Pastorałem po łbie
Wcale mnie nie zdziwi, jeśli
w polskich kościołach zaczną się nabożeństwa dziękczynne za mądrość i odwagę
społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Proboszczowie będą z ambon dowodzić, że
oderwanie się Wyspiarzy od gnijącej Europy Zachodniej było dla nich ostatnią deską
ratunku. Skąd to przypuszczenie, a nawet pewność? Z tego, co się działo w
czasie obchodów 40-lecia wydarzeń radomskiego Czerwca 1976. Biskup płocki Piotr
Libera wygłosił niby-homilię, a w rzeczywistości wylał kubeł politycznych
pomyj, których nie powstydziłby się nawet Jarosław Kaczyński. Na kogo? Na tych,
którzy wyciągnęli nas z łap komunizmu, zasłużonych dla początków III RP i całej
naszej historii ostatnich 27 lat. Ganił tych, którzy „z premedytacją” oddali
gazety, radiostacje i telewizje resortowym dzieciom lub za bezcen sprzedali
ogłupiającym Polskę cudzoziemcom z Zachodu. To właśnie oni dziś sączą nam jad
lewackiej ideologii multi-kulti i każą odrzucać kulturę, w której wyrośliśmy -
„chrześcijańską, Chrystusową”. Chyba tylko pogarda dla materialnych dóbr tego
świata nie pozwoliła biskupowi powiedzieć wprost, że wszystkie te gazety, radia
i telewizje należą się ubogiemu Kościołowi za symboliczną złotówkę. Dopiero
wtedy zapanowałby ład moralny - jedna owczarnia, jeden pasterz. Na razie
jednak, grzmiał biskup, małpujemy Zachód. Ciekawe, co powie, gdy będziemy
musieli małpować Wschód.
Wiadomo, że wiara czyni cuda, ale w
przypadku eminencji z Płocka doświadczamy raczej próżni Torricellego. W
dalszym ciągu biskupiej oracji usłyszeliśmy bowiem, że tzw. nowoczesna
demokracja tu w kraju i pogubiony duchowo Zachód „panicznie przestraszyły się
Polski”. Dlatego Unia Europejska tak nas prześladuje. Nie o żaden Trybunał ani
praworządność chodzi Brukseli, tylko o to, że Polska „odnajdująca swą
tożsamość w wierze Chrystusowej” jest dla ateistycznych elit i bankierów po
prostu niewygodna. Mam wrażenie, że próżnia w głowie uniosła hierarchę pod
same obłoki. Niebieskie, oczywiście.
Czy to, co głosił eminencja, a co tu
opisuję, miało cokolwiek wspólnego z protestem tysięcy robotników przeciwko
drastycznym podwyżkom cen za Gierka i Jaroszewicza? Z wsadzaniem
demonstrujących do więzień i pałowaniem ich podczas tzw. ścieżek zdrowia?
Słowem - z wydarzeniami Czerwca 1976? Nie. Jest natomiast bardzo ważne dla
rączka rączkę myje w 2016. Homilii słuchali przecież elitarni komisarze PiS, z
Andrzejem Dudą, Beatą Szydło i Antonim Macierewiczem na czele. Kościół dał im
pełne poparcie. Naiwniacy, którzy wierzyli, że może upomnieć się choćby o szacunek
dla naszej konstytucji, dostali pastorałem po łbie.
Podczas tych samych
uroczystości Andrzej Duda mówił o krzywdach, jakie spotykały Radom - najpierw
w PRL, w której „władza ludowa zaniechała inwestycji, żeby ukarać robotników i
miasto”. Potem władza III RP „zapomniała o Radomiu, zabierając mu status miasta
wojewódzkiego”. Jakże mądrze i uczciwie prezydentowi się to wszystko splotło -
pezetpeerowskie prześladowania z demokratyczną reformą administracji,
przeprowadzoną zresztą przez prawicowy AWS. Po prostu żywcem przepisać do
nowego podręcznika historii przygotowywanego przez PiS.
Tego samego dnia wieczorem w Radomiu
wręczano medale Pro Patria. Jeden z nich miał otrzymać prezydent miasta
Radosław Witkowski (z PO). Ale od szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób
Represjonowanych (z PiS) usłyszał, że medal gdzieś się zawieruszył i może go
sobie odebrać kiedyś w Warszawie. Najlepiej już po Polexicie.
Stanisław Tym
Katastrofa europejska
Żaden
moment nie jest dobry na katastrofę. Ze względu na sytuację na świecie, w
Ameryce i Polsce wielka katastrofa, jaką jest Brexit, zdarzyła się w momencie
najgorszym
To
nie było pierwsze przegrane wewnątrzeuropejskie referendum. Dania głosowała
kiedyś przeciw traktatowi z Maastricht, Irlandia - przeciw traktatom z Nicei i
z Lizbony, Francja i Holandia - przeciw traktatowi konstytucyjnemu. Ale wtedy
europejskie narody głosowały przeciw zmianom pogłębiającym unijną integrację.
Brytyjczycy zaś - przeciw samej Unii. Tak ogłoszono początek zapewne
najdłuższego i najbardziej kosztownego rozwodu w historii świata.
Wielka Brytania już raz wzięła wielki rozwód - z Rzymem, gdy w 1534 roku
król Henryk VIII zdecydował, że skoro papież nie chce anulować jego małżeństwa
z Katarzyną Aragońską, to on, pragnąc mieć męskiego potomka, musi wziąć rozwód
z katolicyzmem. Tamten rozwód był jednak dla Europy o niebo mniej bolesny niż
obecny.
Przez
dziesięciolecia mawiano, że kolejne kryzysy wzmacniają Unię. W ostatnich latach
jednak wyłącznie ją osłabiały. Kryzys finansowy, grecki, imigracyjny,
ukraiński - wszystkie razem zachwiały Unią Europejską w takim stopniu, że Brexit stał się możliwy, a przyszłość UE stanęła pod wielkim
znakiem zapytania. To, że Zjednoczone Królestwo za chwilę może przestać być
zjednoczone, to nie nasz problem, ale to, że Unia za chwilę może wyglądać jak
wspólnota desperatów, jest dla Europy i Polski problemem ogromnym.
Świat, Europa i Polska wkraczają w okres największej niepewności od
czasu II wojny światowej. Po koszmarnej pewności z lat zimnej wojny nastąpił
okres przepojonego nadzieją niepokoju po przełomie z roku 1989. Teraz mamy niepokój
podszyty wielkim i uzasadnionym, niestety, strachem. Tym bardziej że nawet w
najbardziej dojrzałych demokracjach przestają działać sprawdzone wcześniej
bezpieczniki.
Jakiś wirus krąży po świecie. W zeszłym roku Polacy postanowili dać
władzę ekipie, która niespecjalnie ukrywała, że jej prawdziwym celem jest
demontaż państwa prawa. Teraz Brytyjczycy zachowali się tak, jakby uznali, że
najlepszym lekarstwem na depresję jest samobójstwo. Za cztery i pół miesiąca
test skłonności autodestrukcyjnych przejdą Amerykanie. A w przyszłym roku
Francuzi i Niemcy. Być może jednak nie będziemy musieli czekać aż do przyszłego
roku. Jeśli nowym amerykańskim prezydentem zostanie Donald Trump, budowany przez 70 lat międzynarodowy porządek może runąć
jak domek z kart. Na porządku dziennym stanie już nie tylko kwestia przyszłości
Unii, lecz także przyszłości NATO. Dwie nogi, na których opiera się
bezpieczeństwo Polski, mogą całkowicie stracić moc.
Decyzja Brytyjczyków budzi grozę wielu Polaków w dużym stopniu ze
względu na to, kto dziś rządzi w Warszawie. Zanim Unia zachwiała się w efekcie
brytyjskiego referendum, ekipa Kaczyńskiego zepchnęła nas na jej margines,
niszcząc naszą międzynarodową pozycję i reputację. Gdy za chwilę Unia może się
zdecydować na ucieczkę do przodu i zacieśnioną integrację chętnych i zdeterminowanych,
Polski do tej grupy raczej nie zaprosi - po cóż prokurować sobie problemy,
zapraszając do klubu tych, którzy reguły klubowe ignorują i bez przerwy dają do
zrozumienia, że nie można ich traktować jak poważnych partnerów. Polityka
zagraniczna obecnej ekipy w dniu brytyjskiego referendum została ośmieszona i
skompromitowana. Oto jeszcze cztery miesiące temu minister Waszczykowski
ogłaszał w Sejmie, że Wielka Brytania jest naszym głównym sojusznikiem, a potem,
w duecie z prezydentem Dudą, serwował majaczenia o jakimś Międzymorzu. Dziś, po ośmiu miesiącach rządów PiS,
nie mamy już w Europie żadnych przyjaciół, nikogo, na kogo moglibyśmy liczyć.
Nigdy polska dyplomacja nie zbankrutowała tak szybko, tak doszczętnie.
Jarosław Kaczyński najwyraźniej nic nie zrozumiał z tego, co się stało.
Zamiast zastanawiać się, co zrobić, by Polska nie wylądowała w europejskiej trzeciej
lidze, wystąpił z antyunijną filipiką i tyradami przeciw europejskim
przywódcom. Znowu mieliśmy podtekst antyniemiecki. Nasza polityka zagraniczna
ponownie, w najmniej odpowiednim momencie, okazała się zakładnikiem interesów
PiS i jej lidera. Ta chwila potrzebuje wielkości i dojrzałości. Kaczyński
kolejny raz dał dowody nieodpowiedzialności i nieobliczalności.
Gdy
dochodzi do katastrofy, zaczyna się szukanie winnych. Bruksela na winnego
nadaje się doskonale. Jej wady są znane. Biurokracja, arogancja eurokratów,
nadmierna regulacja, niewystarczająca transparentność. Prawda. Ale akurat nie
Bruksela odpowiada za Brexit. Odpowiadają za to
krótkowzroczni Brytyjczycy ze swoim premierem, który zabawił się w hazard,
ryzykując - dla wzmocnienia własnej pozycji w
partii - przyszłość swego kraju, narodu i całego kontynentu. To nie znaczy, że
UE nie wymaga zmian. Ale też żadne zmiany w Unii nie będą lekarstwem na głupotę
przywódców i narodów.
Widzimy już dokładnie, że dla demokracji (w liczbie pojedynczej i
mnogiej) największym zagrożeniem nie jest wróg zewnętrzny, żadna Rosja, żadne
państwo islamskie, żadni imigranci. Zagrożeniem największym jest jej wewnętrzny
kłopot z usunięciem podziału między tymi, którzy są jej beneficjentami, a tymi,
którzy uważają się za przegranych.
I dlatego największe wojny w
nadchodzących dziesięcioleciach międzynarodowa demokratyczna wspólnota stoczy
z nierównościami, a także z populizmem, nacjonalizmem i ksenofobią.
W wypadku referendum w Wielkiej Brytanii mieliśmy do czynienia z dwoma
wyborczymi blokami, podobnie jak w Polsce i Ameryce. Za rządami PiS
opowiedzieli się w większości wyborcy starsi, gorzej wykształceni i ubożsi.
Tacy sami wyborcy opowiedzieli się za Brexitem. Tacy
sami popierają Trumpa. I mają, niestety, po temu racjonalne powody. Wyborcy
PiS w większości mieli poczucie, że są zapomniani i ignorowani przez rządzące elity. Część Polaków czuła, że
zostaje na peronie, gdy inni właśnie wsiadali do Pendolino. Przeciętny dochód
gospodarstwa domowego w Wielkiej Brytanii stoi w miejscu od 10 lat. W Ameryce
- od 15 lat. W tym samym czasie bogaci stawali się jeszcze bogatsi, często
całkowicie niewspółmiernie do zasług i wkładu pracy. Po obu stronach kanału La Manche i po obu stronach
Atlantyku mamy więc do czynienia z rewoltą, tam - ludzi przerażonych skutkami
globalizacji, u nas - zawiedzionych efektami transformacji. Skala zawodu, obaw
i frustracji to bomba z opóźnionym zapłonem. W Polsce i w Wielkiej Brytanii już
eksplodowała, w Ameryce może wybuchnąć za chwilę. Na bombę nie ma co się
obrażać, należy ją rozbroić.
Po obu stronach Atlantyku mamy rewoltę przeciw elitom i mainstreamowi. Tym bardziej gwałtowną, im większy jest
entuzjazm elit i celebrytów dla status quo. Brytyjskie gazety
publikowały w ostatnich dniach zdjęcia znanych ludzi popierających pozostanie
w Unii. Beckhamowie
i Keira Knightley, Elton John i J.K. Rowling. Nie sądzę, by ich deklaracje
przysporzyły głosów zwolennikom pozostania Wielkiej Brytanii w Unii.
Przeciwnie, wzmacniały przekonanie, że ci, którym dobrze, chcą, by dalej było
tak, jak jest. Podobnie było w Polsce. Podobnie może być za chwilę w Ameryce.
Jeśli elity mają być elitami, to należy na dzień dobry wymagać od nich
autorefleksji. Inaczej mogą stać się częścią umarłej klasy.
Co
powiedziawszy, należy też jasno stwierdzić, że w Wielkiej Brytanii, podobnie
jak wcześniej w Polsce, populizm w większym stopniu niż grzechami rządzących
napędzał się kłamstwami populizmu. Czy to
„Polska w ruinie”, czy „Brytania
na pasku Brukseli” - w obu krajach rozpętano zupełnie nieprawdopodobną kampanię
kłamstw i manipulacji. Rewolta wynikała więc po części nie z realnego obrazu sytuacji,
ale z obrazu całkowicie zafałszowanego, cynicznie serwowanego wyborcom.
Brytyjskie tabloidy pobiły w ostatnich tygodniach, a tak naprawdę latach,
wszelkie rekordy demagogii. Tak zainfekowano umysły milionów. To jeden z
największych dramatów naszych czasów. Gdy potrzebne są poważna debata publiczna
i absolutnie rzetelne media, debata publiczna przypomina zapasy w kisielu, a
zagrożone kryzysem media wyłącznie podgrzewają emocje, z entuzjazmem
nagłaśniając tych, którzy krzyczą głośniej, kłamią efektowniej, oszukują
sprawniej.
I dlatego od Warszawy przez Londyn po Nowy Jork mamy wielką falę niosącą
tych, którzy dla władzy i własnego interesu bezlitośnie żerują na ludzkim
strachu, ignorancji i naiwności. Dlatego w Nowym Jorku Trump krzyczy: „America first!” (Najpierw
Ameryka!), dlatego zabójca deputowanej do Izby Gmin, mordując ją, krzyczy: „Britain first!”, a nasi domowi nacjonaliści serwują nam korepetycje z godności
i „wstawania z kolan”. Dlatego w tak wielu demokratycznych krajach z coraz większą
trudnością przebijają się głosy racjonalizmu. Racjonalizm odwołuje się do
logiki, a w naszych czasach wygrywają coraz częściej ci, którzy odwołują się do
najprostszych emocji i najniższych instynktów.
Premiera Camerona zapytano w zeszłym tygodniu, czy nie obawia się, że
przejdzie do historii jako Chamberlain XXI wieku, który wymachiwał świstkiem
papieru, mającym gwarantować pokój, w czasie, gdy odwaga i męstwo mogły jeszcze
zapobiec wojnie. Brytyjski premier odpowiedział, uderzając w tony churchillowskie.
Ale nie Churchillem będzie w brytyjskiej historii, lecz właśnie Chamberlainem.
Pal diabli Camerona, jest już
historią. Problem w tym, że mamy w świecie demokratycznym wielki kryzys
przywództwa. Cameronów jest bez liku. Churchillów nie widać. Zresztą w epoce
tabloidów, Facebooków, Twitterów Churchillowie i de Gaulle’owie
zostaliby szybko zmieceni. Demokracja nie
radzi sobie najwyraźniej z nadmiarem demokracji.
Tydzień temu pisałem tu o mojej
obawie - po dziesięcioleciach pragnień oraz nadziei i wielkim wysiłku
weszliśmy do ekskluzywnego klubu, o członkostwie w którym marzyliśmy, a tu
klub może zostać zamknięty albo my - wylądować za drzwiami. Dziś obawy są
jeszcze głębsze, a nadzieję zastąpiły smutek i niepewność. Na horyzoncie
czarne chmury. Nie wiadomo, kto i co oraz czy i kiedy je przegoni.
Tomasz Lis
Na śmierć i życie
Z napisaniem
tego felietonu miałem pewien mały kłopot. Dotrzymuję tajemnic, nie ujawniam
prywatnych rozmów i nie sprzedaję ludzi, choćby mi byli bardzo odlegli. Nie
opisuję też zdarzeń, które mają dla kogoś charakter osobisty. No, chyba że
miałbym komuś ratować życie. Więc pewnie bym nie napisał tego, gdybym nie
został ośmielony przez Romana Giertycha i paru innych ludzi.
Zapytany o znajomość z agentem bezpieki Robertem Luśnią, który wraz z
Antonim Macierewiczem został członkiem jego partii, Giertych opowiedział o wstrząsającym
wydarzeniu. Któregoś dnia Macierewicz mu opowiedział, jak to po ujawnieniu
przez Macierewicza „listy swojego własnego imienia” jego przyjaciel Luśnia poszedł
do gabinetu marszałka sejmu Wiesława Chrzanowskiego (wybitnego patrioty,
pomówionego przez Macierewicza o kolaborację z SB), położył na jego biurku
pistolet i powiedział: „Jeśli ma pan resztki honoru, będzie pan wiedział, co
zrobić”. Poczułem ciarki na plecach. I zadałem sobie pytanie: czy to, co
właśnie ujawnił Giertych, to była prywatna rozmowa? Jednak nie. Zastanawia
mnie, dlaczego Giertych nie nagłośnił jej wtedy od razu i to poprzedzając
syrenami alarmowymi.
Przypomniałem więc sobie inne podobne zdarzenie. Podczas wyborczej
debaty Tusk - Kaczyński w 2007 roku w pewnej chwili Tusk powiedział do
Kaczyńskiego: „Wiele lat temu w Sejmie, w windzie sejmowej, pan był wtedy
szefem PC i chodził pan z bronią, z bronią krótką. Nie wiem do dzisiaj,
dlaczego, nie rozumiem tego. I kiedyś spotkaliśmy się w windzie, w Sejmie. I
pan wyciągnął broń i powiedział: »Dla mnie ciebie zabić to jak splunąć«”.
Zabrzmiało szokująco. Powiało jednak wątpliwością. Sprawa była w sposób
oczywisty publiczna, ale jednak Tusk nie nagłośnił jej wtedy, gdy miała miejsce.
W debacie zabrzmiała jak dirty trick. Kaczyński najpierw wyparł
się, potem przyznał, że rzeczywiście w tym czasie nosił „mały pistolecik”, w
końcu zarzucił Tuskowi „wyciąganie dawnych prywatnych rozmów”.
Prywatne są inne. Janusz Palikot w swojej książce opisał prywatne
zachowanie Tuska w jego obecności, jakiś gówniany incydent w gabinecie, który
nic nie wnosił do wiedzy publicznej - natychmiast wyrzuciłem ją na śmietnik,
nie czytając ani słowa dalej.
Teraz ja. Niemal równo pięć lat temu zostałem zaproszony do gabinetu
premiera Donalda Tuska na rozmowę na temat problemów środowisk twórczych. Było
to kilka tygodni po programie „Drugie
śniadanie mistrzów” Marcina Mellera, w którym udało mi się przepowiedzieć przyszłe
losy Platformy Obywatelskiej oraz - i to jest clou - wygarnąć
Tuskowi zaniedbania w sferze kultury. Rozmowa z premierem trwała kilka godzin,
brali w niej udział minister kultury Bogdan Zdrojewski, Michał Boni oraz
wpadał i wypadał Michał Graś. Gdy rozmawia czterech facetów o podobnym
temperamencie, to różnie bywa. Są ostre spory i są ostre żarty, wskakują niespodziewane
wątki, rozpruwane są ważne tematy i przerywają je wspomnienia, pojawiają się
podniesione głosy, a potem osobiste refleksje oderwane od sytuacji. To, co
opiszę, prywatne nie było.
W pewnej chwili zapytałem Tuska, dlaczego nie rozmawia z Kaczyńskim.
Powiedziałem, że ta sytuacja jest udręką dla narodu, że ktoś to musi przerwać,
bo ludzie są już na granicy wytrzymałości. I
że on sam w tej wojnie traci połowę Polaków na własną prośbę. Odpowiedział:
„Wie pan, o co chodzi Kaczyńskiemu? On ma tylko jeden cel: wygrać wybory i
wszystkich nas wsadzić do więzienia za Smoleńsk. Tylko to ma w głowie”. Było
to dla mnie zaskakujące stwierdzenie. Odrzekłem: „Dlaczego w takim razie nie
rozmawia pan z jego elektoratem ponad jego głową? Dlaczego pan nie przemówi do
tych ludzi i to tak, żeby pana polubili, z pominięciem Kaczyńskiego? Pan im
niczego nie oferuje, pan im stale daje odczuć, że to wrogowie”. „A co by pan im
powiedział?” - zapytał. „Nie mam pojęcia - odparłem - nie jestem politykiem”.
„Widzi pan. Tam nie ma z kim rozmawiać. To są naprawdę oszołomy” - zakończył.
Minęło pięć lat. Parę dni temu Kaczyński skomentował wyrok skazujący
wiceszefa BOR za błędy w ochronie lotu do Smoleńska słowami: „Mam nadzieję, że
będą kolejne wyroki”. Zrozumiałem, że Tusk miał rację. Znał Kaczyńskiego na
wylot. Ale w drugiej sprawie się mylił. Nie wiedział, że wystarczy się pochylić
i przemówić do ludu pisowskiego dwoma prostymi słowami: „500 złotych” - i
będzie po ptokach. Nie wpadło mu to do głowy. A powinno.
Zbigniew Hołdys
Paganini dyplomacji
Amatorszczyzna naszych mędrców od polityki
zagranicznej jest - mówiąc językiem PiS - porażająca. Prezydent Duda, premier
Szydło i minister Waszczykowski płaczą nad rozlanym mlekiem Brexit, a kto jeszcze
wczoraj podsycał konflikt z Unią Europejską, przede wszystkim z jej lokomotywą
- Niemcami? Kto w Brukseli widział przede wszystkim dyktat i zagrożenie naszych
wartości? Retoryka antyunijna PiS była już na tyle silna, że sam prezes
Kaczyński zechciał niedawno przypomnieć, iż jesteśmy i będziemy w Unii, a
mrzonki o referendum w Polsce należy sobie wybić z głowy.
Dzisiaj czołowi
politycy obozu władzy mówią, że Brexit jest smutny. Ale jeszcze niedawno nie
szczędzili Unii krytyki i uszczypliwości, widząc w niej przede wszystkim
ograniczenie suwerenności i narzędzie dyktatu, głównie Niemiec (stąd nie
całkiem przemyślana gra na Wielką Brytanię jako „strategicznego” partnera.
Miało to utrzeć nosa Angeli Merkel). Premier Szydło nie omieszkała podkreślić,
że opinia Komisji Europejskiej w sprawie praworządności w Polsce nie jest
obowiązująca. Opinie organu Unii ostentacyjnie lekceważył Paganini dyplomacji,
minister spraw zagranicznych, który najpierw nie miał czasu (!) zapoznać się z
unijnym dokumentem w sprawie Polski (bo to „nie jego resort”), potem, po kilku
dniach, znalazł chwilę, by zapoznać się z opinią Komisji Europejskiej, ale
tylko „pobieżnie”. Ministrowi, z właściwą sobie elegancją, wtórowała minister
Kempa, tak zajęta dobrą zmianą, że nie miała kiedy przeczytać opinii z
Brukseli. Polskie władze niepotrzebnie uciekały się do arogancji, mogły swoją
niezgodę okazać w sposób bardziej elegancki.
Teoretycznie Polska
PiS jest za integracją, ale rozumianą jako integracja narodowych, suwerennych
państw, czyli za odwrotem w kierunku wspólnoty węgla i stali. W praktyce
jednak na linii Bruksela-Warszawa od pewnego czasu iskrzy, głównie z powodu
wartości. Unia nie chce być li tylko unią celną. Iskrzy także na linii
Warszawa-Komisja Wenecka, opisywana jako ciało geriatryczne i sklerotyczne,
którego opinie nie mają większego znaczenia. Polski MSZ odwołał jej
wiceprzewodniczącą Hannę Suchocką, wysyłając tam swojego człowieka, podobnie
jak w przypadku ambasady w Watykanie, gdzie dotychczasowego ambasadora zastąpił
wierszokleta-kiepski, ale nasz. I to na krótko przed wizytą głowy państwa
watykańskiego w Polsce.
Z podobną elegancją
potraktowano ambasadora Schnepfa, przedstawiciela prezydenta RP w Waszyngtonie,
na krótko przed szczytem NATO w Warszawie, z wymarzoną obecnością prezydenta
Obamy. Ryszard Schnepf to ani mi brat, ani swat, spotkałem go raz w życiu w
okolicznościach nieprzyjemnych, ale bez względu na to, jak oceniamy jego
działalność (zwłaszcza niefortunny występ w internecie), z chwilą kiedy stał
się celem obrzydliwej nagonki antysemickiej, polskim obowiązkiem było
potępienie hejtu, a nie ostentacyjne dystansowanie się od swojego ambasadora.
Na co dzień polskie
władze mają usta pełne godności, suwerenności, szacunku i wstawania z kolan, a same
traktują per noga, podobnie jak prokuratorów wojskowych, którym odebrano
śledztwo smoleńskie, a ich samych wysłano jak najdalej od Warszawy, na rubieże
RP żeby ich poniżyć, żeby posmakowali zupy z kotła. Zupełnie jak podczas
rewolucji kulturalnej w Chinach, gdzie niepokornych wysiedlano z Pekinu w
okolice Mongolii i Tybetu. Najchętniej wysłano by ich do Izraela, ale nie
spełniali podstawowego warunku.
Kolejne decyzje
Warszawy budzą zdziwienie za granicą. Ambasador Prawda odwołany z Brukseli?
Bruksela mianuje go swoim przedstawicielem w Polsce. Suchocka odwołana z
Wenecji? Komisja Wenecka wybiera ją na swoją honorową przewodniczącą.
Ulubieniec prawicy, amerykański historyk, prof. Marek Jan Chodakiewicz
powiedział niedawno, że „Docelowo Polska powinna potrafić sama się obronić. Do
tego potrzeba broni nuklearnej. I wiary w słuszność istnienia Polski oraz woli,
aby broni takiej w imię niepodległości użyć”.
Ponieważ w Polsce
nie ma broni jądrowej, a wiara i wola „dopiero rosną”, profesor opowiada się za
sojuszem z USA, ponieważ jest „najmniej szkodliwy i uwłaczający”. Można
obiecać Ameryce - mówi - że przejmie się na polskie barki pewne kwestie
związane z obronnością kontynentu za cenę „uzbrojenia WP, w tym w broń
jądrową”. Oto jak mały Jasio wyobraża sobie naszą politykę zagraniczną: z
jednej strony wyciągajmy ręce w błagalnej prośbie o bombkę atomową, z drugiej
mówmy sojusznikowi, że jest stosunkowo najmniej szkodliwy i uwłaczający.
Wracając do dyplomacji: Paweł Lisicki,
redaktor i komentator, cieszący się (nie bez powodu) ogromnym wzięciem w
dyskusjach radiowych i telewizyjnych, chyba tym razem się potknął. Przeczytał
bowiem wywiad „z niejakim Jakubem Kornhauserem, którego główną zasługą i
podstawowym powodem, dla którego pozwolono mu zabrać głos i dać tyle miejsca,
jest to, że ówże jest szwagrem prezydenta Andrzeja Dudy. (...) Gdyby nie fakt
powinowactwa z urzędującą głową państwa, na jego wiersze i wypowiedzi nie
zwróciłby uwagi pies z kulawą nogą”.
Pomijając już
obraźliwe określenie „niejaki”, mam do redaktora Lisickiego pytanie: dlaczego
od pewnego czasu w jego piśmie „Do Rzeczy” ukazują się cotygodniowe rozmowy o
Polsce i świecie z „niejakim” Matthew Tyrmandem, na którego - gdyby nie
nazwisko - nie zwróciłby uwagi pies z kulawą nogą?
POST SCRIPTUM. Marszałek Senior
POLITYKI Marian Turski skończył 90 lat. Z tej okazji Redakcja zorganizowała
wspaniałą, wzruszającą uroczystość. Nie wstydzę się, że byłem wzruszony do łez
(nie ja jeden). 60 lat temu, w 1956 r., Marian przyjął mnie do współpracy ze
„Sztandarem Młodych”, a dwa lata później obaj przeszliśmy do POLITYKI. Dumny
jestem, że tyle lat mogę być w jednym Zespole z Marianem, i dumny jestem z
Redakcji, która pokazała klasę. Chylę czoła i ściskam Was wszystkich!
Daniel Passent
Koniec świata i co dalej
Z polskich reakcji na Brexit najważniejsze
jest oczywiście stanowisko Jarosława Kaczyńskiego, bo to on, jednoosobowo,
określa dziś politykę państwa. I prezes natychmiast zabrał głos, choć mógł skorzystać z
okazji, żeby choć chwilę pomilczeć nad urną z popiołami własnych politycznych
urojeń. Dumne koncepcje Międzymorza jako sojuszu Europy Wschodniej - pod polskim
przewodem przeciwko Niemcom; wybór Wielkiej Brytanii na głównego
strategicznego partnera; konflikty z Komisją Europejską; marginalizacja w
coraz bardziej marginalnej, po odejściu Brytyjczyków, frakcji w Parlamencie
Europejskim; obrażanie (i obrażanie się na) najważniejszych polityków
amerykańskich; podsycanie wołyńskich napięć w stosunkach z Ukrainą. Właściwie
klęska lub zapowiedź klęski na wszystkich frontach polityki zagranicznej.
Symbolicznie przypieczętowana faktycznym pomijaniem rządu polskiego w
najważniejszych pobrexitowych konsultacjach.
Dla Jarosława Kaczyńskiego polityka
zagraniczna, której nigdy nie lubił, nie umiał, nie poważał, była i jest
częścią polityki wewnętrznej. Także – jak dla Camerona - narzędziem pacyfikowania
politycznej konkurencji oraz podręcznym zestawem propagandowym (te zaklęcia o
godności, suwerenności, wstawaniu z kolan, wyprowadzanie unijnych flag,
prężenie czterech myśliwców F-16 itd.). Reakcja prezesa po Brexicie, niestety,
nie ujawnia jakiejś nowej refleksji.
W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej", po
standardowej deklaracji, że „stało się źle", jest już tylko - jak w całym
obozie pisowskim -z trudem skrywana satysfakcja. Bo winy za Brexit w żadnym
stopniu nie ponoszą brytyjscy populiści, od lat uprawiający kłamliwą antyunijną
propagandę, lecz, zdaniem PiS, sama Unia. Prezes proponuje więc nowy traktat,
który miałby osłabić wszystkie instytucje wspólnotowe, zwiększyć rolę państw
narodowych wzmocnić„mechanizm konsensualny", w polskiej tradycji
zwany liberum veto. Ta propozycja to, wypisz wymaluj, kopia „ustawy naprawczej”
w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, zmierzająca do zablokowania instytucji
mogącej w jakikolwiek sposób ograniczać władze Suwerena, czyli w praktyce
Jarosława K.
Po wielomiesięcznej, zapewne przykrej dla
prezesa, a na pewno kompromitującej na zewnątrz, europejskiej akcji w obronie
praworządności w Polsce widać, że Unia kojarzy mu się głównie z„wtrącaniem w
wewnętrzne sprawy". I jeśli przestanie „czepiać się" polskiej
demokracji, która „ma się znakomicie", to może „w dalszym ciągu
prowadzić" na przykład politykę rolną, politykę spójności, skąd dostajemy
fundusze, a nawet zbudować armię unijną, która by nas broniła. Ta refleksja
prezesa (dawać kasę i niczego nie chcieć) niestety jest wyraźnie sprzeczna z
do- minującym dziś wśród europejskich polityków przekonaniem, że wraz z
angielskim „nie" skończyło się wyjadanie wisienek z tortu, pobieranie
korzyści bez zobowiązań i odpowiedzialności za wspólne kłopoty, nieuchronnie
produkowane przez procesy globalizacji, zmiany cywilizacyjne, demograficzne i
społeczne. Pobrexitowe scenariusze rozciągają się dziś między całkowitym
rozpadem Unii a rozpadem na segmenty o różnym stopniu integracji. Brytyjczycy
postawili przed Europejczykami dramatyczne pytanie: czego chcecie? Kto z was
czego chce?
W piątek 24 czerwca nastąpił koniec znanego
nam świata. Właściwie wszystkie europejskie państwa muszą pilnie na nowo
zdefiniować swoje narodowe interesy i określić, jakie są teraz możliwości ich
realizacji. Populizm, czyli polityka tabloidowa, bazująca na ignorancji, manipulowaniu
emocjami, szczuciu na wrogów, na „elity", „ekspertów", „eurokratów"
,„imigrantów" może dostarczać zwycięstw wyborczych, ale w realu gwarantuje
klęskę. Rzeczywistość zawsze, wcześniej czy później, wyłania się z retorycznej
mgły twarda i zimna. Demokracja polega też na tym, że to lud wyborczy, jeśli
popełni błędy-z emocji, niewiedzy, pretensji, naiwności, lenistwa - z tą
rzeczywistością musi się zderzyć. „Kontynent" ma teraz nadzieje, że
„Wyspy" za płacą wysoką cenę za to, że dały sobie zabełtać w głowie. A i
tak cena, jaką Brytania, w końcu jedno ze światowych mocarstw, zapłaci za
wyjście z Unii, byłaby niewielka wobec kosztów, jakie na wypchnięciu z Unii poniósłby
kraj tak jeszcze słaby i tak marnie ulokowany jak Polska.
Mamy pecha, że obecny rząd rządzi nami w
takim czasie. Że zaplątany w swoje urazy i fantasmagorie nawet nie dopuści do
poważnej refleksji i debaty, choćby nad wejściem (jednak) do strefy euro,
relacjami z najsilniejszym dziś europejskim krajem - Niemcami, czy nowymi
relacjami z Brytanią (Anglią?). W tej sytuacji głupotą jest dziś żądanie
wyrażone już przez samego prezesa Kaczyńskiego, aby skompromitowany Brexitem
Donald Tusk podał się do dymisji wraz z całą Komisją Europejską. Niezależnie od
wszystkich pretensji wobec premiera Tuska, dziś tylko on z Polaków uczestniczy
w prawdziwym układaniu nowej Europy i może (jakoś) będzie bronił
geopolitycznego interesu Polski. A teraz to przede wszystkim zapobieżenie
chaotycznemu rozpadowi Unii. Tusk musi pomóc Kaczyńskiemu, bo inaczej nie damy
rady obronić się przed faktycznym, wymuszonym Polexitem.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz