ariadna dla Ciekaweliczby.pl). Tylko
6 proc. jest zdania, że Kościół powinien popierać rząd PiS. Nawet zdecydowana
większość wyborców prawicy i praktykujących regularnie członków Kościoła
uważa, że za związki z polityką prędzej czy później poniesie on karę. Jestem
przekonany, że będzie to kara surowa.
Już zaczął się proces, który prowadzi
prawicę do wyborczej przegranej. Jej wyborcy zaczęli się wstydzić prawicowych
sympatii. Szaleńcza polityka historyczna zamiast dumy narodowej, poczucie
zagrożenia zamiast bezpieczeństwa, agresja zamiast narodowej zgody - a przede
wszystkim zachłanność, pazerność, chciwość, głupota i bezwstydne
nieumiarkowanie tej władzy - budzą wstyd i odrazę. PiS w rażący sposób
zaprzecza własnym ideałom. Głosiło skromność i pokorę, deklarowało służbę
zwykłemu człowiekowi, a zamiast tego są arogancja, buta, bizantyjska wyniosłość
władzy.
A jednocześnie notowania Kościoła
katolickiego - postrzeganego jako źródło poparcia i żyrant przedsięwzięć prawicy
- jeszcze nigdy nie były tak niskie. Sondaż z marca tego roku pokazuje siedmiopunktowy
spadek poparcia dla niego (już tylko 54 proc.).
Jeśli znajdzie się polityk na tyle odważny,
aby jednoznacznie przeciwstawić się Kościołowi, może uruchomić lawinę.
Jesteśmy już bardzo blisko. Wystarczy iskra i odważny lider, który ją
wykrzesze.
Jakub Bierzyński
Chodzi o władzę
Czarny piątek
pokazał, że coś się w Polakach zmieniło. To była wściekłość już nie tylko na
polityków i organizacje pro-life, ale przede wszystkim na instytucje Kościoła -
mówi Dominika Kozłowska, redaktor naczelna katolickiego miesięcznika „Znak”
Rozmawia Renata Kim
NEWSWEEK: Co takiego się stało, że w czarny piątek, dzień masowych
protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej, Polacy po raz pierwszy
demonstrowali przed siedzibami kurii w całym kraju?
DOMINIKA KOZŁOWSKA: Od poprzedniego masowego czarnego strajku w 2016 roku
bardzo zmienił się cel tego protestu, zmieniły się również emocje społeczne.
Wtedy też chodziło o projekt obywatelski popierany przez Kościół, ale demonstrowano
przeciwko planom uchwalenia przez PiS takiego restrykcyjnego prawa. Teraz
protest wymierzony był w Kościół instytucjonalny, który angażując cały swój
autorytet, poparł zmiany w ustawie antyaborcyjnej. W oficjalnym komunikacie z
marcowych obrad Konferencji Episkopatu Polski pojawił się apel biskupów o
„niezwłoczne podjęcie prac legislacyjnych nad projektem obywatelskim
»Zatrzymaj aborcję«”. Myślę, że gdyby te zmiany przeszły, zostałyby zapamiętane
jako ustawa kościelna. I dlatego temperatura emocji była tym razem dużo wyższa.
To była wściekłość już nie tylko na polityków i organizacje pro-life, ale przede wszystkim na instytucje Kościoła.
Co pani czuła, widząc
transparenty: „Kościół chce piekła dla kobiet” i „Kuria mać”?
- Widziałam w tym wyraz bardzo
silnej emocji społecznej, której nikt do końca nie kontroluje, więc pojawiają
się różne oddolne inicjatywy i znajdują taki radykalny wyraz. Przecież już
kilka dni wcześniej w kościołach organizowane były mniejsze, spontaniczne
akcje. Wśród wielu ludzi wierzących wyraźne było poczucie bezsilności wobec poczynań
Kościoła. I przekonanie, że tak silne, zdecydowane i jednoznaczne naciski w
sprawie jak najszybszego zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych są bardzo
niewłaściwe zarówno pod względem pragmatycznym, jak i ideowym. I że w dłuższej
perspektywie przyniosą bardzo złe skutki społeczne i religijne.
Czy wśród pani znajomych są
tacy, którzy poszli na protesty?
- W tamten czarny piątek w
redakcji miesięcznika „Znak” mieliśmy debatę na temat pontyfikatu papieża
Franciszka. Zaprosiliśmy na nią również przedstawicieli tych kręgów
katolickich, które są wobec Franciszka bardzo krytyczne - myślę, że wspierają
też zmiany w ustawie antyaborcyjnej. Nie rozmawialiśmy o czarnych protestach,
chociaż część osób wyszła wcześniej ze spotkania, by do nich dołączyć. Ale
dyskusja pokazała, że właściwie nie jesteśmy w stanie znaleźć wspólnego
języka, zrozumienia i porozumienia w sprawie sensu zmian, które inicjuje papież
Franciszek. Rozmowa dotyczyła przede wszystkim papieskiej adhortacji „Amoris
Laetitia” i tego, co Franciszek ma do powiedzenia w sprawie ludzi
rozwiedzionych i będących w sytuacjach określanych przez niego mianem
„nieregularnych”. Temperatura emocji u ludzi, którzy uważają, że papież łamie
dotychczasowe nauczanie Kościoła, była chyba jeszcze wyższa niż wśród tych,
którzy protestowali wtedy na ulicach polskich miast. Nie znaleźliśmy ani
jednego punktu, co do którego moglibyśmy się zgodzić. Myślę, że to bardzo
dobrze obrazuje stan społecznych emocji w Polsce, także podziałów wśród
katolików.
A jakie są emocje Polaków
wobec Kościoła?
- Wielu katolików nie
identyfikuje się z linią episkopatu. Jak pokazują badania społeczne, coraz
mniej ludzi uznaje autorytarny głos biskupów w kwestiach moralnych, a w
szczególności etyki seksualnej. Socjologowie mówią o zjawisku sekularyzacji
religii i moralności. Mimo ogólnego spadku religijności i tak spora część
katolików nadal wybiera przynależność do Kościoła, identyfikuje się z jego
nauczaniem, bierze udział w mszach świętych i wsłuchuje się w głos księży. Ale
zarazem uznają, że w indywidualnych sytuacjach to oni podejmują decyzję w
zgodzie z własnym sumieniem. Widać to wyraźnie np. w badaniach na temat
stosunku Polaków do naturalnych metod planowania rodziny. I myślę, że takich
katolików, którzy wybierają pewien rodzaj emigracji wewnętrznej, jest teraz
większość. Pielęgnują swą wiarę, rozwijają duchowość i wspólnotowość, ale
czują się w Kościele wyalienowani. I część z nich, tak jak ja, z dużym niepokojem
przewiduje konsekwencje działań episkopatu.
Jakie one mogą być?
- W badaniach widzimy, że w
największych polskich miastach proces sekularyzacji postępuje bardzo szybko i
będzie się jeszcze pogłębiał. To z kolei spowoduje, że autorytet Kościoła
instytucjonalnego będzie jeszcze niższy.
Czy w Polsce jest miejsce dla
nowej partii, która będzie mocno akcentowała wątki antyklerykalne?
- Taka partia już kiedyś była.
Poziom antyklerykalizmu w Polsce jest wysoki, a te nastroje narastają, ale
wydaje mi się, że to nie jest główny temat polityki, wokół którego mógłby się
koncentrować program jakiejś partii.
A dlaczego biskupi tak
stanowczo domagają się zaostrzenia prawa aborcyjnego?
- Ta strategia odgórnego
hamowania procesów liberalizacji i sekularyzacji życia społecznego wciąż się
bardziej opłaca. Biskupi odrobili tę lekcję, gdy udało się przeforsować
wprowadzenie religii do szkół. Wszystkie badania wskazują, że jednym z trzech
czynników, które powstrzymują sekularyzację, jest obecność religii w szkołach,
choć wiadomo, że z punktu widzenia pogłębiania wiary nie jest to dobre
rozwiązanie. Biskupi są także przekonani, że przed zeświecczeniem najlepiej
chroni działanie z poziomu prawa, legislacji i przepisów. Stąd właśnie naciski
na polityków, co oburza sporą część katolików i sprawia, że coraz silniej
prywatyzują swoją wiarę i zaczynają ją przeżywać w oderwaniu od Kościoła.
Albo jak ostatnio - pikietują
kurie.
- Rzeczywiście, w czarnych
protestach brała udział spora grupa ludzi, która silnie identyfikuje się z
katolicyzmem. Ja też w 2016 r. demonstrowałam. Dalekie są mi hasła w rodzaju
„Kuria mać”, bo wprawdzie rozumiem te emocje i je w pewnym stopniu podzielam,
ale to nie jest mój sposób ekspresji. Moje zadanie jest inne - dokonuję
krytycznej analizy i z metapoziomu interpretuję działania episkopatu i ruchów pro-life, zastanawiam się, do czego zmierzają.
Do czego?
- Ich cele są czysto polityczne,
nie chodzi im o ochronę życia. Polski ruch pro-life jest
właściwie kopią amerykańskiego - plakaty, ulotki, billboardy są importowane
wprost z Ameryki.
Ale jaki jest ten cel
polityczny?
- Chodzi o zahamowanie zmian
społecznych, które powodują, że znika taki porządek społeczny, w którym
kobiety mają miejsce w domu i w przestrzeni prywatnej, a mężczyźni - zwłaszcza
dojrzali - w publicznej. I to oni nam urządzają świat. A teraz ten porządek
władzy się załamuje na każdym polu, także w Kościele, czego świadectwem jest
coraz żywsza dyskusja o roli kobiet we wspólnocie religijnej. Myślę, że stąd
się bierze wściekłość niektórych środowisk katolickich na papieża. Bo tu nie
chodzi o żadną sferę dogmatów i rdzenia treści wiary, lecz o to, że Franciszek
decentralizuje Kościół - sprawia, że staje się on coraz bardziej różnorodny. A
ruchy pro-life, środowiska konserwatywne i część biskupów chcą utrzymać
jak najdłużej scentralizowany, silny mechanizm władzy.
Czy ludzie Kościoła są
świadomi tego, że Polacy są coraz częściej rozczarowani jego twardym
stanowiskiem w wielu kwestiach, w tym także aborcji?
- W kwietniu 2016 r. we
współpracy z katolickimi teolożkami i teologami moralnymi z różnych części
świata powstał list otwarty, ja też go podpisywałam. To był list od
zatroskanych katolików do Konferencji Episkopatu Polski. Postulowaliśmy, by
troska o ochronę życia, jeśli jest autentyczna, rozwijała się na innej niż do
tej pory płaszczyźnie. To muszą być praktyczne działania, których celem byłaby
pomoc kobietom i rodzinom, mającym niepełnosprawne dzieci. Niedawno na
Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II zaprezentowano raport o sytuacji rodzin
wychowujących dzieci z zespołem Downa. Wnioski były pesymistyczne - są
województwa, w których ponad 70 procent z nich doświadcza ze strony instytucji
państwowych dyskryminacji, nietolerancji, nie mają też dostatecznej opieki
medycznej ani wsparcia instytucji kościelnych i wspólnoty wiernych. To
pokazuje, że państwu i Kościołowi nie chodzi o realną pomoc dla takich rodzin.
A co ze słynnym programem „Za
życiem”, który został przyjęty przez PiS po pierwszych czarnych protestach w 2016 roku?
- Z pierwszych badań wynika, że
najbardziej kontrowersyjny punkt tego programu, czyli jednorazową zapomogę w
wysokości 4 tysięcy złotych z tytułu urodzenia ciężko chorego dziecka, w
pierwszym roku otrzymało ponad 4 tysiące rodziców. Organizacje zajmujące się
tym problemem mówią, że to jest plasterek na krwotok. Program miał wprowadzać
kompleksowe zmiany ułatwiające życie takim rodzinom, ale na razie jego
realizacja przebiega bardzo opieszale. Nie zostały wprowadzone kluczowe postulaty
- urlopy dla osób opiekujących się niepełnosprawnym dzieckiem, nie ma
możliwości łączenia pracy zawodowej i pobierania zasiłku pielęgnacyjnego. Te
kwestie są w wypowiedziach biskupów całkowicie nieobecne, a przecież to jest
właśnie prawdziwa troska o życie.
Jest za to wypowiedź
rzecznika prasowego Konferencji Episkopatu, że „życie jest wartością,
szczególnie w jego początkowym etapie, gdy poczęty człowiek jest całkowicie
bezbronny i potrzebuje szczególnej ochrony”.
- Odczytuję to jako komunikat:
nie chodzi o to, by kobiety wychowywały ciężko chore dzieci z wadami
genetycznymi, tylko o to, by je urodziły. Mnie to bardzo boli, bo pokazuje, że
w narracji episkopatu w ogóle nie ma perspektywy kobiet, ich doświadczeń. Jest
tylko perspektywa władzy.
Jest też perspektywa tych,
którzy protestują przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego.
- Szkoda tylko, że my wszyscy
daliśmy się złapać w pułapkę, jaką zastawili na nas ludzie z ruchów pro-life, którzy mówią o zabijaniu dzieci przez zwolenników
aborcji. To świadoma manipulacja językiem, której nie przeciwstawiamy się
wystarczająco mocno. Skuteczność czarnych protestów wynikała m.in. z tego, że
ich głównym hasłem było to, że aborcja ma być legalna,
bezpieczna i rzadka. Podkreślano, że nie chodzi o prawo do aborcji, tylko o
to, po czyjej stronie jest wybór. Ten list do episkopatu, pod którym się
podpisałam, także to postulował - żeby pozostawić kobietom prawo do decyzji.
Kościół ma bardzo wiele narzędzi oddziaływania na ludzkie sumienia w zgodzie z
tym, jak odczytuje ewangelię. A wszystkie badania pokazują, że większość
Polaków jest za pozostawieniem tzw. konsensusu aborcyjnego.
I że są krytycznie nastawieni do
tak zwanej aborcji na życzenie. [N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz