Kłamstwo smoleńskie
o zamachu zorganizowanym przez Rosjan, być może za wiedzą
lub nawet przy współpracy Tuska, przestaje być dla PiS politycznym
paliwem. Staje się obciążeniem.
Ludzie, którzy
dzięki teorii zamachu smoleńskiego zdobyli władzę, zarobili pieniądze,
uzyskali stanowiska w państwie, gospodarce i mediach, mają kłopot z tym, jak
najgłębiej zakopać kompromitujące narzędzie. Najbliższe obchody rocznicy
tragedii w Smoleńsku będą pierwszymi, podczas których „religia smoleńska” staje
się politycznym balastem.
Dla Jarosława Kaczyńskiego, braci
Karnowskich, Zbigniewa Ziobry i innych spryciarzy, którzy na kłamstwie smoleńskim
skorzystali najbardziej, najwygodniejszym kozłem ofiarnym jest Antoni
Macierewicz. Dostanie albo za to, że tak żarliwie bronił koncepcji zamachu,
albo za to, że nie potrafił jej dowieść.
STRUKTURA KŁAMSTWA
Kłamstwo o zamachu w Smoleńsku nie tylko rozpoczęło drogę
Jarosława Kaczyńskiego do władzy, ale miało
przede wszystkim ukryć prawdę o katastrofie. Prawdę kompromitującą zarówno
dla Lecha Kaczyńskiego, jak i dla całej insurekcyjno-martyrologicznej doktryny
politycznej PiS. 10 kwietnia 2010 r. rządowy tupolew rozbił się, podchodząc
do lądowania w gęstej mgle zalegającej na lotnisku
w Smoleńsku - nieprzygotowanym do takich wizyt, wyposażonym w przestarzały
sprzęt, omijanym przez regularne rosyjskie linie lotnicze.
To lotnisko miało tylko jedną zaletę - było
położone blisko Katynia. Dla Lecha Kaczyńskiego rocznicowa wizyta w Katyniu,
gdzie czekali już na niego harcerze, kombatanci, biskupi, a także kamery
wszystkich polskich telewizji, miała być inauguracją kampanii wyborczej.
Urzędujący prezydent nie startował do niej jako faworyt. Spóźnienie się na inaugurację
własnej kampanii byłoby w tej sytuacji ostateczną kompromitacją. Dlatego nie
można było dopuścić do tego, aby prezydencki samolot został skierowany na
lotniska zapasowe w Mińsku czy Moskwie, mimo że rosyjscy kontrolerzy lotu
powtarzali polskim pilotom: „W Smoleńsku nie ma warunków do lądowania”.
Przyczyną katastrofy był jednak nie tylko
interes polityczny Lecha Kaczyńskiego, lecz także brak lub nieprzestrzeganie
procedur, które pozwoliłyby polskim pilotom skutecznie przeciwstawić się woli
pierwszej osoby w państwie. Szczególnie pod koniec lotu drzwi do kabiny
pilotów były szeroko otwarte, a z prezydenckiej salonki wędrowały do niej
pielgrzymki prominentów z wieścią, że prezydent oczekuje lądowania albo nie
jest w stanie podjąć decyzji o locie na zapasowe lotnisko.
W dodatku rządowy tupolew nie był pierwszej
świeżości, gdyż ponawiane od lat przez różne rządy próby zakupu bardziej
bezpiecznych samolotów dla VIP-ów były paraliżowane przez populistyczne ataki
politycznej konkurencji i mediów. Rację miał Daniel Passent, który w
pierwszych dniach po katastrofie napisał, że
tragedia w Smoleńsku była klasycznym przykładem polnische Wirtschaft (później
pewnie żałował szczerości, gdy stał się obiektem bezpardonowych ataków
smoleńskiej prawicy).
Aby przekuć kompromitację w patetyczny akt
założycielski nowej Polski, trzeba było stworzyć kłamstwo smoleńskie - o
heroizmie Lecha Kaczyńskiego, który padł ofiarą zamachu. Było to tym
łatwiejsze, że atmosfera ogromnej tragedii, realnej narodowej żałoby
utrudniała jakąkolwiek refleksję, krytykę, a już szczególnie krytykę
skierowaną pod adresem ofiar.
Nie tylko Antoni Macierewicz i jego eksperci
pracowali nad stworzeniem dziesiątków teorii dotyczących sposobu
przeprowadzenia zamachu. W tworzeniu i propagowaniu smoleńskiego kłamstwa
uczestniczyli prawicowi dziennikarze, intelektualiści i czołowi politycy PiS.
Przede wszystkim sam Jarosław Kaczyński, który motyw zamachu to osłabiał, to
znów wzmacniał - zarówno we własnych
wypowiedziach, jak i w propagandzie swej partii - w zależności od tego, czy
chciał akurat przekonać do siebie elektorat centrowy w czasie kolejnych
wyborczych kampanii, czy też musiał, po kolejnych wyborczych porażkach,
skonsolidować wokół siebie twardy elektorat.
Mieliśmy więc teorię bardzo silnego wybuchu
wewnątrz kabiny lub na zewnątrz, teorię całej serii drobniejszych wybuchów,
teorię sztucznej mgły, teorię zakłócenia pracy instrumentów pokładowych przez
tajne rosyjskie maszyny i trudne do wykrycia promieniowanie. Mieliśmy teorię
celowego wprowadzenia polskich pilotów w błąd przez rosyjskich kontrolerów
lotu. Niektóre z tych teorii były unaoczniane Polakom za pomocą demonstracji
pękających w czasie gotowania parówek lub miażdżonych puszek z napojami
energetyzującymi.
O tym, że Donald Tusk wiedział o zamachu, a może nawet współpracował z Putinem przy jego
organizacji, miało świadczyć oficjalne zdjęcie obu polityków ze Smoleńska,
które Antoni Macierewicz komentował słowami: „Cieszą się nad szczątkami,
podają sobie piąstki, co ich tak rozśmieszyło?”. W podobnej funkcji występowały
zdjęcia i filmy z wizyty Putina w Polsce w 2009 roku, a więc
jeszcze przed katastrofą, kiedy już wraz z Tuskiem miał jednak spiskować przeciwko
Lechowi Kaczyńskiemu.
Dla bardziej wymagających odbiorców propaganda
PiS-owska miała plan B, gdzie faktyczne słabości polskiego państwa, faktyczne
zaniechania - brak nowoczesnych samolotów dla VIP-ów czy brak skutecznych
procedur - obciążały wyłącznie PO, a Lecha Kaczyńskiego czyniły
ofiarą „elit III RP”. Musiano w tym celu ukryć fakt, że to tragicznie zmarły
prezydent był politycznie odpowiedzialny za unieważnienie przetargu na nowe
samoloty dla VIP-ów, jaki Radosław Sikorski rozpisał w czasach, gdy był
PiS-owskim ministrem obrony.
Jednym z najbardziej kompromitujących
paroksyzmów smoleńskiego kłamstwa była afera z trotylem Cezarego Gmyza. W
październiku 2012 roku Gryz i inni
propisowscy dziennikarze przekonali ówczesnego słabego naczelnego
„Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblewskiego do opublikowania „przecieków ze
śledztwa” mających dowodzić, że na pokładzie tupolewa eksplodował trotyl.
Poniewczasie okazało się, że cząsteczki, które miały być dowodem na zamach,
pochodziły z zupełnie zwyczajnych substancji poddanych wysokiej temperaturze,
kiedy szczątki samolotu płonęły po zderzeniu z ziemią.
Teorie spiskowe rozwijały się tym łatwiej,
że Władimir Putin
pozwalał co prawda na kolejne przyjazdy do
Smoleńska polskich ekspertów i śledczych, na badanie szczątków samolotu i
pobieranie próbek, jednak konsekwentnie odrzucał wnioski strony polskiej o
zwrot wraku. Wiedział, że ma w ręku narzędzie pozwalające mu destabilizować
polską politykę wewnętrzną.
Podczas gdy jedna strona produkowała
kłamstwo smoleńskie w najróżniejszych wersjach, druga próbowała uniknąć frontalnego
konfliktu. Rządowa komisja Jerzego Millera opublikowała raport, który
polemizował głównie z rosyjskim raportem Tatiany Anodiny. Próbował dzielić
odpowiedzialność za katastrofę pomiędzy polskich pilotów a rosyjskich kontrolerów
lotu, jednak jak ognia unikał hipotezy nacisków na pilotów ze strony Lecha
Kaczyńskiego czy obecnego na pokładzie tupolewa dowódcy sił powietrznych
generała Andrzeja Błasika. Była to hipoteza
zbyt politycznie jątrząca, a Donald Tusk, który podgrzewał konflikt z PiS w
czasach, gdy był w opozycji, będąc u władzy, próbował ten konflikt łagodzić. Do
mediów trafiały co prawda potwierdzające hipotezę nacisków przecieki ze
śledztwa, stenogramy, nagrania, ale ani Tusk, ani
Platforma nie podjęli oficjalnie hipotezy odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego
i gen. Błasika.
Rozmiar tragedii pozwalał na niej żerować
Jarosławowi Kaczyńskiemu, a zarazem utrudniał zablokowanie procesu
mitologizacji. Tusk - zgodnie ze swoją wiarą w anestezjologiczne leczenie
Polaków z historycznych traum - liczył na powolne zapomnienie o smoleńskiej
tragedii. Nie pozwolił na to Kaczyński. To on narzucił polityczną interpretację
Smoleńska.
WIELKI CYWILIZACYJNY REGRES
Przed Smoleńskiem Jarosław Kaczyński walczył z elitami
III RP, używając argumentacji, że zbudowały
zbyt słabe państwo, ze słabą władzą wykonawczą, skrępowaną przez „imposybilizm”. Ten język jednak nie działał. Był zbyt abstrakcyjny, aby zmobilizować
wokół Kaczyńskiego dawny elektorat Tymińskiego, Leppera, a także takich
wyborców, którzy zwykle nie głosują, ale chętnie powtarzają: „Oni wszyscy kradną,
a nas do żłobu nie dopuszczają”. Tacy potencjalni populistyczni wyborcy długo
zresztą uważali Kaczyńskiego za jednego z „onych”, za członka elit - także
dlatego, że mówił im o państwie i innych kłamliwych abstrakcjach.
Po Smoleńsku hasło „Mszczę się na elitach
III RP, bo nie dały mi władzy i nie pozwoliły wykorzystać potencjału polskiego
państwa” Jarosław Kaczyński zastąpił hasłem „Mszczę się na elitach III RP, bo
zabiły mi brata”. Jakkolwiek ten język był zbudowany na kłamstwie, wymagał
groteskowej szopki Macierewicza i brutalnego
cynizmu Gmyza - dopiero wtedy zadziałał. Odbiorcy nowej propagandy PiS, dla
których kategoria państwa nic nie znaczyła, uznali jednak jego prawo do
osobistej, rodzinnej wendety. To uczyniło Jarosława Kaczyńskiego niezwyciężonym
w wewnętrznych rozgrywkach prawicy. Eliminowało w
przedbiegach Ziobrę, Gowina, Migalskiego, Kowala, Dorna, Ujazdowskiego, którzy
wciąż jeszcze mówili o państwie - o bardziej skutecznej prawicowej czy
konserwatywnej polityce polskiej. Ziobro próbował nawet podpiąć się z własną
rodzinną martyrologią - „lekarze zabili mi ojca”. Ale możliwość posłużenia
się argumentem: „Putin i Tusk zabili mi
brata prezydenta” ułatwiła Kaczyńskiemu pozostawienie konkurentów w blokach
startowych.
Oczywiście - ten język działał raczej na
15-20 proc. twardego elektoratu prawicy niż na 37 proc., które pozwoliło Kaczyńskiemu
zdobyć władzę w 2015 roku. Ale pozwoliło to przełamać pasmo ośmiu lat
wyborczych porażek. Kaczyński - dzięki smoleńskiemu kłamstwu panujący nad
twardym prawicowym elektoratem - wykorzystał
zużycie Platformy ośmioma latami rządzenia, a także kryzys spowodowany przez
aferę podsłuchową.
CO ZOSTANIE PO KŁAMSTWIE
Na kłamstwie nie zbuduje się lepszego państwa. Wszystkie totalitaryzmy i autorytaryzmy o to się
potykały. Konieczność obrony kłamstwa ideologicznego, klasowego, rasowego
zużywała zbyt wiele energii, uniemożliwiała dotarcie do rzeczywistości i
zmierzenie się z faktycznymi wyzwaniami. Jarosław Kaczyński dzięki kłamstwu
smoleńskiemu zdobył władzę, dziś w szyku zwartym próbuje się z niego wycofać.
Podobnie wycofują się z niego rakiem prawicowi dziennikarze i politycy, którzy
zdobyli dzięki niemu pieniądze i stanowiska.
Lider Prawa i Sprawiedliwości od paru
miesięcy przygotowuje ten zwrot, mówiąc: „Być może nigdy nie poznamy prawdy”.
Być może - daje do zrozumienia - pozostawimy tę sprawę jako wielki mit,
którego się nie bada, który żyje i oddziałuje poza kategorią prawdy i fałszu.
Zamiast dowodów faktycznego zaistnienia
zamachu Kaczyńskiego ma legitymizować siła, z jaką mit smoleński - cokolwiek miałby znaczyć - utrwala w świadomości Polaków.
Po dwóch latach rządów Prawa i Sprawiedliwości mamy w Polsce 450 pomników
smoleńskich i jeszcze więcej pomników Lecha Kaczyńskiego.
Trwa dekomunizacja nazw ulic, żeby oczyścić główne arterie polskich miast
(także, a może nawet przede wszystkim tych, w których rządzą wrogowie z
Platformy) pod nazwiska Lecha Kaczyńskiego, Marii Kaczyńskiej, Jadwigi
Kaczyńskiej, Przemysława Gosiewskiego. W Starachowicach Jarosław Kaczyński
osobiście odsłania tablicę upamiętniającą Jadwigę Kaczyńską - matkę Lecha i
Jarosława Kaczyńskich - wmurowaną przy ulicy Jadwigi Kaczyńskiej, krzyżującej
się z rondem im. Lecha Kaczyńskiego. Wojewoda zabiera warszawiakom główny plac
stolicy, aby zbudować tam potworki dwóch od razu pomników - katastrofy smoleńskiej
i Lecha Kaczyńskiego.
Wszystkie formy oficjalnego upamiętnienia
katastrofy są przykładami monstrualnego kiczu, który jednak ma być dowodem na
„ludowy autentyzm” smoleńskiej pamięci.
Jednocześnie Antoni Macierewicz jako kapłan
smoleńskiego kłamstwa jest upokarzany, a Brutusami okazują się prawie wszyscy
beneficjenci kultu, którym były szef MON do tej pory oficjalnie zarządzał. Z
prokuratury Zbigniewa Ziobry wypuszczane są do prawicowych mediów przecieki z
prac ekspertów, którzy kwestionują wszystkie Macierewiczowe „dowody” wybuchów
na pokładzie tupolewa. Także bracia Karnowscy wyżywają się na byłym ministrze
obrony, mimo że w 2010 roku Jacek Karnowski jako szef „Wiadomości” Programu I TVP prowadził kampanię na rzecz Jarosława Kaczyńskiego,
całkowicie zbudowaną na teorii zamachu. Cezary Gmyz, który dzięki trotylowi
został korespondentem TVP w Niemczech, tłumaczy, że coś
nowego w śledztwie wydarzy się dopiero wówczas, jak Putin zwróci wrak.
Wygaszanie teorii zamachu, zwalanie
odpowiedzialności za jej kompromitację na Antoniego Macierewicza i inne kozły
ofiarne będzie jednym z najbardziej cynicznych i groteskowych widowisk, jakie
przyjdzie nam obserwować pod władzą PiS. Może nawet bardziej cynicznym i
groteskowym niż wcześniej wyprodukowanie
smoleńskiego kłamstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz