wtorek, 10 kwietnia 2018

W cieniu brata



Jarosław Kaczyński spisane ma słowa i czyny. Pamięta, kto, gdzie i kiedy atakował Lecha. Sani staje przy jego grobie 70 razy w ciągli roku. Po Smoleńsku pamięć o bracie prezesa stała się częścią kultu w partii i państwie

Choć na dworze już zmierzcha, to za wygię­tą roletą partyjnego biurowca, w gabinecie prezesa, toczy się narada. Nagle gospodarz spogląda na zegarek i podrywa się z miej­sca: - Już pora. Kończymy, bo mi cmentarz zamkną!
   Goście wychodzą bez słowa. Na Nowo­grodzkiej wszyscy wiedzą, że popołudniowa wizyta na Powąz­kach to jeden z rytuałów prezesa. Gdy Jarosław wybiera się na grób mamy i brata, wszystko inne - spotkania, wyjazdy w teren, wywiady, polityczne negocjacje - musi poczekać.

PRZY GROBIE BRATA I MAMY
Przed Smoleńskiem - opowiada wieloletni znajomy prezesa - Jarosław Kaczyński uważał, że najszczęśliwsze dni są dopie­ro przed nim. Cieszył się, że po zakończeniu prezydentury Lecha obaj wezmą długie urlopy i wyjadą w Bory Tucholskie. Przyjaciół­ka braci Hanna Fołtyn-Kubicka ma tam działkę nad jeziorem - to jedno z niewielu miejsc, w których Jarosław czuje się swobodnie.
   Będą godzinami spacerować po lesie, siedzieć przy herba­cie i wspominać. Punkt po punkcie podsumują wszystkie naj­ważniejsze wydarzenia swojego wspólnego życia. Potem, po powrocie, sprzedadzą Żoliborz, kupią bliźniak pod miastem i za­mieszkają całą rodziną. W jednej połówce - Jarosław z mamą, w drugiej - Leszek z Marylką. Wszystko było już uzgodnione, po­dobno nawet prezydentowa się na to zgodziła.
   Dziś, gdy brata i mamy już nie ma, Jarosław żyje w cieniu ich grobów. Dziesiątego każdego miesiąca jeździ na Powązki z par­tyjną delegacją. Osiemnastego, w miesięcznicę pochówku, z gru­pą najbliższych współpracowników modli się przy krypcie pary prezydenckiej na Wawelu. Do tego dochodzą wizyty na grobach w Święta Wielkanocne, Boże Narodzenie, urodziny, Zaduszki, dni wyborów i weekendy.
   Jarosław przyjeżdża na Powązki w każde sobotnie przedpołu­dnie. Podjeżdża partyjną limuzyną, wstępuje do kwiaciarni na­przeciwko bramy cmentarza i w towarzystwie ochroniarzy udaje się pod pomnik mamy i brata. Czasem powtarza ten rytuał tak­że popołudniami w tygodniu. W sumie jeździ na groby ponad 70 razy w ciągu roku.

NAJPIERW BRAT, POTEM PIŁSUDSKI
Dziesiątego każdego miesiąca, tuż przed ósmą rano, czas w Polsce się zatrzymuje. Na Krakowskie Przedmieście przyjeż­dżają premier z ministrami, marszałkowie, posłowie, zlatują się eurodeputowani. Są wśród nich tacy. którzy w ciągu ośmiu lat nie opuścili ani jednej miesięcznicy. Chcą tego dnia być z Jaro­sławem, który jedyny raz w miesiącu wstaje już o świcie.
   Msza odbywa się w kościele seminaryjnym, tuż obok pałacu prezydenckiego. To symboliczne miejsce - prezes często pod­kreśla, że stąd prezydent wyruszył w swoją ostatnią podróż. Po mszy - przemarsz z wieńcami pod pałac prezydencki, a po nim - wyjazd autokarem na Powązki. Tu prezes wraz z całą świtą podchodzi do pomnika mamy i brata - Lech Kaczyński ma tu grób symboliczny. Towarzyszy mu kilkadziesiąt osób.
   - Zawsze odbywa się tam dyskretna gra ciałem. Wszyscy chcą stać blisko prezesa. Podobnie jest z podawaniem kwiatów i zni­czy prezesowi, o tę rolę zabiegają wszyscy pracownicy klubu i partii - opowiada jeden z posłów.
   W zeszłej kadencji znicze podawała była dyrektorka biura klu­bu PiS Agnieszka Kaczmarska. Po wygranych wyborach awanso­wano ją na stanowisko szefowej Kancelarii Sejmu. Co bardziej przewidujący, jak premier Mateusz Morawiecki, przyjeżdżają na Powązki z własnymi lampkami.
   Uczestnik miesięcznic: - Najciekawsze jest jednak to, co dzie­je się później. Członkowie delegacji wracają do autokaru i jadą do miasta. A Jarosław z ochroniarzami udaje się na grób ojca, znaj­dujący się w innej części cmentarza. Idzie sam, bez współpra­cowników. Tak jakby na kult partii zasługiwali tylko brat i mama.
   Swój rytm mają też comiesięczne wyjazdy na Wawel. W tych podróżach towarzyszy mu tylko kilka osób - sami najbliżsi współpracownicy w rodzaju Mariusza Błaszczaka czy Joachi­ma Brudzińskiego. Do Krakowa prezes zawsze jedzie samocho­dem. tradycyjnie na przednim fotelu, obok kierowcy. Wszystko jest wyliczone tak, by dotrzeć na miejsce, gdy zamek jest już za­mknięty dla zwiedzających.
   Wizyta na Wawelu ma swój stały rytuał - prezes najpierw idzie do krypty brata, a potem do Józefa Piłsudskiego. Zawsze w tej kolejności. Podchodzi do sarkofagu, przyklęka, kładzie rękę na płycie i modli się w ciszy.
Po wyjściu z zamku jedzie jeszcze do miejscowego biura Pra­wa i Sprawiedliwości, gdzie krakowscy posłowie Ryszard Ter­lecki i Andrzej Adamczyk podejmują go kolacją. To już czysto polityczna część wizyty, zazwyczaj przeciąga się do późnej nocy.
   Na Wawelu, tak samo jak na Powązkach, toczy się w^alka, by być blisko prezesa. Gdy po zwycięskich wyborach parlamentar­nych w 2015 r. w otoczeniu Kaczyńskiego pojawiają się speku­lacje dotyczące zmiany kandydata na premiera, zdesperowana Beata Szydło na własną rękę jedzie na Wawel i nieproszona przy­chodzi na spotkanie w krakowskiej siedzibie PiS.

URLOP W ŻAŁOBIE
Mówi polityk zbliżony do nowogrodzkiej: - Leszek często pojawia się w prywatnych rozmowach z Jarosławem. Zawsze jako punkt odniesienia, wzór do naśladowania dla innych polityków. Oczywiście żaden z żyjących nie jest w stanie mu dorównać, w zestawieniu z nim wszyscy wypadają blado.
   Biuro partii przy Nowogrodzkiej. W gabinecie prezesa toczy się rozmowa na temat polityka, który zgodnie z prawem wykupił służbowe mieszkanie. Oczywiście po okazyjnej cenie. Jarosław z dezaprobatą kiwa głową. - Leszek też miał takie możliwości jako prezes Najwyższej Izby Kontroli, ale nigdy z nich nie sko­rzystał - wspomina z uznaniem.
   Inna sytuacja: tym razem na tapecie jest prezydent Andrzej Duda i jego polityka zagraniczna. Prezes konstatuje: - Leszek podczas wizyt zagranicznych umiał budować sojusze, nawiązy­wać osobiste relacje z przywódcami. Duda tego nie potrafi.
   Poseł: - Po Smoleńsku prezes stracił radość. To zranio­ny człowiek. Ma poczucie krzywdy wyrządzonej jemu i jego najbliższym, bratu i mamie. Bez względu na to, jakie były przy­czyny katastrofy, winę jego zdaniem ponosi rząd Donalda Tu­ska. Bo nawet jak nie zabił prezydenta, to nie zadbał o jego bezpieczeństwo, nie dopilnował go. Drwił z niego, dawał służ­bom przyzwolenie, by traktować go po macoszemu. A skoro jest wina. to musi być i kara. Prezes nie zazna spokoju, dopó­ki jej nie doczeka.
   Śmierć brata zdaniem Jarosława Kaczyńskiego przyśpie­sza też odejście mamy. W 2013 roku w wywiadzie dla tygodni­ka „wSieci” mówi o tym wprost: „Ten związek był bezpośredni. Wylew, jakiego doznała, był skutkiem tego, co się działo przed pierwszą rocznicą tragedii. Widziała, niestety, choć stara­łem się ją chronić, tę uruchomioną wtedy potworną kampa­nię nienawiści. Widziałem, że odbierane jest nam nawet prawo do godnego uczczenia śmierci jej świętej pamięci syna. Wte­dy zaczął się cały ciąg komplikacji zdrowotnych, zakażeń szpi­talnych. Tak, gdyby nie było Smoleńska. Mama nie doznałaby wylewu i na pewno by żyła”. A więc politycy Platformy mają na sumieniu dwójkę najbliższych prezesowi osób: brata i mamę.
   W innym z wywiadów udzielonych po Smo­leńsku Jarosław Kaczyński zapowiedział, że zamierza nosić żałobę po bracie do końca życia.
Faktycznie: we wszystkich publicznych sytua­cjach po 2010 roku zawsze ma na sobie czar­ny garnitur, białą koszulę. Podczas kampanii wyborczych sztabowcom kilka razy udało się namówić go do zdjęcia czarnego krawata i ma­rynarki, ale nawet wtedy kazał sobie przypinać do koszuli czy swetra małą żałobną wstążecz­kę. Podobnie jest podczas urlopów. Na wszyst­kich zdjęciach z wakacji - z pieszych wycieczek po górach, z wypadów na łódkę czy spacerów po lesie - prezes pozuje ubrany w czarne spodnie, sweter lub zapię­tą pod szyję koszulę.

MARZĘ, BY ZOBACZYĆ NAD SOBĄ ŚWIATŁA
Polityk PiS: - Pamięć Lecha to dla prezesa świętość, ale i jemu samemu zdarza się wykorzystywać ją do politycznej gry. Cza­sem, gdy któryś ze współpracowników próbuje mu się opierać, mówi, że to, czego się domaga, jest koniecznością. Że należy to zrobić w imię pamięci o zmarłym prezydencie. Z takim argu­mentem nikt w partii nie dyskutuje, trzeba wykonać.
   Inny: - Nikomu innemu nie wolno robić takich rzeczy. Prawo do dysponowania tą pamięcią ma tylko Jarek. Czy Leszek czę­sto pojawia się w jego wspomnieniach? Tak, ale to przykre sytu­acje. Gdy prezes zaczyna mówić o bracie, czasem ożywia się tak, jakby Leszek żył. To jednak trwa tylko chwilę, iskierki w jego oczach zaraz gasną. Jakby nagle do niego docierało, że on na­prawdę nie żyje.
   W wywiadzie dla kolorowego pisma „Gala”, udzielonym po śmierci brata. Jarosław przyznał, że marzy, by któregoś dnia okazało się, że jego życie po Smoleńsku to tylko senny kosz­mar: „Marzę o tym, żeby się obudzić, zobaczyć nad sobą światła, twarze lekarzy i usłyszeć, że miałem zawał, a to wszystko, co się ostatnio wydarzyło, to był tylko zły sen”.
   Lista osób odpowiedzialnych za ten koszmar jest długa i obej­muje polityków znajdujących się także w jego obozie. Winni są nie tylko ci, którzy przyczynili się do śmierci brata, ale także ci. co go atakowali - przed Smoleńskiem lub po nim.
   Lato 2015 roku, początek kampanii przed wyborami parla­mentarnymi. Jarosław Kaczyński właśnie ogłosił, że PiS i Polska Razem Jarosława Gowina wystartują ze wspólnych list. Kilka godzin później, w swoim gabinecie na Nowogrodzkiej, zapytany o przeszłość swojego sojusznika cedzi: - Jeśli ten człowiek my­śli, że puściłem w niepamięć to, co mówił o moim bracie, to się grubo myli!
   Pamięć może zawodzić współpracowników, ale nie preze­sa. On ma spisane wszystkie słowa i czyny. Wie, kto, jak i gdzie zaatakował Leszka lub jego. Do wybuchu furii wystarczy jed­na iskra.
   Lipcowa noc w Sejmie. Podczas debaty o Sądzie Najwyższym prezes krzyczy z mównicy: - Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem moje­go świętej pamięci brata. Niszczyliście go, za­mordowaliście go, jesteście kanaliami!
   Chwilę później przywołuje do swojej ławy posła Nowoczesnej Witolda Zembaczyńskie­go. - Wszyscy będą siedzieć. Będą siedzieć!
   - Kto? Ja też? Czy jestem winny pana nie­szczęścia? - Pan kiedyś powiedział, że skończę w więzieniu, ale to oni będą siedzieć! Wszyscy będą siedzieć!
   Już po wszystkim Zembaczyński uzmysłowi sobie, że prezes nawiązał do jego wystąpienia w sejmowej debacie nad ustawą inwigilacyjną z początku 2016 roku. Powie też, że pierwszy raz w życiu widział człowieka w takim stanie: trzęsącego się, wo­dzącego mętnym wzrokiem, z drgającym policzkiem.
   Wybuch prezesa był reakcją na przemówienie posła PO Bo­rysa Budki, który stwierdził, że gdyby żył Lech Kaczyński, PiS nie podniosłoby ręki na wymiar sprawiedliwości. Zda­niem współpracowników słowa Budki to tylko kropla, która przelała czarę goryczy. Rzeczywisty powód był inny: sejmowa debata przypadła na 18 lipca, czyli miesięcznicę pogrzebu Le­cha, przez co Jarosław nie mógł jak zwykle udać się na Wawel. A przecież prezes od ośmiu lat tak układa wszystkie urlopy, wyjazdy w teren i kampanie wyborcze, by osiemnastego móc pomodlić się przy grobie brata. A teraz po raz pierwszy nie po­jechał. Musiał siedzieć w Sejmie i słuchać, jak opozycja kala pa­mięć Lecha.
   Polityk PiS: - Wiele osób racjonalizuje wszystkie działania Kaczyńskiego, a prawda jest taka, że prezes często działa pod wpływem impulsu, emocji. Brat to jego najczulszy punkt. Cza­sem wystarczy użyć złego słowa lub krzywo spojrzeć, by dotknąć jego najdelikatniejszej struny.
Michał Krzymowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz