Jeśli założyć, że
Kaczyński nie zwariował, to trzeba powiedzieć, że jest po prostu cyniczny -
historyk Jan Tomasz Gross o tym, jak PiS mobilizuje nienawiść i buduje dumę
narodową na kłamstwie
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy sprawę
Jedwabnego trzeba zbadać na nowo, jak sugerują prawicowe media?
JAN TOMASZ GROSS: Bzdura.
To, co piszą prawicowi publicyści, nie różni się od tego, co pisali 15 lat
temu, gdy opublikowałem książkę „Sąsiedzi” rozpoczynającą debatę na ten temat.
Dziś mamy obszerną literaturę
historyczną dotyczącą wydarzeń z 10 lipca 1941 r. Jedwabne jest świetnie
zbadane.
Domagają się ekshumacji ofiar.
- Ekshumacja to jedyna rzecz,
która nie została przez IPN porządnie zrobiona. Od razu w 2001 r., kiedy była
mowa o przerwaniu ekshumacji, domagałem się, aby przeprowadzono ją do końca.
Niestety, ówczesny minister
sprawiedliwości Lech Kaczyński zdecydował inaczej. Dokończenie ekshumacji
dzisiaj, oprócz ustalenia dokładnej liczby zamordowanych w stodole, niewiele
wniosłoby do nagromadzonej wiedzy o tej zbrodni. I w dodatku należałoby do
pracy zaangażować ekspertów zagranicznych, aby minister Macierewicz, skąpany w glorii
komplementów płynących z „najwyższych ust w państwie”, nie pokusił się, aby
„mgłę smoleńską” przelicytować jakąś „bombą jedwabieńską”. Bo cóż miałoby go powstrzymać
od wyasygnowania ze swego arsenału niewypału, który kopacze Zbigniewa Ziobry
wydobyliby, triumfalnie oznajmiając, że stodoła, do której sąsiedzi zagnali
mieszkańców II Rzeczypospolitej, została zbombardowana np. przez Luftwaffe?
Dlaczego kwestia Jedwabnego powraca właśnie teraz?
- Tzw. dobra zmiana chce napisać
nową, dobrą historię. Ci, którzy kontrolują teraźniejszość i mają plan, żeby
kontrolować przyszłość, zdają sobie sprawę, że muszą także kontrolować przeszłość.
To zachowanie typowe dla głęboko niedemokratycznych reżimów. Przerabialiśmy już
tę lekcję w epoce PRL.
Jak będzie wyglądać to pisanie historii na nowo?
- Doświadczyliśmy tego niedawno na
własnej skórze. Mieliśmy Katyń, za który byli odpowiedzialni Niemcy, faszystów
z AK, którzy byli nazywani zaplutymi karłami reakcji itd. Kaczyński chodził
wtedy do szkoły i ma tego typu praktyki świetnie opanowane. Może uznał, że
podobny zabieg można wykonać dziś, gdy dostał wreszcie pełnię władzy. Armia
prawicowych zagończyków, wzywających do zbadania historii Jedwabnego, zaczęła
już pisać nową historię Solidarności i polskiej transformacji. Za chwilę będą
uczyć w szkołach, że Lech, ale Kaczyński, a nie Wałęsa, był najważniejszą
postacią Solidarności. Że Michnik, Kuroń czy Balcerowicz to najwięksi
szkodnicy transformacji. Ciekawe, jaką rolę przypisze sobie Jarosław Kaczyński
i gdzie wybrał miejsce na swój pochówek i upamiętniające go pomniki?
Niektórzy mówią o nim Naczelnik.
- Jedyne, co Kaczyński ma
wspólnego z Piłsudskim, to wzrost. Raczej jest spadkobiercą tradycji endeckiej.
To zadziwiające, jak destrukcyjna dla interesów państwowych była zawsze w
Polsce endecja. To, co się dzisiaj dzieje, jest kontynuacją procesu zapoczątkowanego
zabójstwem prezydenta Narutowicza. Ten sam brak odpowiedzialności za państwo.
I ten sam poziom antysemityzmu?
- Pyta pani, czy Kaczyński jest
antysemitą? Otwarcie nie, ale jego huranacjonalizm przejawiający się choćby w
sposobie mówienia o uchodźcach, to odwołanie do nazistowskiego języka antysemityzmu.
Pasożyty i pierwotniaki prezesa PiS brzmią przecież jak „Żydzi, wszy, tyfus
plamisty”. W Polsce takie słowa mają nie tylko obrzydliwy, ale też morderczy w
swych implikacjach wydźwięk. Eksploatują antysemityzm, by zmobilizować
nienawiść.
A gdy prezydent Duda mówi, że „nie ma usprawiedliwienia dla
antysemickiej zbrodni” podczas obchodów upamiętniających ofiary pogromu
kieleckiego, to brzmi wiarygodnie?
- Opowieść o Polsce jako kraju, w
którym byli tylko Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, jest zawoalowanym
kłamstwem. Podobnie jak robienie patriotycznej szopki podczas otwarcia muzeum
rodziny Ulmów. Takie działania służą wyłącznie zakrzyczeniu prawdy, tego, że nie zawsze i nie wszyscy
byliśmy heroiczni i bohaterscy jak Ulmowie. Wręcz przeciwnie, w przeważającej
większości byliśmy - w najlepszym wypadku - bierni. Oczywiście miło jest słyszeć
deklaracje takie jak ta prezydenta Dudy, tyle że w zestawieniu z tolerancją
władzy dla ONR-owskiego sztafażu, dla narodowo-nacjonalistycznego języka,
pogardy dla wszelkiego rodzaju przeciwników, nazywania inaczej myślących
„ludźmi gorszego sortu”, filosemicki fałsz tej władzy ujawnia się w pełnej
krasie.
Czy PiS posługuje się kłamstwem?
- To nie są kłamstwa, to jest
używanie języka w całkowitym oderwaniu od empirii. Słowa w PiS-owskim języku
nie mają żadnego związku z rzeczywistością. Jakiś pętak, z twarzą jak pupa
niemowlęcia (w ten sposób o śp. generale Jaruzelskim mawiała znana z ostrego
języka śp. Alicja Sternowa), powiada o sędziach Trybunału Konstytucyjnego, że
to grupa kolesiów. No i co mu zrobić? Wzruszamy ramionami i mruczymy pod
nosem - gnojek. Ale wypuścić kilkudziesięciu takich mężów (i żony?) stanu do
prasy, parlamentu, telewizji, w inne miejsca publiczne - i państwo leży
rozłożone na łopatki. Bo istotą wolności i demokracji są debata, ścieranie się
opinii i stanowisk. Gdy nie można argumentów zestawić z faktami, a więc
rozstrzygać sporów w sposób rzeczowy i merytoryczny, demokracja bierze w łeb.
Oni zlikwidowali rzeczywistość. I w ten oto sposób PiS-owscy działacze mają
polemistów w głębokim poważaniu.
Żyją w świecie swoich fantazmatów?
-I przymuszają do takiego życia
innych. Absurd PiS-owskiej retoryki każdy widzi. „Polska w ruinie” jako podsumowanie
najwspanialszego ćwierćwiecza polskiej historii wciągu ostatnich dwustu lat.
Diagnoza, że Polska jest kondominium Niemiec i Rosji albo że Tusk spiskuje z
Putinem i jest agentem Merkel, i w ogóle cała opowieść o
zamachu smoleńskim to najczystszy nonsens. Dlatego ja nie nobilitowałbym tych
wypowiedzi, nazywając je kłamstwem. PiS mówi pure nonsensem. To
język insynuacji i wygadywania, co się komu żywnie podoba.
Podobnie jak twierdzenie, że PiS jest obrońcą konstytucji,
podczas gdy niszczy Trybunał Konstytucyjny?
- Na moim warszawskim podwórku
mówiło się w takich sytuacjach: „Zwariował czy o drogę pyta?”. Przecież
Kaczyński jest, do cholery, prawnikiem, przeczytał więc chyba tę konstytucję i
ma jakieś pojęcie, co jest w niej napisane. Powinien więc wiedzieć, że
interpretatorem tego, co jest, a co nie jest konstytucyjne Jest wyłącznie
Trybunał, a nie Patryk Jaki, Zbigniew Ziobro czy nawet sam pan Kaczyński.
Moglibyśmy się z tego śmiać, gdyby nie było to naszą ponurą rzeczywistością.
Kaczyński robi to świadomie?
- Absolutnie świadomie. Rzuca
pomówienia ze swobodą i dezynwolturą. Nie chcę wchodzić w psychologię tej
postaci, bo jest ciemna i zawikłana, lecz jeśli założyć, że Kaczyński nie
zwariował, to trzeba powiedzieć, że jest po prostu cyniczny.
Na czym ten cynizm polega?
- Unicestwienie języka, w którym
jest prowadzona debata publiczna, to jeden z najskuteczniejszych mechanizmów
pozbawiających społeczeństwo wolności i demokracji. Kaczyński psuje język od
dawna, zaczął długo przed dojściem PiS do władzy. Robi to winny sposób niż
komuniści, którzy ujęli język polityki w ideologiczny kaganiec - bo PiS nie ma
żadnej ideologii. Odwołuje się raczej do faszyzmu z okresu międzywojennego, do
agresywnego nacjonalizmu, ubierając swój przekaz w szatę krzywdy zbiorowej.
Ulubione PiS-owskie obrazki to Polska, której należy się przywrócenie
należnego miejsca, Polska wstająca z kolan.
W jaki sposób PiS odwołuje się do faszyzmu?
- Odwołuje się do języka
rewolucji, która dokonała się w Europie za sprawą faszyzmu. Genialnemu
Strategowi włoskiego faszyzmu basowali koledzy partyjni. Co powiedział Mussolini, tak musiało być. Zawsze miał rację. Z kolei genialny wódz
NSDAP o wszystko oskarżał Żydów. I takie brednie funkcjonowały jako myśl państwowa,
aż ściągnęły na społeczeństwa, które się nimi zachwyciły - i dodatkowo
parędziesiąt milionów postronnych osób - wiadome konsekwencje. Faszyzm
wprowadził do dyskusji publicznej język, w którym nie ma możliwości rozmowy o
meritum. O tym, jak się mają wypowiadane słowa do rzeczywistości. Wkład Kaczyńskiego
i jego najbliższego otoczenia w polską debatę jest taki sam.
Czy Polakom to się podoba, skoro partia władzy cieszy się w
sondażach dużym poparciem?
- Retoryka laurki schlebia
ludzkiej naturze. Lubimy o sobie opowiadać w piękny sposób. Nie znaczy to
jednak, że możemy dzięki temu zmienić swoją biografię, a w skali narodu -
historię. W ten sposób można tylko namieszać ludziom w głowach. Weźmy np. znany
PiS-owski pomysł, aby zamówić hollywoodzki film gloryfikujący polską historię.
To tak, jakby człowiekowi - który ma wiele dolegliwości - powiedzieć, by
zrobił sobie zdjęcie w garniturze, elegancko uczesany i powiesił je na ścianie,
a następnie patrzył na nie i od samego patrzenia ozdrowieje.
Nie ozdrowieje.
- No jasne, że nie. Ale jeśli PiS
pozostanie u władzy i w szkołach będzie uczyć własnej wersji historii, a w
mediach powtarzać fałszywy refren o tym, jak bardzo Polacy są wspaniali, to
„ciemny lud” - jak powiada propagandysta PiS - „chętnie to kupi”.
Na ile PiS opanowało sztukę propagandy?
- Ma doskonałego nauczyciela.
Kościół. Duchowi przywódcy narodu zachowują się jak członkowie partii. Język
większości hierarchów i proboszczów jest językiem PiS. Symbolem Kościoła w
Polsce jest dziś Rydzyk, o którym mówiono kiedyś, że jest zadrą w boku
episkopatu. Dziś okazuje się, że to ukochany syn, symbol tego Kościoła. A w
rzeczywistości antysemita i ksenofob, który o innym księdzu, czarnoskórym,
potrafi żartować, że nie zdążył się umyć. To jest poziom intelektualny i moralny
wielu osób w kościelnym aparacie. Jak od takich ludzi można oczekiwać
otwarcia? Czytałem gdzieś, że wybory w 2015 r. PiS wygrało m.in. dzięki poparciu
wsi, która pierwszy raz nie zagłosowała masowo na PSL, lecz na Kaczyńskiego. Bo
tak kazał ksiądz z ambony. Kościołowi zależało na wygranej PiS nie tylko z
powodu gwarancji materialnych, które zapewniła mu ta partia. Chodzi także o
wspólne pisanie historii. Wydaje mi się, że z konsekwencji dobrej zmiany
polskie społeczeństwo będzie w przyszłości rozliczać nie tylko Ziobrę,
Kaczyńskiego czy Macierewicza, lecz także Kościół rzymskokatolicki.
Wspólne pisanie historii czego?
- Choćby Jedwabnego, od którego
zaczęliśmy tę rozmowę. Kościół katolicki nie potrafił zachować się w czasie
okupacji i do dziś nie umie się do tego przyznać. Nie wydał instytucjonalnego
nakazu, choćby danego dyskretnie, aby ratować Żydów, a przynajmniej im nie
szkodzić. I nie było po wojnie żadnego mea culpa, choć zginęły trzy miliony
polskich obywateli żydowskiego pochodzenia, z tego kilkadziesiąt tysięcy, a
może i sto tysięcy, z rąk rodaków katolików. Kościół milczał i milczy.
Były oczywiście indywidualne
inicjatywy duchownych, przeorysz klasztornych czy proboszczów, bardzo
bohaterskie i opłacone często ceną własnego życia, ale to były gesty osobiste,
niepodbudowane instytucjonalnym nakazem, i wyjątkowe.
Pisanie na nowo historii Jedwabnego jest Kościołowi na
rękę?
- To usankcjonowanie zmowy
milczenia, jak postawę Kościoła określił ks. Stanisław Musiał, jeden z
nielicznych duchownych, którzy publicznie mówili prawdę o Jedwabnem. Gdy
ukazała się książka „Sąsiedzi”, w Jedwabnem urzędował ksiądz nazwiskiem
Orłowski, który od razu poszedł w zaparte. Robił to oczywiście za przyzwoleniem
swojego biskupa. A przecież sprawę Jedwabnego Kościół mógł rozegrać zupełnie
inaczej. Wystarczyło zaprosić na odsłonięcie pomnika Antoninę Wyrzykowską,
Sprawiedliwą wśród Narodów Świata, która uratowała siedmioro Żydów, w tym
ocalonych z Jedwabnego. To osoba głęboko wierząca, przykładna katoliczka. O
Antosi mówiono, że jak nie pracuje, to się modli. Pod koniec wojny została
strasznie pobita przez żołnierzy wyklętych, którzy próbowali dokonać tego,
czego nie udało się Niemcom - zabić uratowanych Żydów. Gdyby tę Antosię
uhonorowano po latach w Jedwabnem, nazwano jej imieniem miejscową szkołę, gdyby
księża uczynili z niej przykład prawdziwego katolicyzmu, to może zmowa
milczenia zostałaby przerwana. A tak Antonina Wyrzykowska, bohaterka, bała się
do Jedwabnego przyjechać.
Pan tam jeździ?
- Nie. Po opublikowaniu „Sąsiadów”
byłem tylko raz, na uroczystościach rocznicowych w 2001 r.
Dlaczego?
- Nie umiem odpowiedzieć na to
pytanie. Może i powinienem pojechać? Może tak. Ale muszę przyznać, że mnie tam
nie ciągnie.
Boi się pan agresji?
- Nie, agresja - poza słowną - nie
spotyka mnie w Polsce. Do Jedwabnego sam bym oczywiście nie pojechał, bo nie
jestem wariatem, jednak jest to strasznie przygnębiające miejsce. I nie chodzi
tylko o wydarzenia z 1941 r. To nadal jest miasto zamkniętych okien. Nieufnych
spojrzeń. Jestem przekonany, że gdyby miejscowy proboszcz, tak jak i ci z
innych miasteczek w Polsce, z których wywożono ludność żydowską transportami do
obozów zagłady, odprawili raz w roku - w rocznicę tych tzw. akcji - mszę za
pamięć ofiar i razem z wiernymi pogrążyli się w żałobnym geście, to PiS nie
mogłoby tak łatwo manipulować historią. Nie miałoby społecznego przyzwolenia.
Ponieważ jednak polski katolicyzm nie dorósł do rozliczenia, PiS z tego
korzysta.
Kościół tworzy grunt dla rządów PiS?
- Oczywiście. W efekcie Polska -
wielki kraj - karleje w swoich kompleksach. Jest zasuplona. Uwięziona w
nierozliczonej historii. Z krajem jest jak z człowiekiem. Jeśli nie chce
spojrzeć w lustro, bo nie potrafi zaakceptować siebie, tego, co wydarzyło się
w jego życiu, dopatruje się wszędzie wrogów, podstępów, to jest słaby i
nieufny. I bardzo nieszczęśliwy. Ze społeczeństwem jest identycznie. Jeśli
skazuje się je na tworzenie mitów, to żyje w ciągłym strachu.
Może właśnie o to chodzi PiS?
- Z pewnością. Strach to ulubiony
stan zbiorowej świadomości dla cynicznych polityków. Pozwala w łatwy sposób
mobilizować wspólnotę przeciwko innym. Przeciwko prawdziwemu lub wyimaginowanemu
wrogowi. Zewnętrznemu i wewnętrznemu. Przeciwko uchodźcy i temu, kto rzekomo
doprowadził Polskę do ruiny.
Według prawicy jednym z tych, którzy rujnują Polskę,
rujnują narodową dumę, jest Jan Tomasz Gross. To pan z Polaków ofiar uczynił
Polaków współwinnych Zagłady.
- Jest dokładnie odwrotnie. Moje
książki jedynie przypominają znaną wszystkim prawdę, że to ludzie ludziom
gotują los. My też i wystarczy się do tego przyznać. Mordowanie sąsiadów w
czasie wojny nie jest jakąś wyjątkowo drastyczną polską przypadłością. Jest
ułomnością całego gatunku ludzkiego. I próby przykrywania tego patosem,
hollywoodzkim filmem kręconym według patriotycznie słusznego scenariusza
niczego nie zmienią. Na szczęście książki historyczne piszą historycy, a nie
politycy. Polsce nie szkodzi Gross. Polsce szkodzą ci, którzy budują dumę
narodową na kłamstwie. Fałszywa duma nie obroni godności Polaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz