Najważniejsze dzisiaj
polityczne pytanie brzmi: czy PiS przeżywa chwilowy kryzys, czy zaczyna się już
zjazd.
W takiej
biedzie partia Kaczyńskiego jeszcze w tej kadencji nie była. Owszem, zdarzały
się momenty trudne, przytrafiały się nawet sondaże, w których partię Jarosława
Kaczyńskiego wyprzedzała a to Nowoczesna (prehistoria), a to Platforma (po
próbie zablokowania wyboru Donalda Tuska rok temu) - ale na PiS nigdy nie
spadło tyle plag naraz. Partia ma się dziś znakomicie tylko w „Wiadomościach”.
Widowiskowym objawem kryzysu stał się przedświąteczny sondaż Kantar MB
dla „Faktów” TVN, w którym PiS w ciągu miesiąca stracił aż 12 pkt proc. (z 40
do 28 proc.), a jego przewaga nad Platformą zmalała z 24 do 6 pkt. Przy takich
wynikach - do 10 proc. zbliżył się SLD, całkiem skutecznie napędzany przez
pisowskie akcje dekomunizacyjne - Kaczyński mógłby tylko pomarzyć o ponownym samodzielnym rządzeniu, nie mówiąc o zdobyciu
większości konstytucyjnej. Sondaż dla TVN mógł być
oczywiście anomalią, jeśli chodzi o skalę spadku notowań, ale wpisał się w kilkutygodniowy
już trend osłabienia partii rządzącej. Jeszcze przed publikacją badania na
wielkanocnym spotkaniu z posłami Kaczyński przestrzegł swoją partię, że może
przegrać - sama ze sobą, ze swoimi słabościami i błędami.
Sondaż Kantara to dla PiS wyraźne ostrzeżenie przed powrotem do czasów
„szklanego sufitu” - notowań w przedziale 30-35 proc. Rządzący przez ostatnie
miesiące solidnie na to zapracowali.
Walki koterii
Nie mamy dostępu do badań
fokusowych, które wykazałyby, na czym PiS traci najbardziej, ale głównym
„podejrzanym” jest oczywiście kwestia nagród. Ten serial ciągnie się za
rządzącymi od początku lutego, gdy w odpowiedzi na interpelację Krzysztofa
Brejzy z PO poznaliśmy dane o kilkudziesięciotysięcznych premiach rocznych,
które przyznała swoim ministrom, wiceministrom i sobie Beata Szydło.
Atrakcyjna dla portali i tabloidów informacja żyłaby pewnie kilka dni, gdyby
nie zdumiewające postępowanie rządzących, którzy ze wszystkich sił
podtrzymywali zainteresowanie tematem.
Jarosław Gowin pożalił się, że z ministerialnej pensji z trudem dożywał
do pierwszego, efektowny piruet wykręcił też poseł PiS Andrzej Kosztowniak,
który za pomocą interpelacji wykazał, że za rządów PO-PSL porównywalnych
bonusów dla polityków nie było. A jak Mateusz Morawiecki zapowiedział
likwidację systemu nagród, to w Sejmie wystąpiła Beata Szydło i ogłosiła, że
politykom pieniądze „się należały”. Kaczyński ujawnił zaś, że to on zachęcił
byłą premier do wystąpienia i to słowami „pokaż pazurki”. Pokazanie pazurków
skończyło się dla PiS fatalnie, bo w sondażu Kantara dla „Faktów” trzy czwarte
badanych skrytykowało zarówno przyznanie nagród, jak i ich obronę przez
Szydło. - Szydło przeholowała. Powinna była ograniczyć się do deklaracji,
że za nagrody bierze odpowiedzialność, a ministrowie ciężko i rzetelnie
pracowali. Słowa „pieniądze się należały” to prezent dla opozycji, aż się
proszą do użycia w spocie wyborczym Platformy - uważa polityk z obozu
władzy.
Są i inne powody odpływu wyborców. Marzec to pierwszy miesiąc zakazu
zakupów w niedzielę (na razie obowiązuje w dwie niedziele w miesiącu), a był
to w Polsce popularny sposób spędzania czasu. Pomysł Solidarności, która
forsowała ustawę, może nie wyjść PiS na zdrowie - sondaże są w tej kwestii
niejednoznaczne.
Marzec to także miesiąc protestów przeciw zaostrzeniu prawa
antyaborcyjnego. Na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy przeciwników
obywatelskiego projektu zakazującego aborcji z powodu wad genetycznych płodu.
PiS sprawę zawiesił (jak to ma w zwyczaju), czym zraził z kolei inicjatorów
ustawy.
Pod koniec marca PiS wykonał gest pod adresem Brukseli - zgłosił kilka
drobnych poprawek do ustaw trybunalsko-sądowniczych: opublikowane zostaną
zaległe wyroki Trybunału Konstytucyjnego i zmienią
się reguły emerytalne dla sędziów, zgodnie z rekomendacją Komisji
Europejskiej. Otwiera to drogę, czy raczej ścieżynkę, do kompromisu, ale na
razie go nie ma, a żelazny elektorat ma prawo do dezorientacji - jak to, PiS
ugina się przed obcymi instytucjami? O takich obawach wspomniał w portalu
wPolityce.pl sam Kaczyński.
Pasmem klęsk PiS są losy nowelizacji ustawy o IPN, która miała bronić
Polaków przed „polskimi obozami śmierci”, a zamiast tego stała się zaczynem konfliktu
dyplomatycznego z Izraelem i USA. Przy okazji
swoje wpadki zaliczył Morawiecki, który w Monachium, po angielsku, mówił w
kontekście Holokaustu o „niemieckich, polskich i żydowskich sprawcach”.
Przez ostatnie dwa miesiące politycy PiS gremialnie zachowywali się,
jakby stracili słuch społeczny. Rysuje się tu pewna hipoteza wyjaśniająca: po
wymianie Szydło na Morawieckiego prezes usunął się na drugi plan, by dać pole
premierowi, co zachęciło partyjne koterie do harców. Warto zauważyć, że z bieżącym
zarządzaniem PiS pożegnał się Joachim Brudziński, nowy minister spraw
wewnętrznych.
Obóz władzy wygląda w rezultacie trochę jak pospolite ruszenie z XVII
w., gdy po zwycięskim boju szlachta rozłaziła się po karczmach, a czasem i
siekła się nawzajem. Takich pojedynków w PiS nie brakuje.
Szydło, występując w obronie nagród, w oczywisty sposób postawiła się
Morawieckiemu, chcąc zapunktować w partyjnych dołach i przypomnieć, że za jej
rządów nie dawała sobie opozycji wejść na głowę. - Dobrze wyczuła nastroje.
Ludzie w PiS trwali wiernie przy prezesie za rządów PO bez apanaży, a w tym
czasie Morawiecki zarabiał miliony w banku i doradzał Tuskowi - zauważa
polityk PiS. Słowa Szydło pochwalił portal wPolityce.pl, sympatyzujący
- podobnie jak należący do tej samej medialnej rodziny tygodnik „Sieci” - z
Szydło i Zbigniewem Ziobrą. W „Sieci” ukazała się zaś ostatnio mocno krytyczna
wobec Morawieckiego notka: „Po nieudanych pierwszych stu dniach premier próbuje
zacząć od nowa. Wszystko fajnie, ale czy stare pomysły mogą dziś pomóc?
Generałowie odtwarzający starą wojnę zawsze przegrywają. Premier historyk
powinien o tym wiedzieć”.
W PiS głośnym echem odbiła się też publikacja „Kultury Liberalnej”, w
której przyjaciel Morawieckiego Wojciech Myślecki przewiduje, że w tym roku
dojdzie do starcia „reformatorów” (Morawiecki) z aparatem partyjnym. - Można
to czytać nawet jako sygnał, że premier rozważa stworzenie czegoś własnego
- uważa jeden z wiceministrów. Coraz gorsze notowania wewnątrz PiS ma Gowin, który
w obawie przed utrąceniem sztandarowej ustawy o reformie szkolnictwa wyższego
musiał uciec się do wsparcia prezesa.
Karuzela kadrowa w spółkach Skarbu Państwa kręci się coraz szybciej.
Jakby nagle wszyscy poczuli, że mogą więcej i powinni zadbać o coś dla siebie.
W „Naszym Dzienniku” Jan Szyszko ostro skrytykował politykę kadrową swojego
następcy w Ministerswie Środowiska. - Prezes pozwolił, by łąka zakwitła
tysiącem kwiatów. Potem je zetnie - obrazuje to nasz rozmówca z rządu.
Tuż przed świętami swoje do kłopotów PiS dorzucił Andrzej Duda, wetując
ustawę degradycyjną - zarzucił jej niesprawiedliwość, wady prawne, a
większości sejmowej - ignorowanie prezydenckich uwag. To otworzy nowy front
między wyborcami PiS a Dudą. Niezalezna.pl - portal bliski Antoniemu
Macierewiczowi - zaalarmowała: „Komunistyczni zbrodniarze nie będą
zdegradowani!”.
Na poziomie szeregowych posłów trwa zaś spektakularny bunt przeciw
ustawom „zwierzęcym”, które forsuje lub forsował sam prezes - uchwalonej już
zmianie Prawa łowieckiego i ustawie dotyczącej branży futrzarskiej. Doszło
nawet do tego, że prezes jako jedyny z PiS zagłosował razem z Platformą i
Nowoczesną za poprawką zakazującą strzelania ołowianą amunicją. I nie była to
pomyłka prezesa przy wciskaniu guzika. - Widziałem, że Jarosław Kaczyński
nie sugerował się ściągawką do głosowania, którą mieli przed sobą posłowie PiS.
Zagłosował też za poprawką PO dotyczącą obowiązkowych badań lekarskich i
psychologicznych dla wszystkich myśliwych - mówi Paweł Suski (PO),
przewodniczący parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt.
Po świętach Sejm
ma się zająć ustawą o ochronie zwierząt, zawierającą
m.in. zakaz hodowli zwierząt futerkowych oraz ograniczenie uboju rytualnego,
którą firmuje Krzysztof Czabański z PiS. Projekt - z podpisem Kaczyńskiego -
wpłynął do Sejmu w listopadzie minionego roku i do dziś nie doczekał się
nadania druku sejmowego. Przeciw jest wpływowe i bogate lobby futrzarskie.
Podmyte fundamenty
Wspomniane kłopoty PiS nie są jakimś
wypadkiem przy pracy, kryzysem komunikacyjnym, ubytkiem, który da się łatwo i
szybko załatać. PiS pozostało oczywiście najsilniejszą partią w Polsce i
gdyby wybory odbyły się teraz, to zapewne by je wygrało, ale naruszone zostały
same fundamenty potęgi Kaczyńskiego.
Jednym z nich jest przekonanie o wyjątkowości tego ugrupowania, które
miało być inne, z wyższej moralnie półki niż poprzednicy. Odporne na pokusy i
blichtr władzy, zmieniające Polskę dla dobra suwerena, a nie osobistych
korzyści. Premier Szydło przyznająca nagrodę Beacie Szydło (bodaj pierwszy taki
przypadek w historii III RP) zachwiała tym wizerunkiem. PiS w oczach części
swoich wyborców stał się kolejną ekipą przy państwowym korycie, a kolejne gale
i samonagradzanie się przez rządzących dopełniają obrazu piarowej katastrofy.
Tłumaczą też po części sondażowe wzrosty Kukiz’15 i kolejnej partii Janusza
Korwin-Mikkego Wolność, które dla antyestablishmentowego elektoratu wyborców
stały się przynajmniej chwilowo atrakcyjnym wyborem.
Podmyty jest i drugi fundament poparcia dla PiS – przekonanie o wyjątkowej na tle innych sprawczości tej partii. Ustawa o
IPN miała być demonstracją siły w obronie godności Polaków, a stała się pokazem
dyplomatycznej nieudolności; rządzący, w tym ojcowie tego legislacyjnego
potworka z Ministerstwa Sprawiedliwości, krytykują nowelizację za sprzeczność z
konstytucją i z ulgą powitają wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który wyrzuci
przynajmniej część przepisów do kosza. PiS z mozołem rozwiąże w ten sposób problemy,
które sam stworzył. Podobnie można spojrzeć na ustępstwa rządu wobec Brukseli;
obóz władzy nagle przyznaje, że odrobinę przesadził z oraniem sądownictwa.
Po trzecie, PiS - czy szerzej „zjednoczona prawica” - widocznie traci
wizerunek monolitu. Powtarzane do znudzenia hasło o biało-czerwonej drużynie blednie w obliczu coraz gorętszych
sporów przyjaciół.
I po czwarte wreszcie, ubytki w sondażach naruszają mit nietykalności
czy teflonowości PiS. Przez ostatnie dwa lata z hakiem partii Kaczyńskiego nic
specjalnie nie szkodziło - wojna z Trybunałem Konstytucyjnym, konflikt z
Brukselą, demonstracje uliczne itp. Ale, jak to się mówi, nie ma partii
odpornych na ciosy, są tylko źle trafiane. Teraz kilka uderzeń ominęło
nonszalancko opuszczoną gardę.
Na kłopoty konwencja
PiS po Wielkanocy szykuje
kontrofensywę. Prezes ma już dość rozprężenia. - Jest też mocno poirytowany
plotkami o tym, że podupada na zdrowiu, że brakuje mu sił, aby utrzymać
dyscyplinę. Był ostatnio mniej aktywny, bo dopadła go wiosenna alergia, jak co
roku, kiedy wszystko pyli - twierdzi nasz rozmówca. W sobotę 14 kwietnia w
Warszawie odbędzie się konwencja partyjna. Jak się dowiadujemy - wystąpi na
niej prezes, premier i wicepremier Szydło. - Pokażemy, że jesteśmy jedną
drużyną, że chodzi nam i to samo - by wszyscy Polacy odczuli dobrą zmianę - mówi szef struktur PiS Krzysztof Sobolewski. Zaraz po
konwencji Prawo i Sprawiedliwość na czele z
prezesem rusza w objazd po kraju. Podobny tour odbyli w 2013
r. - od kwietnia do czerwca - 70 powiatów, z hasłem „Polska jest jedna”.
Prawdopodobnie to właśnie hasło będzie motywem przewodnim kwietniowej
konwencji.
- Przez ostatnie miesiące szliśmy w Sejmie jak burza, ale posłowie
narzekali, że zamiast pracować w terenie, muszą przesiadywać na komisjach. Byli
sfrustrowani, bo w okręgach wyborczych zaczęła wyrastać im konkurencja, a ta
ich frustracja obniżała poziom lojalności wobec decyzji kierownictwa -
zauważa ważny polityk PiS. Dodaje, że to się teraz ma zmienić, Sejm zwalnia, a
posłowie mają się wykazać w terenie.
Prezes ma jasne oczekiwania. Będą rozliczani ze zorganizowanych
spotkań, z aktywności w mediach lokalnych i społecznościowych. Na Nowogrodzkiej
mają świadomość, że podczas tych otwartych spotkań będą padać niewygodne pytania
choćby o misiewiczów w spółkach Skarbu Państwa. Strategia jest taka: fachowcy z
PO brali duże pieniądze, aby prywatyzować to, co państwowe, a ludzie nominowani
do spółek przez PiS, potrafią zatroszczyć się o narodowy majątek, bo największe spółki za
ich rządów zaczęły wreszcie przynosić dochody.
Równolegle z objazdem kraju PiS chce przyspieszyć rozliczenia z rządami
PO-PSL. Jeszcze przed świętami CBA zatrzymała byłego wiceministra finansów
Jacka K. (za aferę hazardową), a politycy PiS zapowiedzieli szybkie powołanie
komisji śledczej ds. wycieku podatku VAT.
Coraz mniej paliwa
Trudno dziś przesądzać, czy
konwencja, późniejszy tour po Polsce i uderzenia w byłych
rządzących przyniosą odbudowę poparcia dla PiS, ale nie wydaje się to takie
pewne. Sondaż Kantara dla „Faktów” (ten z 12-punktowym spadkiem) rządzący
przyjęli z niejaką paniką. Rzeczniczka PiS nie pozwalała pytać o niego na
konferencji prasowej, a wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki insynuował, że
sondaż był „podprowadzony” - pytania miały zostać zadane w takiej kolejności,
by zaszkodzić notowaniom PiS. To oczywista bzdura, wystarczyło sprawdzić w
Kantarze, ale władza musiała wysłać uspokajający komunikat. Zjazd sondażowy
jest bowiem nie tylko objawem kryzysu, lecz i jego katalizatorem. PiS - wraz z
Porozumieniem Gowina i Solidarną Polską Ziobry - jest bardzo podatny na informacje o spadających notowaniach; tych
polityków o różnych poglądach i wybujałych ambicjach trzymają razem wysokie
poparcie i uznanie przywództwa Kaczyńskiego. Gdy jednego z tych czynników
zabraknie, na budowli pojawią się pęknięcia. A na teflonie pokrywającym dotąd
PiS pojawiają się grube rysy.
Jeśli badania w kwietniu i maju dalej będą dla PiS niekorzystne, to
atmosfera wśród rządzących się pogorszy. Utajone konflikty wyjdą na
powierzchnię, zaczną się pytania, czy aby wymiana premiera była słuszna i nie
przydałaby się kolejna. Ferment grozi także na poziomie lokalnym. Niższe
sondaże to mniej mandatów w wyborach samorządowych, co oznacza ostrą walkę
posłów o kształt list wyborczych w sejmikach,
powiatach i gminach - każdy chce upchnąć jak najwięcej swoich ludzi.
A układ wyborów Kaczyńskiemu nie sprzyja. W jesiennej kampanii
samorządowej uwaga mediów będzie skupiona na wielkich miastach, w których PiS
ma minimalne szanse na prezydentury. Z kolei w sejmikach - które będą próbą
generalną przed wyborami do Sejmu - niesłychanie ciężko będzie o wynik choćby
zbliżony do poparcia w sondażach; swoje zabiorą komitety lokalne, mocniejsi
niż na poziomie krajowym pozostają ludowcy. A jeśli jesienią PiS przegra
wszystkie metropolie i nie weźmie władzy w większości sejmików, to do kolejnej
kampanii - europejskiej - przystąpi poobijany, mając naprzeciw siebie
odzyskującą wigor opozycję.
Zarazem nie bardzo widać, co miałoby napędzać partię Kaczyńskiego w
drugiej połowie kadencji. Karta personalna - dymisja premier i wyrzucenie
najbardziej niepopularnych ministrów - została już zużyta. Kolejne zmiany, a
musiałyby one prawdopodobnie sięgnąć fotela premiera, to już ruch bardzo
ryzykowny, bo świadczący o przyznaniu się do
porażki. A i programowo jest pewien zastój: 500+ swoje już zrobiło, a
Mieszkania+ jeszcze nie ma. PiS jest trochę jak samochód, który jedzie szybko
i wciąż prowadzi w wyścigu, ale wskaźnik paliwa zaczyna nieubłaganie zbliżać
się do rezerwy.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz