Minister
edukacji twierdzi, że nigdy nie chciała być jak Neron, który podpalił Rzym.
Wzięła się jednak za burzenie. Zanim padną szkoły, powstać mogą rodzice,
uczniowie i nauczyciele
Małgorzata Święchowicz
Mam
dwie córki, w sierpniu urodzę syna. Prawdopodobnie każde z moich dzieci będzie
uczyć się w innym systemie - mówi Natalia Tur z Białegostoku, socjolożka,
autorka błoga „Nishka”. Starsza córka w tym roku skończyła gimnazjum. Młodsza
po wakacjach pójdzie do 5. klasy szkoły podstawowej, wszystko wskazuje na to,
że do gimnazjum już nie trafi. A synek to nawet nie pozna podstawówki, pójdzie
programem szkoły powszechnej.
Gdy na blogu napisała, że jest przeciwna tej reformie, obawia się, że
to będzie dla władzy okazja, by do nowych podręczników wrzucić nowe treści -
nie naukowe, a światopoglądowe - zaraz odezwali się inni rodzice. Komentarze
wrzucali uczniowie, nauczycielki. Większość przeciwna zmianom. Jedna z
nauczycielek (rocznik ‘86, który przecierał gimnazjalny szlak) tłumaczyła, że
kiedyś uważała tworzenie gimnazjów za poroniony pomysł, ale zmieniła zdanie.
Po pierwsze: tamta reforma była przygotowywana trzy lata, a ta teraz zaledwie
10 miesięcy. Po drugie: nad tym, żeby tamta się przyjęła, zadziałała, jak należy,
pracuje się w szkołach od ponad 18 lat.
„I właśnie teraz, kiedy widzę, że
to wszystko ma ręce i nogi - napisała nauczycielka - idziemy za słowami Gomułki: Kiedyś staliśmy na skraju przepaści,
teraz uczyniliśmy ogromny krok naprzód“.
KOMUNIZACJA
Odwożę córkę na obóz,
żegnamy się i ona - ni z tego, ni z owego - mówi: „Wiesz, mamo, jak się cieszę,
że za rok pójdę do mojego wymarzonego gimnazjum?” - opowiada Katarzyna
Juszkiewicz, dziennikarka z Katowic. Córka wymarzyła sobie gimnazjum
artystyczne, od dawna się do niego przygotowuje. - Pomachałyśmy sobie, wracam
do domu, włączam telewizor, a tam pani minister ogłasza reformę. I już wiem,
że marzenia mojego dziecka się nie spełnią. Tak jak marzenia wielu innych
dzieci, które mają sprecyzowane zainteresowania - chciały iść do gimnazjum
artystycznego, sportowego czy leśnego. Co teraz z nimi będzie? Co z tymi
szkołami?
- Pierwsza reakcja mojego syna: „Będę musiał siedzieć dłużej w
podstawówce? Dlaczego?!!” - mówi Iwona Janicka. Jest prezeską poznańskiej
Fundacji Aktywności Lokalnej. Syna posłała do szkoły, gdy miał 6 lat. I on
teraz sądzi, że będzie dłużej w podstawówce za karę, za to właśnie, że szybko
zaczął naukę. - Dzieci tak reagują, bo co się ostatnio mówiło o sześciolatkach
idących do pierwszej klasy? Że jeszcze się do niej nie nadają, że szkoły do
nich niedostosowane, że nauczyciele sobie z nimi nie poradzą.
A teraz jeszcze dostają komunikat,
że widocznie nie nadawałyby się do gimnazjum i powinny zostać w podstawówce
dwa lata dłużej - mówi Janicka. Jest rozgoryczona, także dlatego, że
Ministerstwo Edukacji podało zbyt mało szczegółów rewolucji, która ma rozwalić
dotychczasowy system.
- To nie przypadek, że reforma została ogłoszona, gdy szkoły były już
zamknięte. Moment wybrano idealnie. Chodziło o to, żeby nie było dyskusji w
pokojach nauczycielskich i rozmów na zebraniach z rodzicami - twierdzi
Natalia Tur.
Może minister edukacji myślała, że jak ludzie wyjadą na wakacje, to już
w ogóle nie będą myśleć o szkole? Nie będą przejmować się jakąś reformą? Nie
skrzykną się? Nie będą protestować? Tymczasem przecież nawet na plaży wchodzi
się na Facebooku. A tam aż się kotłuje. Powstają otwarte grupy: „Ratujmy
dzieciaki”, „Stop zbyt szybkiej reformie edukacji”, „NIE dla likwidacji
gimnazjów”... Skrzykują się rodzice, uczniowie, nauczyciele. Siedzą, czy jest
coś nowego w sprawie reformy, lin- kują, komentują. Padają propozycje, żeby 1
września zamiast na rozpoczęcie roku szkolnego pójść pod Ministerstwo Edukacji
Narodowej.
Artur Sierawski z Warszawy, który działa w grupie „Uratujemy polską
edukację”, miałby już nawet dobre hasło na taki protest: Umysły naszych dzieci
nie należą do władzy!
Sierawski jest nauczycielem
historii, a ponieważ MEN zapowiada więcej lekcji z tego przedmiotu, to w
zasadzie powinien się cieszyć. A jednak nie jest radosny. Pierwsza myśl, jaka
mu przyszła do głowy, gdy zobaczył panią minister zapowiadającą reformę? -
Komunizacja oświaty - odpowiada. - Powrót do tego, co było przed 1989 rokiem.
Plus wzmożona kontrola nad tym, co będzie się działo w szkołach.
Z KLASY PIERWSZEJ DO SIÓDMEJ
Szkoły mają być inne,
niż są, i do tego inaczej się nazywać. Gimnazja w ogóle do likwidacji. A
zamiast szkoły podstawowej - powszechna. W tej powszechnej dwa poziomy
nauczania: przez pierwsze 4 lata uczeń będzie na poziomie podstawowym, kolejne
4 - na poziomie gimnazjalnym. Zamiast szkół specjalnych będą specjalistyczne.
Zamiast zawodowych - branżowe. W liceach nauka będzie trwać nie 3 lata, jak
teraz, a 4. W technikach nie 4, jak w tej chwili, a 5.
Zmiany mają rozpocząć się za rok, wtedy uczniowie kończący VI klasę
szkoły podstawowej staną się uczniami VII klasy szkoły powszechnej.
- Gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, zaczęłam analizować, w jakiej
sytuacji znajdzie się moje dziecko - mówi Katarzyna Juszkiewicz, której córka
tak bardzo chciała iść do gimnazjum artystycznego, a zamiast tego będzie
musiała pójść do siódmej klasy. - Byłam ciekawa, gdzie te klasy miałyby się
zmieścić? Wystarczył jeden telefon do pani dyrektor, by mieć jasność: miejsca
nie będzie, szkoła nie jest z gumy, nie rozciągnie się. Mało tego, po tej
aferze rozpętanej przez państwa Elbanowskich, którzy dowodzili, jak bardzo
szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, podstawówka, do której
chodzi moja córka, została przystosowana tak bardzo, że teraz uczniowie
siódmych i ósmych klas, którzy mieliby się tam uczyć, po prostu nie wcisną się
w te małe krzesełka. Mogliby ewentualnie siedzieć na kolorowych dywanikach -
dodaje.
Jak tylko założyła na FB grupę „Stop zbyt szybkiej reformie edukacji”,
od razu zaktywizowało się 120 rodziców: psychoterapeuci, wykładowcy
akademiccy, dziennikarze. Mają pytania: dlaczego nauczanie wczesnoszkolne ma
być wydłużone aż do 4 lat? Co będzie z dzieckiem, które teraz trafi do
pierwszej klasy gimnazjum, ale w przyszłym roku nie uzyska promocji? - Według
założeń Ministerstwa Edukacji, w roku szkolnym 2017/2018 w gimnazjach już nie
będzie klas pierwszych, więc nie wiadomo, gdzie takiego ucznia przesuną? Chyba
do 7. klasy szkoły powszechnej - próbuje zgadywać Juszkiewicz. - Ciekawe też,
co będzie z tymi, którzy powinni powtarzać trzecią gimnazjalną, podczas gdy w gimnazjach
już trzecich klas nie będzie?
Albo ta kumulacja, która dotknie jej córkę: gdy po szkole powszechnej
trafi do liceum, w tym samym czasie z gimnazjów do pierwszych klas licealnych
przejdą starsze roczniki. Ona będzie mieć za sobą 8 lat nauki, oni - 9. Widać też będzie tę różnicę wieku, ona: 14-letnia, oni
mający po 15-16 lat.
MEN tłumaczy, że będą realizować dwie różne podstawy programowe. Ale
szczegółów nie podaje.
- Będzie bałagan, bałagan, bałagan - przewiduje Juszkiewicz.
KOSZTOWNA ZMIANA
- Ja już kiedyś dałam
sobie słowo, że gdy umrę, to coś po
sobie pozostawię - mówiła Anna
Zalewska, gdy jeszcze nie była ministrem edukacji. Udzieliła wtedy wywiadu
uczniom Zespołu Szkół Integracyjnych w swoich rodzinnych Świebodzicach. Choć
zastrzegała, że nie chce być jak Neron, który podpalił Rzym, to jednak teraz
widać, że gotowa jest wiele zburzyć.
- Dawno nie było tak potężnej ingerencji w polski system edukacyjny. W
dodatku nie stoi za tym żadne merytoryczne uzasadnienie! - irytuje się Iga
Kazimierczyk, prezeska Fundacji Przestrzeń dla Edukacji. - To absolutnie
niepotrzebny chaos. Nie wiemy, po co to wszystko ani ile będzie kosztować.
Pani minister zapewnia, że są na to środki, jednak nie pada żadna kwota. A
powinna być symulacja kosztów.
Gdy taką symulację zrobili posłowie PO, wyszło im, że zmiany mogą
kosztować 2 mld zł. Choć minister edukacji zapowiada, że reforma nie pociągnie
za sobą zwolnień nauczycieli, to Platforma wylicza, że pracę stracić może
nawet i 120 tysięcy osób: dyrektorów, nauczycieli, pracowników obsługi.
Z ankiet, jakie ZNP wysłał do nauczycieli, wynika, że aż 84 proc. boi
się, czy z powodu likwidacji gimnazjów nie grozi im strata pracy.
- Niestety, dobra zmiana nam na dobre nie wyjdzie - wzdycha Izabela
Suleja, dyrektor Gimnazjum nr 13 im. Unii Europejskiej we Wrocławiu (na FB w
grupie „Ratujmy Gimnazja”). Cale grono i duża część rodziców podpisali się pod
petycją do MEN: „Stanowczo protestujemy przeciw traktowaniu szkolnictwa jako
terenu działań politycznych”.
Napisali, że trójszczeblowy system
edukacji istnieje w większości krajów europejskich i dobrze się sprawdza. Że
stereotypowe opinie o gimnazjach jako siedliskach przemocy i agresji są
nieprawdziwe. I że odkąd są gimnazja, znacząco poprawiły się wyniki polskich
15-latków w międzynarodowych badaniach kompetencji.
- Czy po wysłaniu tej petycji dostaliśmy jakąś odpowiedź? No, skąd! Nie
odezwał się ani nikt z ministerstwa, ani żaden poseł, senator. Nikt się nie
zainteresował - mówi dyrektor Suleja. - Mamy klasy z innowacjami,
wprowadziliśmy szachy do nauczania przedmiotowego, naprawdę serce boli, że
trzeba będzie zamknąć szkołę. Jestem rozgoryczona, rozczarowana, wściekła! W
tym roku uczniowie jej szkoły zdobyli złoty medal na olimpiadzie kreatywności w
USA.
DLA ICH DOBRA
Mówi się, ŻE to
wszystko dla dobra uczniów. Ale przecież nikt nie pytał uczniów o zdanie - zauważa Iwona
Janicka (działa w grupie „Ratujmy dzieciaki”).
Uczniowie sami siebie zapytali. Młodzieżowe Rady Miasta w Warszawie,
Krakowie, Łodzi, Szczecinie przepytały 15 tys. osób w gimnazjach i szkołach
ponadgimnazjalnych. Tylko niespełna co trzeci był za reformą. Niemal połowa przeciw.
Aż 17 na stu nie wiedziało, co odpowiedzieć. Choć pytanie nie było skomplikowane
- dotyczyło tylko zmian w strukturze szkół, a nie tego, co po reformie może
znaleźć się w podręcznikach i tematach lekcji.
A już wiadomo, że znaleźć się może katastrofa smoleńska. Ostatnio
minister Zalewska powiedziała, że dyskusje o tym pojawią się na lekcjach
historii.
- To temat, który zbyt dzieli ludzi, by można było go „przerabiać” w
normalnej atmosferze. Wyłonią się dwie grupy - jedna popierająca wersję o
zamachu, druga tezę o wypadku. Pytanie brzmi: gdzie w tym wszystkim będzie
nauczyciel? Rozsądny zachowa swoje zdanie dla siebie i zadba o pluralizm
wypowiedzi w klasie. Boję się jednak, że mogą być tacy, którzy opowiedzą się
po którejś stronie - mówi Filip Górski, licealista z Gdańska. Zainicjował wśród
uczniów dyskusję o reformie, uruchamiając na FB akcję „NIE dla likwidacji gimnazjów”
(70 tys. zainteresowanych). Bo czy to nie dziwne, że o konieczności
zreformowania obecnego systemu edukacji najwięcej mówią ci, którzy w tym
systemie się nie uczyli? - Poza tym, jeżeli chce się przygotowywać człowieka do
życia w świecie, w którym wszystko szybko się zmienia, nie można kazać mu być
osiem lat w tej samej szkole, w tym samym środowisku, w tej samej wsi czy
dzielnicy - tłumaczy Filip.
KOMISARZE
- Wprowadzi się
zmiany do szkół i nowych dyrektorów. A w
zasadzie nie tyle dyrektorów, co komisarzy politycznych. Będą nas
pilnować, mówić, czego nauczać, a czego nie
- przewiduje Sierawski. - Nie wierzę, żeby o tym, co
stało się w Smoleńsku, wolno było mówić, że to wypadek, katastrofa. W podręcznikach
będzie, że był „zamach smoleński”, że Lech Kaczyński „poległ”. Jeśli miałbym
uczyć takiej historii pisanej w siedzibie partii przy
Nowogrodzkiej, to ja się na to nie godzę!
Kiedy zaczynał działać w grupie „Uratujemy polską edukację”, najpierw
to było tylko takie oburzanie się na Facebooku, ale kilka dni temu ktoś rzucił pomysł,
żeby się spotkać w realu.
- Myślałem, że przyjdzie garstka,
może kilkanaście osób, a przyszedł taki tłum, że sala okazała się zbyt mała i
trzeba było zorganizować nagłośnienie, żebyśmy się słyszeli. Spodziewamy się,
że PiS będzie chciało reformę przepchnąć szybko, nocą. Dlatego nie ma co
czekać, trzeba się organizować. Na razie na Facebooku jest dużo niewielkich
grup. Chcemy namawiać do połączenia się. Stwórzmy jeden duży, ogólnopolski
ruch sprzeciwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz