Najbardziej
frustrujące jest to, że robisz partię na 10 proc. i nic nie możesz. Dlatego
radzę Biedroniowi i Nowackiej: wchodźcie do PO - mówi Janusz Palikot, który
zarzeka się, że do polityki nie wraca
Rozmawia Renata Grochal
NEWSWEEK: Co słychać?
JANUSZ PALIKOT: Warzę piwo i patrzę, jak
Kaczyński wybija sobie zęby.
Ostro pan zaczyna po
dwóch latach milczenia...
- Przecież Kaczyński dzięki połączeniu socjalnego państwa z
umiarkowanym konserwatyzmem mógłby rządzić w Polsce 20 lat. A on przegina z
premiami, zamyka Gawłowskiego, nadużywa władzy. I przez pychę, regulowanie,
kiedy kobieta może być w ciąży, a kiedy nie, z kim ma sypiać i jak, on tę
władzę straci.
„Dobra zmiana” nie okazała się tak dobra?
- Ludzie w Polsce chcieli zmiany, ale nie takiej. Nie
chcieli władzy, która wtrąca im się w życie. Nikt nie chciał takiego
zdziczenia obyczajów pośmiertnych - cytując poemat Leśmiana - jakie
zafundowało nam PiS. Wyciąga się trupy z grobów wbrew rodzinom, nie pozwala
się tym cieniom zniknąć. Kaczyński przekroczył swój mandat. Ludzie są tym
zszokowani.
PiS się potknie o
Gawłowskiego?
- Przez sprawę Gawłowskiego PiS się wykończy, jak kiedyś
przez sprawę Sawickiej. A już nie daj Boże, gdyby mu się coś przytrafiło w
areszcie, kłopoty zdrowotne czy coś gorszego, to PiS jest przegrane. Czym
innym jest odebrać komuś rentę czy emeryturę „ubecką” albo sędziom możliwość
przechodzenia w stan spoczynku, ale wsadzanie do więzienia przeciwników
politycznych nie mieści się w polskiej kulturze. Zdumiewa mnie, że PiS, mając
doświadczenia z lat 2005-2007, popełnia te same błędy.
Ciągnie wilka do
lasu?
- Trudno zmienić swoją naturę. Kaczyński to ciągle ten sam
facet. Ta władza ma takie instynkty. Powstrzymuje ją tylko lęk przed masowymi
protestami.
Kolejne prezenty
socjalne nie pomogą?
- Teraz już wszyscy wiedzą, że oni to robią po to, żeby
odwrócić uwagę od swoich problemów, a nie żeby rozwiązywać problemy ludzi. Gdy
na tle PO i Komorowskiego mówili: damy wam 500+, to ludzie im uwierzyli, bo chcieli
zmiany. I PiS pokazało sprawczość - obiecali, zrobili, działa. Trzeba było
wytrzymać w tej roli. A oni, jak zobaczyli, że sondaże jeszcze urosły od
wyborów, to dawaj: roszczenia od Niemców, konflikty z Brukselą, ataki w
różnych kierunkach. To wywołuje u ludzi narastające poczucie destabilizacji.
Ludzie chcą zmian, ale nie chcą się poczuć zakłopotani, że wszystko wokół się
rozregulowuje.
Dlaczego pan zniknął na
dwa lata?
- Chciałem, żeby kurz trochę opadł. W 2015 r., gdy
odchodziłem z polityki, zdarzało się, że ludzie reagowali na mnie niechęcią.
Podchodzili i mówili: „Dobrze ci, ch...” albo inne wulgaryzmy.
Było poczucie triumfu po tamtej
stronie, a ja symbolizowałem stronę przegraną. Zostałem wykreowany na wroga
publicznego, a ludzie potrzebowali odreagować. Jak PiS wygrało wybory, poczuli,
że wreszcie mogą powiedzieć o kimś z telewizji, że jest ch...
Może przez to, co pan mówił?
Żałuje pan, że po katastrofie oskarżył pan Lecha Kaczyńskiego, że ma krew na
rękach albo że był alkoholikiem?
- Teraz, jak się to przywoła po
śmierci Lecha Kaczyńskiego, to trudno się bronić. Jestem przeciwnikiem
wyciągania tych trupów i rozważania, kto miał rację, a kto nie. Bez wątpienia
to był wypadek lotniczy, a nie żaden zamach. Wszystko jedno, czy pijani, czy
trzeźwi, nie ulega wątpliwości, że nie powinni lecieć, a już na pewno nie
powinno być próby lądowania. Ja się oczywiście nie wycofuję z tych
sformułowań.
Ale czy pan ich żałuje?
- Drugi raz już bym tak nie
powiedział. Bo dałem przeciwnikom politycznym łatwy oręż przeciwko mnie. Nie
było ważne wszystko to, co robiłem w polityce, tylko te ostre wypowiedzi
przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Chociaż, jak się dziś o tym wszystkim myśli,
to Lech Kaczyński to pół biedy w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim. Życzylibyśmy
sobie, żeby Lech Kaczyński żył, bo wtedy może Jarosław byłby spokojniejszy.
O Jarosławie też pan mówił:
„Wśród bliźniaków jednojajowych często jedno z nich jest homoseksualistą. Tak
przynajmniej twierdzą medycy. Jarosław, w przeciwieństwie do Lecha, nie ma
żony, dzieci, z kobietami trudno go spotkać, mieszka z mamą i kotem”.
- To były prowokacje. Chciałem,
by ludzie wyszli ze sztampy myślenia o politykach na kolanach. To normalni
ludzie, to nie są żadne pomniki. Oczywiście, jak się weźmie jakikolwiek z tych
cytatów, to wychodzi na to, że szalony Palikot atakuje na oślep. Było
oburzenie, ale została przełamana bariera i już można mówić o tym w
sposób otwarty. Czy dzisiaj ktoś by się pogniewał, jakby się okazało, że
Jarosław Kaczyński jest homoseksualistą? Co w tym złego? Kaczyński, przy
wszystkich swoich mankamentach, jest obok Tuska, Kwaśniewskiego, Wałęsy czy
Millera jednym z największych talentów politycznych ostatnich lat. Ale jedna
rzecz to zdobyć władzę, a druga to nie zaszkodzić przy okazji wszystkim.
Kaczyński szkodzi naszym interesom.
Nie było panu miło, gdy zdał
pan sobie sprawę, że ludzie kojarzą pana głównie z wymachiwaniem gumowym
penisem albo z happeningami z małpką alkoholu przed pałacem prezydenckim?
- Niestety. Ale z drugiej
strony, ja tego wszystkiego nie żałuję. Gdybym chciał być dalej w polityce, to
należałoby powiedzieć: szkoda było to wszystko mówić. Jednak moim celem nie
było nigdy zdobyć władzę dla samej władzy. Mnie zależało na rewolucji
społecznej. A rewolucja zawsze się zaczyna od języka, później przychodzą
konkretne sprawy. To dzięki nam tak konserwatywna partia jak PiS wprowadziła
leki oparte na marihuanie. A jak myśmy zaczynali z marihuaną, to pani sobie
nie zdaje nawet sprawy, jak na mnie pluli ludzie z prawej strony sceny
politycznej. Dziś to już nie wzbudza emocji. Pamiętam, jakie miny mieli ludzie
w PO, nie mówiąc o PiS, gdy Biedroń czy Grodzka składali w Sejmie przysięgę.
Nawet Lech Wałęsa pozwolił sobie na niemądrą wypowiedź, że homoseksualiści w
Sejmie powinni siedzieć za murem.
Nie czuje pan żalu, że
dokonuje się rewolucja światopoglądowa, a pan nie jest jej beneficjentem?
- Ja się cieszę. Nie da się
inaczej. Ten, kto wywołuje rewolucję, zawsze jest trochę za wcześnie i ktoś
inny spija śmietankę. W Polsce rewolucja obyczajowa, którą ja zapoczątkowałem,
już się dokonała. Gej może być prezydentem miasta i nikogo to nie dziwi. Gdyby
pani 10 lat temu podała informację w telewizji publicznej, że jakiś ksiądz
jest pedofilem, to by nie przeszło. Te tematy w ogóle nie mieściły się w języku.
A dzisiaj piszą o tym „Super Express”, „Fakt”, Sekielski i
Smarzowski robią filmy o pedofilii w Kościele. Jak ja kiedyś mówiłem, że
pedofilia wśród księży jest dość powszechna, to się wszyscy oburzali. A dzisiaj
widać, że to nie są pojedyncze przypadki. Te zmiany zaszły bardzo daleko i ani
Kościół, ani PiS tego nie zatrzymają.
Z wydawcy prawicowego
„Ozonu”, z okładką z zakazem pedałowania, stał się pan bojownikiem o prawa
gejów i antyklerykałem. To przebieranka czy prawdziwa ewolucja?
- Generalnie mówię prawdę. I to
jest moja największa siła, a zarazem największa słabość w życiu publicznym.
Rzeczywiście przeszedłem dużą ewolucję. „Ozon” to były lata 2004-2005. Wtedy
byłem konserwatywnym liberałem. Moi rodzice byli konserwatywni, nie za często
chodzili do kościoła, ale święta się obchodziło. Miałem jako człowiek
niewierzący neutralny stosunek do Kościoła. Uważałem, że stabilizuje sytuację
w Polsce. Ale moja przygoda polityczna sprawiła, że dostrzegłem, jak bardzo
Kościół chce mieć wpływ na władzę, jak bardzo jest pazerny w obronie własnych
przywilejów. Że te wszystkie owieczki są tylko przykrywką dla maksymalizacji
zysków i władzy. Apogeum było to, co się działo po Smoleńsku, pochowanie Lecha
Kaczyńskiego na Wawelu, które było absurdalne. Wtedy zobaczyłem, że Kościół
nie cofa się przed niczym dla utrzymania czy poszerzenia swojej władzy.
Czy arcybiskup Dziwisz
zgodził się na pochówek prezydenta na Wawelu dla wpływów politycznych?
- Dziwisz widział fantastyczną
okazję dla Kościoła, żeby z uroczystości państwowej zrobić uroczystość
państwowo-religijną, i wiedział, co to oznacza dla władzy Kościoła. Że z tego
uścisku PiS trudno się będzie wydostać. I miał rację. Dopiero jak PiS przegra
wybory, może się w Kościele pojawić próba jakiejś zmiany.
Ale siła Kościoła jest coraz
mniejsza.
- To prawda. Siła Kościoła jest
dzisiaj mniejsza niż jego realne wpływy, bo nastąpiło ogromne załamanie
poparcia dla niego. W latach 90. 65 proc. ludzi mówiło, że regularnie chodzi
do kościoła, 10 lat temu, jak zaczynałem w polityce, to było 45 proc., a dziś
jest zaledwie 35 proc. Jest odwrót od Kościoła. Kościół jest świadomy, że
utrata władzy przez PiS jeszcze przyspieszyłaby ten proces. A gdy Kościół
będzie miał realnie dwadzieścia kilka procent, to jesteśmy w innym świecie.
Już dziś Kościół nie ma mandatu do takiego pouczania i moralizowania, a
zachowuje się tak, jakby występował w imieniu 90 procent społeczeństwa, bo w
Polsce 90 proc. ludzi jest ochrzczonych. Tak, zostali
ochrzczeni, bo jest taki obyczaj. Ale to nie znaczy, że oni identyfikują się z
tą wiarą. To jedna z ogromnych zmian, która w Polsce następuje.
Jakie było pana najbardziej
frustrujące doświadczenie w polityce?
- Najbardziej frustrujące jest
to, że robisz partię na 10 proc. i nic nie możesz. Dopóki notowania są
stabilne, ludzie cię kochają. Gdy zaczynają spadać, rzucają ci się do gardła,
partia się sypie. Ja to przechodziłem, niedawno przechodził to Petru, który
stracił Nowoczesną. Dlatego radzę Biedroniowi i Nowackiej: nie zakładajcie
kolejnej partii, wchodźcie do Platformy.
Ale przecież pan z niej
wyszedł.
- No właśnie. Dopiero po
dziesięciu latach w polityce i dwóch latach poza nią jestem przygotowany do
mądrych zachowań długofalowych w polityce. Czy dzisiaj Schetyna odmówiłby
takiej gwieździe jak Biedroń wstąpienia do PO? Nigdy. Tak samo Nowackiej czy
Petru. A w partii, która będzie miała premiera, zrobiliby więcej zamieszania
niż na zewnątrz. Jeżeli tam będzie nacisk na politykę bardziej progresywną, to
Schetyna będzie musiał na to pójść.
Na razie PO w ramach
„utrzymywania konserwatywnej kotwicy” bierze na pokład byłego pisowca
Ujazdowskiego.
- Ale po wyborach samorządowych
weźmie kogoś na lewe skrzydło. Tak samo robił Tusk. Na pewno Schetyna będzie
kusił Nowacką i Biedronia. Poczeka do wyborów samorządowych, później do eurowyborów,
jak wynik nowej partii, którą oni założą, będzie taki sobie, to on będzie
dyktował warunki. Dlatego dla nich byłoby najlepiej, gdyby dzisiaj weszli do
PO, przejęli władzę w kilku regionach i narzucili swoją agendę. A jest dzisiaj
w PO dużo ludzi niezadowolonych.
Czemu Schetyna jest słabym
liderem?
- Jest dobrym liderem i tu się
różnię od wielu komentatorów. Świetnie spozycjonował PO i to mu przynosi
efekty. Wybrał to, co jego zdaniem będzie najskuteczniej prowadziło do
zwycięstwa. Dobrze zrobił, że nie poszedł na porozumienie z KOD. Za chwilę
wchłonie Nowoczesną. Miał niskie sondaże, kwestionowano jego przywództwo, ale
doprowadził teraz do sytuacji, że Platforma złapała wiatr w żagle. Za chwilę PO
wygra wybory samorządowe.
Niech pani zobaczy, w którym
mieście może wygrać PiS? W Warszawie nie wygra, w Poznaniu nie, w Łodzi nie, w
Gdańsku nie, podobnie u mnie w Lublinie. Niech PiS zdobędzie sześć-siedem
sejmików, to i tak PO będzie wygrana. Schetyna od rana do wieczora będzie
powtarzał, że jedyną partią, która może wygrać z PiS, jest PO.
Nie zgadza się pan z tezą, że
po wyborach samorządowych PO powinna Schetynę wymienić, bo z nim nie wygra
wyborów parlamentarnych?
- Będzie odwrotnie. Schetyna po
wyborach samorządowych będzie nie do ruszenia.
Przecież on nie ma charyzmy.
- I dobrze, bo nie przesłania
innych.
Jakoś nie widzę, żeby młodzi
w PO pchali się na pierwszy plan.
- Bo nie są liderami.
Trzaskowski może się nadaje na prezydenta Warszawy, ale nie na lidera partii.
Największym objawieniem tej kadencji - poza posłankami Nowoczesnej Lubnauer i
Gasiuk-Pihowicz - jest ten młody poseł Krzysztof Brejza.
Nie za mało wyrazisty?
- Ale tematy podciąga świetnie,
tak jak z nagrodami. Kto wie, czy to nie jest najlepszy miks - wielkie tematy
i skromność osoby. To może go daleko zaprowadzić. Bo jak jest za silna
osobowość, to od razu pani ma wrogów wewnętrznych, którzy próbują panią ściąć.
To był mój błąd w komisji Przyjazne Państwo, że za bardzo byłem gwiazdą.
PO wygra kolejne wybory?
- Gdybym dzisiaj miał postawić
na to pieniądze, to bym postawił. Jak Tusk wróci do Polski, to odpalenie jego
kandydatury na prezydenta w szczycie kampanii parlamentarnej pomoże
Platformie. I taka wersja: Schetyna premierem, Tusk prezydentem, jest bardzo
prawdopodobna.
Nie boi się pan, że PiS
sfałszuje wybory?
- To będzie zależało od tego,
czy PO i Nowoczesna będą w stanie zorganizować swoich przedstawicieli w każdej
komisji. Sam się zapiszę do komisji jako obserwator. Pójdę i będę pilnował.
Każdy obywatel powinien to zrobić. Tak jak w 2007 r. była akcja „zabierz babci
dowód”, tak teraz powinna być akcja „patrz władzy na ręce”.
Wraca pan do polityki?
- Nie wracam. Warzę piwo. Napisałem
dwie książki, które ukażą się w maju i czerwcu: o Leśmianie i album o naszym
domu w Lublinie. Kończę książkę o piwie i dobrym jedzeniu. Swoje w polityce już
zrobiłem.
Nie wierzę. Widzę, z jaką
pasją komentuje pan na blogu politykę.
- Gdyby było jakieś
fundamentalne zagrożenie, czołgi na ulicy, to wiadomo, człowiek się
zaangażuje. Jednak uważam, że w Polsce jest niedobrze, ale nie ma skrajnej
tragedii. Władza ciągle maca, jak daleko może się posunąć.
Nie obawia się pan, że
idziemy drogą Węgier Orbana?
- Niestety, tak jest. Ale jestem
wolny od tych emocji. Społeczeństwo musi przez to przejść. Polacy tego chcieli
i teraz muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy lepsza jest trochę
skorumpowana władza jak PO, czy bolszewicka, zindoktrynowana, nastawiona na
radykalne zmiany władza PiS. My jako społeczeństwo uczące się demokracji
musimy przeżyć to doświadczenie.
Kiedyś, jak moja matka umarła w
wypadku, Kazimierz Kutz, z którym się przyjaźnię, powiedział mi: „Nie staraj
się szybko wyjść z bólu. Musisz go doświadczyć. Im dłużej podoświadczasz bólu,
tym będziesz lepszym człowiekiem i to, co wynika ze śmierci matki,
wyciągniesz dla siebie jako człowiek. A jak to przyklepiesz szybkim pogrzebem,
codziennymi sprawami i nie przeżyjesz tego do końca, twoje problemy wrócą”.
Tak samo jest z życiem publicznym. Gdybyśmy łatwo się pozbyli Kaczyńskiego, bez
strat, problemów, bez tej wściekłości, że takie absurdy dzieją się w kraju, to
on albo jemu podobni populiści i zamordyści szybko wrócą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz