Nad jeziorem, w
gęstych olchach, lęgły się ptaki. Wiosną przyszła dobra zmiana: zamiast ptasich
jaj przywiozła gruz. Teraz ksiądz biznesmen chce zbudować tam domki. Sprawa
oparła się o prezydenta Dudę
Wojciech Cieśla
O Puszczy Boreckiej na Mazurach mówią, że
to mała Puszcza Białowieska. Gęsta, dzika, wybujała. Mówią też, że to serce
Mazur - ponad 230 hektarów lasu
takiego, który przez wieki zachował się bez wyraźnej ingerencji człowieka.
W nadleśnictwie Borek samych
jezior jest około setki. Kto chce oddychać czystym, nieskażonym cywilizacją
powietrzem, przyjeżdża tu na kemping, na łódki, na kwaterę. Jezioro Wilkus nie
jest największe, ale jest malownicze. Cichy zakątek. Ładne brzegi.
W styczniu nad jeziorem pojawił się ksiądz. Bez rozgłosu, w osobie
swojego energicznego pełnomocnika. Pojawił się zimą, a dziś, u progu lata,
pojawieniem zajmują się kilkunastu urzędników i trzy instytucje od ochrony
przyrody.
Plus policja.
Powód jest taki, że - według
wszelkich znaków na niebie i na ziemi - ksiądz wraz z kolegą, czyniąc sobie
ziemię poddaną, zrobił krzywdę przyrodzie.
DZIWNA DZIAŁKA
O nadleśnictwie borki
w Kruklankach i Pozezdrzu mówią „pałac”. Gdy
za rządów PO Lasom Państwowym groziło, że część zysków będą przekazywać do
budżetu, ktoś sprytny wymyślił, żeby całą gotówkę po prostu powydawać. Zagrać
na nosie mądralom z Warszawy. Dzięki temu nadleśnictwo Borki przeniosło się z
piętrowego biurowca o skośnym dachu do prawdziwego pałacu a la dworek polski.
Pałac czy dworek za prawie cztery miliony stanął nieco ironicznie, w szczerym
polu, daleko od lasu. Wokół nie ma drzew. Na piasku przed pałacem o
przetrwanie walczą kępki spłowiałej trawy.
Do niedawna nadleśnictwem rządził P., doświadczony
leśnik. Okolica plotkuje, że był w partii albo zmieniał partie, albo że na fali
dobrej zmiany wstąpił do PiS. Kiedy go o to pytam, P. tylko się śmieje: - Jedyny
związek, do którego należę i płacę składki, to Polski Związek Łowiecki.
W styczniu 2016 r. P. kieruje nadleśnictwem. Prawo w lasach jest takie, że za wszystko, co dzieje się na
jego terenie, odpowiada osobiście nadleśniczy Więc to P. 7 stycznia podpisuje
umowę: wydzierżawia 35 arów lasu nad brzegiem jeziora Wilkus. Umowę dzierżawną
w imieniu księdza Witolda Józefa Gajdy, proboszcza parafii z Wołomina,
podpisuje jego kolega i pełnomocnik Ernest Dzierżanowski.
Razem z jednym z leśników z
sąsiedniego Giżycka oglądam mapę okolic jeziora. Działka, którą wydzierżawił
ksiądz, jest dziwna: wąska, długa, zarośnięta. Tuż przy brzegu. - To łęg
- tłumaczy mój rozmówca. - Las, który rośnie tuż przy
wodzie. Plotka o tym, że nadleśnictwo Borki wydzierżawiło jakieś tereny
księdzu, szybko się rozniosła. Zachodziliśmy w głowę, dlaczego starał się o
ten kawałek? Przecież mógł wziąć każdy inny, niezarośnięty, jakieś pole
namiotowe albo coś innego.
Nadleśniczy P. potwierdza: - Ile w tym czasie mieliśmy umów dzierżawy? Z
500. Dużo. Ten kawałek ziemi nie był jakoś atrakcyjny czy wyjątkowy.
PO CO CHRONIĆ ŁĘGI?
Mówi leśnik z
pobliskiego Giżycka: - Łęg to taki las, który nanosi i osadza żyzny muł. Rodzaj
naturalnej oczyszczalni ścieków, takie miejsca lubią ptaki. Łęgi giną z powodu
regulacji rzek, melioracji. Są bardzo cenne przyrodniczo, bo trudno dostępne,
więc tworzą mnóstwo nisz ekologicznych dla różnych organizmów. Chroniąc hektar
takiego lasu, chroni się największą liczbę gatunków zwierzęcych i spore ich
populacje.
Wiosną po Kruklankach, Kutach i Pozezdrzu idzie plotka, że ksiądz tnie
chroniony las.
Faktycznie łęg nad Wilkusem należy do krajobrazu chronionego. To
siedlisko naturowe. Leży w granicach obszaru Natura 2000. Z takim lasem - nawet
jeśli się go wydzierżawi - nie można nic zrobić, żeby nie łamać prawa. -
Według mnie nie powinien być w ogóle dzierżawiony - uważa jeden z leśników, z
którymi rozmawiam.
Mimo to nad Wilkusem słychać piły.
Wkrótce do lasu wtacza się ciężarówka. Mówi jeden z mieszkańców
Kruklanek: - Wielki kamaz z gruzem. Pojechałem za nim, zjechał nad Wilkus.
Wysypał gruz na działkę księdza i odjechał.
Wiosną robotnicy porządkują teren, stawiają ogrodzenie. Ciężarówki
zwożą więcej gruzu, żeby utwardzić podmokłe podłoże. Potem nawożą ziemię i
zasypują teren przylegający do jeziora.
Leśnik z Giżycka: - Dziwiło nas, że nadleśniczy wydzierżawił działkę
bezterminowo. Do tej pory nie było takiego zwyczaju.
Nadleśniczy P.:
- Taka dzierżawa jest wygodniejsza. Stronom w
razie czego łatwiej zerwać umowę. Ksiądz miał szczytny cel: prowadzić dzieło
Boże poprzez budowę kilku domków i wypoczynku dla dzieci, podopiecznych
Caritasu.
OCHRONA MÓWI: STOP!
Kamazy z gruzem powodują, że
miejscowi zasiadają do korespondencji. Piszą do kilku instytucji. Nad Wilkus
zjeżdżają inspektorzy z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) z
Olsztyna. - Weszli tam i zdębieli - opowiada
jeden z moich rozmówców. - Zastali same straty. Zniszczoną ściółkę, zasypane
siedlisko naturowe, jedna trzecia drzew wycięta. Kazali wstrzymać prace.
RDOŚ donosi policji z Węgorzewa, że ksiądz narusza linię brzegową w
rejonie jeziora Wilkus. To złamanie prawa wodnego - niszczenie lub uszkadzanie
brzegów jezior jest karalne. W maju policja wszczyna postępowanie w tej
sprawie.
Leśnicy zapewniają, że drzewa wycięli sami zgodnie z planem. Dzięki temu
zdobyli 16 metrów drewna.
Ale wokół ziemi księdza robi się smród. Ksiądz stara się o pozwolenie
na postawienie nad jeziorem domkówi nie dostaje zgody. Chce zbudować pomost -
też nie dostaje zgody. Nad Wilkus zjeżdża kontrola za kontrolą.
Pod koniec maja sprawę samowolki księdza badają RDOŚ, szefostwo Lasów z
Warszawy, regionalne szefostwo Lasów z Białegostoku i policja z Węgorzewa.
Włącza się też Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska - ten ostatni na
prośbę Kancelarii Prezydenta RP, do której dotarł list z opisem tego, co
dzieje się nad Wilkusem.
CZY PAN JEST KATOLIKIEM?!
księdzu Witoldzie
Józefie Gajdzie wiadomo mało. Magister
teologii pastoralnej, kanonik, przez ostatnie dziewięć lat proboszczował w
parafii Matki Boskiej Dobrej Rady w podwarszawskim Miedzeszynie. Od sierpnia
2015 roku jest proboszczem w Wołominie. Mimo kilku prób nie udaje mi się
nawiązać z nim kontaktu. Telefon w parafialnej kancelarii milczy.
Pytamy kurię warszawską o księdza i jego działalność - rzecznik kurii nie odpowiada.
Dlaczego leśnicy widząc, co się dzieje nad jeziorem, nie reagowali?
Jeden z nich umawia się ze mną na leśnym parkingu, daleko od nadleśnictwa. Nie
chce występować w tekście pod nazwiskiem. - W Lasach jest teraz czujnie.
Zwłaszcza z księżmi - tłumaczy. - Ta dzierżawa
to był ukłon w stronę nowej władzy. Za PiS w Lasach jest kapelanów bez liku.
Nikt nie chce zadzierać ani z księdzem, ani z jego protektorami.
O tym, jak to jest zadzierać z księżmi, przekonał się w ubiegłym roku
lokalny przyrodnik Andrzej Sulej. W kwietniu zorganizował spotkanie w
Kruklankach z ludźmi z firm, które pracują w lasach. Chciał im wytłumaczyć,
dlaczego walczy o naturalne skrawki Puszczy Boreckiej, pokazać, że nie jest ich
wrogiem.
- Z założenia miało to być spotkanie z pracownikami zakładów usług
leśnych, robotnikami leśnymi i miejscowymi służbami.
Poinformowałem o spotkaniu na
Facebooku, powiesiłem kilka kartek na tablicach ogłoszeń wspomina.
Nieoczekiwanie na spotkanie wkroczyli leśnicy z okolicznych nadleśnictw
oraz przedstawiciele organizacji Santa, zaprzyjaźnionej z ministrem środowiska
Janem Szyszką. Wraz z nimi - ksiądz Tomasz Duszkiewicz, nazywany księdzem
trotylem.
Opowiada uczestnik spotkania: - Duszkiewicz stanął pośrodku sali,
zaczął krzyczeć: brońcie nadleśniczego P.! Brońcie
swojego nadleśniczego! Pytał Suleja: „Czy pan jest katolikiem?!”. Ten bąknął,
że mają rozmawiać o przyrodzie, a nie o tym, czy chodzi do kościoła. A Duszkiewicz
znów: „Czy pan jest katolikiem?!”.
Na spotkaniu Duszkiewicz trzyma w ręku ulotki o tym, że „naród wybrany
chce zabrać lasy polskie za symboliczną złotówkę”.
Sulej zawiadamia prokuraturę o mowie nienawiści i antysemityzmie.
Prokuratura nie dopatrzy się w tym przestępstwa - umorzy sprawę.
Dziś Duszkiewicz jest głównym
kapelanem Lasów Państwowych. Występuje na konferencjach prasowych razem z ministrem
Janem Szyszką.
Leśnik na parkingu: - Ludzie widzą, kto doszedł do władzy i stanowisk.
Tu nikt księdzu nie podskoczy. Na pewno nie oficjalnie.
WSPÓLNIK KSIĘDZA MILKNIE
Nieoficjalnie leśnicy
przyznają, że w sprawie jeziora mają pat. Ksiądz Gajda ich unika,
dopiero niedawno wrócił z zagranicznej podróży. Według leśników główną
postacią w sprawie łęgu jest pełnomocnik księdza.
Ernest Dzierżanowski dobiega pięćdziesiątki, ma pod Warszawą własne
przedsiębiorstwo. Rok temu wraz z księdzem założył biznes. Swoją spółkę nazwali
Vivanova, ma się zajmować m.in. obróbką ściętego drewna.
Dzwonię do Dzierżanowskiego. Najpierw jest oschły, mówi, że z rozmowy
nici, potem proponuje odległy termin spotkania. Przez telefon rozmawiać nie
będzie. Dziwi się, że „Newsweek” zajmuje się jego działalnością. Na esemesa z
prośbą o adres e-mailowy nie odpowiada.
Jadę nad Wielkus. W miejscu po łęgu świeżo posiana trawa, nowy płotek.
Choć nadleśnictwo kazało wstrzymać prace, po terenie kręcą się robotnicy,
wyrównują działkę.
Sto metrów od działki zwraca uwagę pokaźna posiadłość. Pytam
mieszkańców, czyj to dom: - Ten? Pana Dzierżanowskiego. Tego, co jest pełnomocnikiem
kurii czy może Caritasu.
Sprawę działki dla księdza bada
Zespół ds. Kontrolingu Terenowego w Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych „w
celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy, zarówno faktycznych działań
dzierżawcy i nadleśnictwa, jak i wszelkich dokumentów”. Własną kontrolę
przeprowadziła Regionalna Dyrekcja Lasów w Białymstoku. W obu instytucjach
powstają końcowe raporty. Z listu od Krzysztofa Trębskiego z biura prasowego
Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych: „Jak wynika ze wstępnych ustaleń,
dzierżawca działki otrzymał w lutym br. pisemną zgodę ówczesnego nadleśniczego
Nadleśnictwa Borki na zagospodarowanie terenu, ale nie obejmowała ona prac
takich jak karczowanie pni, nawożenie żwiru czy ziemi”.
Pod koniec czerwca policja w Węgorzewie umorzyła dochodzenie w sprawie
działki. Uznała, że wywalanie gruzu do łęgu to wykroczenie. Bo w końcu łęg to
tylko trzydzieści kilka arów, czym to jest wobec 912 chronionych hektarów?
Z pisma od szefostwa Lasów: „Przedstawiciele RDLP w Białymstoku lub
obecny p.o. nadleśniczy Nadleśnictwa Borki nie spotkali się dotąd z panem
Ernestem Dzierżanowskim. Obecnie trwają próby uzgodnienia spotkania kontrolerów
z DGLP z przedstawicielem Parafii p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej w
Wołominie (dopiero niedawno wrócił do kraju z podróży).
Mandaty nie zostały dotąd wystawione w związku z tą sprawą”.
Nadleśniczy P. już nie jest nadleśniczym. Stracił stanowisko kilka
tygodni temu. Dymisja nie ma nic wspólnego z tym, że ktoś w Lasach zaczął robić
księdzu pod górkę.
Tak wiec ks.Gajda nudzi sie u nas w parafi poniewaz poprzednik wspanialy proboszcz ks Sienkiewicz zostawił porzadek w parafi.Wszystko wybudowane , dlugow nie ma tylko szalec a ludzi w kosciele coraz mniej co mozna bylo zauwazyc 2 pazdziernika gdy z wizytacja byl przelozony biskup..Pozdrawiam NASZEGO ks.Sienkiewicza.
OdpowiedzUsuń