Jarosław Kaczyński
spisane ma słowa i czyny. Pamięta, kto, gdzie i kiedy atakował Lecha. Sani
staje przy jego grobie 70 razy w ciągli roku. Po Smoleńsku pamięć o
bracie prezesa stała się częścią kultu w partii i państwie
Choć na dworze już zmierzcha, to za wygiętą roletą
partyjnego biurowca, w gabinecie prezesa, toczy się narada. Nagle gospodarz
spogląda na zegarek i podrywa się z miejsca: - Już pora. Kończymy, bo mi
cmentarz zamkną!
Goście wychodzą bez słowa. Na Nowogrodzkiej wszyscy
wiedzą, że popołudniowa wizyta na Powązkach to jeden z rytuałów prezesa. Gdy
Jarosław wybiera się na grób mamy i brata, wszystko inne - spotkania, wyjazdy w
teren, wywiady, polityczne negocjacje - musi poczekać.
PRZY GROBIE BRATA I MAMY
Przed Smoleńskiem - opowiada wieloletni znajomy prezesa - Jarosław Kaczyński uważał, że najszczęśliwsze dni są
dopiero przed nim. Cieszył się, że po zakończeniu prezydentury Lecha obaj
wezmą długie urlopy i wyjadą w Bory Tucholskie. Przyjaciółka braci Hanna
Fołtyn-Kubicka ma tam działkę nad jeziorem - to jedno z niewielu miejsc, w
których Jarosław czuje się swobodnie.
Będą godzinami spacerować po lesie, siedzieć przy herbacie
i wspominać. Punkt po punkcie podsumują wszystkie najważniejsze wydarzenia
swojego wspólnego życia. Potem, po powrocie, sprzedadzą Żoliborz, kupią
bliźniak pod miastem i zamieszkają całą rodziną. W jednej połówce - Jarosław z
mamą, w drugiej - Leszek z Marylką. Wszystko było już uzgodnione, podobno
nawet prezydentowa się na to zgodziła.
Dziś, gdy brata i mamy już nie ma, Jarosław żyje w cieniu
ich grobów. Dziesiątego każdego miesiąca jeździ na Powązki z partyjną
delegacją. Osiemnastego, w miesięcznicę pochówku, z grupą najbliższych
współpracowników modli się przy krypcie pary prezydenckiej na Wawelu. Do tego
dochodzą wizyty na grobach w Święta Wielkanocne, Boże Narodzenie, urodziny,
Zaduszki, dni wyborów i weekendy.
Jarosław przyjeżdża na Powązki w każde sobotnie przedpołudnie.
Podjeżdża partyjną limuzyną, wstępuje do kwiaciarni naprzeciwko bramy
cmentarza i w towarzystwie ochroniarzy udaje się pod pomnik mamy i brata.
Czasem powtarza ten rytuał także popołudniami w tygodniu. W sumie jeździ na
groby ponad 70 razy w ciągu roku.
NAJPIERW BRAT, POTEM PIŁSUDSKI
Dziesiątego każdego
miesiąca, tuż przed ósmą rano, czas w Polsce się
zatrzymuje. Na Krakowskie Przedmieście przyjeżdżają premier z ministrami,
marszałkowie, posłowie, zlatują się eurodeputowani. Są wśród nich tacy. którzy
w ciągu ośmiu lat nie opuścili ani jednej miesięcznicy. Chcą tego dnia być z
Jarosławem, który jedyny raz w miesiącu wstaje już o świcie.
Msza odbywa się w kościele seminaryjnym, tuż obok pałacu
prezydenckiego. To symboliczne miejsce - prezes często podkreśla, że stąd
prezydent wyruszył w swoją ostatnią podróż. Po mszy - przemarsz z wieńcami pod
pałac prezydencki, a po nim - wyjazd autokarem
na Powązki. Tu prezes wraz z całą świtą podchodzi do pomnika mamy i brata -
Lech Kaczyński ma tu grób symboliczny. Towarzyszy mu kilkadziesiąt osób.
- Zawsze odbywa się tam dyskretna gra ciałem. Wszyscy chcą
stać blisko prezesa. Podobnie jest z podawaniem kwiatów i zniczy prezesowi, o
tę rolę zabiegają wszyscy pracownicy klubu i partii - opowiada jeden z posłów.
W zeszłej kadencji znicze podawała była dyrektorka biura
klubu PiS Agnieszka Kaczmarska. Po wygranych wyborach awansowano ją na
stanowisko szefowej Kancelarii Sejmu. Co bardziej przewidujący, jak premier
Mateusz Morawiecki, przyjeżdżają na Powązki z własnymi lampkami.
Uczestnik miesięcznic: - Najciekawsze jest jednak to, co
dzieje się później. Członkowie delegacji wracają do autokaru i jadą do miasta.
A Jarosław z ochroniarzami udaje się na grób ojca, znajdujący się w innej
części cmentarza. Idzie sam, bez współpracowników. Tak jakby na kult partii zasługiwali
tylko brat i mama.
Swój rytm mają też comiesięczne wyjazdy na Wawel. W tych
podróżach towarzyszy mu tylko kilka osób - sami najbliżsi współpracownicy w
rodzaju Mariusza Błaszczaka czy Joachima Brudzińskiego. Do Krakowa prezes
zawsze jedzie samochodem. tradycyjnie na przednim fotelu, obok kierowcy.
Wszystko jest wyliczone tak, by dotrzeć na miejsce, gdy zamek jest już zamknięty
dla zwiedzających.
Wizyta na Wawelu ma swój stały rytuał - prezes najpierw
idzie do krypty brata, a potem do Józefa Piłsudskiego. Zawsze w tej kolejności.
Podchodzi do sarkofagu, przyklęka, kładzie rękę na płycie i modli się w ciszy.
Po wyjściu z zamku jedzie jeszcze
do miejscowego biura Prawa i Sprawiedliwości, gdzie krakowscy posłowie Ryszard
Terlecki i Andrzej Adamczyk podejmują go kolacją. To już czysto polityczna
część wizyty, zazwyczaj przeciąga się do późnej nocy.
Na Wawelu, tak samo jak na Powązkach, toczy się w^alka, by
być blisko prezesa. Gdy po zwycięskich wyborach parlamentarnych w 2015 r. w
otoczeniu Kaczyńskiego pojawiają się spekulacje dotyczące zmiany kandydata na
premiera, zdesperowana Beata Szydło na własną rękę jedzie na Wawel i
nieproszona przychodzi na spotkanie w krakowskiej siedzibie PiS.
URLOP W ŻAŁOBIE
Mówi polityk zbliżony
do nowogrodzkiej: - Leszek często pojawia się w prywatnych rozmowach z
Jarosławem. Zawsze jako punkt odniesienia, wzór do naśladowania dla innych polityków.
Oczywiście żaden z żyjących nie jest w stanie mu dorównać, w zestawieniu z nim
wszyscy wypadają blado.
Biuro partii przy Nowogrodzkiej. W gabinecie prezesa toczy
się rozmowa na temat polityka, który zgodnie z prawem wykupił służbowe
mieszkanie. Oczywiście po okazyjnej cenie. Jarosław z dezaprobatą kiwa głową. -
Leszek też miał takie możliwości jako prezes Najwyższej Izby Kontroli, ale
nigdy z nich nie skorzystał - wspomina z uznaniem.
Inna sytuacja: tym razem na tapecie jest prezydent Andrzej
Duda i jego polityka zagraniczna. Prezes konstatuje: - Leszek podczas wizyt
zagranicznych umiał budować sojusze, nawiązywać osobiste relacje z
przywódcami. Duda tego nie potrafi.
Poseł: - Po Smoleńsku prezes stracił radość. To zraniony
człowiek. Ma poczucie krzywdy wyrządzonej jemu i jego najbliższym, bratu i
mamie. Bez względu na to, jakie były przyczyny katastrofy, winę jego zdaniem
ponosi rząd Donalda Tuska. Bo nawet jak nie zabił prezydenta, to nie zadbał o
jego bezpieczeństwo, nie dopilnował go. Drwił z niego, dawał służbom
przyzwolenie, by traktować go po macoszemu. A skoro jest wina. to musi być i
kara. Prezes nie zazna spokoju, dopóki jej nie doczeka.
Śmierć brata zdaniem Jarosława Kaczyńskiego przyśpiesza
też odejście mamy. W 2013 roku w wywiadzie dla tygodnika „wSieci” mówi o tym
wprost: „Ten związek był bezpośredni. Wylew, jakiego doznała, był skutkiem
tego, co się działo przed pierwszą rocznicą tragedii. Widziała, niestety, choć
starałem się ją chronić, tę uruchomioną wtedy potworną kampanię nienawiści.
Widziałem, że odbierane jest nam nawet prawo do godnego uczczenia śmierci jej
świętej pamięci syna. Wtedy zaczął się cały ciąg komplikacji zdrowotnych,
zakażeń szpitalnych. Tak, gdyby nie było Smoleńska. Mama nie doznałaby wylewu
i na pewno by żyła”. A więc politycy Platformy mają na sumieniu dwójkę
najbliższych prezesowi osób: brata i mamę.
W innym z wywiadów udzielonych po Smoleńsku Jarosław
Kaczyński zapowiedział, że zamierza nosić żałobę po bracie do końca życia.
Faktycznie: we wszystkich
publicznych sytuacjach po 2010 roku zawsze ma na sobie czarny garnitur, białą
koszulę. Podczas kampanii wyborczych sztabowcom kilka razy udało się namówić go
do zdjęcia czarnego krawata i marynarki, ale nawet wtedy kazał sobie przypinać
do koszuli czy swetra małą żałobną wstążeczkę. Podobnie jest podczas urlopów.
Na wszystkich zdjęciach z wakacji - z pieszych wycieczek po górach, z wypadów
na łódkę czy spacerów po lesie - prezes pozuje ubrany w czarne spodnie, sweter
lub zapiętą pod szyję koszulę.
MARZĘ, BY ZOBACZYĆ NAD SOBĄ ŚWIATŁA
Polityk PiS: - Pamięć Lecha to dla
prezesa świętość, ale i jemu samemu zdarza się wykorzystywać ją do politycznej
gry. Czasem, gdy któryś ze współpracowników próbuje mu się opierać, mówi, że
to, czego się domaga, jest koniecznością. Że należy to zrobić w imię pamięci o
zmarłym prezydencie. Z takim argumentem nikt w partii nie dyskutuje, trzeba
wykonać.
Inny: - Nikomu innemu nie wolno robić takich rzeczy. Prawo
do dysponowania tą pamięcią ma tylko Jarek. Czy Leszek często pojawia się w
jego wspomnieniach? Tak, ale to przykre sytuacje. Gdy prezes zaczyna mówić o
bracie, czasem ożywia się tak, jakby Leszek żył. To jednak trwa tylko chwilę,
iskierki w jego oczach zaraz gasną. Jakby nagle do niego docierało, że on naprawdę
nie żyje.
W wywiadzie dla kolorowego pisma „Gala”, udzielonym po
śmierci brata. Jarosław przyznał, że marzy, by któregoś dnia okazało się, że
jego życie po Smoleńsku to tylko senny koszmar: „Marzę o tym, żeby się
obudzić, zobaczyć nad sobą światła, twarze lekarzy i usłyszeć, że
miałem zawał, a to wszystko, co się ostatnio wydarzyło, to był tylko zły sen”.
Lista osób odpowiedzialnych za ten koszmar jest długa i
obejmuje polityków znajdujących się także w jego obozie. Winni są nie tylko
ci, którzy przyczynili się do śmierci brata, ale także ci. co go atakowali -
przed Smoleńskiem lub po nim.
Lato 2015 roku, początek kampanii przed wyborami parlamentarnymi.
Jarosław Kaczyński właśnie ogłosił, że PiS i Polska Razem Jarosława Gowina
wystartują ze wspólnych list. Kilka godzin później, w swoim gabinecie na
Nowogrodzkiej, zapytany o przeszłość swojego
sojusznika cedzi: - Jeśli ten człowiek myśli, że puściłem w niepamięć to, co
mówił o moim bracie, to się grubo myli!
Pamięć może zawodzić współpracowników, ale nie prezesa. On
ma spisane wszystkie słowa i czyny. Wie, kto, jak i gdzie zaatakował Leszka lub
jego. Do wybuchu furii wystarczy jedna iskra.
Lipcowa noc w Sejmie. Podczas debaty o Sądzie Najwyższym
prezes krzyczy z mównicy: - Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich
nazwiskiem mojego świętej pamięci brata. Niszczyliście go, zamordowaliście
go, jesteście kanaliami!
Chwilę później przywołuje do swojej ławy posła Nowoczesnej
Witolda Zembaczyńskiego. - Wszyscy będą siedzieć. Będą siedzieć!
- Kto? Ja też? Czy jestem winny pana nieszczęścia? - Pan
kiedyś powiedział, że skończę w więzieniu, ale to oni będą siedzieć! Wszyscy
będą siedzieć!
Już po wszystkim Zembaczyński uzmysłowi sobie, że prezes
nawiązał do jego wystąpienia w sejmowej debacie nad ustawą inwigilacyjną z
początku 2016 roku. Powie też, że pierwszy raz w życiu widział człowieka w
takim stanie: trzęsącego się, wodzącego mętnym wzrokiem, z drgającym policzkiem.
Wybuch prezesa był reakcją na przemówienie posła PO Borysa
Budki, który stwierdził, że gdyby żył Lech Kaczyński, PiS nie podniosłoby ręki
na wymiar sprawiedliwości. Zdaniem współpracowników słowa Budki to tylko
kropla, która przelała czarę goryczy. Rzeczywisty powód był inny: sejmowa
debata przypadła na 18 lipca, czyli miesięcznicę pogrzebu Lecha, przez co
Jarosław nie mógł jak zwykle udać się na Wawel. A przecież prezes od ośmiu lat
tak układa wszystkie urlopy, wyjazdy w teren i kampanie wyborcze, by
osiemnastego móc pomodlić się przy grobie brata. A teraz po raz pierwszy nie pojechał.
Musiał siedzieć w Sejmie i słuchać, jak opozycja kala pamięć Lecha.
Polityk PiS: - Wiele osób racjonalizuje wszystkie działania
Kaczyńskiego, a prawda jest taka, że prezes często działa pod wpływem impulsu,
emocji. Brat to jego najczulszy punkt. Czasem wystarczy użyć złego słowa lub
krzywo spojrzeć, by dotknąć jego najdelikatniejszej struny.
Michał Krzymowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz