Nie
było ani nie będzie partii tak wyrastającej z narodu jak PiS. To krew z krwi
tego ludu, nie tylko smoleńskiego, ale też tych, którzy mówią: nie wybrałem ich,
ale skoro już są, niech będą przekonuje pisarz Eustachy Rylski
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Gdy rozmawialiśmy rok temu...
EUSTACHY RYLSKI:... powiedziałem, że jeśli wygra PiS, mogą nam zgotować
kraj wredny i męczący.
Zgotowali?
- Są w trakcie. Ktoś kiedyś
napisał, że cywilizacji nikt nie wykańcza, one popełniają samobójstwa. Mam
wrażenie, że ta nasza 26-letnia cywilizacja, prawdę powiedziawszy, byle jaka,
rozchwiana, niekonsekwentna, niepilnująca państwa, łagodna raczej z
konieczności niż z przekonań, ta liberalno-demokratyczna cywilizacja lub -
jak kto woli - cywilizacyjka, popełniła samobójstwo. A że życie nie znosi
pustki, na jej miejsce przyszła kontrcywilizacja, która demoluje wszystko, do
czego jesteśmy przyzwyczajeni i co jest dla nas ważne. Zastanawiam się tylko, czy
to jest szaleństwo, czy może jednak metoda?
Szaleństwo więc czy metoda?
- Jedno nie wyklucza całkowicie
drugiego, ale postawiłbym na metodę. Emocje mają być wulkaniczne, instynkty
niskie, źródła pozatruwane, znaczenia odwrócone, wartości przeciągnięte przez
szambo, historia im bliższa naszym czasom, tym bardziej wykrzywiona, odwet za
winy rzeczywiste lub urojone - co za różnica - w nieustannym pogotowiu. Ma to
nas zdeprymować, skonsternować, przestraszyć, a jeżeli się da - sparaliżować.
Da się?
- Gra PiS jest ciemna - by
posłużyć się słowami Andre Malraux skierowanymi w latach 40. pod
adresem francuskich komunistów - i sięga dużo głębiej niż polityka.
Co znaczy dużo głębiej?
- Do samego dna. Aż od spodu
zapuka do nas Białoruś na przykład, a my będziemy mogli już tylko powiedzieć:
chyba jesteśmy na miejscu.
Zwolennikom PiS podoba się ten
kierunek, skoro poparcie dla władzy nie maleje?
- W odróżnieniu od powszechnego
przekonania, że PiS wygrało za sprawą przekupstwa politycznego - 500+,
wyższej kwoty wolnej od podatku, obniżenia wieku emerytalnego czy powrotu do
ceny franka z czasów, gdy powszechnie udzielano w nim kredytów - twierdzę, że
Kaczyński wygrałby te wybory, nawet gdyby niczego nie obiecał. Parę nut, kilka
miło brzmiących refrenów, pomarcowe echa, slogany z politycznej przechowalni - elektorat
kupiony. Ordynarne przekupstwo polityczne pomaga, ale nie przesądza sprawy.
PiS nazywa to przywracaniem
dumy narodowej.
- Źle rozumianej. Inna sprawa, że
nie było w przeszłości ani nie będzie w przyszłości partii tak wyrastającej z
narodu jak PiS. Ona jest z samych jego trzewi. To krew z krwi, kość z kości
tego ludu, nie tylko smoleńskiego, ale też tych, którzy mówią: nie wybrałem
ich, ale skoro już są, niech będą. Tych, którzy przypomina- ją, że istnienie
jest mgnieniem zaledwie i nie poświęcą go sprawom publicznym, bo na prywatne go
mało. I tych, którzy pytają: o co ten cały krzyk? Jest grill, jest piwko, jest
mecz w telewizji, żona jak pasowała lub nie pasowała, tak nie pasuje lub
pasuje nadal, rodzice się chylą, dzieciaki rosną, pory roku się zmieniają, życie
upływa. Więc o co, do diabła, ten cały krzyk?
No właśnie, o co?
- O wszystko, wbrew pozorom. Postawie
akceptującej rzeczywistość, dopóki ona nas lub naszej rodziny nie rani, trudno
odmówić elementarnej racjonalności. Jest z nią tylko mały problem, jak z
kamykiem w bucie: niby nic, ale dokucza. To niebezpieczeństwo, może jeszcze odległe,
więc iluzoryczne, a może już za rogiem? Kto to wie.
Jakie niebezpieczeństwo?
- Jest takie opowiadanie
Iwaszkiewicza o Ikarze. Letni, słoneczny, okupacyjny, warszawski dzień,
ludzie krzątają się wokół swoich spraw. Jak fantom zjawia się policyjna buda i
chłopca, który przed chwilą jeszcze z nimi był, już nie ma. I nie będzie. I
nikt tego nie zauważa. Tak, jak nikt nie zauważył śmierci Ikara z obrazu
Bruegela. Ni z tego, ni z owego ktoś zostaje strącony na dno piekła. Życie
toczy się dalej. Tylko że już nie tak samo, nawet jeżeli na początku nie
dostrzegamy różnicy. Na tym to polega.
Ludzie zaczną znikać?
- Masowo? A po co? To już nie te
czasy. Represyjność władzy nie polega na jej surowości, tylko
nieprzewidywalności.
I pozornej koncyliacyjności.
Obywatelowi, który wchodzi jej w drogę, tłumaczy jak dziecku: nasza
cierpliwość jest benedyktyńska, ale ma granice. Co ci będziemy zresztą
tłumaczyć, jesteś inteligentny i sam rozumiesz. Wszyscy wiedzą o śmierci
Barbary Blidy albo o aresztowaniu doktora G. za poprzedniego PiS-owskiego
sezonu. Te akcje odbywały się w świetle kamer, ale nikt nie wie, ile karier i
ile losów zostało przetrąconych po cichu.
Czy dowiedzielibyśmy się o
doktorze Szaniawskim, gdyby „Gazeta Wyborcza” nie opisała jego historii? Rok
kryminału w celi z najgorszymi łotrami, gdzie musiał walczyć o miejsce na
pryczy, przy stole, na kiblu, po czym okazało się, że bez podstaw. Kryminał go
zniszczył, do zawodu już nie wrócił. Dlaczego go zamknięto? Czy dlatego, że
był synem legendarnego profesora Klemensa Szaniawskiego, czy może dlatego, że
był lekarzem, inteligentem? A może bez najbłahszego nawet pretekstu, na
zasadzie: dajcie mi człowieka... a on był pod ręką.
Takie rzeczy zdarzają się w
cywilizowanych systemach pod wpływem niechlujstwa, złej woli prokuratorów,
bierności sądów, ale nigdy w zgodzie z duchem prawa. Bo jeżeli w zgodzie, to i
Boga w opiece nad nami może nie starczyć.
Nie starczy?
- Wygląda na to, że nie starczy.
Dlaczego?
- Jeżeli obywatele wraz ze swymi
proboszczami są w stanie zaakceptować nawet państwo prywatne, pod warunkiem
że uwierzą, iż ono im służy (a czy służy w rzeczywistości, jest bez
znaczenia), to przyjmijmy, że są też tacy obywatele - zgoda, że w zdecydowanej
mniejszości - którzy tego nie akceptują.
Co ich czeka?
- Flamandowie nie cierpią Walonów
i vice versa, a Belgia funkcjonuje nieźle. Niechęć między protestantami a
katolikami nie ustała w Irlandii, a to zorganizowany i bogaty kraj. Żaden
mieszkaniec Turynu czy Mediolanu nie powie o Kalabryjczyku, że to Włoch, a mimo
to Włochy trwają od Garibaldiego. Niesymetryczne i ostre jak brzytwa podziały
między plemionami w Europie to nic szczególnego. Pod jednym warunkiem: że
władza integruje, a nie dzieli i szczuje. Bo jeżeli dzieli i szczuje, to
prowadzi nas na Bałkany sprzed 20 lat i niech ją piekło za to pochłonie.
PiS dzieli i szczuje celowo?
- Będę się upierał, że nawet
jeżeli jest w tym metoda, to nie ma celu. Poza jednym - nieograniczonej władzy
Kaczyńskiego, którą będzie sprawował tak długo, jak długo będzie sprawiała mu
przyjemność, a być może wręcz erotyczną rozkosz. Ale to jest raczej kaprys
niż cel. Jak z Błoka: „Chwyć za karabin, lęk w sobie skrusz. Kropniemy kulką w
świętą Ruś”. To bliskie okolice bolszewizmu z niezłymi widokami na faszyzm.
Kaczyński zapewnia, że nie jest
dyktatorem.
- Może zapewniać. Prawda jest jednak
taka, że ten mizantrop z Żoliborza, odgrodzony od rzeczywistości swymi
uprzedzeniami, iluzjami, kompleksami, dziwactwami, bezwzględnie tę rzeczywistość
sobie podporządkowujący (nigdy wszakże w niej nie uczestnicząc), jest na drodze
do dyktatury. I dobrze mu idzie. W porównaniu z Łukaszenką lub Nazarbajewem
jest wyrafinowany.
Dokąd nas zaprowadzi?
- Raczej nie na Pola Elizejskie.
Gdy generała de Gaulle’a
zapytano, od kiedy pragnął przejąć władzę nad
Francją i Francuzami, odpowiedział, że to oczywiste - od zawsze. I zrobił to z
pożytkiem dla Francji, Europy, świata. Stworzył absolutnie autorskie dzieło „V
Republika”, ale miał fenomenalnych współpracowników, jak choćby wspomniany Malraux. Kaczyński swego państwa nie stworzy, bo nie ma kim. Ławkę
ma krótką i z patałachami. A IV Rzeczpospolita, jeżeli stosować
literackie asocjacje, to grafomania.
Może więc skończy szybciej, niż przypuszczamy?
- Nie sądzę. Nadzieja, że państwo
PiS-owskie ugrzęźnie w polskim rozgliździajstwie, że sprawy rozejdą się po
kościach, że wszystko pochłonie chaos, może okazać się płonna. Władza tak
zabrnęła w bezprawie, że strach j ą oddać. A poza wszystkim, po jaką cholerę
oddawać władzę komuś, kto nie potrafi jej nam odebrać.
Dlaczego - jak pan mówi -
władza PiS wyrasta z trzewi tego narodu?
- PiS miotają te same demony,
które miotają narodem. Jasne, że nie całym, ale tą jego częścią, która pozwala
mu rządzić bez hamulców.
Możemy nazwać te demony?
- Nie lubię banałów, ale czasami
trzeba nimi polecieć. Więc wyliczę to, co wiele razy już wyliczono. Nieustanne
poczucie frustracji. Nieuzasadnione, ale trzymające się nas kompleksy.
Przekonanie, że wszyscy dybią na naszą niezależność, na nasze pieniądze,
ziemie, godność, tradycję, wiarę. Że jesteśmy nieustannie wykorzystywani i
okradani. Że musimy być suwerenni i nikomu nie będziemy się kłaniać.
Nawet słynna polska gościnność
jest, w gruncie rzeczy, biesiadna. I nie ma nic wspólnego z otwarciem się na
drugiego człowieka. Jest podszyta lękiem przed obcymi, a nawet nie obcymi,
tylko przed innymi, skażona nieumiejętnością rozmowy, kompromitującym poziomem
wzajemnego zaufania. PiS przewodzi tym chimerom. Jest ich królem.
Same wady, żadnych zalet?
- Nie mówię, że ich nie mamy.
Jesteśmy narodem wielu talentów. Uczymy się błyskawicznie, nawet, jak na mój
gust, za szybko. Wyzwaniom lubimy wyjść naprzeciw. Pracowitość i skłonność do
ryzyka pozwoliły nam całkiem nieźle skonfrontować się z kapitalizmem. Tych
Polaków łatwiej jednak spotkać na marszach KOD niż na zjazdach PiS lub smoleńskich
miesięcznicach.
Chodzi pan na marsze KOD?
- Naturalnie i oglądam tam
pierwszorzędną Polskę. Ludzie sobie mówią: może na co dzień taki nie jestem,
ale tu postaram się być uśmiechnięty, przyjazny, otwarty. Myślę, że wielu
manifestantów zaskakuje samych siebie, gdy stwierdzają, że przez tych kilka
godzin dobrze im ze sobą i - co w Polsce wyjątkowe - z innymi. I wprawdzie ten
tłum nie zbiera się w sprawie wzajemnej terapii, ona jest przy okazji, to
okazja równa się przyczynie. Manifestacje Solidarności podszywała złość, tu
nie ma jej śladu.
Tyle że ta elita przespała
batalię o polską demokrację.
- Do znudzenia asystuję pytaniom:
dlaczego myśmy w to wdepnęli? W czym ugrzęźliśmy? Co zaniedbaliśmy? Wydawało
się, że w XXI wieku, w środku kontynentu, już poukładani, związani z Europą
demokratycznymi regułami, poddani jej procedurom, nie jesteśmy narażeni na tego
typu wstrząsy. Coś takiego jak PiS nie powinno się nam zdarzyć.
Populistyczny nacjonalizm
wygrał nie tylko w Polsce.
- To prawda, choćbym to zniuansował.
Inaczej to wygląda w Holandii, inaczej na Węgrzech, w Słowacji i w Polsce. Ale
generalnie demagogia i populizm leją się dziś jak z rury i nawet jeśli któreś z
tych źródeł uda się osuszyć, to zawsze znajdzie się jakaś menda, która otworzy
kolejny kran.
Czy Unia Europejska jest
zagrożona?
- Jak wszystko. Ale mniej, niż się
kracze. W historii świata, przynajmniej tej, którą jesteśmy w stanie ogarnąć,
żadne ludzkie przedsięwzięcie nie powiodło się tak jak zjednoczenie Europy. I
nie przyświecały mu tak szlachetne intencje, którymi tym razem, wyjątkowo, nie
wybrukowano piekła. To nie jest produkt idealny i - pocieszę malkontentów - nigdy nie będzie, ale co się dało
zrobić, zostało zrobione. Tyle że w tę konstrukcję wpisana jest kruchość
będąca jej naturą, nie wynaturzeniem, Nadzieja, że Unia z latami będzie
krzepnąć, jest złudzeniem nawet tych, których delegowano do jej przywództwa.
Ona nigdy nie okrzepnie. To delikatny balans. Z tym stworzeniem trzeba się
dobrze obchodzić. W rękach rzeźników lub durniów sczeźnie.
Co robić, by temu zapobiec?
- Stanąć po dobrej stronie. I mam
nadzieję, że wśród przedstawicieli wielu nacji, które zaczną się reflektować,
znajdą się również Polacy. Nie ci, którzy nami rządzą, bo to przypadek
beznadziejny, ale ci, którzy przyjdą po nich, bo nic nie trwa wiecznie, nawet
PiS. Dziś Polacy muszą powiedzieć Europie, że wyszli z jej centrum na odległą
peryferię tylko na chwilę, że to takie niezaplanowane intermezzo, ale wrócimy.
Bo dobrze się nam z tą Europą wiodło, podobnie jak jej z nami.
To może zrobić Donald Tusk?
- Godot. Czekamy na Tuska jak na
Godota ze sztuki Becketta. Mówimy: wróci Tusk i coś wymyśli. Moim zdaniem nie
wróci, a w każdym razie nie tak szybko i nie w takim charakterze, by warto
było na niego czekać. W Brukseli zrobił dla Polski wiele, dla siebie
jeszcze więcej. Dajmy mu spokój.
Co więc robić?
- Szukać anty-Kaczyńskiego. I to
już. Świat zależy od jednostek, a nie partii, idei, komitetów, syndykatów czy
korporacji. Zawsze sprawy zaczynają się i kończą na jednostkach. A przykładów
na ten pogląd jest tak wiele, że szkoda miejsca na ich uzasadnianie.
Ma pan jakaś propozycję?
- Rozmawialiśmy o tym kiedyś w
gronie znajomych. Z odmętów dalszej i bliższej historii zaczęliśmy wywoływać
różne figury. Taka zabawa. Zaczęliśmy chyba od Dantona. Potem pojawili się
Lincoln, Gandhi,
Luther King, Margaret Thatcher, Sacharow, Niemców.
Pytanie brzmiało, kto z nich mógłby być liderem całej polskiej kontry? (Słowa
kontra używam nie dla literackiej maniery, ale dlatego, że brzmi mocno - w
słowie opozycja jest jakieś safandulstwo). Kto sprostałby jej oczekiwaniom?
Kogo by zaakceptowała? Kogo taki anty-Kaczyński powinien przypominać?
I?
- Z wymienionych - nikogo. W mojej
absolutnie prywatnej wersji, której nie śmiałbym narzucić innym, to powinien
być luzak, mający wzięcie u kobiet, nie bez nałogów, które uczłowieczają, umiejący
żyć i dający żyć innym, ale ze stalową struną w środku i niezawodnym instynktem
moralnym. Gość biorący sprawy lekko, ale w zasadniczych - dramatyczny, a jak
trzeba patetyczny, bez koncesji na rzecz wygód.
Jest jakiś wzorzec?
- Jakkolwiek by to obracać - Vaclav Havel, z jego akceptacją inności, a jednocześnie brakiem
akceptacji dla konformizmu, z jego odwagą mówienia rodakom słów niezbędnych,
choć przykrych, jego przestrogami przed demokracją kanibali grożącą środkowej
Europie i z jego przekonaniem o sile bezsilnych. I z jego wdziękiem, bo to nie
jest bez znaczenia. Ale póki nie wydrukujemy go sobie w technice 3D,
spróbujmy rozejrzeć się za kimś, kto by go w jakimś stopniu przypominał. Bo
przez skórę czuję, że nie powinien to być żaden parlamentarny pieczeniarz,
żaden polityczny fighter, żaden mesjasz ani prorok, żadna wojująca feministka ani
dziewczyna jak obrazek z mniej czy bardziej kawiorowej lewicy. Żaden wiecowy
krzykacz ani seminaryjny gaduła z Krytyki takiej czy siakiej. Zresztą, co się
będę wysilał, to ma pójść w stronę Havla i potężnej romantycznej wizji,
której nie kompromitowałyby nasze narodowe fantasmagorie. Na ciułanie punktów
od CBOS szkoda czasu. Wiem, że mój pogląd jest łatwy do skrytykowania, a
jeszcze łatwiejszy do wykpienia, ale go zaryzykuję, bo jestem go pewien.
Ten polski Havel powinien mieć opozycyjną przeszłość?
- Powinien mieć charyzmę, z którą
by się nie obnosił, i autorytet, którego by nie celebrował.
Polska cierpi na deficyt
autorytetów.
- Cierpi, bo lubi. Nawet gdyby na
każdym rogu ulicy stał najautentyczniejszy autorytet, też by cierpiała.
Deficyt autorytetów jest naszą wymówką związaną z niewygodą ich posiadania.
Skoro można żyć bez autorytetów, po co się z nimi męczyć? Poza tym, jeżeli historia
to nie jest ciąg ludzkich konwulsji, ale też jakiś zamiar, to deleguje postaci
kluczowe, jak delegowała Wałęsę czy Wojtyłę, których przecież nikt nie
przewidział ani nie wymyślił. Zdaj my się więc na historię i przestańmy się
egzaltować.
Ten pogląd wyrażany często przez
nie- głupich ludzi zakłada, że historia ma zdolność do przyjaznej refleksji.
Osobiście jestem zarażony wrodzonym pesymizmem, więc nie liczyłbym na taką
jej zdolność. Dlatego stawiam na pozytywistyczne działanie.
Czyli?
- Elementarny, ale obligatoryjny
pakiet obywatelski, nienarażający na przesadne represje, byłby krokiem w stronę
zorganizowania tego, co działa nieco bezwładnie. Myślę tu o konsekwentnym
podpisywaniu protestów przeciwko niegodziwościom władzy, w internecie lub na ulicy;
o równie konsekwentnym uczestnictwie w marszach KOD, dopóki są legalne. I, co
najważniejsze, nie ukrywaniu się ze swymi poglądami, co w tej chwili staje się
wręcz nagminne. Nawet jeśli ryzykujemy w ten sposób rodzinny konflikt lub stratę
przyjaciół. Zaklęcia w rodzaju: „Błagam! Tylko nie rozmawiajmy o polityce”- drażnią
mnie. Nie rozmawiaj my? A niby czemu? To obywatelski standard, wszystko, co
ponadto, jest już odwagą, której nie wymagam od bliźnich i prawdę mówiąc, od
siebie.
Obywatelska kontra ma szansę
wygrać?
- Jeżeli pyta pani, czy marsze KOD
są w stanie obalić lub przestraszyć władzę, a może już reżim, to odpowiadam, że
w żadnym wypadku. One nie przestraszą nawet zająca. Niewiele może zrobić też
parlamentarna opozycja, bo to wynika z arytmetyki. Media, naturalnie nie
wszystkie, ale w przeważającej części pikują głową w dół, ogarnięte jakąś
ponurą satysfakcją, jakimś schadenfreude związanym z sytuacją.
Jak słucham niektórych dziennikarzy, to od ich konformizmu, najtańszego cwaniactwa
lub cynizmu nóż mi się w kieszeni otwiera. Czasami trzeba być wojownikiem bez
wiary, żołnierzem bez nadziei. Cała prawdziwa literatura, która w sytuacjach
zwrotnych ma bezdyskusyjną przewagę nad rzeczywistością, właśnie do tego nas
skłania. Może mógłby nam coś podpowiedzieć pod tym względem Conrad, Camus, a
może Hemingway ze słynnym zdaniem z opowiadania, za które dostał Nobla.
„Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.
- Kaczyński zarażony poglądem, że
wolność to tylko odwieczne marzenie niewolników, jest niebezpiecznym prorokiem.
Jeżeli budzi to nasze obawy, tak na serio, to mamy na zmianę sytuacji cholernie
mało czasu. Zaledwie dekadę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz