One
o prezesie Kaczyńskim mówią „nasz kot", ale to poufałość udawana. O nich
mówi się: lwice prawicy. Bo są ostre, gotowe wydrapać oczy.
Elżbieta Turlej
Mińsk
Mazowiecki. Pod biurem poselskim Krystyny Pawłowicz kolejka. Nauczycielka z
przedmieść Warszawy (w sprawie mobbingującej dyrektorki - lewaczki), bezrobotna
spod Konika Nowego (kiedy dostanę mieszkanie komunalne?), sprzedawczyni na
ćwiartkę etatu (czy to nie przypadek, że Boże Ciało przypada w Dniu Matki?).
Drzwi do biura zamknięte. Kartka „Zaraz wracam”.
Nauczycielka, ze zrozumieniem: -My, kobiety, marny tyle na głowie. Pewnie
zakupy robi.
Po godzinie asystentka otwiera drzwi. Na korkowej tablicy zdjęcie
Pawłowicz z prezesem Kaczyńskim, czarno-biały plakat „Ku pamięci” ze zdjęciami
ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografia śp. Lecha Kaczyńskiego z małżonką.
Nad wszystkim Piłsudski. Prawdopodobnie olej. Profesor nie ma, ale są zapisy.
Profesor przyjmie najszybciej we
wrześniu-październiku. Na rozmowę czeka 90 osób. Profesor załatana. Pracuje w
kilku komisjach. Na nic czasu nie ma. Nauczycielka ze zrozumieniem: - Oddana
sprawie. Bezrobotna: - W Sejmie niedosypia i
niedojada. Sprzedawczyni: - Od wyborów
parlamentarnych widać znaki z nieba. Matka Boska mówi ustami kobiet polskich.
Posłanka
Pawłowicz, jeśli mówi, robi to w sposób mało parlamentarny, używając
kolokwializmów, wulgaryzmów, nadużywając słów ojczyzna i zdrajcy. Sam prezes
Kaczyński podczas kampanii wyborczej w Ostrołęce zachwalał prof. Pawłowicz, że „bywa ostra, ale tacy ludzie są bardzo
potrzebni, nie możemy się rozpływać w niejednoznacznych, nieostrych określeniach”.
Zdjęcie z Kaczyńskim z biura poselskiego powstało właśnie w Ostrołęce.
Fotoreporter nacisnął migawkę, kiedy tuż po wspomnianych słowach prezesa prof. Pawłowicz podniosła w górę dwa palce w geście zwycięstwa.
Przetarła szlak, ale ma już następczynie. Kobiety PiS. To cała galeria:
trzy Beaty - Szydło, Kempa, Mazurek. Joanna Lichocka. Elżbiety - Witek i Kruk.
Bernadeta Krynicka. Ewa Stankiewicz. I wiele innych. Na ogół są agresywniejsze
niż pisowscy mężczyźni, którzy w retorycznych utarczkach jakby zeszli na drugi
plan. Radykalizują język, są napastliwe, przekraczają granice. Chętnie zresztą
są wysyłane na pierwszą linię frontu. Żadna partia nie ma dziś, ani nie miała,
tak drapieżnych bojowniczek. Aleksandra Jakubowska, nazwana kiedyś „lwicą
lewicy”, według dzisiejszej miary byłaby przedszkolanką.
Damskie miejsca
PiS ma 54 posłanki. Weszły do Sejmu głównie z tzw. miejsc niebiorących,
nazywanych przez prezesa Kaczyńskiego damskimi. Czyli były w najlepszym
przypadku trzecie, czwarte za kandydatem mężczyzną. W Sejmie też raczej na
zdjęciach stoją w drugim, trzecim rzędzie. Nie trzymają się razem, nie szukają
towarzystwa innych posłanek. - Od kilku kadencji są zapraszane do
Parlamentarnego Klubu Kobiet, ale konsekwentnie odmawiają - mówi była posłanka
PiS Joanna Kluzik-Rostkowska. - Niechętnie patrzą na organizowane przez nas
tzw. kobiece środy, czyli spotkania żeńskiej części klubu PO. Jest niepisane
przyzwolenie, żeby mówiły i zachowywały się mało parlamentarnie. Z drugiej
strony to sygnał, że są traktowane protekcjonalnie, z przymrużeniem oka.
W porównaniu z mężczyznami parlamentarzystami najwierniejsze są na ogół
dobrze wykształcone. Na 54 posłanki tylko sześć (m.in. Małgorzata Gosiewska i
Jolanta Szczypińska) ma wykształcenie średnie. Pozostałe skończyły najlepsze
uniwersytety w kraju, są lekarkami, socjolożkami, wykładowcami akademickimi,
ale też nieźle radziły sobie w męskich zawodach typu inżynier elektryk. Mimo to
w wywiadach (głównie dla mediów prawicowych) wolą się pokazywać jako
przeciętna polska kobieta.
Małgorzata Wassermann, właścicielka kancelarii adwokackiej z rocznym
przychodem 174 tys. zł, mówi, że „jak każda kobieta ma cztery lakiery do
paznokci” oraz „ma mnóstwo słabości, np. płacze”. Elżbieta Witek jeszcze jako
rzeczniczka prasowa PiS opowiadała, że chodzi do kościoła, sama robi zakupy, a
i do second handu zajrzy. A
Krystyna Pawłowicz, choć przez ponad 30 lat wykładała na Uniwersytecie Warszawskim,
woli legitymować się posadą w Wyższej Szkole Administracji w Ostrołęce, a w
wywiadach chętnie przyznaje się do słabości do lodów, które podjada mimo diety.
W kolejce przed biurem poselskim w Mińsku to się podoba.
- Pani poseł na pewno nie jest
tak zakłamana jak te lewaczki i Europejki, Bieńkowska czy Kopacz - mówi nauczycielka. - Fotografowały się w tych
magazynach, przebierały w nie swoje szmaty. Wstydziły się, skąd wyszły, wyparły
swoich - uzupełnia sprzątaczka.
Rodziną lepiej się
nie chwalić
Najwierniejsze z wiernych wizerunkowo są zwykle antysalonowe. Zjawiają
się w niemodnych w stolicy garsoneczkach i, jak Bernadeta Krynicka - typowana
przez media na nową Krystynę Pawłowicz - obstają, że ich styl ma być sygnałem
wierności sobie. Krynicka ubiera się do Sejmu a to w cytrynowe spodnie trzy
czwarte odsłaniające kawałek łydki plus botki na szpilce, a to w przylegającą
do ciała kobaltową sukienkę z dużym dekoltem. To, co pod biurem posłanki
Pawłowicz uważa się za zaletę, w internecie skutkuje falą hej- tu. - Pewnie
za jakiś czas i ona wtopi się w masę posłanek, które są w Sejmie kolejną
kadencję, i wyrobi bardziej bezpieczny styl, np. zaopatrując się jak inne
posłanki w butiku na pierwszym piętrze hotelu poselskiego - przyznaje
Joanna Kluzik-Rostkowska. - Na razie jednak, co jest ciemną stroną
samotności i braku współpracy między kobietami PiS, na własnej skórze
przekonuje się, jak wizerunek wpływa na odbiór polityka.
Kobietom, nie tylko z PiS, brakuje wzorców, punktów odniesienia. Z
badań amerykańskiego psychologa Petera Glicka wynika, że nie ma dobrej drogi.
Posłanka podkreślająca płeć zawsze będzie uznawana za niekompetentną, jeśli
jednak wybierze styl bardziej formalny i zabierze głos w dyskusji razem z mężczyznami,
dowie się, że jest mało kobieca.
- Przez ćwierć wieku demokracji nie udało się stworzyć modelu kobiety
polityka, która jest partnerem mężczyzny i gra na siebie albo na inne kobiety,
a nie na wodza czy lidera partii - mówi dr Dorota Wiśniewska-Juszczak,
psycholog społeczna z Uniwersytetu SWPS. - W dodatku kobiety w swojej masie
przeżyły rozczarowanie demokracją, w której hasła równouprawnienia mężczyzn i
kobiet to iluzja, Widziały też, jak polityka w męskim wydaniu pożera kobiety
wyniesione na wyżyny władzy, jak premier Ewę Kopacz.
Do tego dochodzą wartości wyznawane w samym PiS. Według deklarowanego w
partii światopoglądu kobiety, które mają dzieci i mężów, powinny być z nimi w
domach - a jeśli służą partii, mając rodzinę, nie powinny się nią chwalić.
Posłanki PiS wydają się więc nie mieć bliskich. Niewiele osób w samym PiS wie,
że Joanna Lichocka samotnie wychowuje córkę, 18-letnią Zofię, a Bernadeta
Krynicka trójkę dzieci (dwie dorosłe córki i nastoletni syn). W Łomży
przyznają, że miała pod górkę. Samotnie wychowując dzieci, skończyła dwa
kierunki studiów. W partii nawet to nie jest atutem; obowiązuje wzorowanie się
na nieposiadającym rodziny prezesie, dla którego - jak sam zdaje się sugerować
- najważniejszą kobietą życia była matka.
On sam ma specyficzny stosunek do kobiet. Patriarchalny, przez niego
nazywany ojcowskim; ostentacyjnie szarmancki i staroświecki, z obowiązkowym
całowaniem w rękę. Ale jednocześnie naznaczony rezerwą do płci w ogóle,
traktowaniem kobiet jako ozdobników ocieplających wizerunek męża stanu. W sumie
tradycyjny, raczej protekcjonalny, maczystowski.
Z drugiej strony, co zauważa prof. Magdalena Środa, prezes boi się
silnych kobiet i aby móc z nimi pracować, musi je sobie podporządkować. Albo -
jeśli ich rola rośnie, jak Joanny Szczypińskiej (o której mówił, że na ich
rzekomej love story chciała umocnić
swoją pozycję) - upokorzyć, wyśmiać.
Jedynym akceptowanym przez niego modelem relacji - również w partii -
jest układ jednokierunkowej wierności i lojalności. Bez jawności, jasnych
powiązań, z wiążącą obie strony emocjonalną tajemnicą. Taka wydaje się choćby
jego relacja z Janiną Goss, nazywaną żelazną damą, nieformalną współtwórczynią
potęgi PiS. Wszędzie gdzie z nadania prezesa się pojawia, jest
postrzegana jako wykonawczyni woli, wyroków prezesa, egzekutorka.
„Męskie”, brutalne zachowania
„kobiet PiS” są w polskiej kulturze politycznej nowością. Dotychczas
stereotypowo domagano się zwiększenia obecności kobiet w polityce, bo miały
wnosić do życia publicznego racjonalizm, odpowiedzialność, umiar, skłonność do
kompromisów, łagodność. PiS i ten poprawnościowy wizerunek rozbił na tysiąc
kawałków. Wielu obserwatorów uważa, że prezes świadomie wykorzystuje kobiety
w roli „harcowniczek”, „szahidek”, bo przeciwnicy, skrępowani konwenansami i
wychowaniem, głupieją, nie wiedząc, jak odpowiedzieć agresywnej kobiecie, żeby
nie wyjść na chama czy damskiego boksera. Zdarzyło się już w poprzedniej
kadencji, że zaatakowany przez Krystynę Pawłowicz poseł Twojego Ruchu wykonał
kontrszarżę w podobnie niedopuszczalnym stylu: „Wolałbym bzyknąć kozę niż
posłankę Pawłowicz”. A Ryszard Petru - w obecnej kadencji - zwrócił się do pani
poseł z trybuny sejmowej: „Proszę nie walić się w łeb, jak do pani mówię”.
Jak zauważa psycholog Anna Dryjańska, opozycja próbuje używać takich
narzędzi jak druga strona. Niestety, kosztem schamienia języka, odpuszczenia
kulturowych standardów, pogardzanych przez PiS manier czy reguł kurtuazji.
„Kobiety PiS”, zapewne bezwiednie, otwierają furtkę przemocy wobec kobiet,
specyficznego równouprawnienia w braku szacunku.
Głośne i rozedrgane
Polityczki PiS, mówią ich sejmowe koleżanki przeciwniczki, nieustannie
zabiegają o uwagę i uznanie prezesa, jedynego
w stadzie samca alfa, głowy partyjnej rodziny. To on jest głównym adresatem
ich publicznych wystąpień i zachowań. Anna Paluch w jednym z wywiadów
przyznaje: „nie chcemy matkować prezesowi, ale doceniamy to, że jest potwornie
zapracowany, zaharowany wręcz, a my chcemy mu jakoś pomóc”. Twardą lojalność
demonstrują na każdym kroku. W hotelu sejmowym milkną na widok opozycji. Widząc
przeciwnika partyjnego, przechodzą na drugą stronę korytarza. Podczas starć w
studiach telewizyjnych masakrują, nie dopuszczają do głosu, nie słuchają,
często krzyczą.
Czyli - jak przekonuje dr Dorota Wiśniewska-Juszczak - bez wzorców i pozbawione
własnej retoryki wchodzą w buty mężczyzn, ale na własnych prawach, po -
stereotypowo - kobiecemu podkręcając emocje. Spięte i czujne w konfrontacji z
wrogiem partyjnym, szczęśliwe i wyluzowane wydają się tylko w towarzystwie
męskich liderów partii.
Często - w czym przodują sejmowe debiutantki - najwierniejsze starają
się być najbardziej radykalne. Anna Krupka, były aniołek Kaczyńskiego,
powstanie KOD nazywa spiskiem; rzeczniczka klubu parlamentarnego Beata Mazurek
sędziów Sądu Najwyższego określa mianem „zespołu kolesiów”, a samotne matki
obcesowo zachęca do ustabilizowania swojej sytuacji rodzinnej i posiadania
większej liczby dzieci, aby mogły się załapać na program Rodzina 500 plus.
Joanna Lichocka wyciąga na łamach serwisu Niezależna.pl pochodzenie popularnego
dziennikarza sportowego Tomasza Zimocha (który właśnie podpadł partii) i
twierdzi, że karierę zawdzięcza postkomunistycznej władzy. Posłanka Bernadeta
Krynicka na falach katolickiego Radia Nadzieja mówi (w kontekście uchwały o
suwerenności RP), że człowiek, który donosi do obcego państwa, powinien wisieć
na stryczku.
Ewa Stankiewicz, założycielka Solidarni 2010, postuluje w Telewizji
Republika stosowanie „wobec zdrajców ojczyzny najsurowszych z możliwych kar,
być może specjalnie na tę okoliczność przywróconych w polskim prawie”. I jako
pierwszego do ukarania typuje Donalda Tuska, który „dopuścił się zdrady
interesów polskich na skalę niewidzialną od czasów targowicy”. Radna PiS z
Gdańska Anna Kołakowska (również w nawiązaniu do dyskusji w Sejmie na temat
uchwały o suwerenności i gestu Agnieszki Pomaskiej z PO, czyli podarcia
projektu) proponuje: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”.
W ślad za nimi rusza internet. Grzeje się od wpisów szczególnie po
emocjonalnych - jak ostatnie - wystąpieniach premier Beaty Szydło. Internauci
- po nickach sądząc, duży odsetek kobiet - dodatkowo wyostrzają jej wypowiedzi.
Najczęściej takie komentarze pojawiają się pod zdaniami „To nie Polska ma
problem z reputacją, ale Unia Europejska”. Albo (po audycie) „To był egoizm,
marnotrawstwo i lekceważenie obywateli (...). Motywy tych działań oddamy do
oceny instytucji, które powinny się tym zająć”. I „Możecie obrażać personalnie
mnie, ale nie dopuszczę do tego, abyście obrażali polski rząd”. W domyśle
prezesa Kaczyńskiego.
Szczęśliwa przy
rzutniku
Dla najbitniejszych z bitnych niewiele dobrego z tego wynika. Prof. Magdalena Środa podkreśla, że budowanie swojej podmiotowości
i siły na służbie mężczyźnie tylko na moment daje poczucie bezpieczeństwa.
Potęguje serwilizm i powszechny wśród kobiet PiS lęk o stratę miejsca przy
wodzu. Niedawno tuż po wyjściu ze studia telewizyjnego prof. Środa zażartowała, że prezes Kaczyński miał odmienne zdanie
na temat poruszany przez jej interlokutorkę z PiS. - Ta mądra i doskonale
wykształcona kobieta była naprawdę przerażona. Dopytywała, gdzie to słyszałam,
odetchnęła z ulgą, kiedy powiedziałam, że to tylko żart- wspomina Środa.
Joanna Kluzik-Rostkowska przekonuje, że Kaczyński doskonale wie, jak
wykorzystać ten lęk i wierność kobiet PiS i jak żonglować ich emocjami. - Wie,
jaki głos jest w niej najmocniej słyszany i wystawia na pierwszą linię te
najgłośniejsze i najbardziej rozedrgane - mówi Kluzik-Rostkowska. - Nie
przez przypadek teraz do drugiego szeregu idzie spokojna Joanna Szczypińska, a
krok do przodu robi Beata Mazurek, a świetnie ubrana Izabela Kloc jest chowana
za plecami Bernadety Krynickiej.
Szkoda tylko, że te kobiety-jak debiutująca w Sejmie Joanna Lichocka -
nie mają świadomości, że dla prezesa decydują się na polityczne samospalenie. -
Chciałabym wierzyć, że pracują w ten sposób na siebie, a nie na innych
mężczyzn, z szefem partii na czele - dodaje prof. Środa.
Próbując odnaleźć się w tych karkołomnych układankach, najwierniejsze
łatwo zwracają się przeciwko kobietom jako takim. Choć to dzięki lobbowaniu
organizacji kobiecych na rzecz tzw. kwoty, czyli obowiązku rejestrowania na
listach co najmniej 35 proc. przedstawicieli tej samej płci, część z nich miała
szanse startować do Sejmu, teraz zwalczają feminizm we wszelkich przejawach.
To za rządów PiS doszło do złamania praw kobiet do antykoncepcji, edukacji
seksualnej, przerywania ciąży, dostępu do in vitro. Zapowiadane
jest wycofanie się z konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Bo
jakoby u podstaw kryzysu Polski, w tym zapaści demograficznej, leży ideologia gender, która nie sprzyja posiadaniu dzieci i zakładaniu rodzin, czemu
winne są feministki.
Z badań prof.
Fuszary wynika, że połowa Polaków nie ma
żadnych skojarzeń z feminizmem. Ale prof. Pawłowicz
właśnie walkę z „gender,
czyli opętaniem, watką z Bogiem - prawami
natury” zrobiła jednym z ważniej szych wątków swoich wystąpień. A idąca w jej
ślady Bernadeta Krynicka postuluje, żeby fizjoterapeuci - powołując się na
klauzulę sumienia - mogli odmówić zabiegu u pacjentek z wkładką domaciczną.
Kobiety spod biura poselskiego nie mają im za złe. - Na przykład Ewa
Stankiewicz. Reżyserka, nakręciła film „Solidarni 2010”. Przyjechała do nas na
plebanię. Pokazywała film, mówiła, że ludzie z sekty Anodiny zaszczuli ją za
to, wywalili z roboty, wmówili ludziom, że zatrudniła do filmu aktorów -
dodaje nauczycielka. I wspomina: - Biedna była, a teraz poznała Duńczyka
Jorgensena, eksperta Macierewicza do spraw katastrofy w Smoleńsku. Pobrali się.
I jeżdżą razem po Polsce. On mówi o wybuchu, ona to tłumaczy na polski i
obsługuje rzutnik. I chyba jest naprawdę szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz