Mówią, że żyją w
schizofrenii. Pracują przy tworzeniu telewizyjnych „Wiadomości”,
ale starają się ich nie oglądać. Bo jak obejrzą, to widzą, jak wiele
w nich manipulacji. Ale nie potrafią odejść, bo, jak szczerze mówią,
gdzie znajdą taką robotę?
Małgorzata Święchowicz i Renata Kim
Księgowa
z Wielkopolski, pseudonim Elizabeth Betty, ma na
biurku dwa monitory. Jeden do pracy, drugi, żeby być na bieżąco z tym, co się
dzieje w publicznej telewizji. Sama co prawda założyła na Facebooku grupę „Nie
oglądam telewizji narodowej”, ale ostatnio doszła do wniosku, że nie oglądać to
jednak za mało. - Nie można odpuścić. To, co oni wyczyniają, trzeba
wychwytywać, udostępniać. Inaczej te manipulacje będą przechodzić bez echa. Mam
w komputerze tak poustawiane alerty, że gdziekolwiek pojawi się informacja o
publicznej telewizji, to zaraz wiem i staram się udostępnić innym - tłumaczy.
Po tym, jak Barack
Obama powiedział w Warszawie o Trybunale
Konstytucyjnym, w napięciu czekała, co z tym zrobią „Wiadomości”. No i masz!
Przycięli Obamę! Myślała, że nie wytrzyma.
Magda Jethon, do niedawna szefowa radiowej Trójki, nie wytrzymała.
Napisała do Krzysztofa Ziemca list otwarty: „Krzysiu, nie mogę uwierzyć, że
godzisz się firmować te świństwa”. Kiedyś razem pracowali w „Trójce”, teraz ona
działa w Komitecie Obrony Demokracji, a on jest twarzą głównego wydania
„Wiadomości”, które - dzień po tym, jak ocenzurowały amerykańskiego prezydenta
- zajęły się KOD-em. Podały, że dzięki uprzejmości warszawskich władz dostał
lokal w Pałacu Kultury i Nauki, wyjątkowo tanio, bo ma płacić tylko 200 zł
czynszu. Kwota była wyssana z palca, zresztą w informacji zgadzał się w
zasadzie tylko adres lokalu.
I PO ŻALU
- To, co dzieje się
teraz w TVP, jest podobne do tego, co dzieje się w całym naszym kraju. Nazwałbym to „paranoją indukowaną” -
mówi jeden z dziennikarzy, który niedawno odszedł z publicznej telewizji. I
tłumaczy, jak przebiega takie „indukowanie”
- wokół paranoika gromadzą się ludzie, którzy
wsłuchani w jego paranoiczne tezy zaczynają wierzyć w to, co słyszą i tak samo
paranoicznie myśleć. Przypuszcza, że Ziemiec to przypadek człowieka, który
uwierzył w „dobrą zmianę”. Albo przynajmniej świetnie udaje. Dlatego list Magdy
Jethon, która wzywa, by przestał firmować kłamstwa, wydaje mu się naiwny.
- W „Wiadomościach” stosuje się teraz bolszewickie metody: kto nie jest
z nami, ten przeciw nam. Do budowania propagandy potrzebni są głupi i posłuszni
oraz użyteczni i idioci. Jak chcesz tam zostać, to musisz być albo tym, który
buduje, albo narzędziem do budowy - tłumaczy Jarosław Kret, niedawno zwolniony
z TVP. Opowiada: - Nad wszystkim, od początku do końca, kontrolę
ma szefowa, czyli Marzena Paczuska. Siedzi od rana do wieczora z tymi swoimi
słynnymi słuchawkami na uszach. Nikt nie wie, po co ona ma te słuchawki. Czy
słucha muzyki, czy jest cały czas podłączona do telefonu? - mówi.
Chcemy porozmawiać z Paczuską, ale tłumaczy, że w tym tygodniu
kompletnie nie ma czasu, przez telefon zaś to nie ma sensu.
Prosimy o rozmowę Ziemca, odmawia. Na swoim facebookowym profilu nie
wrzuca ani słowa o liście Magdy Jethon. Za to ludzie wrzucają, co myślą o nim:
„kłamie na zlecenie mocodawców”, „tracę do pana szacunek”. Ktoś pyta, czy potrafi
sobie samemu spojrzeć w oczy - jak mu nie wstyd?
A przecież kiedyś tak wielu mu współczuło. Latem 2008 r. wybuchł w jego
domu pożar. Potem prezenter długo leczył się z poparzeń. Gdy po kilkunastu
miesiącach wrócił do pracy, był traktowany jak bohater. W wywiadach opowiadał,
jak wył z bólu, ale się nie poddawał, bo doznał przypływu siły płynącej wprost
z niebios. „Super Express”
pisał wówczas, że w „Wiadomościach”
zaproponowano mu 20 tys. zł miesięcznie. Teraz zarobki ma pewnie nawet
większe. 49 lat, żona, troje dzieci. I co? Miałby myśleć o jakimś sprzeciwianiu się? Ryzykować utratę pracy? - Ma świadomość,
że jak teraz wypadnie z telewizji, to może już nigdy do żadnej nie trafić -
mówi były dziennikarz Jedynki.
Zaraz po tym, jak wybory wygrał Andrzej Duda, Ziemiec chciał napisać
książkę o jego rodzicach. Prowadził już nawet rozmowy z wydawnictwem, ale
ostatecznie uprzedziła go dziennikarka „Niedzieli”, która jest autorką książek
o matce Jana Pawła II i matce ks. Jerzego
Popiełuszki. Był jednak przy Dudach na premierze książki, poprowadził
spotkanie promocyjne. Byli rodzice prezydenta i był prezydent.
Ziemiec jest medialną twarzą „dobrej zmiany”. Ale przecież nie jedyną.
Michał Adamczyk - kolejny prowadzący „Wiadomości” TVP - pytany przez kolegów, dlaczego bierze w tym udział, mówi
ponoć, że „ma właśnie swoje 5 minut”. Z kolei Danuta Holecka ma przekonanie, że
Bóg ją tu umieścił. Kiedyś w wywiadzie dla „Dobrego Tygodnia” tłumaczyła, że
wszystko dostaje dzięki modlitwie: „Panie Boże, Ty wiesz, co jest dla mnie
dobre”. Bóg nie tylko nią kieruje, ale też wspiera w pomniejszych sprawach.
Kiedyś, przed wejściem na antenę, rozbolał ją ząb. Poprosiła: „Panie Boże,
pomóż mi na czas programu”. Ból minął.
KORYTARZ MILCZY
Większość
dziennikarzy, których prosimy o rozmowę o tym, w jaki sposób tworzy się dzisiaj
publiczną telewizję, prosi o anonimowość.
Część odmawia. Porozmawiać przez telefon? Nie, bo przecież zostanie ślad
w billingu. Spotkać się? Nie, bo a nuż ktoś zobaczy Takie lęki mają też
montażyści i operatorzy.
Jeden z operatorów: - Byłem świadkiem, jak dziennikarzowi kazano... Nie,
nie mogę tego opowiedzieć, bo to słyszały tylko trzy osoby, zaraz będzie
wiadomo, kto doniósł. Mogę podać przypadki interwencji z góry, ale też nie do
druku, bo od razu polecę. O tym, co się teraz dzieje, to my nie rozmawiamy już
nawet między sobą. W ogóle nie ma korytarzowych rozmów. A dawniej przecież aż
huczało. Teraz, jeśli ktoś chce z kimś pogadać, to tylko na osobności, w
cztery oczy, i tylko z osobą, którą zna od lat.
A takich osób jest coraz mniej. Do TVP przyszło
dużo młodych wilczków. Przede wszystkim z TV Republika i
Telewizji Trwam, trochę z oddziałów regionalnych. Większość - mówią nasi rozmówcy
- bez dobrego warsztatu i pojęcia o dziennikarstwie.
Mówi dziennikarz z warszawskiego placu Powstańców, gdzie mieszczą się
redakcje programów informacyjnych TVP: - Jak się pojawili nowi, to nawet
odetchnąłem z ulgą. Że w końcu ktoś weźmie tematy polityczne. Bo ze starego
zespołu niemal nikt nie chciał. Już lepiej wziąć jakąś katastrofę niż program
500+ - mówi.
Opowiada, jak wygląda praca nad takim szczególnie gorącym politycznie
tematem: - Omawia się go w gabinecie szefa na osobności. Dostajesz dokładne
wytyczne, jak materiał ma wyglądać, kogo masz nagrać. Jeśli rzecz dotyczy
rządowego projektu, to mają o nim opowiadać politycy partii rządzącej. No, bo
po co opinia opozycji, skoro to przecież nie ich projekt, prawda? Szef redakcji
ma na bieżąco podgląd wszystkich tematów, które powstają w ciągu dnia. Widzi
mój materiał, włącznie z tekstem czytanym zza kadru i wypowiedziami występujących
w nim osób. Jeśli coś mu się nie podoba, wzywa wydawcę, wskazuje „błędy”, a
wydawca dzwoni do mnie. Jestem już na montażu albo chwilę przed. Słyszę, że materiał
w obecnym kształcie jest nie do zaakceptowania, bo coś jest nie tak z tymi
wypowiedziami opozycji. Robi się nerwowo, bo za godzinę emisja. Idę dyskutować
z wydawcą, czas ucieka, nie wiadomo, czy temat się ukaże. W końcu słyszę, że ponieważ
czas goni, mam skrócić materiał do minimum. I idzie bez wypowiedzi opozycji.
Za jeden dostaje się od 300 do 600 zł. Wiadomo, że jeśli ktoś lepiej „realizuje
misję”, to może liczyć na wyższe wyceny - mówi dziennikarz. Najgorzej jest,
gdy człowiek podpadnie, wtedy może tygodniami nic nie zarobić.
Na rozmowę o tym, co dzieje się w publicznej telewizji, zgadza się szef
publicystyki TVP
Info Dawid Wildstein. Jest zadowolony z tego,
jak sobie radzi nowa ekipa. - Spadek oglądalności TVP Info został wyhamowany, a ostatnie dane pokazują, że następuje
nawet wzrost w dziale publicystyki. Innych anten nie możemy komentować. Chyba
jest podobnie.
Jego prawa ręka, Samuel Pereira, cieszy się, że wreszcie w Polsce - jak
mówi - „odzyskaliśmy pluralizm”. - Jeszcze niedawno było tak, że w telewizji
generalnie leciało to samo, w jednej stacji informacyjnej, w drugiej i w TVP info, i widz nie miał wyboru. A teraz wybór ma - mówi.
JAKOŚ PRZECZEKAĆ
- Żyje się myślą,
żeby jakoś przeczekać. Bo dokąd pójść? - pyta retorycznie operator.
Rynek mediów nie jest tak wielki. - Pod względem finansowym TVP to dobry pracodawca. Są miesiące, że na rękę zarobię 8-10
tys. zł. Nigdzie więcej bym nie miał - przyznaje. Kiedyś był też prestiż. A
teraz?
- Jadę na zdjęcia i słyszę: „O, przyjechały reżimowe media”. Nie
wiadomo, jak się w takiej sytuacji zachować - mówi dziennikarz telewizyjnej
„Panoramy”. - Coraz większym problemem jest znalezienie eksperta czy
komentatora, który chciałby się wypowiedzieć. Mówią: ja do pana nic nie mam,
ale wolę nie pokazywać się w tej telewizji. Przykre. Idę do pracy w stresie.
Inni opowiadają, że żyją w swoistej schizofrenii. Pracują przy tworzeniu
programu informacyjnego, ale starają się go nie oglądać.
Bo jak obejrzą, to zaraz sobie uświadamiają,
w jakim miejscu pracują. Znajomi się dziwią, że wciąż trzymają się „tej TVPiS”. Podsyłają różne ogłoszenia o pracy. A oni myślą: „kurczę,
przetrwało się tyle lat w tej telewizji, przetrwa się i to”.
Jeden z byłych już dziennikarzy mówi, że nigdy nie widział, żeby ktoś
instruował reporterów, jak mają przygotowywać materiał. - Ale działa klasyczny
mechanizm autocenzury: ludzie starają się przewidywać oczekiwania szefów. Jak
reporterzy zgłaszają tematy, to od razu pokazują, że się dystansują: „o, KOD
znowu coś wymyślił” - relacjonuje. Uważa, że młodzi ludzie, którzy przyszli do
„Wiadomości” z ową władzą, mają świadomość, że to szansa na karierę. I dlatego
zrobią absolutnie wszystko, żeby się w tej robocie utrzymać. Nawet gdyby to
miało oznaczać, że ktoś ich materiał całkowicie zmieni, przewróci do góry
nogami.
- Jestem rozdrażniona tym, co widzę w „Wiadomościach” - mówi Beata
Tadla, zwolniona w styczniu prezenterka „Wiadomości”. Teraz nie jest w stanie
na spokojnie ich oglądać, tak się denerwuje. - Lepią rzeczywistość po swojemu,
dopuszczają się manipulacji. Bardzo długo pracowaliśmy na markę tego programu,
stworzyliśmy wspaniały zespół, zdolny konkurować z „Faktami” TVN, które wcześniej były nie do przebicia. A ta ekipa
rozchrzaniła wszystko w dwa tygodnie.
Dorota Wysocka-Schnępf, do niedawna korespondentka w USA, po przyjściu
do telewizji Jacka Kurskiego odsunięta od pracy dla „Wiadomości”, opowiada: -
Podczas jednego z ostatnich nagrań podszedł do mnie Amerykanin polskiego pochodzenia
i zapytał, czy nie wstyd mi pracować dla propagandowej stacji.
Szczerze? Było mi wstyd -
przyznaje. Zamierzała złożyć wypowiedzenie, jak tylko przyleci do kraju.
Jednak uprzedzono jej ruch, została wyrzucona z pracy korespondencyjnie.
W sumie - jak wynika z listy zamieszczonej na stronie Towarzystwa
Dziennikarskiego - pracę w publicznych mediach straciły dotąd 182 osoby. Z
tego 46 zrezygnowało samo, nie mogąc pogodzić się z propagandowymi praktykami
PiS-owskich szefów. Ale mało kogo stać na to, by - tak jak to zrobiła
dziennikarka Agnieszka Drączkowska, która odeszła z TVP Lublin - publicznie wyrzucić z siebie, że dłużej już nie
dało się wytrzymać tej powszechnej manipulacji, wypaczania rzeczywistości,
braku etyki zawodowej.
DZIENNIKARZ NIE JEST ŻYCZLIWY
Przykład? W czwartek, 7 lipca, dzień przed
szczytem NATO, „Wiadomości” dają materiał Klaudiusza Pobudzina o tym, kto
chciał Polski w Sojuszu. Pobudzin to absolwent toruńskiej uczelni o. Rydzyka,
szlify zdobywał w jego Telewizji Trwam.
W materiale nie ma ani słowa o Wałęsie, za którego prezydentury zaczęły
się oficjalne kontakty z Paktem Północnoatlantyckim, o Bronisławie Geremku,
który jako minister spraw zagranicznych podpisał dokumenty akcesyjne, ani
o prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, który asygnował akt przystąpienia
Polski do Sojuszu. Jest za to informacja, że o pomyśle wejścia do NATO jako
pierwszy napisał Krzysztof Czabański na łamach „Tygodnika Solidarność”,
którego szefem był wtedy Jarosław Kaczyński.
Z kolei dzień po szczycie NATO jest materiał Marcina Tulickiego,
wcześniej reportera TVP
Katowice. Opowiada o tym, kto chciał
wykorzystać szczyt NATO do niecnych celów. Wśród winnych Nowoczesna (próbowała
zbić polityczny kapitał), Leszek Balcerowicz (porównał szefa biura prezydenta
Andrzeja Dudy do Jerzego Urbana), portal gazeta.pl (za
tekst o utrudnieniach komunikacyjnych w czasie szczytu), a także dziennik
„Washington Post” (zarzucił „Wiadomościom” zmanipulowanie wypowiedzi prezydenta
Obamy).
Telewizji publicznej zdarza się cenzurować nie tylko to, co idzie na
antenę. Portal OKO.press, który patrzy na ręce rządzącym, chciał się
dowiedzieć, na jakich warunkach w TVP emitowano spot, w którym MON
reklamowało szczyt NATO i ile będzie kosztować transmisja Światowych Dni
Młodzieży. Trudno było się doprosić, trzeba było czekać tygodniami,
przychodziły ogólniki albo odmowa. Do jednej z odpowiedzi przypadkowo
dołączono wewnętrzną korespondencję. Joanna Stępień-Rogalińska z Centrum Informacji
TVP instruowała w niej wicedyrektora biura reklamy, że nie
należy pozwalać sobie na nadmierną szczerość, bo dziennikarz, który przesłał
pytania „nie jest życzliwy”. Serwis pozwał TVP do sądu za
naruszenie prawa do informacji o działalności organów władzy publicznej.
Zawiadomił też prokuraturę.
RYBA PSUJE SIĘ OD GŁOWY
Ostatnio w serwisie
OKO.press znalazł się przegląd spraw sądowych, jakie miał Jacek Kurski, zanim
został szefem TVP. Jako
polityk rzucał w mediach rozmaite oskarżenia - na przykład, że Platforma wykorzystała
do swojej kampanii billboardy wykupione przez PZU, a dyrektor PZU zabił w
wypadku 3 osoby.
- Lekko mu przychodziło stawianie ludziom najcięższych zarzutów, a
później, gdy wytaczali mu sprawy, wycofywał się, tłumaczył, że nie chciał im
zaszkodzić, on tylko gdzieś coś usłyszał - mówi
Bianka Mikołajewska, wicenaczelna portalu OKO.press.
- Jak to możliwe, że prezesem
publicznej telewizji jest ktoś, kto w przeszłości wielokrotnie dawał dowody
tego, że prawda nie jest dla niego ważna.
„Czy ktoś w końcu powie temu stop?” - pyta Magda Jethon w otwartym
liście do Krzysztofa Ziemca. „Za parę lat władza się zmieni, zostanie zła
pamięć i zwykły wstyd”.
Współpraca Rafał Gębura, Anna Czekalska, Marta Widła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz