Kabaret Mru-Mru
Przed meczem Francja-Niemcy, żeby podwyższyć sobie poziom adrenaliny
wyjątkowo obejrzałem „Wiadomości” TVP i nie żałuję, bo dostałem lekcję kiwania i faulowania.
Jak wiadomo, przed szczytem NATO w Warszawie najważniejsza decyzja była
już znana: wzmocnienie wschodniej flanki staje się faktem. Ale była jeszcze
jedna sprawa, trochę niewygodna dla gospodarzy - PP. Dudy, Szydło, Macierewicza - oraz
ich szefa wszystkich szefów. Mianowicie demokracja i praworządność w Polsce, a
konkretnie dobijanie Trybunału Konstytucyjnego.
Obrońcy Trybunału (w
uproszczeniu - dzisiejsza opozycja) mieli nadzieję, że prezydent Obama się nie
przestraszy i poruszy tę sprawę w rozmowie z niezłomnym (jak sam o sobie mówi)
prezydentem Dudą. Wszak strona amerykańska, począwszy od listu trzech
(„niedoinformowanych”) senatorów, w tym bohatera prawicy Johna McCaina,
poprzez („niefortunne”) wypowiedzi sekretarza stanu Johna Kerry’ego, wystąpienia („wiecowego”)
Bil- la Clintona,
nie mówiąc już o mediach amerykańskich - wielokrotnie
wyrażała zaniepokojenie tym, co dzieje się w Polsce. W przeddzień wyjazdu
prezydenta do Polski „New York Times”, a wcześniej „Washington Post”, w komentarzach
redakcyjnych wyrażały nadzieję, że Obama przypomni Dudzie o wartościach, których
broni NATO.
Dla odmiany strona rządowa w
Polsce, dyplomacja pod wytrawnym kierownictwem ministra Waszczykowskiego,
politycy PiS i media narodowe (primo voto „niepokorne”) na wszelkie
sposoby usiłowały zniechęcić Jankesów do tematu. Zwłaszcza że konflikt wokół
Trybunału, „sztucznie podsycany przez bankrutów politycznych, odstawionych od
koryta”, został właśnie triumfalnie rozwiązany (wraz z Trybunałem - dodajmy). W
trakcie bohaterskich całonocnych zmagań z samym sobą udało się w Sejmie -
poprzez odrzucenie wszystkich poprawek opozycji - wypracować kompromis PiS-u z
PiS-em. Opozycja w Sejmie, ledwo zdołała otworzyć usta, zaraz była uciszana, bo
„znamy pański punkt widzenia” (lejdi Pawłowicz).
Czymże jest jeden przebrzmiały konflikt o jakiś Trybunał w
porównaniu z doniosłą tematyką szczytu? - mogła twierdzić strona polska. Wszak jesteśmy
krajem suwerennym. Mamy to na piśmie, w formie specuchwały parlamentu.
Wreszcie, dawaliśmy Amerykanom odczuć, że nie wypada, żeby supermocarstwo,
korzystając z naszej gościnności w Warszawie, ingerowało w sprawy wewnętrzne
demokratycznego państwa polskiego, które - jak to słusznie przypomniał historyk
Macierewicz - cieszyło się demokracją dużo wcześniej niż Amerykanie, którzy
zaczęli budować swoje państwo w XVIII w. Można powiedzieć, że Amerykanie żyli w hordach, kiedy
Polska miała już Sejm.
Nic więc dziwnego, że wieczorem
7 lipca zasiadłem przed telewizorem nie tylko z powodu meczu Francja-Niemcy,
ale i z powodu rozgrywki obu prezydentów o Polskę, a konkretnie o to, czy
Obama wspomni o Trybunale w rozmowie z Dudą. Najpierw, z ulgą, dowiedziałem się
(oczywiście z „Faktów” TVN), że Trybunał górą. Dyrektor do spraw Europy w Radzie
Bezpieczeństwa Narodowego USA Charles Kupchan powiedział, że spotkanie
Obama-Duda ma dotyczyć stosunków dwustronnych z Polską, „włącznie z naszą
troską w sprawie toczącego się w Polsce sporu na temat Trybunału
Konstytucyjnego”. Była to najważniejsza wiadomość „Faktów”.
Chciałem zatem zobaczyć, jak to
wydarzenie przedstawią „Wiadomości” narodowe tuż po „Faktach” 7 lipca o godz.
19.30.1 co na ten temat zobaczyłem? Nic. Nic a nic. Po prostu zupa nic. Polska
telewizja publiczna (łamana przez narodową) w swoim najważniejszym programie
informacyjnym nie wspomniała o tym ani słowem. Owszem, mówiono, że spotkanie
obu prezydentów się odbędzie, ale o Trybunale i praworządności w Polsce jako
jednym z możliwych tematów- ani słowa. Wręcz przeciwnie - podkreślano, że
szczyt NATO nie ma nic a nic wspólnego z wewnętrznymi sprawami Polski. Czyli
kabaret Ani Mru-Mru. Najwięcej zaś mówiono o drodze Polski do Paktu
Północnoatlantyckiego. Telewidzowie otrzymali politycznie poprawny wykład
najnowszej historii Polski. Okazuje się, że pierwszym, który wysunął śmiałą,
jak na owe czasy, heretycką myśl o wstąpieniu Polski do NATO, był - no, jak
państwo myślą, kto? Brzeziński? Kissinger? Nie zgadniecie: pierwszy był Krzysztof Czabański,
dzisiejszy wiceminister kultury, któremu podlega m.in. Telewizja Polska. Oczywiście
Czabański wpadł na ten pomysł, będąc w sprzyjającym tej inicjatywie otoczeniu
Jarosława Kaczyńskiego. Jeden odkrył polon, a drugi - rad. Wszyscy inni aktorzy
ówczesnych wydarzeń - Skubiszewski, Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Kwaśniewski
- wszyscy oni hamowali proces integracji z NATO, żeby broń Boże nie drażnić
niedźwiedzia.
Zanim rozpoczęła się transmisja meczu Francja-Niemcy,
Telewizja Narodowa ogłosiła już wynik. Mecz wygrał... Krzysztof Czabański
(Polska)! Drużynowo zwyciężyła sztafeta wolności w składzie: Czabański,
Olszewski, Kaczyński, a na finiszu i ostatniej zmianie - Antoni Macierewicz
oraz Andrzej Duda. „Wiadomości”, redaktor Adamczyk i samozwańczy gwarant ich
rzetelności Jacek Kurski mogą być z siebie dumni. Wykonali kawał dobrej roboty.
W dodatku udało się ośmieszyć
prezydenta Obamę. Po pierwsze, zamiast do rozmowy z nim wystawić pierwszy skład
- Polska wystawiła dublera. Zamiast Kaczyńskiego grał Duda. Nawet najmniejsze
dziecko w odległym stanie Wyoming wie, kto w Polsce rozdaje karty, kto jest asem, kto figurą,
a kto blotką. Obama nie miał wyjścia, protokolarnie jego odpowiednikiem jest
Andrzej Duda, ale nie jest on na tyle samodzielny, by dobić targu w cztery
oczy. Obama nie gra w to pierwszy raz. Kiedyś w rozmowie w cztery oczy usiłował
coś załatwić z Miedwiediewem, a ten odpowiedział, że, owszem, ale musi to
omówić z Putinem.
Za to na pytanie „Co tam panie
z Trybunałem?”, Duda miał niespodziankę: sejmowa piekarnia pracowała do bladego
świtu i oto mamy dla Mister President świeżutką, jeszcze ciepłą ustawę o Trybunale, z nocnego
wypieku. Na Bochenku piekarz napisał: „Obamie - Suweren”.
Daniel
Passent
Śmielej!
Drogi i Umiłowany Przywódco Podnoszący
Polskę z Kolan w Imieniu Suwerena (DiUPPPzKwIS)!
Życie nasze dzięki
Tobie pięknieje od roku z dnia na dzień, a w zasadzie z nocy na noc. Tylko
osobniki plugawe, o komunistycznej mentalności - którą tak brawurowo zwalczał
w stanie wojennym Twój najwierniejszy sługa, prokurator Piotrowicz -
przywiązane do koryt, żłobów, elektrycznych dojarek, dystrybutorów paliw i
hydrantów krzywią się w lokajskich grymasach, że odzyskujemy suwerenność. Nawet
im, tym faryzejskim zdrajcom, ofiarowujesz o DiUPPPzKwIS-ie rzeczoną
suwerenność, choć oni, przyzwyczajeni do życia w niewoli, daru docenić nie
potrafią.
Ja potrafię.
Zwłaszcza teraz, gdy w sezonie urlopowym krążę więcej niż zazwyczaj samochodem
i słucham radia. Cieszy przede wszystkim Dobra Zmiana, którą chłoną me uszy w
radiowej Trójce, symbolizowana przez wieczorne czytania wybitnej twórczości
prozatorskiej jednego z największych pisarzy polskich ostatniego stulecia
Bronisława Wildsteina, i to w skromnym wykonaniu samego autora. Liczę
oczywiście na ciąg dalszy kontaktu z wielkimi piórami w postaci pisarzy Gmyza,
Wolskiego czy Zaremby, no i przede wszystkim czekam na słuchowisko oparte na
Twych, właśnie opublikowanych wspomnieniach, mój DiUPPPzKwIS-ie. Wydaje mi się
oczywiste, że nowe kierownictwo polskiej kultury spełni swe jakże słuszne
postulaty i niedługo zobaczymy hollywoodzką ekranizację historii Twego życia,
najlepiej z George’em Clooneyem w roli głównej. On, co prawda, chyba dotknięty
jest lewactwem, ale minister Waszczykowski wszystko mu wytłumaczy.
Martwi mnie jednak,
i tu upraszam się o większą śmiałość, pewna powolność i powściągliwość zmian.
Oczywiście cieszy pozbycie się tak wielu elementów niepewnych, ale co tam robi
jeszcze ten intrygant Mann podszczypujący, i to na narodowej antenie,
najpiękniejszych żołnierzy Dobrej Zmiany? Kim niby jest ten człowiek, bo z
tego, co wiem, to puszcza tylko z odtwarzacza cudze piosenki i coś o nich
niewyraźnie mówi? Tyle jest przecież pięknej toruńskiej młodzieży, która lepiej
od trójkowych złogów poradziłaby sobie z ciepłym kontaktem ze słuchaczami.
Niepokoi mnie też,
że nadal ukazują się periodyki w rodzaju „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” czy
„Polityki”. Co gorsza, są otwarcie i bezwstydnie sprzedawane, choć cieszy, że na takim Orlenie pracownicy dostali już ustne
polecenia, by kryć te szmatławce przed ludzkim wzrokiem. I jakim cudem wciąż
nadaje TVN? I emituje rozmowę z największym złoczyńcą epoki, który powinien
rowy kopać pod Archangielskim, tym całym Tuskiem, który latami fałszował
wybory, narażając Cię na duży dyskomfort? Co to ma wspólnego z właściwie
rozumianą demokracją, wolnością słowa i wolą Suwerena? Ja wiem, o
DiUPPPzKwIS-ie, że Ty wiesz, jakie to szkodliwe, ale pewnie uznałeś, że w
momencie totalnej agresji unijno-lewacko-amerykańsko-niemieckiej nie należy
imperialistom dawać więcej powodów do ataku, jeszcze gotowi stonkę
ziemniaczaną zrzucić albo rozruszać Radio Wolna Europa. Ale, DiUPPPzKwIS-ie,
wiedz, że Naród jest z Tobą i woła: „Śmielej!”.
Jak to również możliwe, że tzw. opozycja mówi w naszym
polskim Sejmie, co chce? Jak można tej myszce agresorce z resortowego piekła
rodem, Gasiuk-Pihowicz jej nazwisko, pozwalać na obrażanie Narodu Polskiego i
jego najwybitniejszych przedstawicieli? Nie na tym chyba polega demokracja.
Jak można tolerować
anarchię w postaci tzw. samorządów, które rozbijają Nasze Państwo, czego
najgroźniejsze popisy daje poznański warchoł Jaśkowiak? Tu aż się prosi o
narodowych komisarzy. Skoro przy miastach jesteśmy, to ja rozumiem, że trzeba
zachodnim rewanżystom pokazywać, że u nas można demonstrować, jak się chce.
Ale czy nieliczne grupki renegatów (widziałem ich żałosne rozmiary w
„Wiadomościach” - i za ten program brawa!) muszą blokować stolicę wstającego z
kolan kraju? Skoro taki geopolityczny tymczasowy mus i trzeba dać się targowicy
wychodzić, to wyznaczmy do tego odpowiednie miejsca na obrzeżach miasta,
zapewniając bezpieczeństwo mieszkańcom, a także tym ogłupiałym ludziom, o
których najwybitniejszy polski profesor psychiatrii powiedział, że mają nie po
kolei pod sufitem, skoro sprzeciwiają się największemu szczęściu, jakiego
doświadczyła Nasza Ojczyzna od czasów Chrztu Mieszka. I niech potraktują to
jako wspaniałomyślność Dobrej Zmiany, że się ich nie zamyka w zakładach
zamkniętych.
Marcin
Meller
Nos wywraca
Wiosna zawsze pachnie optymizmem. W tym roku też, tylko
jakimś takim, że nos wywraca na drugą stronę. A tam już czeka Marek Magierowski
z pewnej kancelarii. Zapytany o bezpieczeństwo Polski, nie miał cienia
wątpliwości: „Do ilu zamachów terrorystycznych doszło w ostatnich latach w
Polsce? Ani jednego. Na tej podstawie uważamy, że jesteśmy bezpieczni”. Zgoda.
A ja na przykład nie umrę. Długie dziesięciolecia mojego życia dają mi
stuprocentową gwarancję, że umierają wyłącznie inni.
Przy okazji podziwiam lwią
odwagę Magierowskiego. Polska jest bezpieczna? Jego krzesłodawca, prezes
znaczy, głośne larum trąbi. Zachód na kolanach przed terrorystami, rosyjski
niedźwiedź kły i pazury ostrzy, a KOD i opozycja brudny zamęt sieją. Co zatem
mamy robić? Zaprzestańmy walk politycznych w Polsce, nie wynośmy ich na
zewnątrz przynajmniej do wizyty Ojca Świętego. Facet dobrze kombinuje. Zrobi
sobie parasol ochronny z papieża i pod tym parasolem dalej będzie młócił
Trybunał, konstytucję i demokrację. Pięknie za to będą wyglądały „Wiadomości”
w TV pana Kurskiego. Oto wódz narodu spokój sieje, leje oliwę na wzburzone fale,
proszę bardzo, właśnie sierotkę przeprowadza przez jezdnię, a w tym czasie KOD
za rosyjskie ruble gryzie go po nogach. Ale to już ich ostatnie kęsy. Szykowana
przez rząd PiS tzw. ustawa antyterrorystyczna zabroni demonstracji, gdy tylko
któryś z duetu Mariuszów - Kamiński lub Błaszczak-uzna, że stan zagrożenia wisi
w polskim powietrzu. Aż strach pomyśleć, że im więcej lampek żałobnych
zapłonie na ulicach zachodniej Europy, tym więcej kolczastych specustaw
spadnie nam na głowy.
Pokój, pokój, to jest to, czego
my, Polacy, najbardziej potrzebujemy. I pewnie dlatego do Rady Ministrów
wpłynął projekt ustawy o utworzeniu Akademii Sztuki Wojennej.
Teraz mamy Akademię Obrony Narodowej. Już samo słowo „obrona” mówi
wszystko - to taka akademia tchórzów. Jakby coś się działo, brońmy się,
panowie. Tymczasem minister Macierewicz wie, że najlepszą obroną jest atak.
Powołanie nowej akademii oczyszcza pole, pozwalając wymienić kadry uczelni.
Doświadczonych fachowców wysłać gdzieś na rubieże, a w akademii wojny zatrudnić
młodych aptekarzy z podwarszawskich miejscowości. Byle tylko należeli do
Klubów Gazety Polskiej. Ojczyznę dojną pobłogosław, Panie.
Pierwszy zastępca naszej premier Piotr Gliński udzielił wywiadu
Monice Olejnik. Na 91 proc. pytań odpowiedział: nie wiem, nie widziałem, nie
czytałem, nie słyszałem, nie znam się, to nie ja decyduję, tym się nie zajmuję,
to są nieprawdziwe dane i sondaże, pani się mnie czepia po prostu. Z
pozostałych 9 proc. dwie rzeczy wiedział na pewno: że Jerzy Sosnowski został
wyrzucony z radiowej Trójki, bo ma lewicowo-liberalne poglądy, oraz że PiS,
biorąc władzę, zastał Polskę wstanie „makabrycznym”. No i jeszcze dwie-że tylko
16 proc. społeczeństwa wie, co to jest Trybunał Konstytucyjny, a w protestach
przeciwko władzy uczestniczy zaledwie nic nieznaczący promil.
Nieznaczący? Ale drąży! Nie
powiem, że skałę, bo nie jestem idiotą. Na wszelki wypadek to drążone już szuka
pomocy. Oczywiście nie we własnym domu. Dziennikarz „Financial Timesa” doniósł
właśnie, że w rządzie Beaty Szydło gwałtownie rośnie potrzeba upiększenia
swojego wizerunku. Londyńskie agencje PR są więc cichaczem przepytywane, jak
dokonać solidnego liftingu, ale tak, by pępek nie wylądował na podbródku.
Przypomniał mi się wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Gdy
wieje wiatr historii,/ludziom jak pięknym ptakom/rosną skrzydła,
natomiast/trzęsą się portki pętakom”.
Stanisław
Tym
Kontrrewolucja
Zawiedzeni transformacją mawiali „Komuno,
wróć”. No to wraca i to w wersji upgrade, pokropiona święconą wodą.
Wielu zastanawia się nad ostatecznym celem właściciela
państwa polskiego. Niektórzy, choćby w dzienniku „New York Times”, sugerują, że
to model znany z putinowskiej Rosji. Byłbym ostrożny. Wciąż są u nas
niezależne media, wciąż można demonstrować, politycznych przeciwników wciąż się
u nas nie wsadza do więzień. Jak będzie w modelu docelowym? Zobaczymy. Z całą
pewnością jednak państwo Kaczyńskiego z tygodnia na tydzień upodabnia się do
PRL.
Bardzo podobny jest
sam system sprawowania władzy. Jak w PRL - partia kieruje, rząd rządzi.
Prezydent jest figurantem, premier popychadłem, o wszystkich kwestiach
istotnych decyduje pierwszy sekretarz KC. Różnica polega może na tym, że w PZPR
Gomułkę czy Gierka dało się jakoś usunąć. PiS jest prywatną partią pana
Kaczyńskiego, więc jest on nieusuwalny. Nie uczynią tego przecież jego lokaje.
W partii pełniącej rolę kierowniczą panuje „centralizm demokratyczny”, czytaj:
centralizm pełen, demokracji żadnej. Opozycja jest u nas w parlamencie, a nie w
więzieniu, ale do powiedzenia ma tyle co w PRL - nic. Więcej, wielu opozycjonistów
odzyskało status z czasów PRL. Michnik czy Frasyniuk znowu są zdrajcami
ojczyzny, podżegaczami, którzy knują, wkładają kij w szprychy i donoszą na
Polskę.
Mamy dziś w Polsce
media od władzy niezależne, ale państwowe telewizja i radio są w rękach
kierowniczej partii, serwując równie kłamliwą i toporną propagandę, co media w
PRL. Mamy nawet swój „Dziennik telewizyjny”, a w nim nową wersję pani Falskiej,
pana Tumanowicza i pana Barańskiego.
Państwo, jak w
czasach PRL, narzuca społeczeństwu swoją wersję kultury i historii. Ta
pierwsza przywraca utracony blask pojęciu „narodowa w formie, socjalistyczna w
treści”. Ta druga likwiduje pewne rozdziały historii, unicestwia niektórych
jej bohaterów i tworzy nowych. Co też potwierdza znaną z komunizmu prawdę, że
najtrudniej jest przewidzieć przeszłość.
Władza, owszem, tu
znacząca różnica z czasami PRL, ma demokratyczny mandat, ale też ma coraz
wyraźniejszy rys uzurpatorski. W PRL była po prostu uzurpatorska, obecnie
uzurpuje sobie korzystanie z mandatu, którego nie ma. Wróciła koncepcja
jednolitości władzy, unicestwiająca w praktyce jej trójpodział. Trybunał
Konstytucyjny ma siedzibę i sędziów, ale nie ma mocy. Za chwilę przyjdzie czas
na sądy. Nie będzie może wyroków na telefon, ale każdy sędzia będzie znał cenę
za ewentualny sprawiedliwy wyrok w ważnej dla
władzy sprawie. Czasem będą to przenosiny do sądów niższej
rangi albo w innych częściach kraju, czasem - lustracja rodziny. Albo i to, i
to.
W IV RP, jak w PRL,
władza ogranicza wprawdzie prawa obywatelskie, przyznając sobie jednocześnie
prawo kontrolowania i inwigilowania obywateli, za to oferuje obywatelom pewną
transakcję. Mniej wolności za więcej opieki. Władza się zatroszczy, zaopiekuje,
zapewni datek albo i podwyżkę. Tak za chwilę może odtworzyć się opisywany przez
socjologów w latach 80. model „wyuczonej bezradności”. Wszystko to władza
czyni wprawdzie kosztem przyszłości dzieci (nie tylko drugich i kolejnych), ale
któż by się przejmował aż tak daleką perspektywą. Na pewno nie bezdzietny
właściciel państwa.
Nasza władza, jak w
PRL, z całkowitą bezceremonialnością zaakceptowała totalny nepotyzm i
reanimowała postać BMW - Biernego, Miernego, ale Wiernego. Tu idzie nawet dalej
niż władza w PRL, bo towarzysze z PZPR czuli jednak granicę swych kompetencji i
ważne stanowiska merytoryczne powierzali fachowcom. Dziś fachowość stała się
kategorią całkowicie nieistotną - wystarczy, że jesteś „nasz”.
PRL-owska wkrótce
będzie także szkoła. Oczywiście zmienią się akcenty. Nacisk zostanie położony
na wychowanie w duchu absolutnie patriotycznym, ale w wersji patriotyzmu
promowanej przez władzę. Z odpowiednim naciskiem na wiedzę o „zamachu w
Smoleńsku”.
Trudno powiedzieć,
czy właściciel państwa ma do końca świadomość, że odbudowuje PRL.
Niewykluczone, że czyni tak bardziej z powodów charakterologicznych niż
ideowych. Ale dla efektu jego dzieła nie ma to wielkiego znaczenia.
Gdy pojawią się, bo
muszą się pojawić, jakieś perturbacje, obywatele usłyszą nową wersję hasła
„socjalizm tak, wypaczenia nie”, wiadomo, nic, że droga wyboista, ważne, że
kierunek słuszny.
Dla obywateli i dla
opozycji z tej konwergencji między IV RP a PRL wynikają bardzo poważne
konsekwencje. Funkcjonowanie w paradygmacie demokratycznym traci sens, gdy
demokracja staje się fikcją. Sens tracą uśmiechnięte demonstracje i poselskie
zaklęcia. Po dobroci ta władza raczej nigdy nie ustąpi. Gdy już spełni się
życzenie „Komuno, wróć”, wróci też, ze wszystkimi tego konsekwencjami, hasło
„Precz z komuną”.
Tomasz Lis
Szczyt i wstyd
Czasami publicyści mają szczęście znaleźć frazę, która
staje się znakiem czasu, przechodzi do języka
polityki - i historii. Takie:„4 czerwca
skończył się w Polsce komunizm", „Wasz prezydent,
nasz premier", „Coś pękło, coś się skończyło", „Polityka ciepłej wody w
kranie"- było tego trochę. I oto jest nowa fraza, właśnie wymyślona przez
znanego i aktywnego autora, socjologa, współpracownika m.in. POLITYKI. Odkąd
się pojawiła na firmowym blogu autora, idzie jak burza przez internet. Ma już
tysiące komentarzy i linków. Jest cytowana i omawiana na najpoważniejszych i
najbardziej popularnych portalach, od Onetu po Gazetę.pl. Musiała trafić
bezbłędnie w jakąś powszechną myśl, intuicję, emocję, nadając jej werbalną
formę. Zaraz ją przywołam, ale niezbędne jest jeszcze małe wyjaśnienie.
Otóż,
fraza ta urodziła się autorowi podczas warszawskiego szczytu NATO, na
marginesie wspólnej konferencji prasowej prezydentów Oba my i Dudy. Tak, to ta
konferencja, podczas której prezydent Stanów Zjednoczonych„wyraził
troskę"(gazety anglojęzyczne używają określeń mocniejszych, bliższych
naszemu „besztaniu" czy „reprymendzie") z powodu naruszeń przez nową
władzę zasad i wartości zachodniej demokracji. Prezydent Obama doprecyzował, że
chodzi o„rządy prawa, niezależne sądy i wolne media", a zwłaszcza
o„sytuację wokół Trybunału Konstytucyjnego". Obserwując w TV spłoszonego prezydenta Rzeczpospolitej, którego na scenę
publiczną wypchnął ukryty gdzieś Jarosław Kaczyński, krytyk polityczny
Sławomir Sierakowski napisał to jedno historyczne zdanie:„K**wa, jaki
wstyd!". W oryginalnym tekście nie było gwiazdek, ale my zostańmy przy
wersji soft.
Bo
tak: merytorycznie warszawski szczyt NATO nawet się udał, bo i nie mogło być
inaczej. Był zresztą przygotowywany przez zawodowych dyplomatów i wojskowych
ponad dwa lata. Organizacja tego„eventu" została przyznana Polsce
wskutek zabiegów prezydenta Komorowskiego i dzięki osobistemu poparciu Obamy
podczas jego spektakularnej wizyty w Polsce w 2014 r. Prawie 40 premierów i
prezydentów zachodniego świata przyjechało i wyjechało z Warszawy bez żadnych
incydentów. Kurtuazyjnie dziękowali, ale nad szczytem wisiała chmura
politycznej żenady. Faktyczna głowa państwa, czyli Jarosław Kaczyński, na
szczycie się nie pojawił, nie spotkał z żadnym z wpływowych gości (ani oni z
nim),
nie uczestniczył w przyjęciach,
nie wygłosił toastu ani powitania. Gospodarz domu schował się przed
zaproszonymi gośćmi, wysyłając majordomusa.
Atmosfera
była zwarzona, bo amerykańscy i europejscy przybysze doskonale zdawali sobie
sprawę, że przybywają do innego kraju, niż zostali zaproszeni. Że w Polsce trwa
lub już się dokonała rozprawa z mediami publicznymi, blokowany jest sąd
konstytucyjny, atakowani sędziowie, że nowa władza kompletnie ignoruje opozycję,
a także opinie Komisji Europejskiej i Rady Europy, czego przykład dała w
przeddzień szczytu, uchwalając kolejną, prowokacyjną ustawę wymierzoną w TK.
Dyplomaci towarzyszący swoim szefom dawali do zrozumienia, że„miejscowe
władze" miały być traktowane z chłodnym dystansem, bez kordialności,
osobnych pogawędek, sympatycznych gestów. A już„szczytem szczytu "były,
wygłoszone przed całym światem, Obamowe połajanki wobec formalnych gospodarzy
spotkania.
Polacy,
zwłaszcza o orientacji niepisowskiej, mieli w dniach zjazdu warszawskiego
liczne dodatkowe powody do zażenowania. Kuriozum, ale jednak o randze
międzynarodowego skandalu politycznego, była wystawa o polskiej drodze do
NATO, pomijająca Wałęsę, Geremka, Kwaśniewskiego, Millera i wielu innych prawdziwych
uczestników tego procesu, a eksponująca, w myśl nowej polityki historycznej,
środowisko Jarosława Kaczyńskiego. Ten sam kompleks drugorzędności co zawsze?
Rozdawanie uczestnikom szczytu ulotek„Zabili nam Prezydenta" to już tylko
dodatek. Trzeba też było słuchać rzeczników nowej władzy (zwłaszcza w TVP), jak
brnęli w wyjaśnienia dotyczące ustawy i wystawy, uwag Obamy czy aluzji Tuska.
Wykręcanie znaczenia słów i wypowiedzi, ich pomijanie i przekłamywanie,
błazeńskie mizdrzenie (polecam do odsłuchania rozmowę Żakowskiego z Beatą Kempą
w TOK FM), wreszcie osobiste wykręcanie kota ogonem przez samego prezesa, że
Obamie chodziło o to, aby Trybunał Konstytucyjny nie łamał prawa, i on się z
tym zgadza.
Wkrótce
w POLITYCE zamieścimy rozmowę z prof. Waldemarem Kuligowskim, autorem
pojęcia„pedagogika bezwstydu", dość dobrze opisującego postawy ludzi nowej
władzy. W tym numerze mamy bardzo ciekawy tekst o populizmie, zwracający uwagę,
że nieodłączną cechą tej politycznej taktyki jest lekceważenie tzw. elit,
własnych i obcych, różnych ekspertów, mądrali i pouczy- cieli. Adresatem
populizmu jest zawsze Dumny Ignorant, który „już nigdy nie powinien się za
siebie wstydzić". Formacje takie jak PiS zmieniają więc normy, standardy
przyzwoitości, a przede wszystkim poprzez odwołanie do Wielkiej Idei (obojętnie
jakiej) dostarczają narzędzi racjonalizacji doznanego wstydu. Jeśli mówią o
mnie źle, to dlatego, że nie rozumieją, nie doceniają, są wrogami Idei, boją
się o siebie, zostali zmanipulowani, sami są gorsi i obcy, więc tak czy owak
się unieważniają. Populiści po to wprowadzają do polityki kryteria moralne (my,
dobro - oni, zło), by ten zabieg skutecznie niszczył możliwość realnego dialogu
i kompromisu, tworzył „dumną wspólnotę bezwstydu", nieprzenikalną dla
nikogo z zewnątrz. Wołanie„K**wa, jaki wstyd! "tylko odbija się od murów
pustym echem. Wciąż jeszcze.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz