Łamigłówka: czy kiedy
robisz interesy z żoną ministra, a twoją spółkę nadzoruje jego córka,
to możesz kierować ważną kliniką, którą nadzoruje ten minister?
Wojciech Cieśla
Jarosław
Pinkas, lekarz, wiceminister zdrowia, z korupcją ma krzyż pański. Osiem lat
temu sam jako podejrzany odsiedział kilka miesięcy w areszcie (sąd pierwszej
instancji go uniewinnił). Jego przyjaciela i wspólnika żony oskarżono
publicznie o „prokorupcyjne zachowania” (oczyścił go sąd lekarski, oskarżenia o
nieetyczne zachowanie potwierdził rzecznik odpowiedzialności zawodowej).
Gdy miesiąc temu przyjaciel został ważnym kierownikiem w klinice - nazwijmy
ją X, wśród warszawskich lekarzy zaczęło się gotować: że etycznie coś tu
szwankuje, że jak to, kolega ministra i wspólnik jego żony, że przecież tamte
zarzuty? I jak to możliwe, żeby klinikę kolegi X osobiście nadzorował minister
Pinkas?
Chciałem się spotkać z Jarosławem Pinkasem, porozmawiać o jego znajomym,
korupcji i emocjach środowiska. Wiceminister zdrowia nie miał czasu. Miał za to
szczęście. W ubiegłym tygodniu sąd po raz kolejny miał sprawdzić, dlaczego w
2005 roku Pinkas wziął od firmy medycznej luksusowe pióro za prawie trzy
tysiące złotych. Ale na sali rozpraw doszło do cudu: zreformowana przez PiS
prokuratura uznała, że oskarżanie ministra z rządu PiS było pomyłką. Decyzję
podjął młody prokurator, awansowany w kwietniu przez Zbigniewa Ziobrę.
KŁOPOT DLA KOSTKA
Jarosław Pinkas powtarza, że podłe oskarżenia
zniszczyły mu życie i karierę. Za rządów PiS w latach 2005-2007 był wiceministrem
zdrowia. W 2008 r. za korupcję zatrzymała go łódzka ABW. W tymczasowym
areszcie spędził kilka miesięcy, wyszedł za kaucją - 200 tys. zł. Wiosną
ubiegłego roku ogłosił, że został uniewinniony. Drzwi do politycznej kariery
stanęły otworem i w listopadzie po raz drugi w życiu został wiceministrem w
rządzie PiS.
Ale prokuratura nie podzieliła opinii o niewinności
Pinkasa. Miesiąc po tym, jak został ministrem, na jej wniosek Sąd Okręgowy w
Warszawie skierował sprawę do ponownego rozpoznania przez sąd pierwszej
instancji.
Mówi jeden z działaczy PiS z centrali partii na Nowogrodzkiej w
Warszawie: - Wokół tej sprawy był u nas jakiś
kwas. Po jego deklaracji o niewinności nikt nie zwrócił uwagi, że chodziło o
wyrok pierwszej instancji, że to nie jest ostateczne. W grudniu kwestia
cofnięcia jego sprawy o korupcję do sądu przeszła bez echa, bo rozgrywała się w
czasie największej awantury o Trybunał Konstytucyjny. Dopiero wiosną ktoś się
zorientował w sytuacji: za chwilę urzędujący minister z PiS będzie siedział na
ławie oskarżonych. Mieliśmy zagwozdkę - będzie
się zwalniał z narad na Miodowej [siedziba Ministerstwa Zdrowia - przyp. red.],
żeby chodzić na rozprawy? Do tego Kostek [Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia
- przyp. red.] jest na cenzurowanym u prezesa. Kłopot.
Piątek, 15 lipca. Warszawski sąd. Pinkas nie przychodzi na rozprawę. -
Jarka nie będzie. Kostek reformę szykuje, roboty mają od cholery - wzdycha na
korytarzu jeden z oskarżonych.
Na sali sensacja. Prokurator wycofuje akt oskarżenia. Na twarzach
obrońców zdziwienie - to niezwykle rzadko stosowana procedura, kompromitująca
organy ścigania, ale nieodwołalna. Zamyka sprawę. Nikt już nie będzie
roztrząsał przypadków wiceministra.
PANI JANKA LECI NA
BORNEO
- Przez te lata kładłem się do łóżka z myślą, że stało
się coś, nad czym nie mam szansy zapanować
i Że ta sprawa będzie się za mną ciągnęła przez całe życie - opowiada
Pinkas w wywiadach. - Po wyjściu z aresztu znalazłem się w próżni i przez
wiele miesięcy nie mogłem znaleźć pracy. Udało mi się jednak stanąć na nogi i
dramatyczne chwile są już daleko za mną.
Z próżnią minister delikatnie koloryzuje. Wkrótce po wyjściu z aresztu
trafia do organów spółek Eskulap Lekarze Rodzinni, EverMed, Centrum Medyczne Józefów, Centrum Kardiologii, działa w
Polskiej Unii Onkologii. Jego żona jest wspólniczką w spółkach medycznych,
które mają po kilka milionów przychodu.
„Newsweek” sprawdził, o co oskarżony
został wiceminister zdrowia i dlaczego zajęła się nim prokuratura. Czy został
pomówiony? Jakie dowody mieli śledczy?
W 2006 roku Dariusz Ł., były pracownik medycznej spółki Diagnostyka,
przychodzi do ABW w Łodzi. Opowiada o korupcyjnym
systemie, dzięki któremu jego była firma trzyma rynek mocną ręką - opłaca lekarzy, którzy załatwiają jej dobre kontrakty.
Diagnostyka to jedna z największych w Polsce sieci laboratoryjnych, 7,5
min badań rocznie, 2,5 tysiąca placówek. Z aktu oskarżenia wynika, że 10 lat
temu firma sowicie opłacała w szpitalach tych, którzy podejmują decyzje.
Przykład? Janina K. z jednej z klinik w Warszawie. Zlecała Diagnostyce badania
pacjentów z nowotworami, ale domagała się za to opłacania wyjazdów za granicę.
I jeździła. Do Budapesztu. Do Hongkongu. Do Barcelony (tam narzekała, że
„hotel jest kiepskiej jakości i fatalnie zlokalizowany”). Na Borneo złamała
nogę, nie podobało jej się, jak sprawę ubezpieczenia załatwiali łapówkarze.
Obraziła się. Już nie dostali u niej kontraktu.
ZBIERAM KAŁAMARZE I
STARE STALÓWKI
Prokurator przesłuchuje kilku pracowników Diagnostyki. Oprócz korumpowania zwykłych lekarzy
każdy z nich - niezależnie od siebie - opowiada o łapówkach dla Jarosława
Pinkasa. Na początku XXI wieku Pinkas jest ważnym człowiekiem w Instytucie
Kardiologii w Aninie. Diagnostyka chce dla Instytutu robić analizy.
Trzech menedżerów Diagnostyki opowiada, jak Pinkas uzależnia przyznanie
kontraktu w Aninie od remontu gabinetu swojego szefa - Zbigniewa Religi.
Diagnostyka płaci za remont, dostaje kontrakt. A potem utrzymuje ten kontrakt.
Za jaką cenę? Według ludzi z firmy - za łapówki.
Jacek P. z Diagnostyki zachowuje pendrive z plikiem w Excelu, na którym kwoty dla Pinkasa oznacza literą A w pliku „moje
inwestycje” oraz „moje inwestycje laboratorium”. Prokuratura odczytuje: wiersz
5 - brak daty - 10 tys. zł wiersz 83 - kwiecień 2005 r. - 10 tys. zł wiersz 101
- lipiec 2005 - 10 tys. zł wiersz 116 - czerwiec 2005 r. - 10 tys. zł wiersz
212 - brak daty - 1000 zł.
W sumie ponad 40 tys. zł. Łapówkarze opowiadają, jak z pieniędzmi
jeździli do domu Pinkasa pod Warszawą. Przy jednej z łapówek Pinkas mówi: -
Ale to nie jest za Anin, tylko za to, co robię dla was poza Aninem.
Bo doktor Pinkas wygłasza także odczyty. Zachwala w nich metody pracy
firmy Diagnostyka.
Sierpień 2005 r. Nie istnieje jeszcze CBA, nikt nie słyszał o doktorze
G. Na urodziny Jarosław Pinkas dostaje od Diagnostyki wieczne pióro Marlen-Polish Prestige za niemal 3 tys. zł. „Nie była to forma łapówki, ale
odwdzięczenia się ludzi, którzy byli traktowani jak przyjaciele” - opowie w
prokuraturze. Ale ABW znajduje u niego w domu fakturę za pióro wystawioną na
Diagnostykę.
Z przesłuchania: „Podejrzany wskazał, że od wielu lat jest zbieraczem
artykułów piśmiennych. Zbiera kałamarze, stare stalówki, pióra wieczne. Wiele
z tych rzeczy otrzymał od ludzi, którzy chcieli się pozbyć takich przedmiotów
lub uważają, że obdarowując kogoś, sprawią tym przyjemność”.
Pinkas przyznaje się, że wziął od Diagnostyki jeszcze jedno pióro marki
Visconti i dwa razy bilety na koncerty w Krakowie. Nie uważa się za
łapówkarza. Remont? „Przyjazny gest ze strony firmy”.
Sąd pierwszej instancji go
uniewinnia.
SPRAWA DOKTORA B.
Adam B. (inicjały zmienione), bliski znajomy Jarosława
Pinkasa, też ma krzyż pański z korupcją.
Profesor B. jest wziętym fachowcem. Ratuje ludziom życie. Przez lata
pacjentów przyjmuje w klinice X. Traf chce, że tych samych pacjentów przyjmuje
też w prywatnym gabinecie, przystanek metrem od kliniki X.
W 2011 r. B. kończy się kadencja w szpitalu X, szef szpitala nie
przedłuża mu kontraktu. Ówczesny wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk w
rozmowie z dziennikiem „Polska The Times” mówi, że kilka miesięcy temu zawiadomił
CBA o zachowaniach korupcyjnych Adama B.: miał od pacjentów wyłudzać pieniądze
za leczenie, a udział w tym miały brać też jego żona i sekretarka.
Mówi jeden z lekarzy z tego samego szpitala: - Wtedy wyglądało to na rozgrywkę
personalną. Włodarczyk miał ambicję obsadzenia kogoś innego na miejscu B., to w
branży nie jest czymś nadzwyczajnym. Ale CBA? Byliśmy poruszeni. Jak można
publicznie wobec lekarza wysuwać najcięższe zarzuty?
Andrzej Włodarczyk dobrze pamięta historię sprzed pięciu lat: -
To nie była rozgrywka personalna. Kilka razy zgłaszali się do mnie zbulwersowani
pacjenci, docierały do mnie informacje, że doktor B. ma na pieńku z etyką.
Jak? Sekretarka z państwowej kliniki pracowała w jego gabinecie. Do piętnastej
przyjmowała pacjentów w państwowym szpitalu, a po piętnastej stemplowała
skierowania do tego samego szpitala, które wystawiał B. Bywało, że zapisy do
prywatnego gabinetu B. odbywały się na terenie kliniki X. No i najgorsze - pacjenci
B. przyjmowani byli do kliniki X poza kolejnością. Mówię o pacjentach, którzy
walczyli o życie. Ten, kogo „popchnięto” do X, miał większe szanse. Żaden z
pacjentów, który skarżył się na B., nie zdecydował się złożyć zawiadomienia na
piśmie. Bali się o dalsze leczenie. Pewnego razu dostałem anonim z opisem
tego, co robi doktor B. Przysłała mi go minister Ewa Kopacz z adnotacją,
żebym się tym zajął. No więc się zająłem. Kazałem przekazać sprawę do CBA. W
Ministerstwie Zdrowia jest na ten temat pełna dokumentacja. CBA nic z tym nie
zrobiło.
DO KLINIKI? OD RĘKI
Mówi jeden z lekarzy ze szpitala X: W tamtym czasie
normalna kolejka do kliniki X trwała od czterech do ośmiu tygodni. Pacjent
dostawał się wtedy na tzw. wizytę pierwszorazową, potem jeszcze czekał od
czterech do ośmiu tygodni na przyjęcie do kliniki X. W sumie od zgłoszenia się
pacjenta do położenia go na łóżku upływały nawet trzy, cztery miesiące.
Doktor Adam B., oskarżony publicznie przez ministra Włodarczyka,
kieruje sprawę do naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej (NROZ). Pisze,
że bezpodstawnymi oskarżeniami minister łamie mu karierę.
NROZ analizuje dokumenty, przesłuchuje świadków i w 2012 roku odrzuca
wniosek B. Ten zaskarża decyzję do Naczelnego Sądu Lekarskiego, sprawa znów
wraca do NROZ.
W lutym zapada decyzja: „Po analizie materiału dowodowego naczelny
rzecznik stwierdził, że istniały dowody na prokorupcyjną postawę dra Adama B”.
Rzecznik podaje kilka przykładów pacjentów - jednego, który z
ciężką chorobą trafia do prywatnego gabinetu B., a tydzień później jest już w klinice
X. Innego, który skierowany przez B. czekał na przyjęcie tylko cztery dni.
Z dokumentacji medycznej, do której dotarł „Newsweek”, wynika,
że pacjenci kierowani przez B. traktowani byli w X w wyjątkowy sposób.
Niektórych pacjentów B. w klinice przyjmuje jego żona - pracuje tam jako lekarka.
Niektórych - on sam.
WSPÓLNIK ŻONY WYGRYWA KONKURS
B. w postępowaniu przed rzecznikiem się broni: jego pacjenci z
prywatnego gabinetu podlegali takim samym procedurom jak inni. Potem sąd
lekarski potwierdza zarzuty, ale karci rzecznika: „Nieuprawnione było wyrażenie
przez NROZ oceny, że istniały dowody na prokorupcyjną postawę doktora B. NROZ
nie powinien przypisywać oskarżonemu postępowania lub właściwości, które nie
są wprost opisane jako czyny zabronione, a niosą skojarzenia związane z
poważnymi przestępstwami”.
- Mówiąc po polsku, chodziło o to, że nie istnieje coś takiego
jak zachowanie prokorupcyjne. Albo jest korupcja, albo nie. Tu twardych
dowodów nie było - mówi nasz rozmówca z kliniki X.
Sprawa oskarżeń o korupcję nie łamie kariery Adama B. Wciąż leczy
prywatnie, pracuje naukowo (jeden z recenzentów jego projektu naukowego
zauważa, że doktor fałszuje dane, B. temu zaprzecza).
Jest m.in. współwłaścicielem firm Centrum Medyczne Józefowi Evermed. Jednym z jego wspólników w obu biznesach jest Katarzyna
Pinkas, żona Jarosława Pinkasa - od listopada 2015 r. wiceministra zdrowia.
Sam Pinkas zasiada przez lata w radach nadzorczych tych spółek.
W czerwcu tego roku doktor B. startuje w konkursie na szefa kliniki X.
Kandydaci do konkursu muszą mieć nieposzlakowaną opinię, wyróżniać się wysokim
stopniem etyki zawodowej i zasad moralnych.
Adam B. wygrywa konkurs.
Wiceministrem odpowiedzialnym za klinikę X jest Jarosław Pinkas.
MINISTER ZAŁATWIA BIZNESY
Jak ustalił „Newsweek”, Pinkas, mimo że zostaje
ministrem, nie uwalnia się od
związków z biznesem i Adamem B. Miesiąc po nominacji, w czasie, gdy urzęduje już
w gmachu ministerstwa na Miodowej, pojawia się u notariusza. Bierze udział w
transakcji sprzedaży udziałów w spółce Adama B. Członek rządu Beaty Szydło
reprezentuje własną żonę (państwo Pinkasowie nie mają rozdzielności
majątkowej). Przy okazji minister zdrowia składa dodatkowy dokument - to
prośba, aby zamiast niego w radzie nadzorczej biznesu Adama B. i Katarzyny
Pinkas zasiadła teraz 32-letnia Aleksandra Pinkas, córka ministra.
Spółka żony, której sprawy załatwia minister Pinkas, wykazała w ubiegłym
roku 5,7 min zł przychodu. Część - z
kontraktów z NFZ.
Jarosław Pinkas nie znalazł czasu na rozmowę z „Newsweekiem”. Napisał
e-maila: „Jako minister nadzorujący w żaden sposób nie wpływałem na przebieg
konkursu w klinice X”. O oskarżeniach wobec swojego kolegi i wspólnika żony
nie słyszał.
Adam B. też nie znalazł czasu, napisał e-maila: „Jestem przekonany, że
w sprawach, o które pan pyta, nie ma mowy o działaniu w złej wierze ani też
o jakimkolwiek konflikcie interesów”.
Piątek, 15 lipca. Korytarz warszawskiego sądu. Dariusz S., lekarz współoskarżony z Pinkasem (latał po świecie za
pieniądze Diagnostyki), uradowany, że prokuratura wycofała sprawę, rzuca: -
Zawsze powtarzam studentom, że to, co widzimy na zewnątrz, to tylko część. A
to, co się dzieje w środku, tego nie wiadomo!
INICJAŁY NIEKTÓRYCH BOHATERÓW TEKSTU ZOSTAŁY ZMIENIONE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz