poniedziałek, 18 lipca 2016

Zostanie zła pamięć


Mówią, że żyją w schizofrenii. Pracują przy tworzeniu telewizyjnych „Wiadomości”, ale starają się ich nie oglądać. Bo jak obejrzą, to widzą, jak wiele w nich manipulacji. Ale nie potrafią odejść, bo, jak szczerze mówią, gdzie znajdą taką robotę?

Małgorzata Święchowicz i Renata Kim

Księgowa z Wielkopolski, pseudonim Eli­zabeth Betty, ma na biurku dwa monitory. Jeden do pracy, drugi, żeby być na bieżąco z tym, co się dzieje w publicznej telewizji. Sama co prawda założyła na Facebooku gru­pę „Nie oglądam telewizji narodowej”, ale ostatnio doszła do wniosku, że nie oglądać to jednak za mało. - Nie można odpuścić. To, co oni wyczyniają, trzeba wychwytywać, udostępniać. Inaczej te manipulacje będą przechodzić bez echa. Mam w komputerze tak poustawiane aler­ty, że gdziekolwiek pojawi się informacja o publicznej telewizji, to zaraz wiem i staram się udostępnić innym - tłumaczy. Po tym, jak Barack Obama powiedział w Warszawie o Trybunale Konsty­tucyjnym, w napięciu czekała, co z tym zrobią „Wiadomości”. No i masz! Przycięli Obamę! Myślała, że nie wytrzyma.
   Magda Jethon, do niedawna szefowa radiowej Trójki, nie wy­trzymała. Napisała do Krzysztofa Ziemca list otwarty: „Krzysiu, nie mogę uwierzyć, że godzisz się firmować te świństwa”. Kiedyś razem pracowali w „Trójce”, teraz ona działa w Komitecie Obro­ny Demokracji, a on jest twarzą głównego wydania „Wiadomości”, które - dzień po tym, jak ocenzurowały amerykańskiego prezy­denta - zajęły się KOD-em. Podały, że dzięki uprzejmości war­szawskich władz dostał lokal w Pałacu Kultury i Nauki, wyjątkowo tanio, bo ma płacić tylko 200 zł czynszu. Kwota była wyssana z pal­ca, zresztą w informacji zgadzał się w zasadzie tylko adres lokalu.

I PO ŻALU
- To, co dzieje się teraz w TVP, jest podobne do tego, co dzieje się w całym naszym kraju. Nazwałbym to „paranoją indukowa­ną” - mówi jeden z dziennikarzy, który niedawno odszedł z pub­licznej telewizji. I tłumaczy, jak przebiega takie „indukowanie” - wokół paranoika gromadzą się ludzie, którzy wsłuchani w jego paranoiczne tezy zaczynają wierzyć w to, co słyszą i tak samo pa­ranoicznie myśleć. Przypuszcza, że Ziemiec to przypadek człowie­ka, który uwierzył w „dobrą zmianę”. Albo przynajmniej świetnie udaje. Dlatego list Magdy Jethon, która wzywa, by przestał firmo­wać kłamstwa, wydaje mu się naiwny.
   - W „Wiadomościach” stosuje się teraz bolszewickie metody: kto nie jest z nami, ten przeciw nam. Do budowania propagandy potrzebni są głupi i posłuszni oraz użyteczni i idioci. Jak chcesz tam zostać, to musisz być albo tym, który buduje, albo narzędziem do budowy - tłumaczy Jarosław Kret, niedawno zwolniony z TVP. Opowiada: - Nad wszystkim, od początku do końca, kontrolę ma szefowa, czyli Marzena Paczuska. Siedzi od rana do wieczora z tymi swoimi słynnymi słuchawkami na uszach. Nikt nie wie, po co ona ma te słuchawki. Czy słucha muzyki, czy jest cały czas pod­łączona do telefonu? - mówi.
   Chcemy porozmawiać z Paczuską, ale tłumaczy, że w tym tygo­dniu kompletnie nie ma czasu, przez telefon zaś to nie ma sensu.
   Prosimy o rozmowę Ziemca, odmawia. Na swoim facebookowym profilu nie wrzuca ani słowa o liście Magdy Jethon. Za to ludzie wrzucają, co myślą o nim: „kłamie na zlecenie mocodaw­ców”, „tracę do pana szacunek”. Ktoś pyta, czy potrafi sobie same­mu spojrzeć w oczy - jak mu nie wstyd?
   A przecież kiedyś tak wielu mu współczuło. Latem 2008 r. wybuchł w jego domu pożar. Potem prezenter długo leczył się z poparzeń. Gdy po kilkunastu miesiącach wrócił do pracy, był traktowany jak bohater. W wywiadach opowiadał, jak wył z bólu, ale się nie poddawał, bo doznał przypływu siły płynącej wprost z niebios. „Super Express” pisał wówczas, że w „Wiadomościach” zaproponowano mu 20 tys. zł miesięcznie. Teraz zarobki ma pew­nie nawet większe. 49 lat, żona, troje dzieci. I co? Miałby myśleć o jakimś sprzeciwianiu się? Ryzykować utratę pracy? - Ma świa­domość, że jak teraz wypadnie z telewizji, to może już nigdy do żadnej nie trafić - mówi były dziennikarz Jedynki.
   Zaraz po tym, jak wybory wygrał Andrzej Duda, Ziemiec chciał napisać książkę o jego rodzicach. Prowadził już nawet rozmo­wy z wydawnictwem, ale ostatecznie uprzedziła go dziennikar­ka „Niedzieli”, która jest autorką książek o matce Jana Pawła II i matce ks. Jerzego Popiełuszki. Był jednak przy Dudach na pre­mierze książki, poprowadził spotkanie promocyjne. Byli rodzice prezydenta i był prezydent.
   Ziemiec jest medialną twarzą „dobrej zmiany”. Ale przecież nie jedyną. Michał Adamczyk - kolejny prowadzący „Wiadomo­ści” TVP - pytany przez kolegów, dlaczego bierze w tym udział, mówi ponoć, że „ma właśnie swoje 5 minut”. Z kolei Danuta Holecka ma przekonanie, że Bóg ją tu umieścił. Kiedyś w wywiadzie dla „Dobrego Tygodnia” tłumaczyła, że wszystko dostaje dzięki mod­litwie: „Panie Boże, Ty wiesz, co jest dla mnie dobre”. Bóg nie tyl­ko nią kieruje, ale też wspiera w pomniejszych sprawach. Kiedyś, przed wejściem na antenę, rozbolał ją ząb. Poprosiła: „Panie Boże, pomóż mi na czas programu”. Ból minął.

KORYTARZ MILCZY
Większość dziennikarzy, których prosimy o rozmowę o tym, w jaki sposób tworzy się dzisiaj publiczną telewizję, prosi o anonimowość. Część odmawia. Porozmawiać przez telefon? Nie, bo przecież zostanie ślad w billingu. Spotkać się? Nie, bo a nuż ktoś zobaczy Takie lęki mają też montażyści i operatorzy.
   Jeden z operatorów: - Byłem świadkiem, jak dziennikarzowi kazano... Nie, nie mogę tego opowiedzieć, bo to słyszały tylko trzy osoby, zaraz będzie wiadomo, kto doniósł. Mogę podać przypadki interwencji z góry, ale też nie do druku, bo od razu polecę. O tym, co się teraz dzieje, to my nie rozmawiamy już nawet między sobą. W ogóle nie ma korytarzowych rozmów. A dawniej przecież aż hu­czało. Teraz, jeśli ktoś chce z kimś pogadać, to tylko na osobności, w cztery oczy, i tylko z osobą, którą zna od lat.
   A takich osób jest coraz mniej. Do TVP przyszło dużo młodych wilczków. Przede wszystkim z TV Republika i Telewizji Trwam, trochę z oddziałów regionalnych. Większość - mówią nasi roz­mówcy - bez dobrego warsztatu i pojęcia o dziennikarstwie.
   Mówi dziennikarz z warszawskiego placu Powstańców, gdzie mieszczą się redakcje programów informacyjnych TVP: - Jak się pojawili nowi, to nawet odetchnąłem z ulgą. Że w końcu ktoś weźmie tematy polityczne. Bo ze starego zespołu niemal nikt nie chciał. Już lepiej wziąć jakąś katastrofę niż program 500+ - mówi.
   Opowiada, jak wygląda praca nad takim szczególnie gorącym politycznie tematem: - Omawia się go w gabinecie szefa na osobności. Dostajesz dokładne wytyczne, jak materiał ma wyglądać, kogo masz nagrać. Jeśli rzecz dotyczy rządowego projektu, to mają o nim opowiadać politycy partii rządzącej. No, bo po co opi­nia opozycji, skoro to przecież nie ich projekt, prawda? Szef re­dakcji ma na bieżąco podgląd wszystkich tematów, które powstają w ciągu dnia. Widzi mój materiał, włącznie z tekstem czytanym zza kadru i wypowiedziami występują­cych w nim osób. Jeśli coś mu się nie po­doba, wzywa wydawcę, wskazuje „błędy”, a wydawca dzwoni do mnie. Jestem już na montażu albo chwilę przed. Słyszę, że ma­teriał w obecnym kształcie jest nie do za­akceptowania, bo coś jest nie tak z tymi wypowiedziami opozycji. Robi się nerwo­wo, bo za godzinę emisja. Idę dyskutować z wydawcą, czas ucieka, nie wiadomo, czy temat się ukaże. W końcu słyszę, że po­nieważ czas goni, mam skrócić materiał do minimum. I idzie bez wypowiedzi opo­zycji. Za jeden dostaje się od 300 do 600 zł. Wiadomo, że jeśli ktoś lepiej „realizu­je misję”, to może liczyć na wyższe wy­ceny - mówi dziennikarz. Najgorzej jest, gdy człowiek podpadnie, wtedy może tygodniami nic nie zarobić.
   Na rozmowę o tym, co dzieje się w pub­licznej telewizji, zgadza się szef publi­cystyki TVP Info Dawid Wildstein. Jest zadowolony z tego, jak sobie radzi nowa ekipa. - Spadek oglądalności TVP Info został wyhamowany, a ostatnie dane po­kazują, że następuje nawet wzrost w dzia­le publicystyki. Innych anten nie możemy komentować. Chyba jest podobnie.
   Jego prawa ręka, Samuel Pereira, cieszy się, że wreszcie w Polsce - jak mówi - „od­zyskaliśmy pluralizm”. - Jeszcze niedaw­no było tak, że w telewizji generalnie leciało to samo, w jednej stacji informa­cyjnej, w drugiej i w TVP info, i widz nie miał wyboru. A teraz wybór ma - mówi.

JAKOŚ PRZECZEKAĆ
- Żyje się myślą, żeby jakoś przecze­kać. Bo dokąd pójść? - pyta retorycz­nie operator. Rynek mediów nie jest tak wielki. - Pod względem finansowym TVP to dobry pracodawca. Są miesiące, że na rękę zarobię 8-10 tys. zł. Nigdzie więcej bym nie miał - przyznaje. Kiedyś był też prestiż. A teraz?
   - Jadę na zdjęcia i słyszę: „O, przyjecha­ły reżimowe media”. Nie wiadomo, jak się w takiej sytuacji zachować - mówi dziennikarz telewizyjnej „Panoramy”. - Coraz większym problemem jest znalezienie eksperta czy komentatora, który chciałby się wy­powiedzieć. Mówią: ja do pana nic nie mam, ale wolę nie pokazy­wać się w tej telewizji. Przykre. Idę do pracy w stresie.
   Inni opowiadają, że żyją w swoistej schizofrenii. Pracują przy tworzeniu programu informacyjnego, ale starają się go nie oglądać.
Bo jak obejrzą, to zaraz sobie uświadamiają, w jakim miejscu pra­cują. Znajomi się dziwią, że wciąż trzymają się „tej TVPiS”. Podsy­łają różne ogłoszenia o pracy. A oni myślą: „kurczę, przetrwało się tyle lat w tej telewizji, przetrwa się i to”.
   Jeden z byłych już dziennikarzy mówi, że nigdy nie widział, żeby ktoś instruował reporterów, jak mają przygotowywać mate­riał. - Ale działa klasyczny mechanizm autocenzury: ludzie stara­ją się przewidywać oczekiwania szefów. Jak reporterzy zgłaszają tematy, to od razu pokazują, że się dystansują: „o, KOD znowu coś wymyślił” - relacjonuje. Uważa, że młodzi ludzie, którzy przyszli do „Wiadomości” z ową władzą, mają świadomość, że to szansa na karierę. I dlatego zrobią absolutnie wszystko, żeby się w tej robo­cie utrzymać. Nawet gdyby to miało oznaczać, że ktoś ich materiał całkowicie zmieni, przewróci do góry nogami.
   - Jestem rozdrażniona tym, co widzę w „Wiadomościach” - mówi Beata Tadla, zwolniona w styczniu prezenterka „Wiadomości”. Teraz nie jest w stanie na spokojnie ich oglądać, tak się de­nerwuje. - Lepią rzeczywistość po swojemu, dopuszczają się manipulacji. Bardzo długo pracowaliśmy na markę tego programu, stwo­rzyliśmy wspaniały zespół, zdolny konkuro­wać z „Faktami” TVN, które wcześniej były nie do przebicia. A ta ekipa rozchrzaniła wszystko w dwa tygodnie.
   Dorota Wysocka-Schnępf, do niedawna ko­respondentka w USA, po przyjściu do telewi­zji Jacka Kurskiego odsunięta od pracy dla „Wiadomości”, opowiada: - Podczas jednego z ostatnich nagrań podszedł do mnie Amery­kanin polskiego pochodzenia i zapytał, czy nie wstyd mi pracować dla propagandowej stacji.
Szczerze? Było mi wstyd - przyznaje. Zamie­rzała złożyć wypowiedzenie, jak tylko przyleci do kraju. Jednak uprzedzono jej ruch, została wyrzucona z pracy korespondencyjnie.
   W sumie - jak wynika z listy zamieszczo­nej na stronie Towarzystwa Dziennikarskiego - pracę w publicz­nych mediach straciły dotąd 182 osoby. Z tego 46 zrezygnowało samo, nie mogąc pogodzić się z propagandowymi praktykami PiS-owskich szefów. Ale mało kogo stać na to, by - tak jak to zrobiła dziennikarka Agnieszka Drączkowska, która odeszła z TVP Lub­lin - publicznie wyrzucić z siebie, że dłużej już nie dało się wytrzy­mać tej powszechnej manipulacji, wypaczania rzeczywistości, braku etyki zawodowej.

DZIENNIKARZ NIE JEST ŻYCZLIWY
Przykład? W czwartek, 7 lipca, dzień przed szczytem NATO, „Wiadomości” dają materiał Klaudiusza Pobudzina o tym, kto chciał Polski w Sojuszu. Pobudzin to absolwent toruńskiej uczel­ni o. Rydzyka, szlify zdobywał w jego Telewizji Trwam.
   W materiale nie ma ani słowa o Wałęsie, za którego prezydentu­ry zaczęły się oficjalne kontakty z Paktem Północnoatlantyckim, o Bronisławie Geremku, który jako minister spraw zagranicznych podpisał dokumenty akcesyjne, ani o prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, który asygnował akt przystąpienia Polski do So­juszu. Jest za to informacja, że o pomyśle wejścia do NATO jako pierwszy napisał Krzysztof Czabański na łamach „Tygodnika So­lidarność”, którego szefem był wtedy Jarosław Kaczyński.
   Z kolei dzień po szczycie NATO jest materiał Marcina Tulickiego, wcześniej reportera TVP Katowice. Opowiada o tym, kto chciał wykorzystać szczyt NATO do niecnych celów. Wśród win­nych Nowoczesna (próbowała zbić polityczny kapitał), Leszek Balcerowicz (porównał szefa biura prezydenta Andrzeja Dudy do Jerzego Urbana), portal gazeta.pl (za tekst o utrudnieniach ko­munikacyjnych w czasie szczytu), a także dziennik „Washington Post” (zarzucił „Wiadomościom” zmanipulowanie wypowiedzi prezydenta Obamy).
   Telewizji publicznej zdarza się cenzurować nie tylko to, co idzie na antenę. Portal OKO.press, który pa­trzy na ręce rządzącym, chciał się dowiedzieć, na jakich warunkach w TVP emitowano spot, w którym MON reklamowało szczyt NATO i ile będzie kosztować transmisja Światowych Dni Młodzieży. Trudno było się doprosić, trzeba było czekać tygodniami, przychodziły ogólniki albo odmowa. Do jednej z odpowiedzi przypad­kowo dołączono wewnętrzną korespondencję. Joanna Stępień-Rogalińska z Centrum Infor­macji TVP instruowała w niej wicedyrekto­ra biura reklamy, że nie należy pozwalać sobie na nadmierną szczerość, bo dziennikarz, któ­ry przesłał pytania „nie jest życzliwy”. Serwis pozwał TVP do sądu za naruszenie prawa do informacji o działalności organów władzy pub­licznej. Zawiadomił też prokuraturę.

RYBA PSUJE SIĘ OD GŁOWY
Ostatnio w serwisie OKO.press znalazł się przegląd spraw sądowych, jakie miał Ja­cek Kurski, zanim został szefem TVP. Jako polityk rzucał w mediach rozmaite oskarżenia - na przykład, że Platforma wykorzystała do swojej kampanii billboardy wykupio­ne przez PZU, a dyrektor PZU zabił w wypadku 3 osoby.
   - Lekko mu przychodziło stawianie ludziom najcięższych za­rzutów, a później, gdy wytaczali mu sprawy, wycofywał się, tłu­maczył, że nie chciał im zaszkodzić, on tylko gdzieś coś usłyszał - mówi Bianka Mikołajewska, wicenaczelna portalu OKO.press.
- Jak to możliwe, że prezesem publicznej telewizji jest ktoś, kto w przeszłości wielokrotnie dawał dowody tego, że prawda nie jest dla niego ważna.
   „Czy ktoś w końcu powie temu stop?” - pyta Magda Jethon w otwartym liście do Krzysztofa Ziemca. „Za parę lat władza się zmieni, zostanie zła pamięć i zwykły wstyd”.
Współpraca Rafał Gębura, Anna Czekalska, Marta Widła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz