Straszne dziadki
Cudowne,
co przynoszą czasy wolnej, nieskrępowanej myśli. Nasza żulia w mig pojęła sygnał
płynący od władzy i swobodnie głosi, kogo z dziennikarzy niepadających plackiem
przed geniuszem Jarosława należałoby powywieszać, a wymiar sprawiedliwości
również aluzju poniał i nie widzi w tych groźbach niczego szkodliwego. Ma się
ten czujnik w głowach. Z kolei żulia angielska rozochocona brexitowym referendum przestała się wstydzić i dalejże wygrażać
polskiemu robactwu i posyłać je won.
Tylko wrodzone i silne poczucie ironii pozwala mi się cieszyć szpagatami
myślowymi i retorycznymi naszej władzy i jej propagandystów, którzy z jednej
strony z trudem powstrzymują (albo nawet się tym nie kłopoczą) radosny i
mściwy uśmiech z powodu Brexitu (dobrze eurokratom, lewakom i
Tuskowi!), a z drugiej zapowietrzają się z oburzenia, że ktoś chce zrobić kuku
rodakom na Wyspach. Jakby nie widzieli, że jedno wynika z drugiego. Że ich
podejście do polityki a la „na złość matuli wyjdę na mróz w koszuli” ma ponure
konsekwencje dla Polski i Polaków, w tym, tak, również dla ich wyborców. Ale co
tam, skoro można wbić szpilę Tuskowi, to co się będziemy zamartwiać, że Rzym
płonie. Jest okazja, żeby ulać z siebie frustracji i wiecznego poczucia
krzywdy, jest zabawa.
A skoro tak, to idźmy śmiało dalej i zgłośmy projekt ustawy, zgodnie z
którym zabronione będzie umieszczanie domów dziecka i pogotowia opiekuńczego
razem z domami pomocy społecznej i starców. A skąd taki pomysł posłów PiS? Ano
dlatego, że „dzieci wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci,
stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych
wsparcia najbliższej rodziny”. Nie robię sobie jaj, cytuję projekt ustawy. I
dalej: „Funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób
dorosłych. Tym bardziej trudno uznać je za odpowiednie dla prawidłowego kształtowania
postaw i rozwoju emocjonalnego dzieci”.
No święta racja. I myślę, że zaraz po wakacjach odbędę poważną rozmowę z
dyrektorką publicznego przedszkola mego syna, która, o ile pamiętam z zebrań
komitetu rodzicielskiego miała w planach, a chyba nawet, o zgrozo, organizowała
już w starszych rocznikach wycieczki dzieci do domów opieki społecznej. Że niby
takie doświadczenie uczy empatii, pozytywnych postaw społecznych, wrażliwości
i kształtuje charakter młodego człowieka. No i daje nieporównywalną z niczym
radość ludziom starszym, stojącym u kresu drogi, dla których wizyta niesfornego
małoletniego komanda jest czymś
porównywalnym z wygraniem Euro dla większości narodu (nie łam się, Kuba, byłeś
wielki, a w Rosji to dopiero dacie czadu!).
Więc jak już sobie porozmawiam z panią dyrektor, dlaczego chce zwichnąć
kruchą psychikę mego dziecka, wniosę kilka konstruktywnych poprawek do
PiS-owskiej ustawy. Co z prawem do przechodzenia przez ulice dla staruszków?
Przecież to jakiś koszmar. Człowiek mógłby już dawno dwa razy ruszyć, ale nie,
idzie toto jak ślimak na środkach uspokajających, a czasem, o zgrozo, ciągnie
upiorną torbę na kółkach z zakupami. Jak to wpływa na „prawidłowe kształtowanie
postaw i rozwoju emocjonalnego” moich dzieci? Że niby tata samochodu prowadzić
nie potrafi? Z miejsca ruszyć nie umie? Gdzie jest jedynka, nie wie?
A co z tymi wszystkim starczymi gadułami, które jak już się dowleką do
warzywniaka, to nie mogą po ludzku kupić ziemniaków i kapusty, tylko koniecznie
pogawędkę ze sprzedawczynią muszą sobie uciąć. Co to w ogóle jest? Czego to
uczy moje dzieci? Zaraz jakim powiem, żeby posprzątały po sobie, to w jakąś
dyskusję o sensie życia się wdadzą.
Skoro władza tak troszczy się o rodzinę, to co z dziadkami i
pradziadkami, którzy co prawda mieszkają na swoim albo z nami, ale którym
członki lub głowa (bądź jedno i drugie) szwankują? Przecież „funkcjonowanie w
takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób dorosłych”. A my mamy
bezrefleksyjnie pozwalać przyszłości naszego narodu na trucie się tymi starczymi
miazmatami? Odrażające.
Ale żeby nie było, że tylko krytykuję. Oto i wniosek racjonalizatorski.
Domy dziecka i pogotowia opiekuńcze należy umieszczać tam, gdzie kwitnie życie
i wykuwa się dziarska przyszłość: koło siedzib młodzieżówek PiS-owskich, narodowych,
wszechpolskich, arcypolskich, ultrapolskich, prapolskich, złotopolskich i koniecpolskich.
A pomiędzy budynkami jakiś ładny placyk zabaw, na którym patriotyczni kibole
będą mogli organizować sobie ustawki z bejsbolami i kastetami, zaś młodzi z
placówek obserwując sparingi, dowiedzą się czegoś konstruktywnego o życiu,
które ich czeka.
Marcin Meller
Ostatni dzwon
Jeśli
demokratyczny świat już za chwilę nie stanie do wojny z nabierającym rozmachu
panpopulizmem, pannacjonalizmem i panradykalizmem, to przegra. Niewykluczone,
że w efekcie wojny prawdziwej.
Dawno, dawno temu, dokładniej - prawie 15 lat temu, czyli w innej epoce
- prezydent Bush opisał największe zagrożenie dla świata i zachodniej
demokracji jako oś zła: Iran, Irak i Korea Północna. Potem jego współpracownicy
dopisali jeszcze Syrię, Kubę i Libię. Jakże wiele daliby demokraci tego
świata, by właśnie takie było źródło największego zagrożenia dla
demokratycznego świata i jego wartości. To jednak zamierzchła przeszłość. Żadna
Korea Północna i żaden Iran, a nawet nie putinowska Rosja czy Państwo Islamskie
nie stanowi dla zachodniego demokracji zagrożenia porównywalnego z tym, które
zrodziło się w nich samych. Od Polski po Amerykę, od Francji po Węgry i od
Turcji po Wielką Brytanię wielkie triumfy odnoszą agresywny populizm i
nacjonalizm, które mogą spowodować implozję Zachodu.
Demokracje uginają się pod własnym ciężarem. Deficytowi demokracji w
instytucjach towarzyszy niebezpieczny „pluralizm totalny”, który w publicznej
debacie równe prawa daje prawdzie i kłamstwu, zrównuje logikę z demagogią i
wiedzę z obskurantyzmem. Media walczące o zysk i przetrwanie nie potrafią się
temu oprzeć. Gorzej, zostały zainfekowane irracjonalizmem i emocjonalnością,
co sprawia, że logiczne argumenty muszą przegrywać z epitetami, mitami,
stereotypami i równie niemądrą co skuteczną propagandą. Gdy dzieje się to w
demokracjach młodych, takich jak polska, można to złożyć na karb wieku. Gdy
dzieje się tak w demokracjach najstarszych i najbardziej dojrzałych, w Wielkiej
Brytanii, Ameryce i we Francji, wiadomo, że to nie wirus i zwykła infekcja, ale
złośliwy nowotwór.
Zwolennicy Brexitu
nazwali go Dniem Niepodległości. W
rzeczywistości był to jednak najwspanialszy od zakończenia wojny triumf
fałszu, obłudy i zwykłej głupoty. W brytyjskiej debacie wszystko było ważne
poza odpowiedzią na pytanie fundamentalne - co będzie dalej. Gdy wygrało Leave - wychodzimy, okazało się, że najwięksi zwolennicy wyjścia
są spanikowani i momentalnie wycofują się ze złożonych przed referendum
obietnic. Miliony zrobionych w konia ludzi oniemiały. Naprawdę nie dopłacamy do
Unii 350 milionów funtów tygodniowo i naprawdę nie będziemy mogli wpompować
tych miliardów w brytyjski NFZ? Naprawdę nie będziemy w stanie powstrzymać
imigracji? Naprawdę nie da się mieć dostępu do unijnego wspólnego rynku,
ograniczając przepływ ludzi? Naprawdę pieniądze zaczną wyciekać z City? Naprawdę
za chwilę dojdzie do recesji? Przecież w kampanii mówili nam, że będzie
inaczej. Tak mówili. I kłamstwo zatriumfowało, podsycane przez głupawe
tabloidy i niezwalczane przez media poważne, które, tak jak BBC, poszły na rękę
fałszowi i demagogii, redukując swą rolę do pseudoobiektywnego rejestrowania
wypowiedzi bez weryfikacji faktów i argumentów. Żałosna rejterada, niby w
imię bezstronności, a na szkodę rozumu i prawdy.
Niektórzy kibice PiS po wyborach też doznali bolesnej iluminacji.
Naprawdę rządy populistów, nacjonalistów i radykałów oznaczają bezmyślne rozdawnictwo
i demontaż państwa prawa plus masakrę międzynarodowej pozycji Polski?
Naprawdę. A przecież i u nas kłamstwo zrównano z fałszem, a demagogię z
racjonalizmem.
Brexit otrzeźwił już na szczęście Hiszpanię, która wbrew obawom
nie powierzyła swego losu populistycznej lewicy. Da Bóg, otrzeźwi przede
wszystkim Amerykanów i nie popełnią oni zbiorowego samobójstwa, powierzając
stery Air Force One miłośnikowi Putina, rasiście i islamofobowi, który
powie wszystko, co mu ślina na język przyniesie, i wszystko, co da mu szansę
na nasycenie swego narcyzmu. A skutki kłamstw i zaklęć? Cóż, jak napisał
komentator „Guardiana”, opisując Brexit i reakcje jego zwolenników na to, co się stało - podpalacze
rzadko mają pod ręką wodę. Za to, jak pokazuje przykład Polski - pod dostatkiem
oliwy.
Populizm i nacjonalizm żywią się nie tylko kłamstwem. Kłamstwo kwitnie
na podłożu realnych społecznych problemów, których demokracje i establishmenty
przez lata albo nie widziały, albo je ignorowały. Kwitło także wskutek tchórzostwa
elit i polityków. Nie mieli oni dość wyobraźni i odwagi, by znaleźć diagnozę,
zabrać się do rozwiązania problemów i na serio rozmawiać z wyborcami o
problemach, dylematach i nieuchronnych skutkach działań i zaniechań.
Odpowiedź na hemingwayowskie pytanie: „komu bije dzwon?”, brzmi: nam,
teraz, głośno. „Spójrzcie, jaka piękna jest historia” - powiedziała po Brexicie Marine Le Pen. Jeśli dzwon na trwogę nie obudzi elit od Warszawy
przez Londyn po Nowy Jork, to historia zatoczy koło. I naprawdę nie będzie to
piękne.
Królestwo za chama
Podział
na chamów i Żydów w PZPR, ogłoszony przez socjologa Witolda Jedlickiego w
pamiętnym artykule na łamach paryskiej „Kultury” (1962 r.), utrzymuje się do
dziś. Młodszym czytelnikom, zaniedbanym edukacyjnie i politycznie przez lata
rządów Tuska oraz jego ferajny, warto przypomnieć, że w owych czasach w naszym
kraju panował najpierw stalinizm (symbolicznie do października 1956 r.), a po
Październiku system bardziej do zniesienia, o którego definicję spierają się
uczeni, a także historycy IPN.
Na potrzeby felietonu przypomnijmy tylko, że w obozie władzy po
Październiku ukształtowały się dwie grupy Tak zwani twardzi (les durś),
zwani natolińczykami (od podwarszawskiej miejscowości, w której spiskowali),
inaczej mówiąc „chamy”, oraz puławianie (od ulicy, przy której, w dawnych
domach Wedla, mieszkali niektórzy jej członkowie), zwani także Żydami, a przez
Zachód - liberałami Cles liberaux).
Do natolińczyków zaliczani byli m.in. Zenon Nowak („tak czy owak - Zenon
Nowak”), Kazimierz Witaszewski („gazrurka”), Wiktor Kłosiewicz (naczelny związkowiec),
Władysław Kruczek (postrach Rzeszowa). Wśród puławian widziano Romana
Zambrowskiego (weteran KPP), Leona Kasmana („Trybuna Ludu”), Władysława Matwina
i Jerzego Morawskiego (tzw. młodzi sekretarze KC) oraz Romanę Granas, która
zdążyła jeszcze być w pierwszym składzie POLITYKI, skąd została odwołana za
rewizjonizm.
Niuanse zostawiamy historykom, pragniemy tylko zwrócić uwagę, że mimo
upadku komunizmu i historycznych przemian w Polsce podział na chamów i Żydów
wciąż istnieje, przynajmniej zdaniem niektórych autorów Być może podział ten
jest tak żywotny, ponieważ - jak twierdzą na prawicy - w Polsce nie można mówić
o upadku komunizmu, komunizm trwa, ma się w najlepsze, a skoro trwa komunizm,
to trwają chamy i Żydy.
Na
szkodliwą rolę Żydów zwrócił uwagę m.in. wybitny umysł Paweł Kukiz, który
ujawnił, że za marszami KOD kryje się pewien miliarder pochodzenia żydowskiego
(o nim za chwilę), a także przypomniał, że Adam Michnik i rodzina Szechterów to
jedno. Prototypem Żyda w Polsce jest Adam Michnik. Szkodliwej działalności
Michnika i wszystkiego, co jego jest (przodków, Agory, „Gazety Wyborczej”),
prasa i politycy prawicowi poświęcają codziennie wiele miejsca. Trudno sobie wyobrazić
media „niepokorne”, obecnie prorządowe, bez Michnika. Gdyby Adam Michnik nie
istniał - zostałby na pewno wymyślony przez Jarosława Kaczyńskiego, Rafała
Ziemkiewicza lub innego wielkiego Polaka.
O ile Michnik jest Żydem lokalnym, cieszącym się wsparciem „określonych
kół” za granicą, o tyle prototypem Żyda za granicą, symbolem międzynarodowego
żydostwa, które rządzi naszą planetą, jest węgierski, pardon, żydowski
miliarder George Soros. Ostatnio ten cham, pardon, Żyd, posunął się do tego,
że wyciągnął rękę do tonącej Agory (pardon, „Gazety Koszernej”), kupując ponad
10 proc. jej akcji, uprzedzając podobno Skarb Państwa, który tą drogą chciał wprowadzić swojego członka \ do władz tej
przestępczej struktury, 5^ ale penetracja się nie powiodła.
Młodsi czytelnicy mają prawo zapytać, kto to taki ten Soros i jak to
możliwe, że bratni naród węgierski wydał takiego wyrodnego syna? Sprawę
wyjaśnia znawca tematu Grzegorz Górny na łamach tygodnika „wSieci”. Okazuje
się, że inkryminowany Soros urodził się w rodzinie Schwartzów, „których
śmiało możemy nazwać »Żydami nienawidzącymi swojego żydostwa«”, dlatego
zmienili nazwisko na Soros. Cechowała ich „niechęć do mocnych tożsamości narodowych”
(w tym własnej: żydowskiej). Zdaniem Daniela Greenfielda, „konserwatywnego
blogera narodowości żydowskiej”, na którego powołuje się Górny, Soros przyznał,
że nie zamierza być częścią żydowskiej egzystencji narodowej.
Dlaczego miliarder, który wyrzeka się tożsamości żydowskiej, inwestuje
miliony ausgerechnet w „Gazetę Koszerną” - tego ani Górny, ani żaden nowojorski bloger pochodzenia żydowskiego
nie wyjaśniają, ale i tak warto przeczytać rejestr zbrodni Żyda z Węgier:
chytry, wyrachowany, bezwzględny spekulant finansowy, pozbawił oszczędności
brytyjskich emerytów, spowodował kryzys światowy, finansuje lewicowo-liberalną
opozycję na Węgrzech, opłaca aborcję, homoseksualizm, eutanazję, sterylizację i
uchodźców islamskich w Europie.
To by
było tyle na temat Żydów. Przynajmniej wiadomo, o kogo chodzi. A co nowego u
chamów? Tego dowiadujemy się od prof. Zbigniewa Mikołejki (rozmowa z Aleksandrą
Klich, „GW”). Mikołejko nie podaje definicji „chama” wprost. Naszym zdaniem
profesor nie daje rady, ponieważ w odróżnieniu od Żyda cham jest nieuchwytny. O
ile Soros i Michnik to konkretni ludzie, a zarazem symbole „Żyda”, o tyle dla
Mikołejki „chamy” to obszerny zbiór o niejasnych rysach. Trudny do uchwycenia.
Może przypominają postaci z obrazów Jerzego Dudy-Gracza?
Cham dla Mikołejki to człowiek bez właściwości, nie ma narodowości,
rasy, płci ani wieku. Rządzi nim brutalność, pazerność, nieliczenie się z
wrażliwością drugiego. Do chamów nie należą ci, którzy poparli Kaczyńskiego z
powodu poczucia krzywdy, tej prawdziwej, których za poprzednich rządów nie
chciano słuchać, odrzuceni przez elity, wielkie miasta, środowiska
prozachodnie i modernizacyjne, mający poglądy konserwatywne, wybierający raczej
bezpieczeństwo niż wolność. Chamem posłużył się Jarosław Kaczyński, „aby
zdobyć i utrzymać władzę w sposób brutalny, bezczelny, bezpardonowy”.
Kategoria chama w opisie profesora Mikołejki jest tak szeroka, że aż nie
do objęcia, cham wisi w powietrzu, którym oddychamy. O ile „Żydy” wymienione
są z nazwiska i adresu (niesławna ulica
Czerska, nie mówiąc o adresach prywatnych, które także podawane są do
publicznej wiadomości), o tyle do „chama” nie doprowadzi nas żaden profesor,
nie pomoże GPS ani Straż Marszałkowska. Sami musimy go rozpoznać. Najłatwiej w
telewizji.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz