Alimenty, podrzucona
do komputera dziecięca pornografia, a teraz rzekoma afera w PZU - lider KOD
Mateusz Kijowski opowiada, jak prawicowi politycy i dziennikarze próbują
znaleźć na niego haki
Rozmawia Renata Kim
NEWSWEEK: Co pan robił w PZU Życie?
MATEUSZ KIJOWSKI: Pracowałem. Wstrząsające, prawda? A najgorsze jest to, że
za tę pracę dostawałem pieniądze.
Gigantyczne, 10 tys. złotych
miesięcznie.
- Pełniłem obowiązki dyrektora
zarządzającego ds. informatyki. Zarządzałem 200 osobami.
Mimo że miał pan tylko
licencjat z zarządzania z prywatnej uczelni. Informacje na ten temat pochodzą z
audytu w PZU zleconego na polecenie nowych władz spółki.
To one zawiadomiły CBA.
- Miałem licencjat z zarządzania
informacją w biznesie, czyli właśnie z kierowania strukturami informatycznymi.
Wcześniej byłem m.in. prezesem spółki prowadzącej portal. Już dawno się
przyzwyczaiłem, że mówi się o mnie wiele różnych dziwnych rzeczy, więc się tym
nadmiernie nie przejmuję. Natomiast martwi mnie całkowity brak rzetelności
dziennikarzy, którzy wyprodukowali ten wstrząsający news.
A co z nim jest nie tak?
- Wszystko. Afera w grupie PZU,
jeśli w ogóle była, polegała na tym, że w zarządzie spółki było dwóch byłych
członków zarządu największej wówczas w Polsce firmy informatycznej. Oni bardzo
chcieli, żeby właśnie ta firma robiła informatyzację PZU.
Ja uważałem, że możemy sami
integrować systemy, zamiast zatrudniać kogoś z zewnątrz za grube pieniądze.
Mieliśmy sporą grupę własnych dobrych analityków, projektantów, programistów.
Musiałem odejść po tym, jak powiedziałem w obecności wiceprezesa PZU
odpowiedzialnego za IT,
że możemy wiele zrobić we własnym zakresie.
Po moim odejściu projekt podjęto, a po wydaniu około 400 milionów na studium
wykonalności okazało się, że nie da się nic zrobić. Teraz próbuje się
insynuować, że to ja tą aferą kierowałem. Chamskie i absurdalne.
Faktem jest jednak, że zarabiał
pan wtedy krocie, a alimentów nie płacił.
- Tak się składa, że wtedy jeszcze
nie miałem alimentów. „Super Express”, który teraz manipuluje w
sprawie mojej pracy w PZU, zrobił to samo w sprawie alimentów. To jest
ewidentna próba dyskredytacji KOD za pomocą kłamstw na mój temat.
Jak to?
- Na krótko przed rozstaniem z
byłą żoną miałem tę nieźle płatną pracę w PZU, więc sąd ustalił wysokie
alimenty. Potem pracę straciłem, a alimenty pozostały wysokie. Próbuje mi się
wmawiać, że łamię prawo, że jestem alimenciarzem. To bzdura, płacę alimenty
regularnie, nie kwalifikuję się do takiej definicji. A mimo to ciągle jestem
atakowany przez generałów szczujni.
Przez kogo?
- Generałów szczujni. Ludzi,
którzy wrzucają do sieci krótki materiał, jasno wskazujący, co należy z czym
wiązać. To może być Krzysztof Bosak, ksiądz Isakowicz-Zaleski czy naczelny
„Super Expressu”. Ktoś, kto ma w tym prawicowym światku jakąś pozycję.
Później lecą setki, tysiące komentarzy od anonimowych ludzi, którzy się na mnie
wyżywają, nic nie wiedząc ani nie rozumiejąc. Są też internetowe trolle, boty,
fejkowe konta stworzone wyłącznie po to, żeby po mnie jeździć. W ten sposób
przypuszczano na mnie wiele ataków na Twitterze, Facebooku czy w wątpliwej
jakości mediach. Już dawno zbanowałem większość generałów, bo to były
niesmaczne, chamskie ataki. Szkoda mi czasu na czytanie takich bredni.
Przejmował się pan?
- Tylko na początku. Kilka dni po
tym, jak na Facebooku powstała grupa Komitetu Obrony Demokracji, mieliśmy
spotkanie ludzi, którzy ją tworzyli. I wtedy wszyscy powiedzieli, jaką mają
historię i co im na pewno będą wyciągać. Bo każdy coś takiego ma. Nie ma człowieka,
który zawsze szedł prostą ścieżką, bez żadnego potknięcia. Ja wtedy
powiedziałem, że z całą pewnością za chwilę tematem będą moje alimenty i sprawy
rodzinne. One generalnie są pod kontrolą, prawnicy się tym zajmują, nie ma
żadnej sensacji, niczego, co warto nagłaśniać. Ale wiadomo, że jak ktoś chce
uderzyć, to się kij znajdzie.
Jakiś czas temu wybuchła sprawa
z pornografią dziecięcą w pana komputerze.
Rozmawialiśmy wtedy i miałam
wrażenie, że jest pan przygnębiony.
- Bo po raz pierwszy spotkałem się
z tak bezczelnym, chamskim działaniem w złej wierze, wyłącznie po to, by mi
zaszkodzić. Kiedy dziennikarz „Super Expresu” wyciąga
alimenty i próbuje zbudować na tym historię, manipulując i kłamiąc, to ma do
tego przynajmniej jakąś podstawę. Ale jeżeli nic nie ma i próbuje wytworzyć
nowy temat, zasugerować, że mam w komputerze pornografię dziecięcą, to już
jest grubsza sprawa. Tamta afera była najmocniej podgrzewana na Twitterze przez
człowieka o nicku Antykomor. To on prawdopodobnie zapłacił gimnazjalistom za
to, by włamali się do mojego konta e-mailowego, którego od lat nie używałem, i
ukradli mi kilka plików. Nic tajnego, dokumenty z oficjalnych postępowań w
jakichś sprawach. I do tego dorzucili te zdjęcia z pornografią dziecięcą.
Nigdy ich nie było w moim komputerze czy na jakimkolwiek koncie. Prokurator coś
mi pokazywał, rzuciłem okiem, stwierdziłem, że pierwszy raz to widzę.
Chodziło wyłącznie o to, by mnie zdyskredytować.
Zgłosił pan sprawę do
prokuratury?
- Nie. Bardzo szybko cały internet
zorientował się, że to dęta sprawa. Nawet znana prawicowa blogerka Kataryna,
która jeździ cały czas po KOD, się z tego wyśmiewała. Że wstyd coś takiego prymitywnego
zrobić. A potem zostałem wezwany do prokuratury, która stwierdziła, że musi
wszcząć postępowanie z urzędu, ponieważ jestem osobą poszkodowaną, włamano mi
się do komputera. Ja powiedziałem, że włamania nie było, a to, co mi zabrali,
było na serwerze dostawcy usług internetowych. Prokuratura na to, że powinienem
złożyć wniosek o ściganie. No i że powinni zabezpieczyć zawartość mojego
komputera.
Po co?
- Bo to pretekst, by się do niego
dobrać. Wyłącznie po to. Nikt rozsądny nie podjąłby postępowania w sprawie,
która na pierwszy rzut oka śmierdzi. Na razie nie wydałem komputera, ale na
wszelki wypadek sporządziłem notarialnie kopię bezpieczeństwa, żeby było
wiadomo, co tam było i żeby nikt nie mógł mi nic podrzucić. Nie mam tam żadnych
tajnych danych, nie prowadziłem rozmów, których musiałbym się wstydzić. No ale
znalazł się pretekst, by o mnie w negatywnym kontekście pisać. I przypuszczam,
że z tym CBA w PZU będzie tak samo: nie chodzi o to, żeby coś wyjaśnić, tylko o
to, żeby mnie ubrudzić. Żeby można było powiedzieć, że Kijowskiego śledzi CBA.
A jak to wszystko znosi pańska
żona?
- Na początku ją to bardzo bolało,
męczyło. Ale myślę, że po trochu zaczęła rozumieć, że to nieuchronne, gdy się
kieruje ogromnym ruchem społecznym. I już jest coraz lepiej.
Jak pan może opowiadać o tym z
uśmiechem?
- To jest śmieszne, że ktoś może
być aż tak głupi, by robić takie nielogiczne rzeczy. Może się za jakiś czas
okazać, że będę siedział w więzieniu, ponieważ ktoś uzna, że dokonałem jakichś
przestępstw. Ale wtedy cała Polska będzie się śmiała z ludzi, którzy mnie
aresztowali.
Myśli pan, że ktoś poważnie
rozważa wsadzenie pana do więzienia?
- Jestem przekonany, że tak. To
widać. Inwigilacja postępuje szybko, podobnie jak próby dyskredytowania KOD.
Prezes Kaczyński steruje hejtem, wypuszczając kolejne nienawistne hasła,
szczujnia posłusznie je powtarza, a za nią sfora internetowych trolli. Prezes
mówi o nas „komuniści i złodzieje”, a pół internetu zaczyna to przez różne
przypadki odmieniać. Ktoś wrzuca wpis na Facebooku i nagle pojawia się 70
komunikatów pisanych przez różne osoby, ale brzmiących tak samo, nawet z tymi
samymi błędami. To jest z całą pewnością działanie zorganizowane. Swoje dokłada
jeszcze biuletyn propagandowy rządu w postaci „Wiadomości” TVPiS. Kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą. W końcu
ludzie zaczynają w nie wierzyć.
Uważa pan, że prezes Kaczyński
świadomie próbuje KOD zdyskredytować?
- Nie ma znaczenia, czy robi to
świadomie, czy nie. To podobnie jak w sprawie najgorętszej ostatnio kwestii
związanej z Antonim Macierewiczem. Nie ma znaczenia, czy on wie, że pracuje dla
Rosji, czy tego nie wie. Wiadomo, że powodując w kraju niesnaski i kłótnie, od
wielu lat działa wyłącznie na korzyść Rosji. Podminowuje Polskę, destabilizuje
Europę.
Już pod koniec ubiegłego roku
działacze KOD twierdzili, że są osaczani. Hakerzy atakowali wasze strony,
dostawaliście listy z pogróżkami, włamywano się na wasze konta.
- Na początku to było organizowane
przede wszystkim przez partię Zmiana. Tę samą, której szefostwo zostało
ostatnio aresztowane. Ta grupa stworzyła na Facebooku fałszywą stronę KOD,
która się podszywała pod nas, zresztą nadal to robi. Połowa członków tej grupy
ma na imię Ali i mieszka w Afganistanie, inni w Syrii. Jak wiadomo, głównie
tam mieszkają polscy patrioci.
Ale po co komu taka fałszywa
grupa?
- Chodzi o to, by dezorganizować
naszą pracę. Zamieszczać tam fałszywe wpisy, które będą kompromitować KOD. Jak
na przykład ten, w którym rzekomo groziłem, że jeśli zajdzie taka potrzeba,
to nie zawaham się strzelać do Jarosława Kaczyńskiego. Jechałem motocyklem
przez Warszawę z jednego spotkania na drugie, gdy zadzwoniła do mnie pewna
posłanka. Zapytała, czy naprawdę mówiłem, że będę strzelał do Kaczyńskiego, bo właśnie
zostało to ogłoszone z sejmowej mównicy. I jest straszna awantura, politycy
PiS szaleją. Wiedziałem już o sprawie, bo dzień wcześniej dostałem sygnał, że w
sieci pojawił się taki wpis. Zgłosiliśmy konto, z którego został wysłany,
szybko zostało zablokowane. Pojechałem na policję, pokazałem screenshoty, a policjant
wyciąga faks z tym samym wpisem. Okazało się, że ktoś wcześniej złożył na mnie
doniesienie. Więc gdybym ja tego nie zrobił, byłaby sprawa przeciwko mnie.
Innym razem w sieci pojawił się
sfałszowany dokument z moim podpisem, że płacimy naszym koordynatorom.
Ustaliliśmy, że ten dokument wyszedł z konta polityka Ruchu Narodowego Mariana
Kowalskiego. Zgłosiłem to, było postępowanie, policjanci pobrali ode mnie
próbki pisma. A na koniec dostałem informację o umorzeniu postępowania z
uzasadnieniem: „Pan Marian Kowalski powiedział, że nie wie, kto z jego konta
mógł to umieścić. W związku z tym sprawę umorzono”.
Niedawno odmówiono wszczęcia
śledztwa w sprawie słynnego transparentu na Legii z hasłem: „KOD, Nowoczesna,
GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice - dla was nie będzie gwizdów, będą
szubienice”. Z uzasadnieniem, że to wyraz poglądów politycznych, a nie czyn
karalny.
- No jasne. Nie będziemy was
wygwizdywać, tylko was powiesimy. To jest przecież ewidentna mowa nienawiści,
ewidentne groźby karalne, ewidentne złamanie wszelkich normy prawnych i
obyczajowych. Ale okazuje się, że nie ma problemu, bo to jest opinia.
Czy prokuratura robi ukłon w
stronę swojego szefa Zbigniewa Ziobry?
- Jaki ukłon? Prokuratura jest
obecnie agencją polityczną. Na podstawie ustawy o prokuraturze, jaka weszła
wżycie na początku marca, prokurator ma obowiązek wszcząć postępowanie, kiedy
przełożony mu każe, niezależnie od tego, czy są dowody, czy nie. Ma umorzyć
postępowanie, kiedy przełożony mu każe, niezależnie od tego, czy są do tego
podstawy. I przełożony nie musi tego polecenia wydawać na piśmie. A jeżeli
pracownik będzie się domagał uzasadnienia, oczywiście może je dostać, ale
wiadomo, że się narazi szefowi. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jak oskarżenie
wobec wszystkich prokuratorów. Wiem, że tam jest wielu uczciwych ludzi, którzy
w obecnej sytuacji czują się jeszcze gorzej niż ci, którymi muszą się
zajmować. I wiem, że bardzo wielu się takim działaniom sprzeciwia. Ale wystarczy,
że znajdzie się kilka osób, które podporządkują się politycznym naciskom i już
pojawiają się takie absurdalne decyzje.
Powiedział pan, że inwigilacja
postępuje. Co to znaczy?
- To znaczy, że nie rozmawiamy
teraz w cztery oczy, tylko w sześć, co najmniej.
Nagrywają nas?
- Nie mogę oczywiście z pełnym
przekonaniem mówić, że nasze spotkanie jest nagrywane. Ale z całą pewnością
mieliśmy wiele sygnałów od ludzi, którzy gdzieś tam w służbach siedzą bądź mają
kontakty, że wszystkie telefony tych, którzy podejmują w KOD decyzje, są na
podsłuchu. Oczywiście cała komunikacja elektroniczna, konta e-mailowe i tak
dalej. Nie ma żadnej wątpliwości, że tak się dzieje.
Przecież to jest bezprawne
działanie.
- Co to znaczy bezprawne?
Bez zgody sądu.
- Ale ustawa o inwigilacji, która
weszła w życie na początku lutego, nie wymaga nakazu sądu. Wprowadza możliwość
inwigilowania bez jakiejkolwiek kontroli. Każdy funkcjonariusz może sobie
powiedzieć: o, mam wrażenie, że żona mnie zdradza, założę jej podsłuch na
telefon i przez półtora roku będę ją podsłuchiwać i nikt się nie dowie. Albo
może powiedzieć: wkurza mnie, że sąsiad źle parkuje przed domem, założę mu
podsłuch albo zajrzę w e-maile. W końcu coś na niego znajdę i mu dokopię. Powiedzmy,
że któryś z członków zarządu KOD ma pozamałżeński romans. Jak służby
mogą taką informację wykorzystać?
- Opublikują. Albo jego żonie
podeślą. Albo pracodawcy. Mogą też przyjść do tego człowieka i powiedzieć: my
wszystko wiemy,
teraz będziesz chodził do zarządu
i mówił następujące rzeczy. Albo: dowiesz się wszystkiego i przyniesiesz nam
informacje. Tak działają służby specjalne.
Na pana podobno służby mają
jakiegoś haka i dlatego jest pan taki uległy i łagodny.
- Nikt do tej pory nie wymyślił
skuteczniejszej metody zmieniania świata niż ta pozbawiona przemocy, oparta na
konsekwencji, nie na radykalizmie. Wszyscy się starają skoncentrować na kilku
tysiącach ludzi, którzy zostali wybrani, startują w wyborach. To jest błąd.
Trzeba się koncentrować na ludziach, którzy ich wybrali. Nauczyć ich mądrze
wybierać, rozumieć, co się w kraju dzieje, angażować się w sposób bardziej
efektywny. Trzeba tworzyć obywatelską świadomość i aktywność, a nie zwalczać
polityków.
Nie odpowiedział pan na
pytanie, czy służby pana szantażują.
- Nikt mnie nie szantażuje. Nie ma
możliwości, by mnie szantażować. Zresztą przypomina mi się taka historia.
Krewny żony w latach 80. angażował się w ruch Wolność i Pokój. Mieli kolegę,
młodego chłopaka, 17 lat, narzeczona w ciąży. Czasy były ciężkie, ale udało im
się znaleźć jakieś mieszkanie, chyba leśniczówkę. Zamieszkali tam, urodziło im
się dziecko. Któregoś dnia przyszli do niego smutni panowie: albo stracisz to
mieszkanie, albo będziesz współpracować. Natychmiast podpisał lojalkę, a w
ciągu pół godziny zwołał spotkanie z kolegami z WiP i mówi: słuchajcie,
podpisałem, musimy teraz pisać raporty. I od tej pory spotykali się raz na
tydzień i pisali raporty dla SB. Po czym on szedł, brał od SB pieniądze i
kupował piwo na następne spotkanie. I znowu siedzieli i pisali te raporty. W
dokumentach IPN ten człowiek był współpracownikiem. Ale tak naprawdę działał
na szkodę ustroju. Jestem przekonany, że w KOD jest wielu ludzi, którzy mają
jakieś kontakty z służbami. Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej.
Ostatnio ciągle słychać, że KOD
się kończy, a pan niszczy opozycję.
- Jest wielu ludzi, którzy
chcieliby stanąć na czele rewolucji, wysłać ludzi na barykady, zorganizować
palenie opon, może jakąś armatkę skonstruować czy działo. A gdyby się krew
polała, byłoby fajnie. Można by się potem chwalić, że się było na wojnie. Ktoś
mógłby zostać wodzem, przywódcą. Tacy ludzie mają z KOD problem, bo my mamy
zupełnie inne metody działania. Tysiące ludzi przyszło do KOD, by zrobić coś
pożytecznego. Bez agresji, bez walki, za to z niezwykłymi efektami. Ta cała nerwowość
polityków PiS, te wszystkie oszczerstwa, próby zdyskredytowania biorą się z
tego, że stworzyliśmy coś, co sprawnie działa i zapobiega upodleniu
społeczeństwa, narodu. Ludzie, którzy angażują się w KOD, stają przede
wszystkim w obronie własnej godności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz