Cele Kaczyńskiego nie
są odległe od celów, jakie stawiali sobie komuniści w 1946 r. Jemu też chodzi o
budowę własnych elit, ale wcześniej musi usunąć te stare - z administracji,
szkolnictwa, sądownictwa - mówi historyk propagandy, dr hab. Piotr Osęka
Rozmawia Rafał Kalukin
NEWSWEEK: Oglądał pan relacje ze szczytu NATO w „Wiadomościach” TVP?
PIOTR OSĘKA: Przyznam, że wstrząsnął mną materiał Klaudiusza Pobudzina
o tym, jak Wałęsa i politycy Unii Demokratycznej
bronili sowieckich interesów. Okazuje się, że Olszewski z Kaczyńskim
i Macierewiczem
dzielnie stawili im czoła i do tego stopnia udało im się zapędzić w kozi róg
Geremka, że musiał podpisać akcesję Polski do NATO. Upadek rządu Olszewskiego
po nocy teczek miał być desperacką próbą zablokowania naszej drogi do Paktu
Północnoatlantyckiego.
Na początku lat 90. ówczesne
elity faktycznie nie spieszyły się do NATO. Bały się reakcji Moskwy.
- Nikt wtedy nie wiedział, w którą
stronę będzie szła Rosja. Zresztą nie od nas zależało, czy Polska wejdzie do
NATO. Chodziło o to, czy nas przyjmą; to był ogromny i wieloletni wysiłek
polskiej dyplomacji. Nie rozumiem, po co robić materiały kwestionujące
oczywiste sprawy?
Po co? Aby stworzyć nową
hierarchię zasłużonych!
- Zdaję sobie sprawę, że nie ma
czegoś takiego jak absolutnie obiektywny serwis informacyjny Przydają się jednak
obiektywizujące formuły. Uderzyła mnie również ocena warszawskiego szczytu
NATO w „Wiadomościach”. Po prostu powtórzono za przedstawicielami władzy, że
szczyt był historycznym sukcesem. Nie pojawiła się nawet próba analizy
politycznej, choć ciemne chmury wiszą na horyzoncie. Jeśli Trump wygra wybory prezydenckie i spełni obietnice z kampanii,
to NATO ulegnie daleko idącym i niekorzystnym dla Polski zmianom. O tym jednak
„Wiadomości” już nie powiedziały. O sukcesie szczytu NATO mówiono tak, jak
kiedyś o otwarciu Huty Katowice.
Dopiero co słyszeliśmy, że
Polska jest bezbronna i zdana na łaskę Rosji. Teraz dowiadujemy się, że dzięki
PiS nikt już nam nie zagrozi.
- No właśnie. Nowej władzy udało
się zablokować dążenia Rosji oraz Platformy Obywatelskiej, która zdradziecko
nas wpychała w rosyjskie łapy. Choć przecież to politycy PO przygotowali ten
szczyt, a PiS tylko przyszło na gotowe. Serwis agencyjny w publicznej telewizji
występuje w charakterze rządowej agencji PR.
W atmosferze propagandowo
wykreowanego sukcesu wręcz niestosowne stało się wspominanie słów prezydenta
Obamy o Trybunale Konstytucyjnym.
- „Osiągnęliśmy sukces, którego
nie kwestionuje nikt. Nawet nasi wrogowie!” - ryczał Edward Gierek w 1976 r.
na stadionie w Katowicach. Ten sam ton propagandy sukcesu. Zwłaszcza że zaraz
po ogłoszeniu sukcesu szczytu dostajemy materiał o wojskowej grochówce i o
tym, że w wojsku fajnie jest.
Po co rządzącym sławienie
uroków armii?
- Kult żołnierskiej krzepy i męskiej
dosadności, przeważnie skonfrontowany ze zgubnymi inteligenckimi miazmatami,
wywodzi się wprost z II Rzeczypospolitej. W latach 60. to napięcie raz jeszcze
powróciło. Pułkownik Załuski w „Siedmiu polskich grzechach głównych” polemizował
z szydercami polskiej historii, sławiąc wojskowy patriotyzm i ofiarę
poniesioną na polu bitwy. Ta narracja osiągnęła apogeum w 1968 roku. Dziś znów
święci triumfy. Tyle że teraz przywołuje się szturm husarii na Turków pod
Wiedniem albo „żołnierzy wyklętych”. Dotykamy tu ideologii rządów PiS, która
zawiera pochwałę cnót wojskowych oraz militarystycznego patriotyzmu. To
kluczowy element polityki historycznej, której celem jest - jak powiada
Kaczyński - „powstanie Polski z kolan”. Jego projekt przewiduje podkreślanie
naszej wyjątkowości na tle wrogich sił czyhających na wschodzie i zachodzie.
Widać tu trwanie tych starych narracji. Czasem żartuję, że z licznych
inscenizacji historycznych PiS najlepiej wychodzi ta pod tytułem „Moczar w
Marcu”.
Nikt przecież nie tropi
syjonistów.
- Akurat nie chodzi o
antysemityzm, lecz o antyinteligenckość. Na posiedzeniu komisji sejmowej
poświęconym sprawie Muzeum II Wojny Światowej jego dyrektor Paweł Machcewicz
oskarżany był przez polityków PiS i nie wiadomo w jakim charakterze tam
występującego Jana Pospieszalskiego o kosmopolityzm, brak patriotyzmu,
nieuwzględnienie polskiej martyrologii. Trudno mi przypuszczać, aby politycy
PiS inspirowali się tekstami z Marca '68. Tak się jednak składa, że w skali
niemal jeden do jednego powielili zarzuty, jakie w 1968 r. komisja partyjna w
PWN postawiła redakcji encyklopedii powszechnej.
A teraz w jednej z ujawnionych
recenzji ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej czytamy, że ukazano tylko negatywny
aspekt wojny, pomijając ten pozytywny - że wojna kształtuje charaktery. Stąd
już blisko do hasła Hitlerjugend, że „wojna to szlachetna gra”.
Czego to dowodzi?
- Że skłonność do historycznej
celebry te akademie patriotyczne, śpiewanie pieśni patriotycznych, marsze „żołnierzy
wyklętych”, inscenizacja ślubu rotmistrza Pileckiego - to papierek lakmusowy
tej władzy. Historia uczy nas, że istnieje bardzo mocny związek między
kształtem publicznych rytuałów a mechanizmami polityki wewnętrznej. Rządy, które
wyżywają się w historycznych inscenizacjach, prawie zawsze wykazują zarazem
inną skłonność - do wsadzania opozycji do więzień.
Nie za mocna teza?
- Należy oczywiście uwzględnić podstawową
różnicę. PRL nie miał demokratycznej legitymacji i próbował ten deficyt
zniwelować odwołaniem do tradycji patriotycznej - fundamentem rządów
komunistów była jednak przemoc.
Natomiast PiS zdobyło władzę w
wyniku wyborów. Mimo to cele Kaczyńskiego nie są odległe od celów, jakie
stawiali sobie komuniści w 1946 roku. Jemu też chodzi o budowę własnych elit,
wcześniej musi jednak usunąć te stare - z administracji, szkolnictwa,
sądownictwa. Dotychczasowe elity próbuje się więc na różne sposoby
zdeprecjonować. Za pierwszych rządów PiS służyła temu lustracja. Teraz mamy
„resortowe dzieci”, czyli straszną koncepcję dziedziczenia podłości po
rodzicach.
To też konstrukcja zapożyczona
z Marca '68.
- O „bananowych jabłkach” - bananowej
młodzieży i jabłkach spadających niedaleko od jabłoni - pisali klasycy
marcowej propagandy Alina Reutt i Zdzisław Andruszkiewicz. Ówczesne opowieści
o synalkach z dygnitarskich limuzyn świetnie grały na ludzkich emocjach. Ale -
jak mówiłem - komuniści mieli w ręku ostateczny argument, jakim była przemoc.
PiS na szczęście nie jest w stanie wymienić przemocą elit. Nie żyjemy w
dyktaturze.
„Idziemy do przodu, zmieniamy
Polskę, dobra zmiana jest coraz bliżej, [...] będą potrzebne lata, żeby
przyszły te ostateczne konsekwencje, ale kierunek jest właściwy” - mówił
ostatnio Kaczyński. Tu znów przypomina się PRL, gdzie do samego końca budowano
socjalizm.
- Cel jest coraz bliżej, choć
nigdy nie zostanie osiągnięty. Takie rozumienie czasu charakterystyczne jest
dla dyktatur. Zburzona zostaje jego linearność, życie polityczne już nie toczy
się od wyborów do wyborów. Zamiast tego przebiega w rytm państwowych świąt i patriotycznych
celebracji. W takiej spirali czasu cyklicznego władza staje się bezalternatywna;
dobra zmiana jest zmianą ostateczną.
Takiego planu nie sposób
zrealizować, jeśli istnieją konkurencyjne ośrodki przekazu. PiS sugerowało
różne kroki prowadzące do podporządkowania sobie prywatnych mediów, ale
możliwości ma ograniczone. I przede wszystkim jest internet. We współczesnym
świecie trudno o monopol informacyjny.
Ale nawet bez monopolu opozycja
zdołała sobie narzucić pogląd, że powrót „do tego, co było” nie jest możliwy.
„Za Platformy” brzmi niemal jak w PRL - „za sanacji”.
- Każda władza stara się w
dziarski sposób przedstawiać swoje dokonania i przeciwstawiać je porażkom
poprzedników. Problem z PiS polega na tym, że robi się to samo co do tej pory,
tylko bardziej. Naprawdę nowy jest jedynie wątek celebracyjno-godnościowy.
Poprzednie rządy też świętowały rocznice, ale żaden nie uczynił z historycznej
celebry fundamentu państwowej strategii.
Polacy to przyjmą?
- Trudno powiedzieć. W PRL
wszystko było patriotyczne, a już najbardziej wiatach ’80. - by przypomnieć
Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego jako instrument mobilizacji społecznej
po stanie wojennym. To już nie trafiało do ludzi, bo było zużyte. Przy
Okrągłym Stole doszło do kłótni między Leszkiem Millerem a Andrzejem Celińskim
o zapis dotyczący wychowania polskiej młodzieży w duchu patriotycznym. Celiński
twierdził, że to słowo zostało zohydzone przez ówczesną władzę. Ale dziś
patriotyzm ma już inny posmak. Funkcjonuje w przygodowej, wręcz bajkowej
otoczce. To przemawia do młodych - zwłaszcza wykluczonych i noszących poczucie
krzywdy. „Żołnierze wyklęci” świetnie nadają się do roli mścicieli. Są
romantycznymi buntownikami przeciw złemu systemowi.
Jeszcze kilka lat temu wojna
była abstrakcją. Dziś to jeden z wariantów przyszłości.
- Przez całe lata 30. mówiono, że
władza fałszuje wybory, organizuje procesy polityczne, wsadza opozycję do
obozu w Berezie, ale pocieszano się, że widocznie tak trzeba, bo „mocny rząd
na trudne czasy”. Aż przyszedł rok 1939. Jedyną rzeczą, na której mocni ludzie
z obozu władzy mieli się naprawdę znać, była wojaczka. I okazało się, że na
wojaczce znali się nieszczególnie, a do tego w obliczu klęski dali z Polski
drapaka. To był prawdziwy szok, który w pewnej mierze utorował drogę
komunistom. Warto o tej lekcji pamiętać.
Na razie jednak, zwłaszcza po
sukcesie szczytu NATO, „wyklęci” i inne historyczne fantomy będą użyteczne
przede wszystkim w symbolicznej walce z wrogiem wewnętrznym.
- Propagandowy mit „żołnierzy
wyklętych” ma na celu delegitymizację tradycji KOR i całej opozycji demokratycznej,
która zasiadła do rozmów z komunistami przy Okrągłym Stole. W zamian dostajemy
opowieść o ludziach, którzy strzelali do komunistów i ginęli. A PiS ogłasza się
spadkobiercą „wyklętych”, choć nie ma do tego żadnych podstaw. Każdy jednak
może ogłosić się spadkobiercą kogokolwiek i nie ma na to rady.
Z moich doświadczeń historyka
propagandy wynika, że najskuteczniejsza zawsze jest mobilizacja przeciw
wrogowi wewnętrznemu. Dopóki nie ma wojny ani nie trzeba strzelać do przeciwnika,
najlepiej sprawdzają się opowieści o tym, że są jacyś „oni”, ukryci w elitach,
którzy odpowiadają za wszystkie niedogodności i upokorzenia. To niemal zawsze
trafia na żyzną glebę i wywołuje pożądane przez władzę reakcje. Taka jest
lekcja Marca ’68.
Piotr Osęka jest historykiem w Instytucie Studiów Politycznych
PAN, specjalizuje się w historii propagandy. Ostatnio wydał „My, ludzie s z
Marca. Autoportret pokolenia ’68”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz