Prezes PiS sztucznie
narzuca nam konflikt. A nadzieja, że konflikt zmieni społeczeństwo, jest z
gruntu bolszewicka - socjolog, mówi o swoim rozczarowaniu rządami Pis
Rozmawia Renata Kim
NEWSWEEK: Długo wierzyła pani w Prawo i Sprawiedliwość i Jarosława
Kaczyńskiego. Jest pani rozczarowana?
JADWIGA STANISZKIS: Czuję się głupio, bo nie przewidziałam, że to wszystko
zajdzie tak daleko. W PiS jest mnóstwo ludzi, których cenię i szanuję. Ta
partia miała lepsze niż PO zaplecze intelektualne, mam na myśli Klub
Jagielloński,
Instytut Sobieskiego i różne
fundacje.
Ludzi, którzy w nich pracowali,
skusiła możliwość wejścia do polityki, niestety teraz są w większości
zmarginalizowani, zdemoralizowani stanowiskami. Trochę mi głupio, bo powinnam
była to przewidzieć.
Zna pani Kaczyńskiego od lat.
- Nie tyle go znam, ile obserwuję
bardzo, bardzo długo. Ale nie utrzymuję z nim prywatnych kontaktów, bo po
pierwsze jestem bardzo aspołeczna, nietowarzyska, a po drugie pracuję, a w domu
mam pod opieką ciężko chorą osobę. Nie mam czasu na spotkania, a tym bardziej z
politykami. Niczego nigdy od żadnej partii nie chciałam, w tym sensie jestem
dla nich niepokojąca, bo oni uważają, że niezależność jest zagrożeniem. Prawie
każdy jest do kupienia, a ja nie jestem. Cenię sobie moją wolność.
Prezes PiS z kolei podobno
zawsze cenił pani zdanie.
- Nie wiem. Kontaktowałam się z
nim głównie przez media, on jakoś reagował na to, co mówiłam. Ciągle cenię jego
inteligencję, ale widać, że on pogardza własnym zapleczem. Myśli, że ci
ludzie wykorzystają jego słabość przeciwko niemu, i im nie ufa. A może po
prostu polityka i tragedia smoleńska go zmieniły.
Kiedy po raz pierwszy poczuła
pani, że Jarosław Kaczyński się zmienił?
- Zaskoczył mnie dopiero wtedy,
kiedy zaczął konflikt z Trybunałem Konstytucyjnym. Jest jasne, że tzw. ustawa
naprawcza, którą przygotowało PiS, miała na celu sparaliżowanie Trybunału.
Uderzyło mnie to cwaniactwo, metoda tworzenia prawa polegająca na tym, że
najpierw daje się jakiś projekt, a potem w komisjach się go zmienia, zaostrza
jego zapisy. I potem się mówi, że to tymczasowe rozwiązanie, że później
przyjdzie czas na właściwe. To manipulowanie prawem w imię nie wiadomo czego,
nierozumienie, że instytucja niezależna, która potwierdza decyzję większości,
jest kapitałem dla tej większości, a nie ograniczeniem. To czysty bolszewizm.
Zdenerwowało mnie również, że
Kaczyński otacza się byłymi PZPR-owcami i ludźmi, którzy mu się kiedyś
narazili, typu Ziobro czy Kurski, a teraz zrobią wszystko, by ponownie wkupić
się w jego łaski. Nie podoba mi się takie instrumentalne rozgrywanie ludzi,
łamanie ich, utrzymywanie w strachu. W PiS jest wielu wybitnych polityków, ale
wyraźnie widać, że oni wiedzą, iż muszą się teraz trzymać wyznaczonej przez
prezesa linii.
I dlatego jak jeden mąż
powtarzają argumenty mające uzasadnić odmowę publikacji wyroku Trybunału? Są zaślepieni czy świadomie
kłamią?
- Nie wiem. Pamiętajmy, że zostali
wybrani tylko przez 18 procent Polaków uprawnionych do głosowania i gdyby nie
to, że SLD nie wszedł do parlamentu, PiS też nie miałoby większości. To ich
zaskoczyło. Oczywiście, chodziło im o wprowadzenie obietnic gospodarczych z
kampanii, ale od razu uznali, że Trybunał Konstytucyjny będzie te zmiany blokował.
I postanowili go sparaliżować, pozbawić niezależności.
Nie wolno robić takich rzeczy. To
jest kwestia dobrego smaku, poziomu, standardów rządzenia. A także wiary, że
można z sędziami Trybunału współpracować, że oni nie są wrogami.
A prezydent Duda? Jak go pani
ocenia?
- On też mnie negatywnie
zaskoczył. Był urzędnikiem, wydawało się, że rozumie, na czym polega relacja z
Trybunałem Konstytucyjnym, proces tworzenia prawa, niezależność wymiaru
sprawiedliwości. Miałam nadzieję, że Duda będzie działał tak jak Lech
Kaczyński, który szanował prawo. Pamiętam jego przenikliwość i odwagę. To był
- moim zdaniem - najlepszy z wszystkich polskich prezydentów. Duda, który
nazywa Lecha Kaczyńskiego swoim nauczycielem, to rozczarowanie. Nawet mianowany
przez PiS sędzia Pszczółkowski, im dłużej przebywa w towarzystwie sędziów
Trybunału, tym wyraźniej dostrzega, że to ich standardy są właściwe. A Duda,
który też jest prawnikiem, łamie konstytucję.
Czy ma jeszcze szansę
uniezależnić się od prezesa PiS?
- Są momenty, w których sprawia
wrażenie, jakby chciał to zrobić, ale potem rezygnuje. Tak było choćby z
ostatnią odmową mianowania dziesięciu sędziów. Problem polega na tym, że w PiS
politycy działają jakby w innych fazach, mijają się. Oczekiwałam, że Jarosław
Kaczyński zaproponuje jakiś kompromis 10 kwietnia, w szóstą rocznicę
katastrofy smoleńskiej, ale Duda wystąpił wcześniej i wygłosił radykalne
przemówienie. Kaczyński nie mógł już sobie więc pozwolić na to, żeby być drugim
w szeregu, przemówił jeszcze ostrzej, bardziej konfrontacyjnie. Szydło, Duda i
Kaczyński działają w innych fazach tego cyklu kompromisu i walki. I nie mogą ze
sobą o tym porozmawiać. Nie mogą spotkać się i powiedzieć: „Chciałbym zrobić
krok do tyłu”.
Dlaczego nie mogą?
- Bo sobie nie ufają. Tam jest
kompletny kryzys zaufania.
Przez lata słyszeliśmy, że
Kaczyński to genialny strateg. To
prawda?
- Nie wiem. Na pewno nie jest
państwowcem, bo po ośmiu miesiącach jego rządów państwo jest w znacznie
gorszym stanie, niż było. I jest organizowane wokół partyjnej hierarchii, dyscypliny.
I podzielone, niektóre instytucje uznają niepublikowane wyroki Trybunału
Konstytucyjnego, a inne nie. A jesteśmy jednak częścią UE, gdzie wizja
hierarchiczna jest uznawana za archaiczną.
Poza tym Kaczyński, w którym tkwi
potrzeba posiadania wroga, sztucznie narzuca społeczeństwu konflikt. Ma
nadzieję, że w ten sposób wydobędzie z Polaków dumę i godność, a jemu pozwoli
stworzyć społeczeństwo zjednoczonej prawicy. Ale nadzieja, że konflikt zmieni
społeczeństwo, jest z gruntu bolszewicka. Godność buduje się wokół tego, że
człowiek jest gotowy zaryzykować w obronie wartości, a przede wszystkim bronić
swojej wewnętrznej wolności. Kaczyński próbuje to niszczyć. Wydobywa z ludzi
najgorsze cechy, zmienia Polaków na gorsze.
Dlaczego to robi?
- Był taki list Huxleya do Orwella z 1949 roku: dwóch wizjonerów pisało o różnych
wersjach przyszłego totalitaryzmu. Huxley użył terminu „ultimate revolution”, ostateczna rewolucja. Dochodzi do niej wtedy, kiedy
społeczeństwo jest zmieniane tak, żeby dopasować je do systemu władzy opartej
na woli polityków, a nie na prawie. Moim zdaniem to jest główną obsesją PiS.
PiS próbuje dostosować
społeczeństwo do tej wizji poprzez strach, dyscyplinę, lojalność wobec absurdu,
mówienie o nowych elitach, obietnice awansu, wydobywanie z ludzi agresji i
chamstwa. To nie jest żadna rewolucja, tylko dopasowywanie społeczeństwa do
archaicznej, tradycyjnej formuły władzy, którą oni nazywają demokratycznymi
rządami prawa, rozumiejąc je jako fetysz parlamentarnej większości, a prawo
jako instrument. Mnie to drażni, bo jest głupie i archaiczne. Ale wielu
ludziom się podoba.
A innym nie i dlatego powstał
Komitet Obrony Demokracji.
- Kilka dni temu brałam udział w
Szkole Liderów, byłam w panelu z Mateuszem Kijowskim. Powiedziałam mu, że
ruchy społeczne - a brałam udział i w 1968 roku w ruchu marcowym, i w
Solidarności - służą głównie temu, żeby człowiek budził w sobie coś nowego,
broniąc wartości i pewnego poziomu wolności w samym sobie. I że możliwość
zmiany historycznej przez sam ruch obywateli nie jest duża, ale jest to proces
formowania jednostki, a czasem całego pokolenia.
KOD pełni podobną funkcję, nie
powinien się tylko polityzować ani przeceniać swojej roli.
A pani tę rolę docenia?
- Nie przeceniam KOD, uważam, że
takie ruchy formowały pokolenia w przeszłości, ale ci, którzy dziś przychodzą
na marsze KOD, są już uformowani przez komunizm i nie chcą powtórki z historii.
Widzą, że muszą bronić pewnych rzeczy, które są dla nich ważne. PiS jest na
tyle mądre, że nie stosuje wobec KOD przemocy, bo wtedy ten ruch by się jeszcze
wzmocnił.
A dlaczego prezes ciągle obraża
jego sympatyków?
- Nie wiem, o co mu chodzi. To
było takie infantylne, kiedy reagował śmiechem na słowa Joachima Brudzińskiego,
że ludzie, którzy chodzą na marsze KOD, to „komuniści i złodzieje”. Podobnie
absurdalne było twierdzenie, że to wojna hybrydowa inspirowana przez Rosjan.
Bo to PiS, izolując nas w Europie, także wschodniej, realizuje marzenie Moskwy.
Myślę, że Kaczyńskiego zmieniła tragedia smoleńska, emocjonalnie go rozbiła i
do dziś się z tego nie otrząsnął. Jego racjonalność, chłód i zdolność
długofalowego myślenia są teraz ograniczone, choć wciąż jest bardzo
inteligentny.
I jeszcze jedna rzecz: to bardzo
przykre i niebezpieczne, że społeczeństwo w taki chłopski sposób cieszy się z
tego ataku na elity. Nic na nim nie korzysta, ale cieszy się, że komuś zabrano
trochę wolności. A zwłaszcza tym, dla których
ta wolność jest ważna. Obraz polskiego społeczeństwa, którą pokazało PiS, jest
smutny. A ono przecież tylko reaguje na to, co
robi PiS. Więc jeśli celem tej partii jest utrzymanie długo władzy, to działa
skutecznie.
A co powinno być celem?
- Celem władzy jest dobre
rządzenie, rozwiązywanie problemów kraju, zdolność osiągania założonych celów.
A jedyne, co na razie zrobiło PiS, to piętrzenie problemów. Jego polityka
społeczna polega na rozdawaniu tego, co zakumulowano wcześniej. Mam na myśli
przede wszystkim program 500+, ale także przyjęcie płacy minimalnej większej,
niż chciały związki zawodowe. To jest szokujące, to wszystko jest życie ponad
stan. Przecież równocześnie powinny być prowadzone inwestycje, w tym także w
naukę, tworzone nowe miejsca pracy, ale na to wszystko nie starczy już
pieniędzy z budżetu.
Za to PiS utrzyma władzę dłużej
niż cztery lata.
- Jeśli politycy PiS zmienią
ordynację wyborczą, to rzeczywiście będą rządzić jeszcze długo.
Są gotowi to zrobić?
- Już się do tego przygotowują.
Wyznaczyli nowe granice okręgów, co zablokował Trybunał Konstytucyjny. No i
przejęli całkowitą kontrolę nad mediami, wyrzucają dziennikarzy, zastępują ich
własnymi. Wyleciał nawet komentator sportowy, któremu odebrano marzenie życia,
nie pojechał na piłkarskie mistrzostwa Europy.
Te dwie rzeczy - zmiana ordynacji
i propaganda - dają im większe szanse na ponowne zwycięstwo. Destrukcja
państwa w imię kumulacji władzy postępuje i towarzyszy temu wstrętna retoryka,
ale także niszczenie partii i własnego zaplecza przez ujednolicanie go i
dyscyplinowanie. I permanentne mówienie o zmianie,
bo w zmianie reguły są czymś tymczasowym i zawsze władza ma większy margines
swobody.
Każdy rząd tego chce.
- Ale dzisiaj w nowoczesnych
państwach nie mówi się już o takiej władzy, tylko o sterowności,
minimalizowaniu ryzyka i budowaniu równowagi na wyższym poziomie. Władza to
sterowność i budowanie współpracy, a strach,
dyscyplina, lojalność, brak zaufania powodują, że współpraca nie będzie
możliwa. PiS rozumie suwerenność po chłopsku, że nikt nam się nie będzie
wtrącał do naszych polskich spraw.
A może budzenie dumy Polaków,
powtarzanie, że wstaną wreszcie z kolan, jest jednak wartością?
- Oczywiście, że jest potrzeba
mówienia o naszej historii, podkreślania jej wspaniałych momentów. Ale jeżeli
to jest robione prymitywnie, to będzie tak jak w Przemyślu. Tam kilka dni temu
Polacy zaatakowali Ukraińców, którzy upamiętniali tych, którzy razem z
Piłsudskim walczyli przeciwko Rosjanom, chcieli niepodległej, a nie sowieckiej
Ukrainy. Piłsudski ich zdradził, byli potem internowani, ale oni nie byli
żadnymi banderowcami. Chcieli takiej Ukrainy, o jakiej dzisiaj marzymy. Silnej
i niezależnej. Ale lumpy, które ich zaatakowały, mają tak głęboką niewiedzę i
tak prymitywne, brutalne emocje, że po prostu opadają ręce. A PiS takie
zachowania legitymizuje, więc ci ludzie czują się bezkarni.
Dlaczego?
- Bo słyszą tę retorykę, nie
spotykają się z oporem jakiegoś pisiaka, który by powiedział: „No nie, to jest
niemożliwe”. To ośmiela lumpów.
Uważa pani, że Kaczyński
próbuje zmienić ustrój państwa?
- Nie, on próbuje zmienić sens
demokracji, powtarza, że głównym jej filarem są wybory, czyli prawo, według
niego, jest instrumentem większości. Zachód to widzi. Jesteśmy traktowani jako
głęboko irracjonalni, obcy, budzi się poczucie, że Polska to jednak „dziki
kraj” wschodni. Ten negatywny odbiór naszego kraju w chwili ogromnej
niepewności po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii pogarsza nasze parametry
ekonomiczne.
Zaraz po referendum, w którym
wygrali zwolennicy Brexitu, Kaczyński oświadczył, że
należałoby renegocjować traktat lizboński i iść w stronę Europy państw
narodowych, najlepiej tworzących konfederację.
- To jest absurdalny pomysł,
federalizacja jest projektem przestarzałym. Teraz o integracji nie mówi się w
języku struktury, tylko procesu. Nie superpaństwo kontra państwo narodowe, ale
odmienny model integracji w różnych dziedzinach. Jarosław Kaczyński
najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, jak świat się szybko zmienia. On cierpi na
katastrofalny brak wiedzy o współczesnym świecie. To człowiek, który
komunikując się ze swoimi wyborcami, bierze pod uwagę ich poziom. I jemu się
prawdopodobnie wydaje, że kategoria suwerenności, rozumianej w tradycyjny
sposób, jest bardziej nośna emocjonalnie, lepiej przemawia do ludzi.
Zabolała panią fala hejtu, jaka
się wylała, kiedy po raz pierwszy skrytykowała pani PiS?
- Oczywiście, to było przykre, ale
to się mieści w takim ogólnym wylewie nienawiści, z jakim mamy teraz do
czynienia. Choć było mi przykro, że nikt nie powiedział „nie”.
Liczyła pani, że prezes powstrzyma
swoich wyznawców?
- Nie, bo w tej partii jest
problem z komunikacją i coś takiego, co nazywam nadgorliwością małych piesków.
Jak się rozumie te mechanizmy, to w jakimś sensie jest człowiekowi trochę mniej
przykro. Ja już się otrząsnęłam.
Zawsze udzielała pani poparcia
PiS. Czy teraz też by pani zagłosowała na tę partię?
- Niestety nie. Ale to nie znaczy,
że poszłabym głosować na PO, jej rządy były dla mnie nie do przyjęcia. Styl
Platformy był oportunistyczny, z elementami korupcji. Za mało wizji, za mało
dumy, stawianie Polski w drugim szeregu europejskich krajów.
Ale PiS poszło w drugą skrajność.
Nie mam pojęcia, na kogo zagłosuję w następnych wyborach. Mam nadzieję, że do
tego czasu wszystkie partie opozycyjne się połączą w jakąś koalicję.
Jeśli już nie może pani wierzyć
w PiS, to w co pani wierzy?
- Słowo wiara tu nie pasuje.
Wierzę w racjonalność. Wierzę, że ludzie, których niszczy obecna sytuacja w
Polsce, w końcu się otrząsną. Liczę na to, że inteligentni ludzie, których jest
wielu w PiS, zaryzykują i wyzwolą Jarosława Kaczyńskiego z tej nienawistnej
retoryki i jego błędnych wyobrażeń o roli partii i społeczeństwa. Bo na razie
on sam jest w pułapce.
Prof. Jadwiga Staniszkis wykłada na Wydziale Filozofii i Socjologii
Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN.
Zajmuje się głównie socjologią polityki, a także problemami
transformacji w Polsce i Europie Wschodniej. Jest autorką wielu książek, m.in.
słynnej „Samoograniczającej się rewolucji” o Solidarności. Przez lata była
zwolenniczką prezesa Kaczyńskiego, w PiS była uznawana za intelektualny
autorytet
"Kaczyński zmienia polaków na gorsze ". Z całą sympatią, ale jednak chyba Polaków... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPamiętaj po kres swoich zawistnych dni: ,,polakach,, piszemy z wielkiej litery.
OdpowiedzUsuń