Śmieszy mnie robienie
z Kaczyńskiego geniusza politycznego. Człowiek, który bez zahamowań używa mowy
nienawiści, który szkodzi własnemu krajowi, nie jest na pewno tytanem moralnym
ani intelektualnym mówi prof. Leszek Balcerowicz
Rozmawia Renata Kim, Marek Szczepański
NEWSWEEK: Chce się panu jeszcze tak gardłować w sprawie Polski?
PROF.
LESZEK BALCEROWICZ: Ludzie dzielą się na różne grupy - jedni czekają, aż inni
zrobią za nich robotę, inni twierdzą, że nic się nie da zrobić; ja należę do
trzeciej grupy i uważam, że dopóki nie ma całkowitej pewności, że ważnej sprawy
nie da się obronić, dopóty trzeba o nią walczyć.
„Trzeba się bić z PiS o Polskę”
- tak zatytułował pan swoją książkę.
- Tak. Atak PiS na państwo prawa i
na rynkową gospodarkę oraz ich kłamliwa propaganda osłabiają Polskę i niszczą
jej obraz. I robią to po okresie, w którym Polska osiągnęła największy w
ostatnich 300 latach sukces, jeśli chodzi o doganianie Zachodu. Dzielą Polskę
wewnętrznie, akurat wtedy, gdy zwiększają się zewnętrzne zagrożenia. To tak,
jakby realizować plan
Putina; to potworny moralny skandal! Trzeba
pokazywać szkodnictwo i zakłamanie tej ekipy - brak skrupułów, niski poziom
moralny, ideologiczną nędzę, niekompetencję. Im dłużej będą trwały rządy PiS,
tym gorzej dla Polski.
Kaczyński z kolei pana nazywa
„szkodnikiem”.
- Gdyby to zrobił Władysław
Bartoszewski, Jan Nowak-Jeziorański, Zbigniew Brzeziński czy parę innych osób,
to- bym się przejął. Zastanowiłbym się, czy nie mają racji. Ale dlaczego
miałbym się przejmować opinią Kaczyńskiego? On mi się po prostu odwinął, bo to
ja go tak nazwałem. Ale uzasadniłem, dlaczego uważam go za największego
ustrojowego szkodnika po 1989 roku. Trochę mnie śmieszy robienie z niego
demiurga, geniusza politycznego. Człowiek, który nie ma zahamowań w używaniu
mowy nienawiści, który ma anachroniczne poglądy na gospodarkę, który szkodzi
własnemu krajowi, nie jest na pewno tytanem moralnym ani intelektualnym.
Za to doskonale wyczuwa, czego
potrzebują Polacy. Obiecał im nie tylko poprawę bytu, ale także przywrócenie
godności.
- No i kto w to wszystko uwierzy?
Kto wierzy w te deklaracje o wolności i godności ze strony człowieka, który
należy do najbardziej niepopularnych wśród wszystkich polityków? Przecież to,
co on robi, jest szkodliwe, ale niesamowicie banalne: obiecuje, oskarża i
obraża oponentów. Przez swoją agresywną propagandę i obietnice zmobilizował
pokłady frustracji, które istnieją w każdym społeczeństwie. Dla partyjnych
celów odwołał się do różnych grup protestu: frankowiczów, przeciwników gimnazjów
i sześciolatków w szkołach, zwolenników przywrócenia niższego wieku
emerytalnego itp. Tak długo, jak ma się środki na spełnianie obietnic, to sporą
część ludzi można przekupywać. Ale my nie mamy nadwyżki w budżecie, tylko
wysoki deficyt. Za to jest dużo posad do rozdania, co PiS wykorzystuje bez
żadnych zahamowań, próbując jednocześnie odwracać prywatyzację, choć mamy
najwięcej własności państwowej w krajach OECD. No, ale w firmach prywatnych nie
można tak łatwo rozdawać posad partyjnym działaczom.
PiS wygrało wybory, bo obiecało
Polakom 500+. Dlaczego poprzednia ekipa
tego nie zrobiła?
- To jest takie pospolite szukanie
jednej przyczyny, zwykle fałszywej, ale dobrze brzmiącej... „Za mało się
troszczyliśmy”, „za mało wspieraliśmy” itp. W Grecji też się intensywnie „troszczyli”
i zakończyło się krachem. Jest sporo prostackich teorii na temat przyczyn
zwycięstwa PiS, które nie wytrzymują testu logiki i faktów.
A jaka jest pana teoria?
- Ja uważam, że to zwycięstwo
wynikało ze splotu kilku czynników. Przyczyniły się do niego jaskrawe błędy
PO. Platforma przegrała w znacznej mierze dlatego, że odepchnęła od siebie
jakieś 2-3 miliony ludzi, plując im w twarz skokiem na OFE.
Dalej, kiedy latem 2014 roku
wybuchła afera podsłuchowa, PO przyjęła najgorszą z możliwych strategii:
powtarzała, że skandalem są same podsłuchy, a nie to, co ujawniły. Do tego
jeszcze ta nieszczęsna doktryna ciepłej wody w kranie! Fantastyczny pomysł, by
pozyskać młodych! Poza tym na krótko przed wyborami wybuchły strajki
górników. I co wtedy zrobili politycy PO? Umizgiwali się do związkowców.
Obiecali pomoc dla górnictwa, naśladując PiS, a to też odpychało wyborców,
którzy nie chcieli PiS bis. No i wreszcie Bronisław Komorowski nie musiał
przegrać wyborów prezydenckich.
On sam twierdzi, że musiał.
Uważa, że taki był trend.
- Nie musiał! Mieć 70 proc.
popularności i przegrać z facetem, który ma na początku 3 procent?! I dalej -
przecież nie musiało tak być, że w telewizji pojawi się Adrian Zandberg i Partia
Razem odbierze głosy Zjednoczonej Lewicy. Dzięki temu wszystkiemu PiS uzyskał
większość. Jak widać, to nie geniusz Jarosława Kaczyńskiego, tylko przede
wszystkim splot nieszczęśliwych przypadków dał mu taki wynik. Zdarzenia pozornie
drobne mogą mieć bardzo poważne konsekwencje. Nie można wyjaśniać klęski
wyborczej PO tym, że była za mało populistyczna. Gdyby Platforma była jeszcze
bardziej populistyczna, to jeszcze bardziej by straciła. Największym błędem w
polityce jest odpychać swoich wyborców.
Czy równie złe nie było
zaniedbanie tej nieuprzywilejowanej grupy społeczeństwa, dla której 500+
stanowi gigantyczną różnicę w domowym budżecie?
- Dlatego „nieuprzywilejowanej”. A
pani należy do „uprzywilejowanej” części? Co to w ogóle za stawianie spraw?
Powtarza pani propagandę PiS. Zacznijmy od tego, że w każdym społeczeństwie są
ludzie, którzy uważają, że zasługują na więcej. Czasem są rzeczywiście
pokrzywdzeni przez los, a czasem tylko subiektywnie.
Można oczywiście ich wszystkich
objąć tym lewicowym hasłem „wykluczeni”, ale to jest językowa pułapka. Bo słowo
„wykluczeni” zakłada, że ktoś ich skrzywdził. Kto ma pomagać?
Państwo.
- Wie pani, gdzie jest najwięcej
„wykluczonych”? Na Ukrainie, tam prawie wszyscy są wykluczeni. Dlaczego? Bo w
tym kraju nie było żadnych radykalnych reform. Mam nadzieję, że teraz uda się
je w końcu przeprowadzić. Powtarzam: jeżeli będziemy operować takim językiem,
będziemy tubą PiS i partii Razem.
To nie używajmy słowa
„wykluczeni”, tylko „najsłabsza grupa”. Dla niej 500+ robi różnicę.
- Minister Morawiecki powiedział,
że program 500+ to inwestycja. Czy to jest inwestycja w to, żeby w Polsce była
istotnie większa dzietność? Nie znam żadnych naukowych badań, które by
potwierdzały to, co oni mówią. To znaczy, że albo nie prowadzili żadnych
badań, albo po prostu cynicznie uznali - nie mając pieniędzy w budżecie - że
dadzą ludziom 500+. Być może w zwycięstwie PiS miał jakiś udział program 500+,
ale czy z tego ma wynikać generalny wniosek, że warto rozwalać budżet państwa,
żeby wygrywać wybory? To byłaby pochwała populizmu w stylu Argentyny Wenezueli
czy Grecji.
Rozbawiła pana szczerość
ministra Morawieckiego, gdy przyznał, że ten program jest na kredyt?
- On mnie rozbawia od samego
początku. Podobnie jak to, że tyle osób - łącznie z poważnymi publicystami -
kupiło bajkę, że jak ktoś pracował w banku, to na pewno zna się na gospodarce.
Jest tajemnicą poliszynela, że w niektórych zagranicznych bankach płaci się
ludziom wysokie pensje za to, żeby się nie wtrącali. Więc Morawiecki pewnie
nie miał wielkiej szansy, żeby się czegoś nauczyć. Ale nawet jak ktoś się zna
na jednym przedsiębiorstwie, to niekoniecznie musi się znać na całej
gospodarce. Albo może się znać, a być karierowiczem. Albo uznawać, że wartości
„narodowe” połączone z ksenofobią są ważniejsze od rozwoju gospodarki. Zresztą
sam Morawiecki miewa chwile szczerości i potem musi sam sobie gwałtownie
zaprzeczać. W jednej z takich chwil szczerości powiedział, że wolałby, żeby
Polska wolniej się w przeszłości rozwijała, ale była mniej „zależna” od
kapitału zagranicznego.
To program PiS: Polska ma za
dużo zagranicznego kapitału, trzeba to ograniczyć.
- To kuriozalne, bo w zeszłym roku
malutka Irlandia przyciągnęła 101 mld dolarów inwestycji zagranicznych, a duża
Polska 7,5 mld. Czy dla Morawieckiego to za dużo? On niekiedy mówi językiem
Hilarego Minca: jesteśmy za wolnym rynkiem, tylko musimy go kontrolować.
A nie trzeba kontrolować?
- W tym, co PiS mówi, są fragmenty
typu „należy zwiększyć ściągalność podatków”, czyli walczyć z oczywistymi oszustwami.
I z tym się akurat każdy zgodzi. Ale przecież to dopiero początek. Jeśli ktoś
robi reformy, które według PiS są złe, na przykład coś sprywatyzował, to może
się spodziewać, że będzie na niego donos. Podobnie było wcześniej, ale nie na
taką skalę. Nie znam drugiego takiego państwa, gdzie prokuratura tak
uderzałaby w ludzi, którzy wyrywali kraj z socjalizmu. Niemal każdy minister
prywatyzacji w Polsce miał do czynienia z prokuraturą i ciągnącymi się latami
śledztwami. Kto się przed tym uchronił? Ten, kto nic nie prywatyzował. To
niebywały moralny skandal. Strategia PiS polega na tym, żeby demonizować reformy,
dzięki którym Polska nie jest Białorusią, i iść w tym właśnie kierunku, czyli
rozszerzać własność państwową.
Czyli nacjonalizacja.
- Oni mówią „polonizacja”, ale to
de facto nacjonalizacja. To jest zwrot ku socjalizmowi. Używają własności
państwowej do skandalicznej polityki personalnej. Iluż usunęli menedżerów i bez
żadnej żenady zastąpili ich swoimi działaczami partyjnymi! Poza tym pomysły
PiS polegają na tym, żeby zwiększać wydatki i pokrywać je przez poprawienie
ściągalności podatków. To mit, że z tego da się sfinansować ich kluczowe
obietnice. Na dodatek nasz deficyt już jest nadmierny, należałoby go
zmniejszać, a oni jeszcze powiększają. No, chyba że jeszcze bardziej będą
podwyższać podatki. Już przecież wprowadzili dodatkowe podatki od banków i od
sieci handlowych, które ostatecznie spadną na klientów.
Dokąd prowadzi taka polityka?
- Już widać, jakie są reakcje
rynków - złoty słabnie, za zaciągane długi płacimy więcej. Ze względu na
demografię liczba ludzi w wieku produkcyjnym będzie spadać, a ewentualne
obniżenie wieku emerytalnego jeszcze to pogłębi. Poza tym mamy bardzo mało
inwestycji, mierząc odsetkiem PKB. Z grubsza wiadomo dlaczego: za duże ryzyko
złej legislacji i nie- przewidywalności polityki. A za PiS jest tego jeszcze
więcej. Nagle dowiadujemy się, że Polska ma specjalizować się w dronach. Morawiecki
na spółkę z Gowinem chcą stawiać na dziedziny, które nie potrzebują żadnego
wsparcia - na przykład na stocznie. Pewnie po to, by później ogłosić sukces. A
z drugiej strony stawiają na projekty wątpliwe, ale w razie fiaska nie poniosą
żadnych konsekwencji, bo przecież nie ryzykują swoimi pieniędzmi. Taka
strategia zwiększonej interwencji polityków w gospodarkę dla kraju zawsze
kończy się źle. Ale na krótką metę służy partii, jeśli dziennikarze j ą
wychwalają.
Czy z perspektywy czasu widzi
pan jakieś błędy w swoich receptach dla gospodarki?
- Jest bardzo prosta metoda oceny
skutków rozmaitych strategii: porównać różne kraje. Nie znalazłem żadnego,
który miałby mniejszą dozę reform po socjalizmie i lepsze wyniki niż Polska.
Wszystkie wypadły dużo gorzej. Kraje nadbałtyckie, które byty bliskie Polsce
albo nawet bardziej radykalne, osiągnęły o wiele lepsze wyniki niż na przykład
Białoruś czy Ukraina. I to jest test, a nie pyskówki czy
populistyczne licytacje, kto bardziej współczuje ludziom.
Pan wciąż jest ortodoksyjnym
liberałem.
- „Ortodoksyjny” okropnie brzmi,
niech pani uważa na język. Nie może być tak, że wyzwisko zastępuje analizę, na
przykład słowo „śmieciówki”. Przecież wiadomo, że jak ktoś nazwie coś takim
słowem, to jest złe.
Czy kiedykolwiek miał pan
refleksję, że może jednak trzeba było mniej radykalnie przeprowadzać reformy?
Zadbać o najsłabszą część społeczeństwa?
- „Zadbać”? Używa pani słowa
naładowanego emocjonalnie i przeciwstawia dwie rzeczy: reformy i - „dbanie”.
To jest język PiS i partii Razem. Kto bardziej dbał o ludzi: reformatorzy w
Polsce czy antyreformatorzy na Ukrainie lub Białorusi?
Uważa pan, że państwo nie ma
obowiązku dbania o najsłabszych?
- Ale co to znaczy „dbanie”?
Najważniejsze jest to, by ludzie mogli dbać o siebie. W socjalizmie nie mogli
dbać o siebie, bo ci najbardziej kreatywni i przedsiębiorczy byli najbardziej
dyskryminowani przez ustrój. I dlatego wszyscy przegrali. Druga rzecz: w każdym
społeczeństwie zdarzają się niektórym ludziom nieszczęścia, ale nie można
zakładać nacjonalizacji współczucia. Czy tylko państwo ma im pomagać, czyli
politycy i urzędnicy? A gdzie jest rodzina? Gdzie kościoły? Gdzie organizacje
pozarządowe? Jeśli znacjonalizujemy współczucie, to zabraknie miejsca dla
ludzi pomagających z powołania. Nacjonalizacja współczucia, czyli rozdęte i
często źle zbudowane państwo socjalne, kończy się Grecją.
Pana dawni koledzy przyznają,
że się mylili w sprawie gospodarczego liberalizmu. Prof. Marcin Król wręcz powiedział: byliśmy głupi.
- Nie zaliczam go do „kolegów”.
Ale ważniejsza jest tu moralna i intelektualna tandeta metody: znaleźć
rzekomego czy prawdziwego liberała i wydrzeć z niego takie wyznanie, a potem
triumfalnie ogłosić, że liberalizm jest zły, bo jakiś liberał tak powiedział.
To się nie trzyma kupy, przecież nie uogólniamy na podstawie jednej wypowiedzi
i to niekoniecznie liberała. Ale za taką tandetę autor dostał nagrodę jakiegoś
dziennikarskiego gremium. A wracając do PiS, trzeba się organizować, bo tylko
zorganizowany odpór może stanowić skuteczne ograniczenie dla tych ludzi bez
zahamowań.
Komitet Obrony Demokracji robi
to od ośmiu miesięcy. Bez efektów.
- I co? Nie udało się? To co, mamy
iść na kawę?! Jeśli ma się do czynienia z ludźmi odpornymi na argumenty moralne
i intelektualne, to nie można oczekiwać, że po paru miesiącach nagle
skruszeją. Oczywiście, bardzo chciałbym, żeby obywatelski opór był silniejszy, bo to jedyna
szansa na powstrzymanie ustrojowej destrukcji Polski i jej pozycji na
Zachodzie. Ale nie można oczekiwać przełomowych efektów po 10 miesiącach. Dla
mnie interesujący jest fakt, że do tej pory w Polsce przeważały protesty
roszczeniowe, a od paru miesięcy mamy silny protest obywatelski. Nie w obronie
interesów materialnych poszczególnych grup, ale w obronie ustroju. To jest
niesamowicie ważne.
Tyle tylko że w tych protestach
biorą udział głównie ludzie, którym właściwie niczego nie brakuje. Walczą o to,
by nie stracić wolności.
- Znowu pisowski schemat:
demonstrują zadowolone do niedawna elity - a po drugiej stronie są
„wykluczeni”. Obrona wolności i państwa prawa to wielka misja. Chodzi o to,
żeby nie wracać do systemu, w którym uczciwy obywatel ma podstawy do tego, żeby
się bać. Opanowanie prokuratury przez Zbigniewa Ziobrę ma, jak sądzę, tworzyć
narzędzia dla takiej strategii. Jasne, że w każdym społeczeństwie tylko część
jest aktywna w sprawach obywatelskich. Nie ma co się tym gorszyć. Chodzi o to,
żeby ludzi mocniej mobilizować. Mobilizacja już przekonanych daje szybsze
efekty niż przekonywanie.
Ma pan jakieś rady dla tych,
którym nie podobają się rządy PiS?
- Nie narzekać, nie liczyć na cud.
Nie głosić, że nic się nie da zrobić, tylko organizować się. Bo co robi każda
dyktatura lub reżim zmierzający w tym kierunku? Atomizuje ludzi. Dyktatura
zawsze uderza w niezależne organizacje, dlatego trzeba je odpowiednio
zabezpieczać i umacniać. Bardzo ważna jest komunikacja, odwoływanie się nie
tylko do interesów materialnych, ale do wrażliwości moralnej. Trzeba bić się z
PiS o Polskę. Nie zasługujemy na to, żeby rządzili nami tacy ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz